top of page

The Traveling Economist

Podróże okiem ekonomisty

05627c8f-b097-4592-8be1-e638b8d4b90d_edited_edited.jpg
Home: Witaj
Home: Blog2

DR Kongo

DR Kongo (DRK) jest jednym z największych i najbogatszych krajów Afryki. Niestety tylko potencjalnie najbogatszych. Kraj w swojej historii zupełnie nie potrafił przekuć swoich nieprawdopodobnie bogatych zasobów na warunki życia i zasobność swoich obywateli. Wręcz przeciwnie, zawsze ten fakt stanowił prawdziwe przekleństwo Konga i tak jest do dzisiaj. DRK to prawdziwa mozaika narodowościowa zamieszkana przez 90 mln. mieszkańców wywodzących się z ponad 200 grup etnicznych. Jedynym lingua franca jest język francuski, to jedno z nielicznych rzeczy łączących ten bardzo zróżnicowany kraj. Pierwszymi mieszkańcami DRK byli Pigmeje, Buszmeni i ludy Bantu. Tworzyli oni niewielkie i rachityczne państewka. Pierwsze kontakty z Europejczykami miały miejsce w XV wieku. Obszar był penetrowany przez Portugalczyków, Hiszpanów, Holendrów, Arabów, Brytyjczyków i Francuzów. Handel niewolnikami doprowadził do depopulacji, a następnie rozpadu kraju. Dzięki temu ułatwiona była inwazja europejska w XIX wieku. Postacią, która wywarła największy wpływ na kształtowanie się DRK była osoba, która nie tylko nie mieszkała, ale nawet nigdy nie była w tym kraju. Był nią słynny król Belgii Leopold II - czarna postać Afryki. Jego życie mogłoby posłużyć za scenariusz filmowy, jedynie jego zła reputacja powoduje najpewniej, że tak się do dzisiaj nie stało. Już w dzieciństwie był wyjątkowo niesforny, jego relacje z rodziną chłodne, a kontakty z ojcem - bardzo ograniczone. By z nim porozmawiać musiał prosić o audiencję. Nie lubił przebywać w otoczeniu rodziny. Jego małżeństwo było nieudane. Mimo, że nie utrzymywał specjalnie bliskich stosunków ze swoją żoną (pochodziła z Habsburgów, ponieważ ojciec Leopolda chciał zacieśnić stosunki z Cesarstwem Austrio-Węgierskim), to z tego związku miał 4 dzieci. Na nieszczęście dla Leopolda syn żył zaledwie 10 lat, a z córkami nigdy nie utrzymywał kontaktów. Nie cierpiał również swoich poddanych. Kiedyś miał się wyrazić o Belgii, że to mały kraj małych ludzi. Denerwował go fakt, że jego sąsiedzi są o wiele potężniejsi. Z jednej strony Francja, a z drugiej odradzające się Cesarstwo Niemieckie. M.in. dlatego Leopold zapragnął mieć kolonie. Był obyty w świecie, gdyż dużo podróżował. Był na Bałkanach, na wyspach greckich, w Egipcie i Konstantynopolu. W swoich podróżach interesował się możliwościami handlowymi, ponieważ widział w tym szanse na rozwój Belgii. Był w Sewili, gdzie studiował zapiski konkwistadorów o tym, czy kolonie są opłacalne. Odwiedził też brytyjskie kolonie: Cejlon, Birmę, Indie i holenderskie Indie Wschodnie (dzisiejszą Indonezję). Fakt posiadania przez równie niedużą Holandię kolonii niezwykle go irytował. Po powrocie z zagranicznych wojaży i śmierci ojca zasiadł na tronie jako Leopold II (1865). Niedługo po intronizacji spotkał się w Londynie z brytyjskim podróżnikiem i odkrywcą wielu miejsc w Afryce Środkowej - Verneyem Cameronem, który opowiedział królowi o dorzeczu Konga. To od niego król dowiedział się, że Kongo to niezbadany obszar, biała plama na mapie Afryki, którą można skolonizować. W 1876 r. Leopold zwołał Konferencję Geograficzną w Brukseli i wraz z jej członkami powołał Międzynarodowe Stowarzyszenie Afrykańskie, które miałoby kontrolować Kongo nienależące jeszcze do żadnego europejskiego mocarstwa. W podboju Konga Leopoldowo pomagał Henry Stanley, który kilka lat wcześniej dowodził ekspedycją poszukiwawczą, miała ona odnaleźć słynnego odkrywcę i podróżnika dr. Livingstona. Stanley na polecenie Leopolda miał zbudować bazę wypadową u ujścia rzeki Kongo i przygotować teren pod budowę faktorii handlowych i kolei. Leopold chciał uchodzić za filantropa w oczach innych władców europejskich, dlatego twierdził, że sponsoruje wyprawę badawczą Stanleya w górę rzeki. W rzeczywistości jednak król dowiedział się o kości słoniowej, której w Kongo było pod dostatkiem. Zapragnął zostać monopolistą w handlu tym towarem, gdyż kość słoniowa była towarem rzadkim i jej cena miała duży potencjał wzrostu. Mimo ekonomicznego aspektu wyprawy, Stanley odkrył pieszą drogę w górę rzeki, przy okazji założył też osadę Leopoldville, czyli dzisiejszą stolicę DR Kongo - Kinszasę. Stanley był wyjątkowo bezwzględny wobec nieposłusznych tubylców. Katował i eksterminował tych, którzy nie chcieli dla niego pracować. Miejscowe plemiona bały się go, nazywając łamaczem skał, ponieważ wysadzał skały nieznanym tutaj dynamitem. Uważali go za czarodzieja, gdyż potrafił bez ognia podpalić cygaro przy użyciu lupy powiększającej. W imieniu Leopolda Stanley podpisywał traktaty z miejscowymi władcami zdobywając tym samym wyłączność na handel rzeczny. Wodzowie plemienni oczywiście nie wiedzieli co podpisują, bo nie znali ani angielskiego, ani francuskiego. Na mocy zawieranych umów wodzowie sprzedawali swoje ziemie i swoich poddanych. Leopold chciał usankcjonować swoje zwierzchnictwo nad Kongo. Swoich zaufanych ludzi wysłał nawet do amerykańskiego Kongresu, gdzie skutecznie lobbowali na jego korzyść. I rzeczywiście w 1884 r. USA zaakceptowały roszczenia Leopolda wobec Konga. Następnie konferencja berlińska (1885) dokonała formalnego podziału Afryki na kolonie. W sprawie Konga uczestnicy konferencji berlińskiej podjęli decyzję absolutnie niebywałą: przyznali prawo do Konga Leopoldowi, a nie Belgii. Kongo stało się zatem prywatną kolonią Leopolda, jedyny taki przypadek na świecie! Kongo miało być federacją wolnych plemiennych państewek zjednoczonych przez prywatną osobę - Leopolda. Handel rzeczny miał natomiast pozostać wolny dla całej Europy. W ten sposób Leopold spełnił swoje marzenie i ambicje o posiadaniu kolonii. Nazwał się królem - suwerenem. Po kilku latach na swoje potrzeby Leopold zaciągnął prywatną pożyczkę od państwa belgijskiego, na którą uzyskał zgodę parlamentu. Zabezpieczył ją zapisem w swoim testamencie przyznającego Kongo Belgii. Belgijski rząd nie miał z tej umowy żadnej korzyści, a tym bardziej nie mógł wpływać na decyzje króla w sprawach polityki kolonialnej. Decyzja mocarstw była poparta nie tylko silnym lobby i dobrym wizerunkiem króla - filantropa, który przyczynia się do eksploracji Afryki, ale również sytuacją polityczną w ówczesnej Europie. Wlk. Brytania nie chciała, by tak ogromny teren przypadł Francji, a ta z kolei nie godziła się, by Kongo zajęli Niemcy. W takiej sytuacji Leopold był idealnym kandydatem do objęcia władzy w Kongu. Otrzymał wielkie terytorium, zasobne w cenne surowce praktycznie za darmo. Nie musiał prowadzić żadnej wojny, wystarczyła zręczna dyplomacja i opłacenie kilku osób. Kiedy Kongo stało się już własnością Leopolda, dochodziło w nim do straszliwych i niewyobrażalnych rzeczy. Król traktowął swoją kolonię jak skarbonkę, zatrudniał zwyrodnialców, którzy zmuszali Afrykańczyków do niewolniczej pracy przy zdobywaniu kości słoniowej. Prywatne wojsko tych najemników nazwał „publique force”. To Belgowie wynaleźli narzędzie tortur znane jako „chicotte”, czyli bat z wysuszonej skóry hipopotama. Uderzenie takim batem powodowało niezwykły ból oraz potworny upływ krwi, który prowadził często do zgonu w potwornych mękach. Wyrafinowanie oprawców polegało na tym, że niektórzy oficerowie tych sił publicznych żądali, by po wychłostaniu batem ofiara wstała i zasalutowała bijącemu degeneratowi. Nic zatem dziwnego, że tubylcy obawiali się chicotte na równi z karabinem. W 1895 r. wybuchł bunt niewolników, walki partyzanckie trwały ponad rok w buszu. Prywatna armia Leopolda przeszukiwała wszystkie lasy i rozstrzeliwali każdego, krów wydał się podejrzany. W 1897 r. doszło do kolejnego buntu. Tym razem zbuntowali się niektórzy żołnierze i tragarze. Walki trwały 3 lata i nikt ostatecznie nie zwyciężył. Wielu buntowników uciekło do kolonii niemieckich (w dzisiejszej Rwandzie i Burundi), gdzie otrzymało azyl. Leopold nie zamierzał tolerować takiego nieposłuszeństwa. Utworzył specjalne szkoły, które oficjalnie były prowadzone przez księży, lecz wychowaniem dzieci zajmowało się wojsko. Absolwent takiej szkoły automatycznie stawał się żołnierzem Publique Force. Dodatkowo w tym samym czasie John Dunlop wynalazł gumowe opony do rowerów i innych pojazdów, co szybko wykreowało olbrzymi popyt na kauczuk, którego w kongijskich lasach tropikalnych było pod dostatkiem. Leopold miał duże wyczucie biznesowe i szybko zrozumiał, że spadający popyt na kość słoniową może być zastąpiony kauczukiem, którego potrzebowano do produkcji opon, uszczelek, kabli etc. W Kongo gorączka kauczukowa zwielokrotniła jeszcze terror Leopolda, co już trudno było sobie wyobrazić. Afrykańczycy nie chcieli zbierać kauczuku, bo trzeba wchodzić na drzewa, co groziło bolesnym i śmiertelnym upadkiem. Aby zagonić tubylców do pracy, biali najemnicy Leopolda porywali kobiety i dzieci, po czym zamykali ich w specjalnym odosobnieniu. Jeśli mężczyzna odmawiał pracy, zabijano jego rodzinę, a jeśli się zgodził, musiał dziennie zebrać kilka kg kauczuku. Jeżeli nie wyrobił tej normy, on i jego rodzina nie dostawali jedzenia i picia oraz byli chłostani. Nieposłusznym również odcinano dłonie. Po jakimś czasie oprawcy zorientowali się, że brakuje im rąk do zbierania kauczuku, dlatego zaczęli obcinać dłonie jedynie martwym. Polegało to na tym, że jeśli ktoś ze zniewolonych zbieraczy kauczuku postanowił uciec, nadzorujący żołnierze strzelali do niego. Aby udowodnić, że pocisk dosięgnął celu, nadzorca odcinał dłoń i zanosił ją białym. Jeżeli pocisk tylko ranił, rękę i tak obcinano. Leopold ukrywał przez lata i przed całym światem to, co się dzieje w Kongo. Większość państw europejskich oraz USA było przekonane, że Leopold wypełnia postanowienia konferencji berlińskiej i skupuje kauczuk od plemiennych wodzów oraz odsprzedaje go dalej w Europie. Było jednak zupełnie inaczej. Jednym z pierwszych, którzy zobaczyli na własne oczy okrucieństwa Leopolda był brytyjski dziennikarz Edmund Morel. Wybrał się do Kongo, gdzie zebrał sporo informacji od belgijskich urzędników stacjonujących w Kongo oraz od misjonarzy, którzy udzielili mu wywiadów i przekazywali zdjęcia spalonych wiosek oraz odciętych dłoni. Poza tym porównał statystyki importu i eksportu Belgii, z których wynikało, że do Antwerpii przywożono tony kości słoniowej i kauczuku, natomiast do Konga wysyłano niewielkie ilości tkanin i miedzianych drutów, co było środkiem płatniczym tubylców, ponieważ Leopold zabronił im posiadania pieniędzy. Morel doszedł do wniosku, że zapłata jest zupełnie nieadekwatna do przywożonego towaru i stwierdził, że jedynym możliwym wytłumaczeniem jest panujące w Kongo niewolnictwo. Zaczął temat nagłaśniać w brytyjskiej prasie, co poskutkowało wystosowaniem w 1903 r. przez brytyjską Izbę Gmin rezolucji potępiającej działania Leopolda w Kongo. Morel uzyskał też poparcie duchowieństwa. Leopold nie pozostawał głuchy na te zarzuty i do walki z nieprzychylną prasą wykorzystał łapówki. Wspierał go w tym niemiecki bankier von Steub, który przekupywał dziennikarzy i wydawców w całej Europie, którzy tworzyli słodkawe artykuły o panowaniu króla. Płacił też amerykańskim senatorom, ponieważ z wykładami o Kongo jeździł po USA Morel ze swoimi sojusznikami. Później przekupstwa wyszły na jaw. Niemiecki bankier okazał się być bardzo skrupulatny i zachował całą korespondencję z Leopoldem, w której żądał zapłaty za wypłacone łapówki i przekonywał, że dziennikarze nie dają mu za nie rachunków. Król zarzucił łapówkarski proceder po tym, gdy w 1906 r. ukazał się artykuł opisujący historię Konga, w tym także korupcję amerykańskich senatorów. Próbując się bronić Leopold powołał komisję śledczą, oczywiście zależną od niego, która miała na miejscu w Kongo ustalić, co się tam naprawdę dzieje. Mimo tego, relacje Kongijczyka zrobiły na jej członkach tak duże wrażenie, że ich raport Leopold po prostu utajnił, a szczegóły wymazał. Dopiero w latach 90-tych XX wieku te dokumenty zostały ujawnione. Belgijski rząd mając dosyć Leopolda i fatalnej reputacji jaką budował Belgom, odkupił od niego w 1908 r. Kongo za 200 mln. franków. Pod rządami Leopolda w latach 1885-1908 zmarło z głodu, chorób lub przez rozstrzelanie ok. 10 mln. osób. Przed przekazaniem Belgii Wolnego Państwa Kongo, jak przewrotnie nazwał swoją posiadłość, Leopold spalił całą dokumentację związaną z ludobójstwem, które miało miejsce w jego prywatnej kolonii. Jego pomniki do tej pory stoją w Belgii, w tym ten w pobliżu parlamentu. Leopoldowe Kongo było krajem niewyobrażalnego okrucieństwa. Porównywalne chyba tylko z Holocaustem, w którym zginęło 6 mln. Żydów. Leopold stworzył w Kongo ideał państwa totalitarnego, z przymusową pracą, rozstrzeliwaniami, paramilitarnym szkołami, specjalnym wojskiem, czy zamykaniem całych osad w prowizorycznych obozach. Brakowało tylko kultu wodza i śmiertelnego wroga w postaci innego państwa. Kolonia Leopolda znacznie się różniła od posiadłości brytyjskich w Afryce. Brytyjska polityka kolonialna zakładała bowiem, że kolonia przynosi zyski, a w zamian Wlk. Brytania buduje tam szkoły, szpitale, miejsca pracy, rudymentarną infrastrukturę oraz utrzymuje pokój. Byłe kolonie brytyjskie rzeczywiście są na wyższym poziomie cywilizacyjnym niż francuskie, nie mówiąc o belgijskich. Natomiast w koncepcji Leopolda kolonia miała tylko przynosić zyski bez żadnych inwestycji. Wymordowanie milionów ludzi dowodzi, że król Belgii był osobą niezrównoważoną, z niezwykle silnymi kompleksami i uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym wyniesionym z dzieciństwa. Jego chora osobowość doprowadziła do cierpień i tragedii milionów ludzi. Wiele dzieci zostało sierotami, a dorosłych kalekami. Leopold z nikim się nie liczył plądrując doszczętnie swoją kolonię. Robił co chciał przez ponad 20 lat. Po przejęciu kontroli nad Kongiem rząd belgijski wcale nie zamierzał wprowadzać znaczących zmian w opresyjnej polityce wobec ludności kolonii. Nadal trwał bezwzględny wyzysk ludności tubylczej przez kompanię koncesjonowane przez Belgów. Ciągle dochodziło do walk plemiennych i licznych rebelii. W 1908 nazwę kraju zmieniono na Kongo Belgijskie. Nazwa ta obowiązywała aż do 1960 r., kiedy Kongo uzyskało niepodległość i zmieniło swoją nazwę na Demokratyczną Republikę Kongo. Po II Wojnie Światowej w Kongo rozwijały się liczne ruchy afrykańskie domagające się coraz większej emancypacji kraju. Pojawiły się związki zawodowe, a nawet partie polityczne. Od 1959 r. kraj ogarnięty był paraliżem spowodowanym nieposłuszeństwem obywatelskim i strajkami, Belgowie zaczęli tracić grunt pod nogami. To spowodowało zorganizowanie w styczniu 1960 r. okrągłego stołu , na której zdecydowano o nadaniu kraju niepodległości i przejęciu władzy przez Afrykanów. Wybory wyłoniły pierwszego premiera niepodległego kraju, którym został Patrice Lumumba, postać niemalże zmitologizowana przez Ryszarda Kapuścińskiego. Pierwszym prezydentem został natomiast Joseph Kasavubu. Wraz z odejściem kolonialnych władz, w olbrzymim państwie wieloetnicznym o sztucznie wytyczonych przez Europejczyków granicach szybko odradzały się i wybuchały plemienne waśnie. Już 6 dni po proklamacji niepodległości wybuchł otwarty bunt armii podjudzanej przez belgijskich oficerów. Korzystając z tego chaosu od kraju oderwała się najbogatsza prowincja Kongo - Katanga, w której znajduje się większość minerałów z tablicy Mendelejewa. W ślad za Katangą poszło Kasai Południowe. Lumumba zwrócił się wówczas o pomoc wojskową do ONZ i ogłosił zerwanie stosunków dyplomatycznych z Belgią. Pomoc okazała się niewystarczająca, dlatego Lumumba zwrócił się o wsparcie Sowietów. Wtedy przeciwko Lumumbie wystąpił prezydent Kasavubu, odwołując go ze stanowiska premiera. Lumumba z poparciem parlamentu utworzył we wrześniu 1960 r. nowy rząd i ogłosił usunięcie Kasavubu z funkcji prezydenta. Wtedy to do akcji włączył się szef sztabu armii kongijskiej - słynny pułkownik Mobutu. Dokonał zamachu stanu, obalił Lumumbę, który został wkrótce rozstrzelany. Stronnicy obalonego premiera powołali w Stanleyville rząd Ludowej Republiki Kongo, który uznany został tylko przez kraje bloku sowieckiego i niektóre kraje afrykańskie. W 1961 r. Mobutu przekazał rzeczywistą władzę prezydentowi Kasavubu. Dzięki działaniom militarnym i dyplomatycznym czasowo przywrócona została jedność terytorialna Kongo. Rząd otrzymał znaczną pomoc od Belgii i USA. W 1963 r. zwolennicy Lumumby utworzyli w Brazzaville komitet wyzwolenia, a rok później wywołali antyrządowe powstanie przejmując kontrolę nad połową kraju. Powstanie zostało stłumione przez siły rządowe ze znaczną pomocą belgijską i amerykańską. W 1965 r. Mobutu poczuł się już na tyle mocny, że ponownie dokonał zamachu stanu, ale tym razem już sam ogłosił się głową państwa, zawiesił konstytucję, rozwiązał parlament i partie polityczne i rozpoczął trzy dekady swoich niepodzielnych, dyktatorskich rządów. Rządząc państwem wielkości jednej piątej Europy Mobutu stał się archetypem afrykańskiego satrapy, ale jednocześnie jego panowanie było bodaj najspokojniejszym okresem w dziejach Konga. Zaraz po dojściu do władzy Mobutu zaczął głosić hasła nacjonalistyczne. Doszło nawet do tego, że ogłosił Lumumbę bohaterem narodowym. Mobutu zmienił nazwę kraju na Zair. Tę samą nazwę otrzymała główna rzeka kraju jak również waluta. Stolica Leopoldville została przemianowana na Kinszasę, a Stanleyville na Kisangani. Nawet ludziom kazano zmienić nazwiska na afrykańskie, gdyż Mobutu chciał, by naród był prawdziwie afrykański, nieskażony pozostałościami europejskiego ucisku. Sam Mobutu nazwał się Mobutu Sese Seko Kuku Ngbendu Wa Za Banga, czyli „wszechpotężny wojownik, który dzięki swojej wytrzymałości będzie kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa, pozostawiając za sobą zgliszcza”. To było rzeczywiście prorocze imię, gdyż zgliszcz po sobie Mobutu pozostawił bardzo dużo. Za sprawą zwyżkujących cen miedzi pod koniec lat sześćdziesiątych, szczęśliwego zbiegu okoliczności, który stwarzał złudzenie, że Mobutu w jakiś sposób potrafi pokierować gospodarką, ten niegdyś ostrożny przywódca nabrał pewności siebie. Zairyzacja kraju, którą Mobutu nazywał „programem autentyczności", miała jakoby służyć przywróceniu ludowi jakiejś wyidealizowanej wersji przeszłości z czasów, zanim się pojawił Leopold. W rzeczywistości była to seria populistycznych dekretów, które odwracały uwagę od istotniejszej kwestii, co się dzieje z pieniędzmi. Większość ludności przyjęła to bez entuzjazmu. Zairyzacja Konga oznaczała sklecony naprędce afrykański Disneyland ożywiany dziwactwami Mobutu. Pomysł kapelusza z lamparciej skóry przejął od niektórych z blisko 450 wodzów plemiennych Zairu, lecz nosił go na sposób zachodni, zawsze zawadiacko przekrzywiony na bakier, co uznawał za własny znak firmowy. Do tego kurtka z wysokim kołnierzem, czyli abakost. Stała się ona strojem zwolenników Mobutu, choć najprawdopodobniej pomysł zrodził się podczas wizyty u przewodniczącego Mao. Wszechobecna chusta (fular) to szesnastowieczny europejski rekwizyt, należący więc do dziedzictwa, które Mobutu chciał przekreślić. Przywódca kreował swój wizerunek, który miał się stać emblematem nowego narodu: jego kapelusz w połączeniu z okularami w grubej oprawie to marzenie stylisty, awatar poprzedzający media społecznościowe i zwracający uwagę wszędzie na świecie. Zmuszając swoich poddanych do cofnięcia się w czasie, sam Mobutu także kroczył wstecz poprzez historię, jakoby szukając autentycznego dziedzictwa, choć nie w wydaniu afrykańskim. Jego wyborem był francuski renesans, zatem dziedzictwo kolonialne w czystej formie, które ostro potępiał publicznie, a któremu nie potrafił się oprzeć. W miejscowości Gbadolite, w dżungli obszaru równikowego, skąd pochodził, 1000 kilometrów na północ od Kinszasy, wybudował swoją prowincjonalną siedzibę - monstrualny pałac, dzięki zyskom z miedzi, diamentów i złota. Fontanny w włoskim stylu wyrzucały w powietrze strumienie wody, a kamienne kolumny wspierały wysokie ozdobne sklepienia z błyszczącymi weneckimi żyrandolami. W sali balowej goście mogli się ślizgać na marmurach gładkich jak tafla zamarzniętego jeziora. Artyści malowali freski przedstawiające lasy deszczowe i kolorowe ptaki. Architekci projektowali zespół połączonych ze sobą basenów. Pierwsza wersja budowli została uznana za zbyt obszerną, wybudowano zatem inną, z przytulnymi pomieszczeniami zdobionymi złotem i cienistymi japońskimi pagodami, gdzie Mobutu mógł się raczyć swoim ulubionym różowym szampanem. Wkrótce ten francuski przepych w kongijskiej dżungli zaczął gościć mężów stanu i celebrytów, którzy byli obsypywani podarunkami z diamentów, starych win i misternie rzeźbionej kości słoniowej. Rzesze uczestników przyjęć nie musiały się martwić, jak dotrzeć do tak odległego miejsca. Mobutu wybudował pas startowy, na tyle długi, że mógł pomieścić ponaddźwiękowego concorde'a. Megalomania Mobutu zaczęła przewyższać jego ego. Począwszy od sprowadzania samolotami świeżych potraw z Europy na wystawne przyjęcia w pałacu w sercu dżungli, luksusowy jacht naśladujący parowce pływające po Missisipi w XIX wieku, niezbyt udany program rakietowy, aż po sowite prezenty dla kochanek, krewnych i zaufanych dyktatora - korytarzami władzy płynęły miliony dolarów bez żadnej kontroli. Gdy zabrakło gotówki, wystarczał telefon do swojego szefa banku centralnego, który osobiście podrzucał w walizce od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy dolarów, podczas wyjazdów zagranicznych na drobne wydatki, bo przecież, jak twierdził kolega po fachu Kongijczyka - prezes NBP Glapiński - bank centralny dysponuje nieograniczonymi zasobami gotówki. Dla dyktatorów i autokratów zawsze niezwykle ważny jest sport. To rozumiał też Mobutu, organizując w 1974 r. w Kinszasie słynną Walkę Muhammada Allego z Georgem Foremanem, która przeszła do historii boksu zawodowego zwanej jako „Rumble in the Jungle”. Ali odzyskał tytuł po siedmiu latach i jako pierwszy w historii został po raz trzeci mistrzem świata wszechwag. Walka była majstersztykiem strategii boksu, Ali dał się wyszaleć Foremanowi w pierwszych rundach, by w ósmej znokautować go potężnym hakiem. Dramatyzm tej walki skłonił pisarza Normana Mailera do napisania książki „The Fight”. Mobutu organizował też koncert czarnoskórych gwiazdorów muzyki z Jamesem Brownem na czele, sprowadził też do Kinszasy amerykańskich astronautów, którzy wcześniej wylądowali na księżycu. Mobutu wykazał się niebywałym sprytem i sprawnie rozgrywał mocarstwa światowe by w ten sposób uzyskać dla siebie protekcję i gwarancje sprawowania urzędu. Po tym jak został niepodzielnym władcą kraju w 1965 r., oparł się przede wszystkim na sojuszu z USA, na których wsparcie mógł liczyć tak długo jak trwała zimna wojna. Wraz z jej końcem posypała się też jego władza, w ostatniej chwili udało mu się uciec z kraju, gdy jego wrogowie wjeżdżali już na lotnisko. USA wspierały Mobutu od samego początku, już od puczu w 1960 r., aby pożyć się Lumumby, później CIA ułatwiła mu przejęcie władzy prezydenckiej, a podczas kryzysu kongijskiego (1960-1965) hojnie finansowały jego armię tłumiącą bunty popierane przez Sowiety i Kubę. Na początku lat siedemdziesiątych Waszyngton nadal opowiadał się za reżimem Mobutu, choć destrukcyjny charakter totalitarnych rządów był już teraz rażąco widoczny. Miejscowi konkurenci do władzy nie zasługiwali na uwagę. Mobutu przynajmniej trzymał się kursu przeciwko Moskwie i to było zupełnie wystarczające w ówczesnym bipolarny świecie zdefiniowanym poprzez rywalizację Związku Sowieckiego i USA. Mobutu nie miał zielonego pojęcia, jak zarządzać gospodarką, ale był mistrzem strategii w polityce zagranicznej. W okresie, gdy w USA sprawy międzynarodowe znajdowały się w rękach sekretarza stanu Henry'ego Kissingera, USA kładły szczególny nacisk na zwalczanie komunistycznego zagrożenia, a takie stanowisko doskonale współgrało z interesami Mobutu. System gospodarczy zbudowany przez Mobutu to rabunek budżetu państwa w połączeniu na piramidą klientyzmu. Wpływy z wydobycia diamentów, miedzi, złota, kobaltu czy uranu czyniły z urzędników państwowych ludzi zamożnych i uległych. Setki milionów dolarów wypompowywanie z kraju albo trwoniono na rządowe ekstrawagancje. Mobutu szastał publicznymi pieniędzmi, wydając je nie tylko na wspomniany pałac w dżungli - Gbadolite i luksusowe posiadłości w ekskluzywnych kurortach śródziemnomorskich, ale również na siedziby swojej wielkiej partii MPR i obsesyjne wydatki na zbrojenia. W 1970 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy ocenił, że wartość zdefraudowanych przez prezydenta środków z budżetu narodowego sięga 60 milionów dolarów, co obecnie odpowiada jednej czwartej miliarda. Swoją drogą to doprawdy niewiele w porównaniu z podobnie megalomańskimi pomysłami rządu PiS, które w dodatku nie pozostawiły po sobie żadnych śladów, bo nawet dwie wieże niedoszłego nowego bloku węglowego w Ostrołęce zostały zburzone. W podupadłym dzisiaj Gbadolite mieszkają w pałacu byli żołnierze Mobutu, ale cały kompleks popadł w ruinę. Trudno było przekonać kogokolwiek poza Zairem, że despotyczny reżim Mobutu torturuje i morduje własnych obywateli, o czym regularnie starały się informować takie organizacje, jak Amnesty International i Human Rights Watch. Bo przecież Mobutu to elegant, noszący wysokie kołnierze i kapelusz ze skóry lamparta, człowiek, który gościł mistrzów boksu, a 200 znajomym i członkom rodziny zafundował lot do Disneylandu na Florydzie, a w Kinszasie był gospodarzem konkursu Miss Universe. To wszystko przecież nie pasuje do opisu tyrana. Mobutu był mistrzem w przemyślanym odwracaniu uwagi, często urządzał ekscentryczne występy i spektakularne widowiska, aby ukryć przed światem swoje postępki. Zainicjował nawet Afrykański Program Kosmiczny, w którym odgrywał rolę śmiałego pioniera, pragnącego, by Zair sięgnął gwiazd, i wspierającego postęp afrykańskiej nauki. W rzeczywistości przedsięwzięcie to zorganizowała niemiecka firma produkująca rakiety nośne, która zapłaciła Mobutu 150 milionów dolarów za możliwość realizowania programu w Zairze, ponieważ w Niemczech jej działalność została zakazana. Panowanie Mobutu to też okres, kiedy Zair wydobywał najwięcej diamentów przemysłowych na całym świecie, a wykorzystywano je w Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie i Rumunii, ojczyźnie serdecznego przyjaciela Mobutu - nie mniej słynnego Nicolae Ceausescu. Długie lata zarówno Bank Światowy oraz MFW przymykały oczy na szaleństwa i złodziejską ekscentryczność Mobutu, stałe pogarszanie się konkurencyjności gospodarki oraz bilansu handlowego. W 1974 r. doszło jednak do załamania gospodarki po drastycznej przecenie ceny miedzi na rynkach światowych - głównego towaru eksportowego Zairu. Zamiast powstrzymać się od okradania własnego kraju i pohamować złodziejskie zapędy w swoim otoczeniu, Mobutu w nadziei na przetrwanie kryzysu bez umiaru zaczął zaciągać kredyty w amerykańskich i europejskich bankach. Przez kolejne dwie dekady międzynarodowe instytucje finansowe i ich zachodni sprzymierzeńcy kontynuowali pompowanie pieniędzy do tonącej gospodarki zairskiej. Jedynym beneficjentem sprywatyzowanego przez Mobutu państwa był on sam i klika jego najbliższych współpracowników. Jego osobisty majątek przekroczył 4 mld. $, posiadał też 20 luksusowych posiadłości, w tym 9 w Belgii. Na początku lat 90-tych XX wieku, po upadku Związku Sowieckiego i zakończeniu zimnej wojny zachodni sprzymierzeńcy Mobutu, w tym USA zaczęli domagać się reform w Zairze, zwłaszcza, że w tym splądrowanym i spauperyzowanych kraju doszło do całkowitego złamania gospodarki i stał się on jednym z najbiedniejszych państw świata. Wzrastało też publiczne niezadowolenie z polityki samego dyktatora. W latach 1990-1995 gospodarka skurczyła się o 8,5%, waluta krajowa dewaluowała się w szybkim tempie, a PKB na mieszkańca - i tak niski - skurczył się w tym czasie jeszcze o ponad połowę i był jednym z 10 najniższych na świecie. Mieszkańcy funkcjonowali głównie w szarej strefie, szerzył się czarny rynek. Ponad 70% ludności wegetowało jeszcze w 2005 r. poniżej poziomu ubóstwa. W 1990 roku pod naciskiem międzynarodowym i opozycji Mobutu zgodził się na nieznaczną demokratyzację. W 1994 roku wprowadzono nową tymczasową konstytucję. W połowie lat 90. ludność z plemienia Tutsi (pozostająca od dłuższego czasu w opozycji wobec Mobutu z powodu jego zdecydowanego poparcia dla plemienia Hutu) opanowała znaczną część wschodniego Zairu. Mobutu wydał polecenie usunięcia Tutsi poza granice Zairu. Wywołało to otwartą rebelię i wojnę domową, w którą zaangażowali się inni opozycjoniści. W 1997 r. oddziały przeciwników Mobutu, wspierane przez armie rządów Rwandy, Burundi i Ugandy – występujące jako Sojusz Sił Demokratycznych na rzecz Wyzwolenia Konga – zdobyły Kinszasę. Nowym prezydentem został ogłoszony Laurent Kabila, który przywrócił wcześniejszą nazwę kraju - Kongo. Sam Mobutu uciekł z kraju i wkrótce zmarł na raka w Maroku. Kabila w swoich rękach skupił pełnię władzy wykonawczej, ustawodawczej i militarnej, ale spokoju w Kongo nie było jeszcze długo. Wkrótce wybuchła okrutna wojna domowa, w trakcie której różne grupy etniczne próbowały przejąć kontrolę nad państwem. Konflikt we wschodniej części DRK graniczącej z Rwandą i Ugandą to zresztą jeden z najbardziej zapomnianych na świecie. Wspinając się na wulkan Bisoke po stronie rwandyjskiej w lipcu 2022 r. nagle słychać być wyraźne strzały armatnie zza pobliskiej granicy, gdzie toczyła się regularna wojna między rebeliantami z M23 a armią kongijską. Z raportu Norweskiej Rady ds. Uchodźców wynika, że w całym DRK 5,5 mln. osób zostało przesiedlonych, a milion stara się o status uchodźcy za granicą w wyniku tego konfliktu zbrojnego. Dodatkowo aż 27 mln. osób cierpi głód. Będąc w Gomie - ponad 2-milionowej metropolii po stronie kongijskiej na granicy z Rwandą nad przepięknym jeziorem Kivu - widziałem nie tylko spustoszenie spowodowane wojną, ale też zniszczenia wywołane erupcją pobliskiego majestatycznego wulkanu Nyiragongo - jednego z największych cudów natury na świecie w maju 2021 r. Niestety wspinaczka na ten wulkan, w którego kraterze ukryte jest jezioro z gotującą się lawą, nie było możliwe ze względu na to toczącą się wojnę zamknięcie parku narodowego Virunga. O co chodzi zatem w tym konflikcie i jak do niego doszło? Wojna w Kongo nie jest jednolitym konfliktem, ale dzieliła się na kilka epizodów – dwóch wojen domowych, które łącznie odbywały się w latach 1996-1997 oraz 1999-2003. Jak się okazało konflikt ten został tylko zamrożony i trwa do dzisiaj. I wojna kongijska miała bardzo silny związek z uchodźcami Hutu z sąsiadującej Rwandy. W 1996 r. wojska kongijskie wraz z milicją Hutu rozpoczęły czystki wśród plemienia Tutsi – uciekinierów z Rwandy, która w 1994 r. doświadczyła prawdziwego ludobójstwa na tle etnicznym. Tutsi zaczęli stawiać zbrojny opór, korzystając z poparcia innych krajów afrykańskich, w tym przede wszystkim Rwandy i Burundi. Żeby jednak nie doszło do oficjalnego umiędzynarodowienia konfliktu, wewnątrz Konga (wtedy jeszcze Zairu) powołano organizację - Sojusz Sił Demokratycznych na rzecz Wyzwolenia Konga (AFDL), przewodzony przez Laurenta-Desiré Kabilę. Posiadając wsparcie zagranicy AFDL szybko zdobyło dominację w państwie walcząc ze zdemoralizowaną armią kongijską. Sytuacja w kraju doprowadziła Mobutu do rezygnacji ze stanowiska i ucieczki z kraju (maj 1997 r.). Prezydentem państwa został wówczas Laurent Desiré Kabila. Przywrócono nazwę państwu – Demokratyczna Republika Konga. Przyczynami II wojny kongijskiej były natomiast autorytarne dążenia prezydenta Kabili połączone z odsuwaniem od władzy Tutsich. W lipcu 1998 r. Kabila zażądał opuszczenia Konga przez obce armie (wojsko Rwandy, Ugandy), co wywołało oburzenie Tutsich. W kolejnych miesiącach rozpoczęli oni zbrojną rebelię (utworzyli wówczas Kongijski Ruch na rzecz Demokracji - RCD), uzyskując pomoc militarną części dotychczasowych sojuszników. Rząd Konga otrzymał natomiast wsparcie od innych krajów (w tym Angoli, Zimbabwe, Czadu i Namibii). Zaangażowanie obcych wojsk spowodowało brak sukcesów ze strony rebeliantów, co wpłynęło na wewnętrzne podziały – powstały wówczas dwa odłamy RCD: CD- Goma (przywódca: Emile Ilungi) i RCD- Ruch Wyzwolenia (przywódca: dotychczasowy szef RCD - Ernest Wamby). W Kongu powstał również Ruch Wyzwolenia Konga (MLC), którego przywódcą stał się Jean-Pierre Bemba. Właściwie od samego początku konfliktu w Kongo trwały różne próby osiągnięcia pokoju, w które zaangażowane było także ONZ. Bardzo ważnym krokiem w kierunku pokoju było porozumienie w Lusace podpisane w 1999 r. Choć zostało ono szybko złamane, część zwaśnionych stron nawiązywała do niego w dalszych działaniach na rzecz pokoju i stabilizacji w kraju. Warto zaznaczyć, że po śmierci Laurenta Desiré Kabila, który został zastrzelony w 2001 r., głową państwa został jego syn - Joseph Kabila, który rządził niemalże 2 dekady. Nowy prezydent prowadził aktywne działania dyplomatyczne, które w końcu doprowadziły do osiągnięcia pokoju. Rozmowy pokojowe osiągnęły oczekiwany efekt w 2002 r., kiedy w Sun City (RPA) podpisane zostało porozumienie pokojowe, które trochę uspokoiło sytuację w kraju. Skutkiem wojny w Kongo było wprowadzenie okresu stabilizacyjnego w kraju, zakładającego utworzenie rządu przejściowego na 2 lata, a następnie przeprowadzenie demokratycznych wyborów. W 2006 r. demokratycznie wybranym prezydentem Kongo został ponownie Joseph Kabila. Młody Kabila podjął też kroki stabilizujące sytuację gospodarczą, kierując ją na sprawdzone tory gospodarki rynkowej z ograniczoną rolą państwa. Z pomocą BŚ i MFW podjęte zostały kroki liberalizujące gospodarkę, przywrócona została równowaga makroekonomiczna i istotnie ograniczony dług publiczny (ze 135% w 2000 do zaledwie 16% w 2017 r.). W 2002 r. zanotowano po raz pierwszy od dekady pozytywny wzrost PKB po końcówce ery Mobutu i wojnie domowej. 90% eksportu Kongo stanowi eksport minerałów, przede wszystkim miedzi, kobaltu (blisko 50% światowych zasobów), cynku, manganu, węgla, uranu, platyny, wolframu, złota (Katanga), metanu (jezioro Kivu), diamentów, rudy żelaza, boksytów, a także ropy naftowej. Wiecznie zielone lasy równikowe zajmują połowę terytorium kraju i należą do największych w Afryce. Z kolei rzeki, jeziora, bagna i ocean są bogate w ryby. W 2008 r. doszło jednak do kolejnych konfliktów wewnątrz kraju, które wybuchały także w kolejnych latach, co dowodzi, że sytuacja w kraju nadal nie była stabilna. Warto dodać, że skutkiem wojny w Kongo było także wielokrotne łamanie praw człowieka, rabunkowa gospodarka surowcami naturalnymi kraju, co od początku istnienia niepodległego Kongo nie było niczym zaskakującym. Szacuje się, że wojny kongijskie pochłonęły w sumie 5,5 mln. ofiar, co czyni je najkrwawszym konfliktem w świecie po II Wojnie Światowej. Spowodowały one też gigantyczne przesiedlenia ludności, uciekających z DRK do sąsiednich krajów. W 2012 r. konflikt jednak wybuchł na nowo - tym razem za sprawą rebeliantów z ruchu M23, znanego też jako Kongijska Armia Rewolucyjna. Rebelia była nieoficjalnie wspierana przez Rwandę, rządzoną twardą ręką przez Paula Kagamé oraz Ugandę Museveniego. Mimo zaprzeczeń ze strony Rwandy trudno uwierzyć, by było inaczej, gdyż rebelianci dysponowali świetnym wyposażeniem, którego przecież sami nie byliby w stanie zakupić. W listopadzie 2012 r. rebelianci przejęli nawet kontrolę nad 2-milionową Gomą. Miasto to jest strategicznie ważne nie tylko ze względu na fakt, że jest największym skupiskiem ludności we Wschodniej DRK, ale też dlatego, że znajduje się tam centrum międzynarodowych organizacji pomocowych i misji pokojowych ONZ. Będąc w Gomie nie sposób ich nie zauważyć praktycznie każdym kroku. Oddziały pokojowe ONZ MONUSCO (to najdroższa misja ONZ w historii tej organizacji) ze spokojem przyglądały się wkroczeniu rebeliantów do Gomy, a sekretarz generalny ONZ ograniczył się tylko do rytualnego potępienia M23 za łamanie praw człowieka. Nie odnotowano jednak żadnego aktywnego udziału MONUSCO w walkach. W listopadzie 2012 r. konflikt zbrojny zmusił ponad 140 tys. osób do opuszczenia swoich i tak lichych domostw. Eskalacja walk stanowiła po wcześniejszych wojnach kongijskich kolejne zagrożenie dla integralności konglomeratu narodowościowego Konga. 12 grudnia 2013 r. Po skutecznym kontrataku sił rządowych zostało podpisane porozumienie pokojowe w Nairobi 11 krajów afrykańskich. Zakładało całkowitą demobilizację i przekształcenie M23 w legalnie działająca partię polityczną, wtedy też wielu bojowników M23 zostało włączonych do kongijskiej armii. W listopadzie 2013 r. resztki ugrupowań rebelianckich uciekły na terytorium Ugandy i poddały się. Joseph Kabila oddał władzę po 3 kadencjach (zgodnie z konstytucją), opóźniając wybory o 3 lata z powodu epidemii eboli i ostrych zamieszek w niektórych prowincjach. Wybory w 2019 r. wygrał kandydat opozycji Tshisekedi, było to pierwsze pokojowe przekazanie władzy opozycji bez większej przemocy lub zamachu stanu od czasu uzyskania niepodległości przez DRK.













































Permanentny konflikt na wschodzie DRK jest przekleństwem tego kraju od uzyskania niepodległości. Granice tego olbrzymiego kraju (prawie 2,5 mln. km2 powierzchni i 100 mln. ludności) nigdy nie były naturalne, wschód DRK z regionem wielkich jezior afrykańskich nie miał nic wspólnego z zachodem, dlatego też przeciwstawiał się każdej władzy centralnej w Kinszasie. Ten immanentny konflikt zawsze wykorzystywała Rwanda i Uganda. Istotne są w tym przypadku w mniejszym stopniu kwestie etniczne (we wschodniej DRC szukali schronienie zarówno siepacze Hutu z osławionej Interahamwe - odpowiedzialni za ludobójstwo we Rwandzie w 1994 r. - jak również uciekający przed rzezią Tutsi), bardziej chodzi o surowce. Rwanda i Uganda po prostu kradną złoto z DRC, którego same nie posiadają. Wydawało się, że prezydent Tshisekedi umiejętnie porozumiał się z Rwandą i Ugandą na rok przed planowanymi wyborami prezydenckimi w DRK, w których zmierzy się z nadal popularnym w kraju Josephem Kabilą. Tshisekedi zrobił jednak duży błąd: jesienią 2021 r. Wpuścił wojska Ugandy i Burundi, by na terytorium DRK ścigali swoich partyzantów, ale zapomniał o Rwandzie, która poczuła się osaczona i pominięta, a jest przecież regionalną potęgą militarną. Jej autorytarny prezydent - Paul Kagamé ma obsesje na punkcie bezpieczeństwa. Każdy, kto miał okazję być w Kigali i Rwandzie wie, co mam na myśli. Dlatego też Kagamé traktuje wschodnią część RDK nie jako odrębny kraj, lecz jako strefę buforową swojego bezpieczeństwa, bo przecież naród Rwandy utożsamia się w blisko 100% ze swoim wodzem (ostatnie wybory Kagamé wygrał zdobywając blisko 99% głosów, oczywiście jakakolwiek opozycja w Rwandzie od dawna nie istnieje, brutalnie unicestwiona przez prezydenta). Kagamé nigdy nie pozwoli na to, by kongijscy Hutu stanowili dla niego nawet najmniejsze zagrożenie. Kagamé traktuje kongijskich Tutsi z M23 jako rwandyjskie wojsko zastępcze, chociaż temu zaprzecza. Motywy zaangażowania Ugandy są czysto ekonomiczne. Dzieli ono jezioro Alberta (kiedyś po stronie ówczesnego Zairu nosiło ono nazwę jęz. Mobutu, a po stronie Ugandy - jez. Amina) razem z DRK. Kilka lat temu odkryto tam wcale niemałe złoża ropy, które Uganda eksploatuje, również te znajdujące się po stronie kongijskiej. Bogata we wszelkie surowce DRK zadowala się opłatami eksploatacyjnymi. Wydaje się, że w ramach tej geopolitycznej logiki konflikt we wschodnim Kongu będzie zamrożony na wiele lat. Może czasami dochodzić do zajęcia przez rebeliantów strategicznie położonej Gomy, która następnie będzie powracać do DRK w ramach jakiś kolejnych transakcji. Okres względnego spokoju trwał prawie 10 lat. W 2022 r. walki wybuchły na nowo, DRK oskarżyła Rwandę o inwazję i naruszenia swojej integralności terytorialnej poprzez zajęcie przygranicznego miasta Bunagany. Rwanda natomiast ciągle zaprzecza oskarżeniom ze strony Konga o wsparciu rebeliantów z M23. Walki w czerwcu 2022 r. doprowadziły do tego, że ponad 30 000 kongijskich azylantów i ponad 100 żołnierzy DRK przedostało się do sąsiedniej Ugandy. Jeden z takich obozów uchodźczych już po stronie ugandyjskiej miałem okazję zobaczyć. ONZ tradycyjnie bezskutecznie ograniczyła się do wezwania wszystkich zaangażowanych stron konfliktu do natychmiastowego zaprzestania wszelkich form przemocy. Spokojnych czasów Kongo nie powinno się zatem spodziewać. Problemów w Kongo nigdy nie brakowało i nie będzie brakowało przez najbliższe dekady. Z uwagi na wielkość tego olbrzymiego kraju warto obserwować jego zmagania rozwojowe w najbliższych latach.


71 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Namibia

Erytrea

Uganda

O mnie

Ekonomista, finansista, podróżnik.
Pasjonat wina i klusek łyżką kładzionych.

Kontakt
IMG_4987.JPG
Home: Info

Subscribe Form

Home: Subskrybuj

Kontakt

Dziękujemy za przesłanie!

Home: Kontakt
bottom of page