Angola
- Maciej Stańczuk

- 30 lip
- 38 minut(y) czytania
Angola, bogata w złoża ropy naftowej i diamentów, stała się synonimem „afrykańskiej klątwy surowcowej”. Właśnie chęć posiadania surowców naturalnych stała się w XX w. jedną z przyczyn wybuchu krwawych konfliktów zbrojnych. W wyniku walk rebelianckich, które za wszelką cenę dążyły do przejęcia i utrzymania kontroli nad surowcami kraju, rozegrała się jedna z najkrwawszych i najdłuższych wojen II połowy XX w. Wskutek trwającej 41 lat wojny, jedno z najbogatszych surowcowo państw stało się jednocześnie jednym z najbiedniejszych na świecie. W przypadku Angoli nie można mówić tylko o jednej wojnie, a raczej trzech – od walki antykolonialnej, poprzez konflikt typowo zimnowojenny, aż po krwawą wojnę domową, u której źródeł leżały zarówno spory ideologiczne, jak równie, a może przede wszystkim, dążenie do zdobycia wyłącznej kontroli nad surowcami.
Tereny obecnej Angoli zostały zasiedlone prawdopodobnie w I tysiącleciu p.n.e. przez zbieracko-łowiecki lud Buszmenów. Napływające od VII w. n.e. ludy Bantu wyparły Buszmenów na południe. Bantu utworzyli tu dobrze zorganizowane i zaawansowane w wewnętrznym rozwoju królestwa. Północna część Angoli znajdowała się w państwie Kongo powstałym w XIV w., podobnie jak leżące na południu, w centralnej części Angoli, państwo Ndongo, którego władcy nosili tytuł „ngola” (od niego pochodzi nazwa kraju). Do połowy XV w. Ndongo było zależne od Konga, panował w nim ustrój wczesnofeudalny z silnymi przeżytkami układu rodowo-plemiennego i niewolniczego. W tym czasie powstało również królestwo Matamba nad rzeką Kuango. Na przełomie lat 1482 i 1483 żeglarz portugalski, D. Cão, dotarł do ujścia Konga i dalej na południe do przylądka Frio. Od początku XVI w. wybrzeża były opanowywane przez Portugalczyków, którzy w 1575 r. interweniowali zbrojnie w wojnie między Kongiem i Ndongo, a w 1576 r. założyli miasto São Paulo de Luanda, czyniąc je centrum handlu niewolnikami (Angola stała się główną bazą wywozu niewolników do Brazylii, dokąd kierowano po 10 tys. osób rocznie). Od 1579 r. miał miejsce stopniowy podbój terytoriów wzdłuż rzeki Kuanzy, w 1592 r. Portugalczycy utworzyli administracyjny zarząd kolonialny. Po stłumieniu powstania (1580–97) Portugalczycy zaczęli przenikać w głąb kraju. W latach 1623–1648 stoczyli wojnę z władczynią Ndongo, Anną Nzingą. Po wojnie państwo to zaczęło się rozpadać. W latach 1640–1648 wybrzeże Angoli opanowali przejściowo Holendrzy, zostali wyparci jednak przez Portugalczyków, którzy w 1671 r. podbili Ndongo i Matambę, a w latach następnych również wnętrze kraju.
W XVIII w. kolonia dzieliła się na 2 królestwa: Angolę i Benguelę, zarządzane przez generalnego gubernatora. Po ustaleniu granic w końcu XIX w. (konwencje z 1885–1894 między Portugalią a Belgią, Niemcami i Wielką Brytanią), Angola stała się formalnie kolonią o nazwie Portugalska Afryka Zachodnia — w rzeczywistości jednak wojska portugalskie zajęły cały kraj dopiero na początku lat 20-tych XX w. Akt Kolonialny z 1930 r. ustanowił Angolę posiadłością bezpośrednio zarządzaną przez metropolię. Podobnie jak w innych koloniach, Portugalczycy stosowali system tzw. bezpośredniego zarządu o charakterze asymilacyjnym, do połowy XX w. całkowicie eliminowali tradycyjne elity władzy i wprowadzali na ich miejsce własną administrację, dążyli do rozbicia starych struktur społeczno-politycznych.
W okresie międzywojennym Angolę pod koniec lat 30-tych XX w. zamieszkiwało zaledwie ok. 2,5 mln. osób na obszarze ok. 1,2 mln. km2, w przeważającej mierze autochtonów. Poza wieloma bogactwami naturalnymi, z racji równikowego klimatu dobrze rozwijały się tam uprawy kawy, bawełny i kauczuku. Wszystkie te czynniki sprawiły, że już w 1927 r. Angola znalazła się na celowniku polskiej Ligi Morskiej i Rzecznej, która na poważnie rozważała uzyskaniem terenów w Angoli dla polskiej ekspansji kolonizacyjnej. Rok później do Angoli udał się prezes Związku Pionierów Kolonialnych (jednej z sekcji wspomnianej Ligi), który przekonał się, że Angola nadaje się do kolonizacji rolnej i osadnictwa polskiego. Na łamach polskiej prasy pojawiło się wkrótce sporo artykułów popularyzujących Angolę jako dogodne miejsce do przeprowadzki. Wydano kilka broszur opisujących realia działalności gospodarczej w regionie i bardzo pozytywne perspektywy dla polskiej ekspansji gospodarczej. Wszystko to zaowocowało wysłaniem pod koniec 1928 r. specjalnej ekspedycji do tej portugalskiej kolonii, która miała na miejscu zbadać szanse powodzenia ewentualnej polskiej akcji osadniczej. Rezultaty rekonesansu okazały się obiecujące, ponieważ w Angoli (w przeciwieństwie do np. Brazylii) liczyły się nie tyle silne ręce, co raczej kapitał, gdyż na miejscu nie brakowało taniej siły roboczej. Jednak inwestycja wcale nie była mała, jak podaje w swojej książce „Liga Morska i Kolonialna 1930-1939” T. Białas, szacunkowo kolonista musiał dysponować przynajmniej 10 tys. USD, co było na ówczesne czasy bardzo dużą kwotą. Angolę uważano wprawdzie za dogodny teren osadniczy, ale tylko dla ludzi z zasobnym portfelem. Rok 1929 upłynął pod znakiem przygotowań do wysłania pierwszych polskich osadników. Utworzono nawet komitet organizacyjny spółki „Polangola”, mającej zająć się wymianą handlową oraz stosunkami ekonomicznymi z Portugalią i jej koloniami. Powołano też Towarzystwo do Kolonizacji Angoli. Zadbano nawet o to, aby w podpisanym polsko-portugalskim traktacie handlowym znalazła się poufna klauzula osiedleńcza, zapewniająca polskim obywatelom równouprawnienie pod względem opieki socjalnej i ochrony pracy.
Przecieranie szlaków kolonizacyjnych przypadło w udziale Michałowi hr. Zamoyskiemu, który pod koniec grudnia 1929 r. na pokładzie statku udał się z Lizbony w kierunku Angoli, gdzie zamierzał założyć plantację. Jednocześnie hrabia sprawował funkcję przedstawiciela spółki „Polangola”. Kolejna grupa kolonizatorów wyruszyła pół roku później. W jej skład wchodziło 6 członków Związku Pionierów Kolonialnych. Mieli oni w planach zajęcie się hodowlą bydła oraz działalnością przemysłową. Wkrótce dołączył do nich jeden agronom z Polski. Szum medialny dał okazję wielu naciągaczom do wyłudzania pieniędzy od posiadaczy ziemskich, ale nerwowo zaczęła reagować też sama Lizbona. Minister Beck w swoich wspomnieniach zanotował, że „rząd portugalski zajął wrogie stanowisko wobec naszej polityki, a w Anglii najpoważniejsze czynniki zastanawiały się nad niebezpiecznymi aspiracjami Polski”. Portugalczycy, chcąc dodatkowo utrudnić napływ do kolonii nowych obcokrajowców, wprowadzili szereg utrudnień dla tych, którzy chcieli się osiedlać na przeznaczanych do tego terenach. Dotyczyło to przede wszystkim naszych rodaków, co zmusiło Polskę do rezygnacji ze wspomnianej wcześniej poufnej klauzuli osiedleńczej.
Po tym na kilka lat sprawa Angoli ucichła, jednak nie był to definitywny koniec snów o równikowym Eldorado. Temat wrócił pod koniec lat 30-tych. Tym razem wywołany został nie poprzez Ligę, lecz polskie MSZ, które rozważało skierowanie do Angoli kolejnych ekspedycji. We wspomnianej już książce T. Białasa można znaleźć informacje n/t projektów zakupu nawet 20 tys. ha gruntów w Angoli w celu prowadzenia akcji kolonizacyjno-plantacyjnej. Z racji niechęci portugalskiego rządu miano posłużyć się fikcyjną spółką, która za 13,1 tys. franków nabyłaby te tereny. Rozważano nawet wykupienie za 1,8 mln. zł większościowego pakietu akcji kampanii „Cabinda”, działającej na terenach angolskiej enklawy w Kongo. Ostatecznie z obu pomysłów nic nie wyszło, poza zaledwie pięcioma plantacjami polskimi w Angoli. Tak zakończył się polski sen o równikowym Eldorado w Afryce. Pocieszano się tylko, że już wkrótce mieliśmy mieć w Polsce własną kawę, sadzoną przez polskich osadników, jednak jak wiadomo wkrótce wybuchła wojna i niestety nie dane nam było spróbować smaku ziaren z polskich upraw w Angoli.
W 1951 r. na mocy ustawy Angola została połączona z Portugalią jako jej zamorska prowincja. Zgodnie z głoszoną przez dyktatora Portugalii Salazara, koncepcją portugalskiego integralizmu (opartą na doktrynie tzw. luzotropikalizmu), ogłoszono w 1954 r. statut krajowców, który podzielił ludność Angoli na tzw. „assimilados” (zasymilowanych, czyli cywilizowanych) i tzw. „indigenos” (tubylców, czyli niecywilizowanych); „assimilados” (stanowiący zaledwie ok. 0,25% ludności kraju) otrzymali portugalskie prawa obywatelskie, gdyż mówili po portugalsku, posiadali odpowiedni status majątkowy i wyrzekli się związków plemiennych, natomiast „indigenos” byli pozbawieni praw obywatelskich. Od lat 50-tych XX w. rząd Portugalii popierał masową emigrację Portugalczyków do Angoli (w 1955 r. mieszkało tu 110 tys. kolonistów, w 1961 r. — 220 tys., a w 1971 r. - 350 tys.) oraz szybki rozwój gospodarczy (w latach 1953–1967 na inwestycje w Angoli przeznaczono 14 mld. escudos). W 1961 r. w ramach programu reform kolonialnych zniesiono statut krajowców.
Wspólny wróg, w tym przypadku portugalski kolonizator, powinien jednoczyć lokalne ugrupowania niepodległościowe. Nie zawsze działo się tak w przypadku Angolańczyków, walczących o wolność. Dlatego droga do niepodległości Angoli była długa i kręta. Powstańcy mieli wiele słabości, ale największą był brak jedności. Między sobą walczyli niemal tak często, jak z Portugalczykami. A niekiedy nawet częściej i brutalniej. Co gorsza, radość ze zrzucenia portugalskich kajdan trwała krótko. Wojna domowa między dwiema konkurującymi partyzantkami ciągnęła się z przerwami aż do 2002 r. Według ostrożnych wyliczeń zginęło w niej ponad 500 tys. cywilów. Pierwsi byli chłopi z plantacji bawełny w Baixa de Cassanje. Mieli dość: dość bycia obywatelami drugiej kategorii czy przymusowej harówy za grosze i wielu ograniczeń. Nie chodziło o politykę czy ideologię, chodziło o życie. W styczniu 1961 r. wstrzymali pracę, spalili karty identyfikacyjne i zażądali lepszych warunków. Gdy właściciele portugalsko-belgijskiego Cotonangu odmówili, polała się krew. Kontrolujący w całości Angolę Portugalczycy od kilkuset lat z takim nieposłuszeństwem nie spotkali się od dawna. Brutalny reżim portugalskiego dyktatora Salazara zastosował odpowiedzialność zbiorową wobec angolskich chłopów, zrównując z ziemią 20 wiosek i zabijając ok. 5 tys. tubylców.
Po chłopach przyszła pora na bojowników angolskich powiązanych z ruchem niepodległościowym. Już w 1954 r. powstał Związek Ludności Angoli (UPA) pod wodzą Holdena Roberto (był wnukiem przywódcy największego antyportugalskiego powstania z początku XX w.), który od kilku lat gromadził niepodległościowych partyzantów w obozach na południu Belgijskiego Konga, a sam pracował na stanowisku księgowego w administracji belgijskiej. UPA była organizacją konserwatywną, związaną z Zachodem, która w 1962 r. przekształcona została w Narodowy Front Wyzwolenia Angoli (FNLA). W 1956 r. utworzony został z kolei Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli (MPLA), z Agostinho Neto na czele, grupujący przedstawicieli różnych plemion (ale głównie Mbundu), głoszący hasło niepodległości, o lewicowej orientacji. Bojownicy MPLA mieszkali głównie w Luandzie, byli lepiej wykształceni, a ich przywódcy, często – po przodkach – mieli nieco jaśniejszą skórę od innych Angolańczyków (mestiços, czyli mieszańcy).
MPLA przyciągał zwolenników wśród dysydenckich urzędników państwowych i studentów Luandy oraz z innych miast z głębi kraju. Przez kilka lat prowadził działalność w ukryciu, ale większość jego przywódców została schwytana podczas obław przeprowadzonych przez tajną policję w latach 1959-1960. MPLA stał się organizacją na wygnaniu. Najpierw założył swoje biura w Paryżu, w 1959 r. przeniósł się do Conakry, a w 1961 r. do Léopoldville (Kinszasy) w Kongo, blisko granicy z Angolą. Szef MPLA, Neto, doktor medycyny i utalentowany poeta, był za granicą podziwiany za opozycję wobec władzy portugalskiej. Jednakże MPLA postrzegano jako organizację nieskuteczną, osłabianą wewnętrznymi walkami i władzę i różnicą zdań. Utrzymywała się przy życiu głównie dzięki pomocy udzielanej przez Sowietów i ich blok.
W 1960 r. UPA i MPLA zawarły porozumienie o współpracy, a już rok później MPLA dokonał pierwszej akcji zbrojnej w Luandzie. W lutym 1961 r. MPLA dokonał szturmu na luandyjską komendę policji i więzienie. Bojownicy ponieśli klęskę, gdyż nikogo nie udało im się uwolnić a sami stracili 40 ludzi. Gdy dzień później władze chowały 7 zabitych podczas ataku policjantów, portugalskich cywilów ogarnął szał. Jeszcze w trakcie pogrzebu zastrzelili kilkudziesięciu przypadkowych Afrykanów, a w nocy wojskowe szwadrony armii portugalskiej i naprędce sformowane oddziały mścicieli wywlekały z blaszano-kartonowych chatek w slumsach kolejne ofiary. W ciągu tygodnia zamieszek zginęło prawie 3 tys. osób. Luanda tonęła we krwi. Kiedy do Holdena Roberto dotarły wieści o masakrach, nakazał on natychmiastową mobilizację i wymarsz swoich wojowników. 15 marca 1961 r. jego ludzie wkroczyli na północ Angoli. Niszczyli wszystko, co wiązało się z kolonialistami. Roberto powtarzał, że „tym razem niewolnicy się nie skulą”. Nim minął miesiąc, jego UPA wymordował ok. tysiąca białych. Reżim Salazara postanowił nie przebierać w środkach. Do końca 1961 r. portugalskie represje pochłonęły 40 tysięcy ofiar. Ale wojna o niepodległość Angoli dopiero się zaczęła. Powstańcy mieli wiele słabości, ale największą był brak jedności.
Rozmiary powstania z 1961 r. silnie wstrząsnęły fundamentami portugalskiego imperium. Równocześnie z rozkazem podjęcia okrutnych represji, w wyniku których śmierć poniosło ok. 20 tys. Afrykanów, Salazar zaaprobował przeprowadzenie pierwszych od ponad 60 lat reform w polityce kolonialnej. Wydano dekrety znoszące wszystkie formy pracy przymusowej i zakazujące nielegalnego wywłaszczania ziemi. Przyznano równe prawa dla „cywilizowanych” i „niecywilizowanych” obywateli imperium W północnej Angoli zainicjowano program rehabilitacji społecznej, edukacji i rozwoju gospodarczego. Jednakże Salazar nadal nie zgadzał się na przeprowadzenie jakichkolwiek reform społecznych i na poluzowanie jego nadzoru nad działalnością polityczną.
Mimo wspólnego wroga, UPA i MPLA między sobą walczyli niemal tak często, jak z Portugalczykami, czasami nawet częściej i brutalniej. W pewien sposób wynikało to z osobistych niesnasek: przywódcy MPLA i FNLA nigdy się po prostu nie dogadywali. Ambitni, przekonani o swojej nieomylności i nieustępliwi, liderzy powstania nie lubili kompromisów. Gdy pod koniec 1962 r. - krótko po ucieczce z aresztu domowego w Portugalii - kierujący MPLA Agostinho Neto spotkał się w kongijskim Léopoldville z Holdenem Roberto, cała dyskusja zakończyła się wyzwiskami i oskarżeniami o "sprzyjanie imperialistom". Na połączenie sił nie było szans. Inną przeszkodę stanowiły charakterystyczne dla ówczesnej Afryki podziały etniczne. Obie organizacje zapierały się, że reprezentują wszystkich Angolańczyków, lecz w rzeczywistości opierały się na konkretnych plemionach: trzonem MPLA byli zamieszkujący Luandę i okoliczne Mbundu, a w szeregi FNLA wstępowali przede wszystkim pochodzący z północnych terenów Bakongo.
W 1962 r. UPA utworzył w Kinszasie Rewolucyjny Rząd Angoli na Wygnaniu (GRAE) z Holdenem Roberto jako premierem — uzyskał on poparcie OJA (Organizacji Jedności Afrykańskiej), jednak organizacja szybko pogrążała się w zamęcie. Roberto zarządzał nią jak swoim prywatnym folwarkiem. Kontrolował finanse i administrację, nie tolerując żadnych konkurentów. Rzadko wyprawiał się do Angoli, za to wolał wygodne życie emigranta w Léopoldville, gdzie prowadził spore przedsięwzięcia biznesowe. Po zmianie nazwy UPA na FNLA (Frente Nacional de Libertação de Angola) ruch Roberto otrzymywał pomoc z Tunezji i Algierii. Również Amerykanie zainteresowali się sprawą wojny wyzwoleńczej w Angoli. Za administracji Kennedy’ego wysocy urzędnicy USA z sympatią odnosili się do afrykańskiego nacjonalizmu i próbowali uwolnić przywódców nacjonalistycznych od ich związków z komunizmem. FNLA zostało prześwietlone przez CIA i uznane za godne udzielenia mu jawnej pomocy finansowej i dozbrojenia, co wywołało wielki gniew wśród Portugalczyków, kiedy się o tym dowiedzieli. Jednakże mimo tej pomocy kampania FNLA w północnej Angoli, osłabiona podziałami i dezercjami, została niemal całkowicie zatrzymana.
W 1964 r. MPLA wznowił działania zbrojne w kolonii. W tym samym roku z FNLA wystąpił były minister spraw zagranicznych rządu GRAE – Jonas Savimbi, kolejna wielka postać afrykańskiego antykolonialnego ruchu oporu. Oficjalnie, chodziło o autorytarny styl Roberto - wielu miało go serdecznie dość. Ale Savimbi był człowiekiem z ambicjami. Parę miesięcy po rozbracie z FNLA 30-letni wówczas syn kolejarza ogłosił powstanie nowej partyzantki: Narodowego Związku na rzecz Całkowitego Wyzwolenia Angoli, w skrócie UNITA (1966). Głównymi żołnierzami Savimbiego stali się jego współplemieńcy z najliczniejszego w kolonii ludu Owimbundu. Korzystając ze starych kontaktów, Savimbi zwrócił się o militarną i finansową pomoc do Pekinu. Już wkrótce w obozach UNITA zaczęli pojawiać się chińscy instruktorzy i broń przesyłana przez Mao Tse Tunga. Każda z grup w ciągu najbliższych paru lat miała przeżyć jeszcze kilka burzliwych rozpadów. Z powodu wewnętrznych sporów MPLA rozbił się na trzy frakcje (jedna dołączyła później do FNLA), UNITA na dwie, a Roberto musiał stłumić otwarty bunt, po którym kazał rozstrzelać 13 ze swoich komendantów. W 1965 r. powstał Front Wyzwolenia Enklawy Kabindy (FLEC) z Ranque Franque na czele, dążący do oderwania roponośnej Kabindy od Angoli. W 1966 r. ONZ uznała politykę Portugalii w Angoli za „zbrodnię przeciwko ludzkości”.
Konfliktem w portugalskiej Angoli interesowały się nie tylko Chiny. Nawet jeśli jej strategiczne znaczenie było ograniczone jako duże, zasobne w surowce (m.in. w ropę, gaz i diamenty) terytorium, Angola stanowiła łakomy kąsek. Wspierając odpowiednie ugrupowania, zewnętrzni gracze liczyli na szybki zwrot inwestycji. A każdy miał swoich faworytów. Marksizująca MPLA od początku cieszyła się poparciem Związku Sowieckiego. W 1965 r. Neto poznał słynnego Che Guevarę, który zapewnił mu doświadczonych kubańskich szkoleniowców. W MPLA mocno wierzył też Julius Nyerere z Tanzanii. Polityczne poparcie szanowanego na całym kontynencie polityka miało niemal równie duże znaczenie, jak dostawy broni.
FNLA znalazło najważniejszych sojuszników w Chinach, Rumunii, Libii i sąsiednim Zairze (wcześniej - Belgijskim Kongu). Dzięki rodzinnym koneksjom z Mobutu Sese Seko, Holden Roberto mógł przez lata swobodnie operować po zairskiej stronie granicy, a gospodarz zapewniał mu ochronę i finanse. W pierwszych latach działalności UNITA korzystała z kolei głównie ze wsparcia Pekinu i leżącej tuż za miedzą Zambii. Gdy po pewnym czasie zawiedzeni brakiem efektów sponsorzy przykręcili kurek w pieniędzmi, Savimbi zamienił radykalną, lewicową retorykę na język neoliberalnej prawicy. Pozując na przeciwwagę socjalistów z MPLA, UNITA zdołała zbratać się z apartheidowską RPA, a następnie zdobyła sympatię bardzo wpływowego Henry’ego Kissingera. Skrajnie cyniczny manewr przyniósł wymierne korzyści.
Zagraniczna asysta miała ogromny wpływ na los całego powstania - wielokrotnie to ona podtrzymywała je przy życiu. Choć Portugalia nie zaliczała się do potęg, jej armia zdecydowanie przeważała nad skłóconymi rebeliantami. W 1968 r. Europejczycy sięgnęli po nowocześniejsze metody walki, różnica potencjałów zarysowała się jeszcze wyraźniej. Zamiast masowych represji, które tylko wzmacniały opór Afrykanów, Portugalczycy postawili na precyzyjniejsze uderzenia przy użyciu oddziałów specjalnych i helikopterów bojowych. Coraz bieglej wykorzystywali również istniejące wśród rebeliantów podziały. W latach 70-tych XX w. zdarzało się już, że ich oddziały wspólnie atakowały pozycje MPLA z rebeliantami UNITA.
W kolejnych latach trwała zaciekła rywalizacja o hegemonię w walce antykolonialnej. W 1968 r. OJA wycofała poparcie dla GRAE, a w 1972 r. wymusiła na MPLA i FNLA powołanie wspólnej Rady Wyzwolenia Angoli z Holdenem Roberto na czele. Nie wpłynęło to jednak na złagodzenie sprzeczności w ruchu wyzwoleńczym, który zyskał sobie w tym okresie duże poparcie na arenie międzynarodowej. W pewnym momencie bardzo osłabiona została MPLA, którego siły w krytycznym momencie siły skurczyły się do zaledwie 800 osób. Organizacja Agostinha Neto utrzymała się wtedy na powierzchni wyłącznie dzięki wsparciu Kremla. FNLA i UNITA nie były jednak w stanie samodzielnie doprowadzić konfliktu do końca. Zwycięstwo musiało przyjść z zupełnie innej strony. O ile w Angoli Portugalia radziła sobie całkiem nieźle, tak w Mozambiku i Gwinei-Bissau - dwóch innych koloniach, z których Lizbona nie chciała zrezygnować - szło jej znacznie gorzej. Nawet jeśli do militarnej porażki było daleko, prowadzenie trzech zamorskich wojen jednocześnie zdecydowanie wykraczało poza możliwości najuboższego państwa Europy Zachodniej. W 1974 r. afrykańskie kampanie pochłaniały blisko 40% wydatków z budżetu, a liczba ofiar wśród żołnierzy kolonialnej armii portugalskiej przekroczyła 10 tys. zabitych i 42 tys. rannych. Wielu Portugalczyków czuło, że zamorskie terytoria nie są warte takich poświęceń, na ulicach coraz głośniej mówiono o rewolucji. I rewolucja nadeszła.
25 kwietnia 1974 r. grupa 300 oficerów przeprowadziła w Lizbonie bezkrwawy zamach stanu, znany jako Rewolucja Goździków i odsunęła od władzy następcę Salazara, Marcelo Cateano. Nowi przywódcy obiecywali wiele, ale najczęściej mówili o dwóch rzeczach: nastaniu demokracji i zakończeniu wojen. Nowe demokratyczne władze Portugalii zapoczątkowały wreszcie dekolonizację Angoli. We wrześniu 1974 r. Zjednoczony Opór Angoli (RUA), skupiający osadników portugalskich, usiłował jeszcze bezskutecznie dokonać zamachu stanu i nie dopuścić do ogłoszenia niepodległości Angoli. W styczniu 1975 r. odbyła się w portugalskim Algarve konferencja konstytucyjna, na której uzgodniono przyznanie niepodległości oraz powołanie przejściowego rządu z udziałem MPLA, FNLA i UNITA.
Od lutego 1975 r. trwały jednak walki między tymi ugrupowaniami, które przekształciły się od lipca 1975 r. w regularną wojnę domową. Z kolei w sierpniu FLEC ogłosił niepodległość Kabindy, otoczoną przez terytorium Zairu niewielką enklawę, bogatą w złoża ropy naftowej, uznaną przez kilka państw. Datę ogłoszenia niepodległości ustalono na 11 listopada 1975 r. Czasu, by zagarnąć jak najwięcej dla siebie, nie było więc wiele. Rebelianci wiedzieli, że kluczem do zwycięstwa będzie kontrola nad Luandą. Dzięki plemiennym powiązaniom najmocniejszą pozycję w stolicy miał zawsze MPLA, ale rywale nie odpuszczali. Miasto znalazło się de facto w stanie oblężenia. Z północy nadciągały oddziały FNLA, z południa zbliżały się połączone siły UNITA i Południowoafrykańskich Sił Zbrojnych (Pretoria nie chciała, by angolscy komuniści mogli wspomóc później wolnościowe dążenia czarnych z RPA). W walkach na froncie ginęły setki ludzi, z Luandy tymczasem masowo ewakuowali się Europejczycy. W ciągu paru miesięcy uciekło ich ponad 300 tys.
W połowie 1975 r. Holden Roberto zarządził ostateczną ofensywę na angolską stolicę. We wrześniu jego dobrze uzbrojone, ale słabo wyszkolone jednostki FNLA utknęły zaledwie 30 km przed Luandą. Widząc ich niemoc, pragmatyczni Chińczycy momentalnie wycofali się z konfliktu. Dla FNLA wyścig o władzę był wówczas skończony. W październiku coraz bliżej Luandy znajdowali się natomiast partyzanci Jonasa Savimbiego. Agostinho Neto zwrócił się wtedy z desperacką prośbą o pomoc do swojego starego sojusznika - Kuby. Reżim Fidela Castro odpowiedział niemal natychmiast: w ciągu ledwie dwóch tygodni do setek przebywających już w Angoli kubańskich instruktorów dołączyli elitarni komandosi z jednostek specjalnych. UNITA wiedziała, że nie zdobędzie Luandy na czas. Zwłaszcza, że Kubańczyków było z każdą chwilą coraz więcej. Do końca 1975 r. w ramach operacji Carlotta przerzuconych zostało do Angoli ok. 15 tys. żołnierzy kubańskich. MPLA zdołała też odbić Kabindę i obsadzić ją własnymi siłami wspieranymi przez kubańskich instruktorów, a następnie odeprzeć kontratak jednostek zbrojnych FLEC wspieranych przez komandosów zairskich i białych najemników (w czasie ogłoszenia niepodległości), co przesądziło o ostatecznym losie prowincji.
UNITA pozostawała w ścisłym sojuszu z rasistowską RPA, która była zainteresowana utrzymywaniem buforu oddzielającego od komunistycznego zagrożenia Afrykę Płd.-Zach. (dzisiejszą Namibię), stanowiącą od zakończenia I Wojny Światowej terytorium mandatowe RPA. Ponadto UNITA korzystała także ze wsparcia ze strony Portugalii, Francji, USA, Chin, krajów arabskich i Izraela. Ciekawym epizodem w angolskiej wojnie narodowowyzwoleńczej, a następnie w wojnie domowej odegrały oddziały Buszmenów, zwane flechas. Początkowo pełnili oni funkcje zwiadowców, ustalając miejsca pobytu partyzantów w buszu. Z biegiem czasu Portugalczycy z Buszmenów zaczęli tworzyć oddziały antypartyzanckie o nazwie Flechas (czyli Strzały). Wsławili się oni szczególnym okrucieństwem wobec czerwonych rebeliantów, ich częstą praktyką było obcinanie ich głów, a czasami wycinanie i zjadanie ich serc. Portugalczycy starali się takie praktyki wykorzenić, ale, ale kiedy wydawało się, że się to udało, okazywało się, że Flechas zmodyfikowali swoje przyzwyczajenia, wracając z rajdów po buszu z torbami pełnymi odciętych uszu swoich przeciwników. Okaleczone zwłoki wzbudzały nienawiść czerwonych rebeliantów, którzy bezlitośnie mordowali napotykane rodziny Buszmenów. Buszmeni byli szkoleni w specjalnym ośrodku w Missombo. Tam też uczyli się czytać i pisać, nawracali się też na wiarę chrześcijańską i wstępowali do Kościoła katolickiego. Jeden z generałów armii portugalskiej stwierdził, że żołnierze Flechas wyeliminowali 60% wszystkich zabitych rebeliantów na terenie Angoli. Po przejęciu władzy przez MPLA jego żołnierze w ciągu zaledwie 7 miesięcy wymordowali ok. 25% Buszmenów zamieszkujących terytoria Angoli. Trudno się zatem dziwić, że żołnierze Flechas uciekali do RPA. Pomimo panującego tam apartheidu zostali oni przyjęci do służby w SADF (siłach zbrojnych RPA). Wzięli udział w 1975 r. w interwencji wojskowej RPA w Angoli. Oddziały Flechas zostały rozwiązane dopiero po upadku apartheidu w RPA w 1993 r. decyzją partii Nelsona Mandeli – ANC.
11 listopada 1975 r. MPLA triumfalnie ogłosiła niepodległość Angoli. Jeszcze tego samego dnia Agostinho Neto został jej pierwszym prezydentem.
Tylko masowa interwencja Kuby i Związku Sowieckiego zapobiegła sromotnej porażce MPLA. Pierwsze kubańskie oddziały bojowe przybyły do Angoli pod koniec września 1975 r. Na początku listopada liczyły ok. 2 tys. żołnierzy. Po wcześniejszej klęsce w bitwie o Benguelę Kubańczycy doszli do wniosku, że tylko wielkie posiłki mogłyby zapobiec upadkowi MPLA. Dlatego też 8 listopada do Luandy przyleciał batalion sił specjalnych, który wraz z siłami MPLA zajął pozycje strategiczne w samej Luandzie. Dzień przed ogłoszeniem niepodległości wojska RPA ostrzelały pozycje MPLA, po czym rozpoczęły bombardowania przy użyciu bombowców dalekiego zasięgu, zmuszając wojska MPLA do ucieczki. Jednakże mający nastąpić po tych bombardowaniach atak piechoty FNLA opóźnił się, ponieważ Roberto nie zjawił się na czas, a jego wojska nie chciały bez niego ruszać do boju. W tym czasie wojska MPLA przegrupowały się. Podczas, gdy Roberto wraz ze swoimi doradcami z CIA, RPA i Zairu z pobliskiego wzgórza obserwowali pole bitwy, połączone siły FNLA i Zairu kontynuowały ofensywę. Jednak natknąwszy się na zmasowany ogień rakietowy i artyleryjski wojsk kubańskich, rozproszyły się i wycofały. Tymczasem w Luandzie komisarz portugalski Cardoso zorganizował krótką ceremonię, w czasie której ogłosił, że przekazuje władzę „ludowi Angoli”. Jednak żaden Angolańczyk nie był świadkiem tej uroczystości. Dokładnie w południe 11 listopada, Agostinho Neto, stojąc na podium wzniesionym przy katedrze, przeczytał tekst proklamacji Ludowej Republiki Angoli. Kiedy w wyniku awarii zgasły światła na trybunie, tłum rozszedł się w ciemnościach.
Tego samego dnia FNLA i UNITA utworzyły Ludowo-Demokratyczną Republikę Angoli ze stolicą w górskim Huambo (prezydentem został Holden Roberto, a premierem Savimbi). Z wielką pomocą wojskową Sowietów, NRD i Kuby MPLA podjął ofensywę przeciwko siłom FNLA i UNITA oraz oddziałom RPA na południu i jednostkom zairskim, atakującym od północy. CIA podjęła desperacką próbę podtrzymania kampanii FNLA. Zorganizowała dla Angoli kontyngenty francuskich i portugalskich najemników i dostarczyła Roberto fundusze do werbunku najemników brytyjskich i amerykańskich. CIA poniosła klęskę i i nie mogła podejmować dalszych działań, gdyż skończyły się fundusze przeznaczone na tajne operacje. Kissinger musiał prosić Kongres o dalsze środki, ale spotkał się z odmową. W grudniu 1975 r. Senat przegłosował blokadę wszystkich dodatkowych tajnych funduszy, zmuszając CIA i jej sojuszników do opuszczenia Angoli. Kampania FNLA-UNITA straciła zatem wszelką wiarygodność. Ponadto, kiedy opinia publiczna dowiedziała się o stopniu zaangażowania RPA w wojnę, Afryka szybko odwróciła się przeciwko tym frakcjom. Przywódcy afrykańscy, którzy wcześniej krytykowali interwencję sowiecką i kubańską, nie wiedząc jeszcze o zaangażowaniu RPA i o roli CIA w tym konflikcie, teraz zmienili swój sposób percepcji wojny w Angoli i zaangażowania Sowietów. Kissinger nie tylko nie zjednał sobie w Afryce przyjaciół, ale jego wyczyny na arenie międzynarodowej przyniosły upokarzającą klęskę polityce amerykańskiej.
W lutym 1976 r. padł ostatni bastion FNLA – São Salvador. Huambo, stolica UNITA, została także zdobyta, co zmusiło Savimbiego do wycofania się na wschód Angoli. Do marca 1976 r. siły rządowe opanowały większość kraju, zmuszając do wycofania się wojska RPA i Zairu. Proces pozbywania się władzy portugalskiej w Angoli zakończył się zatem katastrofą. Po upadku administracji portugalskiej, rywalizację o władzę podjęły trzy frakcje nacjonalistyczne, które przekształciły wojnę kolonialną w regularną wojnę domową, doprowadzając do ucieczki prawie całej populacji białych i popychając pośrednio Sowietów i Amerykanów do niebezpiecznej konfrontacji. Żadne z tych wielkich mocarstw nie miało w Angoli bezpośrednich interesów strategicznych. Jednakże ze względu na zachowanie prestiżu i globalnej równowagi sił, oba chciały udowodnić, że popierane przez nich frakcje angolskie odnoszą zwycięstwo. Tym samym Angola stała się pionkiem w zimnej wojnie. W 1976 r. Angolę przyjęto do ONZ i OJA. Niestety, radość z uzyskania niepodległego państwa trwała bardzo krótko. Mimo że kubańska interwencja zatrzymała ofensywę Savimbiego i jego południowoafrykańskich przyjaciół, wojna domowa między MPLA i UNITA ciągnęła się z przerwami aż do 2002 r. Według ostrożnych wyliczeń zginęło w niej ponad 500 tys. cywilów.
Konstytucja z 1975 r. wprowadziła jednopartyjny system polityczny wzorowany na państwach komunistycznych. Angola przyłączyła się do ugrupowania państw frontowych Afryki Południowej i krajów o orientacji socjalistycznej. Od 1977 r. nastąpiło wznowienie ożywionej działalności zbrojnej i sabotażowej organizacji opozycyjnych: UNITA, FNLA, FLEC oraz nowo utworzonego Ruchu na rzecz Wyzwolenia Kabindy (MOLICA), której celem było obalenie władzy MPLA lub rozczłonkowanie Angoli na kilka odrębnych państw. Od 1978 r. nasiliły się stałe ataki armii RPA na Angolę w odwecie za popieranie ruchu wyzwoleńczego w Namibii. Po śmierci Neto (1979) prezydentem Angoli i przewodniczącym MPLA został José Eduardo Dos Santos. W latach 1981–83 UNITA opanował duże obszary południowo-wschodniej Angoli, a w 1984 r. Savimbi zaproponował utworzenie rządu jedności narodowej z udziałem swojej organizacji, którą Dos Santos odrzucił. W latach 1986–87 nastąpiła eskalacja militarnego nacisku RPA na Angolę i rozszerzenie się zbrojnej aktywności UNITA w południowo-wschodniej Angoli. W 1988 r. rokowania między Angolą, Kubą, RPA i USA przy pośrednictwie ZSRS zakończyły się w grudniu podpisaniem porozumienia w sprawie niepodległości Namibii i układu o wycofaniu oddziałów kubańskich z Angoli (patrz też: https://www.thetravelingeconomist.com/post/namibia).
Pierwszy zwiastun pokoju w niekończącym się konflikcie angolskim pojawił się w 1990 r., kiedy nastąpił kres zimnej wojny. Przez całe lata 80-te XX w. Angola była pionkiem w tej wojnie, gdzie USA i Związek Sowiecki wyręczały się w rywalizacji o wpływy pośrednikami. Podczas gdy Sowieci i Kubańczycy nadal wspierali marksistów z MPLA, Amerykanie wraz z RPA podtrzymywali przy życiu UNITę i Savimbiego. Angola stanowiła bowiem część strategii Reagana, zmierzającej do wykrwawienia zasobów Sowietów przez wzniecanie powstań w tych krajach, które uważał on za sowieckie państwa lenne. W czasie swojej drugiej kadencji Reagan doprowadził do zniesienia poprawki Clarka z 1976 r. (zabraniała ona bezpośredniej pomocy USA dla UNITA), co umożliwiało mu udzielanie bezpośredniej, choć ukrywanej pomocy wojskowej dla UNITA. Reagan wysoko cenił sobie Savimbiego. W 1986 r. Savimbi został zaproszony do Białego Domu jako „orędownik demokracji”. Przy pomocy USA i RPA armia Savimbiego zdobyła kontrolę nad dużą częścią południowej oraz środkowej Angoli i skierowały się na północ do granicy z Zairem, przejmując pola diamentowe w regionie Lunda, które dostarczały ¾ produkcji diamentów w Angoli. W porozumieniu z prezydentem Zairu Mobutu, Savimbi korzystał z terytorium tego kraju jako bazy dla partyzanckiej działalności w północnej Angoli. Tędy prowadził kanał odbioru amerykańskich dostaw broni i magazyn sprzedaży diamentów.
Aby ochronić się przed zagrożeniem ze strony UNITA, rząd MPLA zdał się na pomoc 50 tys. żołnierzy kubańskich i wydawał morze pieniędzy na broń sowiecką. Pieniądze te pochodziły ze sprzedaży ropy naftowej, wydobywanej z przybrzeżnych złóż na szelfie atlantyckim, uruchomionych przez spółki amerykańskie. W latach 1987-1990 Sowieci dostarczyli sprzęt wojskowy o wartości przekraczającej 3 mld. USD. Jednym z paradoksów wojny domowej w Angoli było to, że Kubańczycy otrzymali zadanie obrony amerykańskich instalacji naftowych przed atakami wspieranych przez Amerykanów rebeliantów. Całkowite koszty wojny były olbrzymie. W samych latach 80-tych XX w. zginęło ponad 350 tys. ludzi, a dalszy milion stanowili wypędzeni z własnych domów (deslocados).
W grudniu 1990 r. tuż przed upadkiem Związku Sowieckiego komuniści z MPLA bez żalu zadeklarowali odejście od marksizmu, dążenie do demokracji i gospodarki rynkowej, a rok później zalegalizowali system wielopartyjny. MPLA była partią autorytarną w rękach niewielkiej elity – naftowych oligarchów – od dawna przyzwyczajonych do sprawowania niekontrolowanej władzy w arbitralny sposób oraz do bogacenia się poprzez udział w rządzeniu. W dużej mierze opierała się ona na aparacie bezpieczeństwa, rozbudowanym z pomocą NRD-owskiej Stasi, aby zapewnić sobie kontrolę nad krajem i zdławić każdy przejaw opozycji. Po śmierci Neto, jego następca Dos Santos, wyszkolony w Rosji inżynier naftowy, skupił w swoich rękach coraz większą władzę i rozwijał kult jednostki. W rzeczywistości polityka MPLA przyniosła katastrofalne skutki. Przez 15 lat partia ta narzucała inspirowany przez Rosjan system centralnego planowania w gospodarce, doprowadzając do upadku zarówno produkcji przemysłowej, jak i rolniczej. Ropa pozwalała na kontynuowanie wojny z UNITA i opłacanie importu żywności dla mieszkańców miast i super życie partyjnej nomenklaturze. Dos Santos mieszkał w nowoczesnym kompleksie wybudowanym przez Kubańczyków, rzadko go tylko opuszczając. Trzymał się z daleka od Luandy, od jej walących się i nieremontowanych od lat budynków, ciągłych przerw w dostawie prądu, epidemii cholery i ogólnego rozkładu. Chociaż MPLA uważał się za partię marksistowsko-leninowską, jego przywiązanie do socjalizmu było całkowicie fikcyjne.
Dlatego też w 1990 r., kiedy Sowieci przestali interesować się Angolą a Związek Sowiecki chylił się ku upadkowi, Dos Santos odprawił Kubańczyków oraz zgodził się na wynegocjowany przez ONZ rozejm z UNITą i wybory pod nadzorem sił ONZ. W maju 1991 r. podpisano porozumienia w portugalskim Estoril, kończące formalnie wojnę domową. We wrześniu 1992 r. odbyły się wybory parlamentarne i prezydenckie w obecności obserwatorów ONZ: zwyciężył dotychczasowy prezydent Angoli i szef MPLA, Dos Santos. Savimbi zakwestionował wyniki tych wyborów i UNITA w listopadzie wznowił wojnę domową. Walki wybuchły z całą brutalnością, zginęło w nich ok. 300 tys. osób. Jeszcze raz Angola została podzielona na obszary pod kontrolą rządu i te opanowane przez rebeliantów. Tym razem wojna nie była pochodną zimnej wojny, ani też odpryskiem walki w RPA o utrzymanie apartheidu. Była to wojna, która miała służyć zaspokojeniu ambicji jednego człowieka, Jonasa Savimbi, zmierzającego do zdobycia pełni władzy. Obie strony konfliktu podłożyły miliony min ziemnych, pozostawiając za sobą nową generację mutiladpos (okaleczonych) wśród cywilnej ludności.
Wprawdzie Savimbi nie miał już wsparcia USA i RPA, to drogi dostaw broni przez terytorium Zairu nadal pozostały otwarte, co umożliwiało mu wymianę diamentów na broń. Same dochody z wydobycia diamentów przynosiły wpływy od 300 do 500 mln. USD rocznie. Od 1994 r. UNITA zaczęła jednak stopniowo tracić grunt pod nogami. Savimbi odrzucił jednak ofertę Dos Santosa, który proponował mu stanowisko wiceprezydenta w przyszłym rządzie jedności narodowej. W 1995 r. ONZ skierowała do Angoli 7 tys. żołnierzy sił pokojowych, wycofane w 1999 r. po ponownym wznowieniu walk. Wcześniej w 1997 r. ONZ, poirytowana zakłócaniem procesu pokojowego przez Savimbiego, nałożyła sankcje na UNITA. W 1998 r. RB ONZ wprowadziła zakaz zakupu pochodzących z Angoli diamentów, które nie miały oficjalnego świadectwa pochodzenia. Zamrożone zostały też konta bankowe i inne aktywa finansowe UNITA. Po upadku Mobutu w Zairze (1997) i wybuchu wojny domowej w Kongo-Brazzaville, Savimbi utracił ostatni rynek zbytu diamentów. W tym samym roku Angola wzięła udział w wojnie w Demokratycznej Republice Konga po stronie prezydenta Lurent-Désiré Kabili, uzasadniając to koniecznością likwidacji baz UNITA na terenie tego kraju. W takich warunkach w 1998 r. doszło do kolejnego wybuchu walk, które trwały ponad 3 lata. Były one wyjątkowo brutalne i gwałtowne. Obie strony na siłę wcielały ludzi do wojska, niszczyły wioski, grabiły mienie, mordowały i dokonywały gwałtów na cywilach. Prawie 1/3 ogółu ludności miała status deslocados (przesiedlonych), bezdomnych i pozbawionych środków do życia. Do połowy 2001 r. armia rządowa rozbiła główne siły UNITA, która jednak kontynuowała walkę partyzancką, zdobywając zaopatrzenie w zamian za diamenty wydobywane na opanowanych terytoriach. W końcowym etapie wojny rząd stosował taktykę spalonej ziemi. Siłą deportował ludność wiejską z terenów UNITA i palił jej zbiory. W lutym 2002 r. wojna się skończyła. Savimbi wpadł w pułapkę i zginął w odległym regionie Lwa, w pobliżu granicy z Zambią. W ciągu kilku dni UNITA poddała się. Po śmierci Savimbiego (2002), doszło do porozumienia pokojowego jego następców z rządem Angoli, które przewidywało amnestię partyzantów UNITA, przekształcenie UNITA w partię polityczną i wejście jej przedstawicieli do administracji państwowej oraz wcielenie większości bojowników UNITA do armii rządowej.
W całym okresie przeplatania się wojny i pokoju Dos Santos i jego otoczenie umacniali swoją pozycję polityczną i biznesową i zbudowali silny system oligarchiczny, w ramach którego prezydent zawiadywał systemem patronatu, w ramach którego obdzielał swoją rodzinę, przyjaciół i znajomych (zwanych futungos – od nazwy siedziby prezydenta – Futungo de Belas) kontraktami rządowymi, możliwościami prowadzenia biznesu, koncesjami na wydobycie diamentów, nadaniami ziemskimi, licencjami importowymi, monopolem handlowym czy tanimi kredytami. Wojenne zakupy dla armii zapewniły nielicznym wybranym wysokie prowizje. Rządowy program prywatyzacji umożliwił wysokiej rangi oficerom i urzędnikom nabycie własności państwowej, farm i przedsiębiorstw za minimalną cenę, a czasami nawet bez żadnej zapłaty. Mając dostęp do obcej waluty, niektórzy futungos zbili fortuny na jej wymianie po kursie czarnorynkowym. Rodziny elit korzystały ze stypendiów rządowych dla swoich dzieci uczących się za granicą. W latach 1997-2001 zagraniczne stypendia stanowiły ok. 18% wszystkich wydatków rządowych na edukację, a ich wartość była wyższa niż nakłady poniesione na krajowe kształcenie techniczne i wyższe razem wzięte. Zagraniczne wydatki na leczenie pochłaniały aż 13% wszystkich nakładów na zdrowie, niemal tyle samo, ile wydawano na podstawową opiekę zdrowotną.
Duże części bogactwa naftowego Angoli były transferowane do sektora prywatnego. Po 1983 r. do 2002 r. produkcja ropy naftowej wzrosłą 6-ktotnie. Jednakże to, na co przeznaczano dochody ze sprzedaży ropy, było tajemnicą. Raport MFW z 2002 r. stwierdzał, że w latach 1996-2001, 22% wydatków rządowych pozostało niewyjaśnionych. Kolejne 16% zaliczono do kategorii wydatków pozabudżetowych. Raport Human Rights Watch z 2004 r. wyliczył, że w latach 1997-2002 ok. 4,2 mld. USD wydano w niewyjaśniony sposób (ok. 10% PKB). W przybliżeniu to równowartość całkowitej sumy przeznaczanej w tym okresie na edukację, zdrowie i opiekę społeczną. Korupcja i złodziejstwo ekipy Dos Santosa nie miało limitów. Posunął się on też niezwykle daleko dla upewnienia się, że rządowe rachunki za ropę naftową nie będą podlegać kontroli. Uchwalona w 2002 r. Ustawa o Tajemnicy Państwowej do kategorii tajnych zaliczała „finansowe, monetarne, ekonomiczne i handlowe interesy Państwa”. Przewidywała ona karę więzienia dla każdego, kto by wyjawił informacje na ten temat. Na tę ustawę powoływali się urzędnicy państwowi odmawiając stosownych wyjaśnień MFW, ale również sam rząd angolski zagroził BP, że jeśli ten ujawni wszystkie płatności dla Angoli, to anulowane będą warte wiele miliardów USD kontrakty.
Niemniej czasami informacje o korupcji w Angoli przedostawały się do światowej opinii publicznej, jak w przypadku „Angolagate” w 2000 r. Wówczas to b. pracownik Elf-Aquitaine zeznał przed władzami francuskimi, że Dos Santos był jednym z beneficjentów wartego wiele milionów dolarów nielegalnego funduszu, jaki ta spółka wypłacała przywódcom afrykańskim w zamian za uzyskiwane wpływy i kontrakty naftowe. Dos Santos odrzucał wszystkie zarzuty, był on także wymieniany jako beneficjent ciemnych interesów, dotyczących odroczenia spłaty dla Rosji 5 mld. USD długów, zaciągniętych na zakup broni. W 2002 r. szwajcarski sędzia, Daniel Devaud, nakazał zamrozić 700 mln. USD, przechowywanych na koncie w jednym z banków w Genewie. Decyzję podjął po przeprowadzeniu śledztwa w sprawie transakcji, w których uczestniczyli” dygnitarze z Rosji i Angoli”, jednym z nich był też Dos Santos. Szef MPLA wpadł w wściekłość. Zarzucił prezydentowi Szwajcarii, że wtrąca się w bilateralne stosunki między Angolą a Rosją. Zagroził, że wycofa ze Szwajcarii swego ambasadora. Jednakże wkrótce minister spraw wewnętrznych Angoli przyznał w parlamencie, że fundusze rządowe były jednak lokowane na prywatnych kontach bankowych. Usprawiedliwiał to powszechną praktyką stosowaną w krajach, które znalazły się w wyjątkowej sytuacji. Kiedy MFW poprosił o szczegóły dotyczące długu Angoli wobec Rosji, rząd odrzucił tę prośbę, tłumacząc, że „mogłoby to naruszyć suwerenność narodową”.
W 2003 r. Economist Intelligence Unit ujawnił, że w Angoli jest 39 osób posiadających co najmniej 50 mln. USD i 20 z majątkiem ponad 100 mln. USD. 6 spośród 7 najbogatszych ludzi na liście to byli urzędnicy państwowi, a siódmy należał do tych urzędników, którzy niedawno odeszli na emeryturę. W sumie, majątek tych 59 ludzi osiągnął wartość 3,95 mld. USD. Dla porównania całkowity PKB Angoli w 2002 r., kraju liczącym wówczas ok. 14 mln mieszkańców, wyniósł ok. 10,2 mld. USD. Luanda wówczas była jednym wielkim kontrastem między bogatą elitą a masowym ubóstwem. Połowa 4 mln. miasta nie miała dostępu do czystej wody, pili oni brudną wodę z rzeki Bengo, kupowaną wiadrami od sprzedawców. Większość mieszkańców Angoli musiała przeżyć za mniej niż 70 centów dziennie.
Tymczasem po wyeliminowaniu Savimbiego i pokonaniu UNITy system polityczny kraju wydawał się być ostatecznie domknięty. Wybory parlamentarne (pierwsze od 1992), kilkakrotnie przesuwane w czasie, ostatecznie przeprowadzono w 2008 r., wygrywała je, jak wszystkie kolejne MPLA. Eldorado gospodarcze trwało do czasu załamania się cen ropy naftowej. W 2015 r. utrzymujący się spadek cen ropy naftowej na światowych rynkach sprawił, że afrykańskie potęgi naftowej – Angola i Nigeria, zwróciły się o pomoc do Banku Światowego, gdyż załamały się ich finanse publiczne. Wydatki publiczne zmniejszyły się w ciągu jednego roku o połowę, co odbiło się m.in. na stanie sanitarnym wielu biednych dzielnic Luandy, gdzie pod koniec 2014 r. wybuchła epidemia żółtej febry, malarii i cholery. W tym samym roku waluta angolańska kwanza zaczęła drastycznie tracić na swojej wartości. Emitowane obligacje z kuponem 9,5% nie zostały wykupione, gdyż budżet nie miał dostatecznych wpływów, by regulować bieżące zobowiązania. W 2016 r. wydatki budżetu zostały zmniejszone o 20%.
Nawet takiej sytuacji UNITA nie była w stanie wykorzystać, pogrążona we frakcyjnych wojnach. Obawiając się najwyraźniej ulicznej rewolty, władze surowo tępiły każdy jej przejaw. W 2015 r. sąd w Luandzie skazał na kary więzienia 17 młodych ludzi, w tym popularnego rapera, z Luandyjskiego Klubu Książki. Zostali oskarżeni o spisek przeciwko prezydentowi, bo podczas jednego ze spotkań omawiali książkę amerykańskiego autora poświęconą rewolucjom bez użycia przemocy. Kolega skazanych, który na Sali sądowej zawołał, że proces jest farsą, dostał też karę więzienia.
W tych warunkach Dos Santos rzeczywiście się przestraszył i w tym samym roku zadeklarował, że w 2017 r. nie będzie kandydował i uda się na emeryturę. I rzeczywiście tym razem dotrzymał słowa, gdyż do wyborów w 2017 r. MPLA poprowadził jego następca – Joāo Lourenço, wierny Dos Santosowi minister obrony. W tym czasie Angola pogrążona już była w głębokiej recesji, a zyski ze sprzedaży ropy ledwo starczały na spłatę długów zaciąganych u Chińczyków. Obejmując władzę, João Lourenço, przezywany w Angoli JLo (od Jennifer Lopez), obiecywał wielkie porządki. Zerwał z Chińczykami, u których kraj zadłużony był po uszy, nawiązał przyjaźń z Zachodem, obiecał położyć kres korupcji, a także zaciągać nowe kredyty wyłącznie od MFW oraz respektować jego zalecenia.
Pierwszą i najbardziej spektakularną szarżę przypuścił przeciwko rodzinie swojego wieloletniego protektora Dos Santosa. Ocenia się, że z powodu korupcji i zwykłego złodziejstwa za panowania Dos Santosa państwo angolańskie zostało okradzione na co najmniej 24 mld. USD. Oczywiście największym beneficjentem tego zalegalizowanego złodziejstwa była rodzina Dos Santosa, a jego słynna córka Isabel, znana jako „księżniczka”, z majątkiem szacowanym na ponad 3 mld. USD została uznana przez Forbesa jako najbogatsza kobieta w całej Afryce. Z namaszczenia ojca szefowała państwowemu koncernowi naftowemu Sonangol. W 2020 r. została ona oskarżona o przestępstwa gospodarcze, a wcześniej w 2017 r. zaraz po wyborach JLo wyrzucił ją z Sonangol. Isabel uniknęła jednak aresztowania, bo wyjechała przezornie z Angoli zaraz po tym jak jej ojciec przestał być prezydentem i wyjechał do Barcelony. Poselski mandat straciła i też uciekła z Angoli także inna córka Dos Santosa, Welwitschia (zwana Tchize). Z kolei w 2018 r. jej brat, José Filomeno, został aresztowany, a później skazany na 5 lat więzienia za kradzież państwowych funduszy został syn eksprezydenta José Filomeno, zarządzał on funduszem rezerw strategicznych, na którym zgromadzonych zostało 5 mld. USD. Do dzisiaj w centrum Luandy można obok imponującego pomnika królowej Nzingi zobaczyć dwa niedokończone wieżowce, w których Isabel chciała otworzyć największe w mieście, a pewno i w całej Afryce luksusowe centrum handlowe. Budynki stoją puste i straszą elegancką okolicę.
Te igrzyska nie ożywiły jednak gospodarki ani nie zapewniły biedocie chleba. JLo udało się wprawdzie odzyskać część z 5 mld. USD skradzionych z państwowej kasy, ale zalecane przez Zachód reformy sprawiły, że biedacy jeszcze bardziej musieli zacisnąć pasa, a przez niskie ceny ropy zyski z jej sprzedaży niemal w całości szły na spłatę długów i odsetek. Kiepską sytuację pogorszyła jeszcze epidemia covidu. Doszło do tego, że Angolczycy zaczęli tęsknić za czasami Dos Santosa, a nawet dygnitarze MPLA występować przeciwko JLo i jego antykorupcyjnej krucjacie. W 2022 r. JLo za wszelką cenę próbował ściągnąć zwłoki swojego zmarłego poprzednika – Dos Santosa z Barcelony do Luandy, by uroczystym pogrzebem przyćmić ostatnie dni kampanii wyborczej oraz przypomnieć Angolczykom, komu winni są wdzięczność za niepodległość i pokój po długiej wojnie domowej. Wykorzystaniu zmarłego Dos Santosa w kampanii wyborczej JLo sprzeciwiły się córki Dos Santosa, Isabel i Tchize, które chciały pochować go w Barcelonie. Ścigane listami gończymi, nie mogły bowiem pojechać do Luandy na pogrzeb. MPLA oskarżało je nawet, że kierując się żądzą zemsty zawarły przymierze z UNITą. Krążyły nawet plotki, że Isabel i Tchize targowały się z JLo i domagały się, by w zamian za zgodę na pochówek ojca w Angoli wycofał się ze wszystkich oskarżeń, wysuwanych przeciw wszystkim dzieciom Dos Santosa. Ostatecznie ciało Dos Santosa sprowadzone zostało do Angoli 1,5 miesiąca po jego śmierci, a pogrzeb urządzono tuż po wyborach, na dzień przed ogłoszeniem wyników. Jednocześnie policja pogroziła Angolczykom, by w dniu pogrzebu uszanowali powagę żałoby i nie przyszło im do głowy protestować na ulicy przeciwko wynikowi wyborów.
Zwycięzcą wyborów parlamentarnych w 2022 r. był, jak zawsze, MPLA, czyli niegdysiejszy ruch wyzwoleńczy, który najpierw wierzył w komunizm i wzorował się na bolszewikach z Moskwy, po czym przeszedł bez żalu na kapitalizm. Zwłaszcza gdy się przekonał, że wolny rynek w połączeniu z dyktatorską władzą dają rządzącym bogactwo wprost nieograniczone. Tym razem jednak wygrana przyszła MPLA trudniej niż zwykle, gdyż zdobyli tylko 51% głosów i zaledwie o 7 pkt. proc. pokonali wiecznie opozycyjną UNITĘ. MPLA utrzymał się zatem u władzy i zachował większość w parlamencie, a także prezydenta i ministrów, których w Angoli wybierają posłowie. Niegdysiejsi komuniści stracili jednak po raz pierwszy nie tylko większość 2/3, która przez lata pozwalała im rządzić bez oglądania się na opozycję, ale także pewność, że nikt nie odbierze im władzy. MPLA poniosła prestiżową klęskę w Luandzie (UNITA zdobyła w stolicy aż 2/3 głosów), ale też w roponośnych prowincjach w Kabindze i Zaire. Wygraną ułatwiła MPLA rosyjska inwazja przeciwko Ukrainie, wskutek czego ceny ropy naftowej znów poszybowały w górę, a Angola zaczęła zarabiać. Co więcej, wojna w Ukrainie skupiła na sobie całą uwagę Zachodu, który potrzebując ropy, aby zastąpić nią tę rosyjską, przymknął oczy na wyborcze szwindle MPLA w Angoli, byle w nowej „zimnej wojnie” między Wschodem i Zachodem opowiedzieli się tym razem po zachodniej stronie.
Protest pokonanej UNITy w centralnej komisji wyborczej i w trybunale konstytucyjnym miał charakter wyłącznie rytualny, gdyż MPLA już dawno zabetonowała swoimi ludźmi i gremia wyborcze i trybunały, podobnie jak wszystkie urzędy, wojsko, policję oraz rządowo-dworską telewizję, która podobnie jak za czasów prezesury Kurskiego w TVP, jeśli w ogóle wspomina o opozycji, to tylko po to, aby ją ludziom zohydzać. Szef UNITy – Costa Junior, nie zdecydował się jednak na wyprowadzenie ludzi na ulice, zdając sobie sprawę, że rządzący tylko na to czekają. Natychmiast rozkazaliby policji i wojsku bezlitośnie rozpędzić antyrządowe demonstracje, a UNITę oskarżyliby o działalność wywrotową, zdradę, terroryzm, aresztowaliby jej przywódców i zakazali działalność partii. Dlatego Costa Junior wezwał swoich zwolenników do zachowania spokoju, gdyż wie, że czas jest sprzymierzeńcem jego, a nie rządzących. Młodzi, poniżej 30 roku życia, stanowią bowiem 2/3 ludności kraju, która w 2023 r. liczyła 36,7 mln. Wojna wyzwoleńcza czy nawet wojna domowa to dla nich stare dzieje, dlatego nie wzruszają ich kombatanckie opowieści MPLA ani nie czują się dłużnikami partii, która ogłosiła niepodległość Angoli w 1975 r. i od tego czasu niezmiennie sprawuje rządy. Ludzi pochłaniają codzienne kłopoty, a są to bieda, drożyzna (Luanda jest najdroższym miastem w Afryce) i olbrzymie bezrobocie (statystyki podają stopę bezrobocia w przedziale od 10% do ponad 60%, ale z rozmów z ludźmi wynika, że szczególnie wysokie jest ono wśród młodych, przekracza z pewnością 50%), co powoduje brak perspektyw na lepsze życie. W wyborach z 2022 r. zanotowano też bardzo niską frekwencję, ok. 50%. Ludzie dali w ten sposób do zrozumienia, że nie interesuje ich alternatywa między dwoma partiami, z których jedna zawsze wygrywa wybory.
Prawda o gospodarce Angoli nie jest szczególnie skomplikowana, ale analitycy Afryki zawsze wpadali z jednej ekstremy w drugą oceniając to, co się dzieje w gospodarce tego kraju. Trwające wiele dekad wojny niepodległościowe, a następnie domowe spowodowały, że Angola bogata w ropę naftową i diamenty, stała się jednym z najbiedniejszych krajów kontynentu. Kraj, który jest 4 razy większy niż Polska, pozbawiony niemal nowoczesnej infrastruktury, przemienił się w największe na świecie pole minowe. Dopiero po zakończeniu wojny prezydent Dos Santos wyznający jedynie ideologię utrzymania się u władzy po upadku komunizmu, wpuścił zachodnie koncerny na przebogate angolańskie pola naftowe – najbogatsze w Afryce obok nigeryjskich, libijskich i algierskich. Do koncernów zachodnich na początku XXI w. przyłączyli się Chińczycy, którzy w zamian za dostawy surowców energetycznych pożyczali Angoli pieniądze, budowali infrastrukturę drogową, kolejową, energetyczną i szkoły. Na boomie petrodolarowym Luanda wyrosła w nowoczesną metropolię, jedno z najdroższych miast świata, oazę drapaczy chmur i luksusu pośród otaczających miasto slumsów.
Tym samym Angola stała się drugą po Nigerii potęgą naftową w Afryce i trzecim, po Nigerii i RPA, najbogatszym krajem kontynentu, na tyle zamożnym, że gdy kryzys gospodarczy dotknął Europę Zachodnią po upadku Lehman Brothers (2008), Angola wspierała pożyczkami swoją dawną metropolię kolonialną – Portugalię. Na początku 2 dekady XX w. bezrobocie w Portugalii przekroczyło 15%, a bezrobocie wśród osób, które nie ukończyły 25 roku życia zbliżało się do 40%! Ówczesny premier Portugalii Coelho w jednej z wypowiedzi n/t sytuacji na rynku pracy stwierdził, że młodzi bezrobotni powinni … wyemigrować z kraju. Wielu Portugalczyków posłuchało tej rady. Tylko w 2011 r. kraj opuściło 150 tys. młodych Portugalczyków, z czego 30 tys. wyjechało do Angoli. W 2012 r. mniejszość portugalska w Angoli przekroczyła już 120 tys. osób, czyli 6 razy więcej niż do 2003 r. Wkrótce do Angoli zaczęli przyjeżdżać też Portugalczycy, którzy urodzili się w byłych koloniach, lecz w latach 70-tych XX w. musieli je opuścić po uzyskaniu przez nie niepodległości.
Akurat Angola wydawała się wówczas atrakcyjną destynacją emigracyjną. Pod względem wzrostu gospodarczego Angola plasowała się w ścisłej światowej czołówce. W pierwszej dekadzie nowego tysiąclecia kraj rozwijał się w tempie 11,1% rocznie. Żadna gospodarka, nawet chińska, nie rosła w tym okresie szybciej. Tak mocne wejście na ścieżkę wzrostu było możliwe dzięki zakończeniu trwającej 27 lat wojny domowej i bardzo niskiej bazie wyjściowej. Motorem wzrostu stała się ropa naftowa. Wg. MFW sektor naftowy odpowiadał w 2012 r. za 95% przychodów z eksportu. Dochody z ropy stanowiły też 75% wpływów do budżetu. Głównymi odbiorcami angolskiej ropy są USA i Chiny. Angola próbowała uniknąć „choroby holenderskiej”, próbując przyciągnąć wykwalifikowanych pracowników, na wykształcenie których na terenach tak długo ogarniętych wojną nie było środków ani warunków. Dlatego też z otwartymi rękami przyjęci zostali portugalscy bezrobotni. Jeszcze kilka lat wcześniej migracja odbywała się w przeciwnym kierunku – to w Portugalii lądowali słabo wykwalifikowani Angolańczycy. Po 2010 r. w portugalskojęzycznych portalach było bardzo dużo ofert pracy w Angoli. Poszukiwani byli głównie osoby wysoko wykwalifikowane, jak finansiści, budowlańcy, informatycy, inżynierowie, lekarze czy kucharze. Angolskie firmy powiązane z rządzącymi elitami szukały w Portugalii nie tylko pracowników, ale też aktywów do przejęcia. Dysponując środkami ze sprzedaży ropy, nabywali oni udziały w spółkach, którym brakowało gotówki. W szczególności angażowali się w portugalski sektor paliwowy, bankowy i spożywczy.
Oczywiście nawet w czasie angolskiego boomu gospodarczego na portugalskich emigrantów nie czekało eldorado. Jakość życia w tym kraju odbiega od tego, do czego przyzwyczajeni są Europejczycy. Na porządku dziennym są przerwy w dostawach prądu i wody, są problemy z internetem, a rozwarstwienie społeczne sprzyja wysokiej przestępczości (współczynnik Giniego na poziomie 0,6 należy do najwyższych na świecie w tym postkomunistycznym afrykańskim „raju”). Garstkę bogaczy z elity władzy dzieli od nieprzebranych rzesz biedaków olbrzymia przepaść, którą widziałem chyba tylko w Indiach. Dostęp do bogactw miał zwłaszcza dwór prezydenta Dos Santosa. Reszta klepie jak dawniej biedę, a ponad połowa stara się przeżyć za 2 dolary dziennie.
Rządzące elity nie tylko okradały skarb państwa, ale żeby bezkarnie to czynić, zawłaszczyły też angolską demokrację, której na dobre ten kraj nigdy nie miał szczęścia doświadczyć. MPLA tylko dopełniał narzuconego im przez Zachód wyborczego rytuału i demokratycznej formy, pozbawiając ją jednocześnie jakiejkolwiek demokratycznej treści. Wykorzystując bez skrupułów pełnie politycznej władzy, wygrywali kolejne wybory z jedynym przeciwnikiem UNITą. Jedyne, co się zmieniało, to coraz niższe rozmiary odnoszonych zwycięstw. W 2008 r. było to 81,5% do 10,5%, w 2012 r. 72% do 18,5%, w 2017 już tylko 61% do 27%, a w 2022 r. jak wcześniej wspomniano zaledwie 51% do 44%. Stabilizacja polityczna Angoli wydaje się dobiegać do końca.
Jak wygląda zatem gospodarka tego kraju po latach takiej swoistej „stabilizacji”? Jest to przede wszystkim od uzyskania niepodległości kraj monosurowcowy, uzależniony w największym zakresie od ropy naftowej. W 2023 r. ropa naftowa była odpowiedzialna za 28,9% PKB i aż 95% eksportu. Ropa wpływa pośrednio na sytuację sektorów nie-naftowych. W 2023 r. PKB wzrósł o 1,1%, czyli znacznie poniżej oczekiwań z początku tego roku i poniżej wzrostu w 2022 r. (3%). W pierwszym półroczu 2023 r. spadało zarówno wydobycie, jak również oceny ropy, sytuacja budżetu pogorszyła się, ponieważ skończył się okres karencji na spłatę długu zewnętrznego, dewaluacja waluty krajowej wyniosła 60%. W takim otoczeniu relacja długu publicznego do PKB wzrosła do 84% na koniec 2023 r. (po spadku do 69,2% w 2022 r.). Z pozytywów należy podkreślić, że relacja kosztów obsługi długu do przychodów budżetowych spadła z 279% (2022) do 100% (2023), co wskazuje na niezłe umiejętności rządzących redukcji kosztów finansowych obsługi długu.
Inflacja spadła z 21,7% (2022) do 13,6% (2023). Bank Centralny Angoli podniósł stopę podstawową do 18% (listopad 2023) i 19% (marzec 2024) podnosząc jednocześnie stopę rezerwy obowiązkowej dla banków. Spadek eksportu o 28% w 2023 r. został skompensowany spadkiem importu, co spowodowało, że rezerwy walutowe w systemie bankowym pozostały w 2023 r. na tym samym poziomie, co rok wcześniej (14,7 mld. USD, co stanowiło równowartość 7,5 miesięcy wartości importu). Wg. raportu Fitcha Angola zajmowała w 2021 r. 148 miejsce (na 191 krajów) biorąc pod uwagę Human Development Index, a cześć populacji żyjąca poniżej granicy ubóstwa przekraczał aż 40% (40,6% w 2019 r.). Stopa bezrobocia w 2023 r. była ekstremalnie wysoka i wynosiła 29,6% (38% na obszarach wiejskich i 52,9% wśród młodych). Aż 79,9% wszystkich etatów miało charakter nieformalny.
Potencjał ekonomiczny Angoli jest olbrzymi. Prócz rozlicznych bogactw naturalnych kraj ma duże, leżące odłogiem grunty orne, a świetne warunki klimatyczne praktycznie przez cały rok sprzyjają niemal wszystkim rodzajom upraw. Angola ma też świetną demografię, gdyż połowa populacji (z 36,75 mln. mieszkańców w 2023 r. – dane Banku Światowego) jest młoda. Ponadto korzysta ze strategicznego położenia geopolitycznego, które może ułatwić promowanie integracji regionalnej. Jednak uzależnienie od sektora naftowego doprowadza do powtarzających się epizodów niestabilności makroekonomicznej, które osłabiają wzrost gospodarczy i przyczyniają się do wysokiego poziomu ubóstwa i nierówności.
Rząd JLo wdrożył szereg reform strukturalnych dla poprawy zarządzania makroekonomicznego i zarządzania sektorem publicznym. Kluczowe reformy obejmowały przyjęcie elastycznego systemu kursów walutowych, w miarę rozsądną politykę pieniężną, konsolidację fiskalną (jak np. reformy systemu dotacji paliwowych), poprawę przejrzystości i zarządzania długiem oraz reformę i prywatyzację przedsiębiorstw państwowych. Tempo wdrażania reform nie było jednak specjalnie wysokie ze względu na ograniczone możliwości instytucjonalne, ich komunikację i słabą koordynację. W 2024 r. wzrost gospodarczy wyniósł 4,4% i znacznie się poprawił z 1,1% (2023). Była to największa dynamika wzrostu od 2014 r. Do ożywienia najbardziej przyczynił się sektor wydobycia ropy naftowej, ale też górnictwa (wydobycie diamentów), usługi (napędzane głównie przez handel) i rolnictwo (przede wszystkim rybołówstwo. Poprawiło się też saldo obrotów na rachunku bieżącym, którego nadwyżka wyniosła aż 6,7% PKB (4,6% w 2023 r.), głównie dzięki niższemu importowi rafinowanych produktów paliwowych.
W rezultacie rezerwy międzynarodowe brutto wzrosły do 15,7 mld. USD (2024), pokrywając ok. 7,9 miesięcy importu. Waluta angolańska straciła na wartości w całym 2024 r. tylko 10% w stosunku do USD, po deprecjacji o 64% w 2023 r. Z kolei inflacja w tym roku istotnie wzrosła do poziomu 27,5% (2025), napędzana wyższymi cenami żywności i wzrostem cen oleju napędowego. Bank Centralny Angoli zareagował adekwatnie zaostrzając politykę pieniężną (stopa procentowa wzrosła o 250bp do 19,5% od listopada 2023 r.). Finanse publiczne Angoli w całym 2024 r. nieznacznie się pogorszyły. Dochody z ropy naftowej poprawiły się dzięki wyższym cenom ropy naftowej i większemu wydobyciu, zostały one jednak z nawiązką zrównoważone przez zmniejszenie dochodów z innych źródeł niż ropa naftowa oraz wyższym wydatkom budżetowym. Płatności samych odsetek od długu publicznego pochłaniały ok. 6,2% PKB, czyli ponad 1/4 wszystkich wydatków budżetowych. Całkowity deficyt fiskalny pogorszył się z 0,7% (2023) do 1,5% (2024). Dług publiczny spadł do ok. 70,9% PKB z 89% (2023), ze względu na wyższy nominalny wzrost PKB.
Rosnąca inflacja i spadający PKB na mieszkańca nadwyrężyły siłę nabywczą gospodarstw domowych, zwłaszcza tych mniej zamożnych. Znalazło to odzwierciedlenie w ciągłym spadku wskaźnika zaufania konsumentów do najniższego poziomu od 2020 r. W 2024 r. ponad 1/3 populacji żyła za mniej niż 2,15 USD dziennie. Aby złagodzić skutki ekonomiczne reformy dopłat do paliw, rząd rozszerzył program transferów pieniężnych „Kwenda” na obszary miejskie i podmiejskie, gdzie skutki redukcji dopłat były najbardziej odczuwalne. Restrykcyjna polityka pieniężna powinna powstrzymać presję inflacyjną, ale z dużym prawdopodobieństwem będzie ona złagodzona w miarę zbliżania się kolejnego cyklu wyborczego (2027).
Zależność Angoli od sektora naftowego niewątpliwie zwiększyła jej podatność na wstrząsy zewnętrzne i osłabiła podważyła stabilność makroekonomiczną. Silna realna aprecjacja kursu walutowego (jak w 2024 r.) hamuje gospodarkę niezwiązaną z ropą naftową i ogranicza dywersyfikację gospodarki i tworzenie nowych miejsc pracy. Gospodarka nie jest w stanie generować wystarczającej liczby nowych miejsc pracy, aby nadążyć za rosnącą populacją Angoli w wieku produkcyjnym, podczas gdy 8 na 10 pracowników pracuje w nieformalnej, nisko produktywnej szarej strefie. Bezrobocie wśród młodzieży stanowi poważne wyzwanie, a stopa bezrobocia wśród osób w wieku 15-24 lat znacznie przekracza ogólną stopę. Wysokie wskaźniki ciąż wśród nastolatek, zgonów matek i noworodków oraz zahamowanie wzrostu u dzieci podkreślają potrzebę inwestowania w rozwój kapitału ludzkiego. Do tego dochodzi fatalny stan służby zdrowia, gorszy od krajów sąsiednich. Będąc w pobliżu granicy z Angolą po stronie Namibii powiedziano mi, że w północnej Namibii ok. 15-20% wizyt w tamtejszych ośrodkach zdrowia przypada na obywateli Angoli. W obszarach przygranicznych Angolańczycy często przejeżdżają na drugą stronę, by w Namibii korzystać z dobrej jakości usług medycznych. Ten drugi kraj bynajmniej nie zamyka się na swoich sąsiadów. Trudno dostrzec dotychczas wiele przykładów dywersyfikacji gospodarki Angoli, co powinno niepokoić w perspektywie trendów globalnej dekarbonizacji w świecie. Angola musi pilnie zainwestować w usuwanie barier dla inwestycji i rozwoju sektora prywatnego, aby zdywersyfikować swoją gospodarkę, wesprzeć jej dynamikę wzrostu, tworzyć miejsca pracy i redukować ubóstwo.
Angola nie jest rajem turystycznym, jej infrastruktura jest bardzo słaba. Stolica Luanda jest afrykańskim molochem, przepięknie położonym, a wysunięty w ocean cypel Ilha de Luanda przypomina ramię zawłaszczające wszystko, co znajduje się w wodzie. Nocą w czarnym lustrze zatoki odbijają się światła miasta, które miejscowi nazywają „lua” (księżyc po portugalsku). W ciągu dnia liczne kawiarnie i restauracje z wyjściem na plażę i widokiem na ocean zapełnione są tymi, których luksusowe limuzyny mijają się w mieście z zardzewiałymi rowerami biedoty, zamieszkującej pobliskie slumsy (zwane „musseques”). Ponoć najlepiej wg. miejscowych przyjechać tu w czasie karnawału. Trzy dni przed Środą Popielcową to apogeum angolskiej muzyki i tańca, mieszanki tradycji z nowoczesnością, podczas którego Luanda żyje kilka razy szybciej niż zazwyczaj.
Ilha de Luanda też doczekała się własnego, hucznego święta, obchodzonego w drugi piątek listopada ku czci boga wód i opiekuna rybaków – Kiandy. Jeśli staniemy pośrodku półwyspu, ocean opływa go z trzech stron i jedyną możliwą drogą będzie wejście do miasta. A tu na powitanie stoi dostojny Fort Sāo Miguel usytuowany na wzniesieniu, z którego widać zatokę i slumsy po lewej oraz nowoczesne miasto z wieloma strzelistymi, szklanymi wieżowcami po prawej. Twierdza pochodzi z XVI w. i ma nierównomierny kształt przypominający wieloramienną gwiazdę. Wybudowano ją nie bez trudu na błotnistym, grząskim i mulistym podłożu. Portugalscy kolonizatorzy regularnie wzmacniali i pogrubiali mury, rozkładając ich masywne kształty tak, by twierdza nie rozpłynęła się w glinie. Końcową formę fort przybrał dopiero u schyłku XVIII w. Dziś jest jedną z większych atrakcji miasta, również dlatego, że po uzyskaniu niepodległości zaczęto składować tu pomniki zdobywców i królów portugalskich z całego kraju. Fort ten jest zatem dziś swoistym muzeum duchów Portugalczyków oraz ich kultury. Pewno dlatego przed wejściem do fortu, w którym znajduje się Muzeum Historii Militarnej (gorąco polecam odwiedzić), ustawiono pomnik miejscowej królowej Rainy Nzingi. W XVII w. zamiast walki o własne terytorium prowadziła ona z kolonizatorami pacyfistyczny dialog. Podobno portugalscy gubernatorzy i wojskowi nie byli w stanie oprzeć się jej olśniewającej urodzie, a ona, obiecując im spełnienie seksualnych fantazji, eliminowała w ten sposób przeciwników. W języku kimbundu jej imię wymawia się N’gola, od tego słowa wzięła się nazwa Angola.
Po wyjściu z fortu do serca Luandy prowadzi arteria 4 Fevreiro, której tętno może przyprawiać o zawrót głowy. Na ulicach Luandy mieszają się języki: portugalski z Portugalii, portugalski z Brazylii, arabski z Libanu oraz wszelkie odmiany angielskiego: amerykański, brytyjski i południowoafrykański z naleciałościami holenderskimi. Kraj przeszedł niesamowitą transformację. Jeszcze niedawno szczytem marzeń wielu Angolczyków było zdobycie własnego roweru i radia na baterie. Diamenty, złoto, gaz, a przede wszystkim ropa naftowa przyciągają do Angoli tysiące firm paliwowych. Sporo widzi się też Portugalczyków, którzy przyciśnięci kryzysem w swoim kraju nie mają oporów, by szukać szczęścia i pieniędzy w swojej byłej kolonii. Ich napływ angolskie media nazywały swego czasu exodusem. Ulica jest tu największym i najpopularniejszym bazarem. W cieniu wieżowców młodzi chłopcy oferują na chodnikach papierosy, baterie, perfumy, prażoną kukurydzę, orzeszki i wiele innych rzeczy codziennego użytku. Pomiędzy kobietami wychodzącymi z luksusowych butików z torbami zakupów przechodzą młode dziewczyny z pomarańczami, cytrynami, papajami, marakujami czy winogronami. W czasie karnawału, z którego władze chcą uczynić najważniejszą i największą imprezę tego typu w Afryce, cała Luanda zdaje się skakać w rytmie bębnów. Ale Luanda to jedynie hałaśliwa kropla w morzu wspaniałej angolskiej przyrody.
Blisko Luandy (ok. 70 km na południe) warto wybrać się do Parku Narodowego Kissama. Podczas wojny domowej z powodu panującego w kraju głodu niemal wszystkie zwierzęta zostały wybite. Dzięki wielu gatunkom sprowadzonym z RPA i Botswany po 2002 r. nastąpiła stopniowa restauracja parku. Byłoby przesadą mówić o olbrzymiej ilości zwierząt, ale miłośnicy safari nie powinni być rozczarowani, gdyż na sawannie pomiędzy baobabami można dojrzeć słonie, lwy, antylopy, zebry, gnu, żyrafy, żółwie morskie, krokodyle czy bawoły wodne. Teren wydaje się bezpieczny, chociaż ścieżki pocięte są jeszcze śladami po minach, przewodnicy wiedzą, którędy poprowadzić turystów, żeby nie narażać ich na niebezpieczeństwo. Niedaleko przepływa rzeka Kwanza będąca niegdyś świadkiem wywozu niewolników. Dziś gości na szczęście witają tylko krokodyle. Dalej jadąc na wschód dotrzemy do wodospadu Kalandula (7 godz. jazdy z Luandy bardzo kiepskimi drogami z licznymi dziurami, na które trzeba bardzo uważać), który z wyglądu przypomina nieco Niagarę, ale bije ją na głowę rozmiarami. Ma 105 m wysokości i ponad 400 m szerokości. W Afryce tylko słynne wodospady Wiktorii są większe, gdyż ich szerokość to 1600 m przy podobnej wysokości jak Kalandula. Na mnie Kalandula robi większe wrażenie niż zadeptane i skomercjalizowane wodospady Wiktorii. Jeśli ktoś zdecyduje się tutaj przyjechać, gwarantuję jedno: nie będziecie żałować. Miałem szczęście do świetnych przewodników i obszedłem wodospady dookoła trasą, którą bynajmniej trudno określić jako turystyczną.
W okolicy (w prowincji Malanje) znajdują się dziwne formacje czarnych skał Pedras Negras, które wyrastają nagle z płaskiego terenu. Przypominają zachodzące na siebie babki z piasku o zaokrąglonych głowach, które zwisają nad niewielkimi kapliczkami lub chatami tubylców. Na jednej ze skał można zobaczyć odcisk stopy wspomnianej królowej Rainhy Nzingi, która wywodziła się właśnie z tych terenów. Te olbrzymie monolityczne formacje skalne położone są z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Robią olbrzymie wrażenie, ale wspinaczka po nich wymaga dobrej sprawności i solidnego przygotowania. Myślałem, że jestem tutaj jedynym turystą, ale nagle przyjechało dwóch chłopaków, okazało się, że z Krakowa, którzy w Angoli chcieli spędzić miesiąc, a w Pedras Negras chcieli się powspinać po skałkach. Nie sądziłem, że po to można przyjechać do Angoli, ale Polacy wynajdą i takie cuda w najbardziej niedostępnych miejscach świata. W przeciwieństwie do innych znanych miejsc tutaj można obcować sam na sam z naturą w niezakłóconym przez nikogo fenomenalnym otoczeniu. Doprawdy wyjątkowe miejsce.
Niesamowite wrażenie robi też obszar położony blisko Atlantyku zwany Miradouro da Lua (widok księżycowy), gdzie na przestrzeni kilku kilometrów ziemia nagle usuwa się i odkrywa swoją warstwową strukturę, poczynając od czerwonej gleby, przez rdzawą, siną, piaskową, aż po chłodny odcień siwej skały.
Jeśli ktoś ma więcej czasu, może wybrać się w podróż z Luandy do Bengueli. Droga jest przepiękna, to nieustający ciąg przepięknych plaż, ciągnących się ponad 500 km. Ryszard Kapuściński w noweli „Jeszcze jeden dzień” tak pisał o Bengueli opuszczonej przez Portugalczyków w 1975 r.: „Senne, prawie wyludnione miasto drzemiące w cieniu akacjowców, palm i kipersoli. Willowe dzielnice puste, domy zamknięte, zatopione w kwiatach. Nieopisany luksus kwaterunkowy, nadmetraże takie, że kręci się w głowie, przed furtkami, na ulicy porzucone samochody, chevrolety, alfa romeo, jaguary, chyba sprawne, choć nikt nie próbuje nimi jeździć”. Trudno w to uwierzyć, ale do dziś niewiele się tu zmieniło, wciąż jest sennie, mimo, że miasto zdążyło z powrotem zapełnić się ludźmi. Postkolonialne budynki znów mają swoich mieszkańców, którzy nie spieszą się tak jak luandczycy. Potrafią przesiedzieć kilka godzin nad filiżanką kawy, wpatrując się w bezkresny i pompatyczny ocean i bez końca rozmawiając. Taka właśnie jest Angola: kraj niesamowitych dysproporcji, urzekającego piękna swoich krajobrazów, ale też zupełnie innego tempa życia, może z wyjątkiem metropolitalnej Luandy.



























































































Avenida





























































































































Komentarze