Wenezuela od ponad 20 lat nie schodzi z czołówek mediów światowych. Jest synonimem państwa upadłego, od lat spełnia definicję absolutnego bankruta porównywalnego z wzorcem z Sévres. Państwo nie spłaca zagranicznych zobowiązań, a inflacja bije kolejne rekordy światowe (80000% w 2019 r.) porównywalne tylko do Zimbabwe za czasów Mugabego. Kiedy po raz pierwszy byłem w tym kraju ponad 20 lat temu zafascynowałem się nim, był to początek rządów Hugo Chaveza, największego populisty i demagoga XXI wieku na świecie. Poza retoryką nawet przewyższającą Fidela Castro w najlepszych jego latach Chavez naprawdę potrafił przykuć uwagę swoją niebywałą osobowością i charyzmą. Zamiast wylegiwać się na plaży wolałem godzinami oglądać płomienne wystąpienia Chaveza w cotygodniowych pogadankach telewizyjnych Aló Presidente. Był to kilkugodzinny program, bez wyznaczonej stałej godziny zakończenia, w którym Chavez w każdą niedzielę nawet do 6 godzin (w zależności od formy fizycznej) wygadywał niemiłosierne tyrady przeciwko USA, komentował bieżącą politykę i promował rządowe programy społeczne (takie 500+ do sześcianu). W programie był też obowiązkowy udział wszystkich członków rządu, których Chavez challengeował niemalże jak Putin swoich oligarchów. Fascynowało mnie, jak to możliwe, że tak toporna propaganda była w stanie przebić się i zawładnąć umysły Wenezuelczyków, ale po tym, co od lat pokazuje telewizja Kurskiego rozumiem, że jest to jednak możliwe i Wenezuela nie jest jakimś wyjątkiem światowym.
Dzisiejsze obszary kraju były w okresie prekolumbijskim zamieszkane przez Indian. Wenezuela została odkryta przez Kolumba w 1498 roku w czasie jego jedynej podróży, w czasie której dotarł do Ameryki Południowej (delta Orinoko). Hiszpanie skolonizowali tereny Wenezueli dosyć sprawnie, stały się one najpierw częścią Wicekrólestwa Peru, a w XVIII wieku Wicekrólestwa Nowej Granady. Wenezuela była pierwszym krajem Ameryki Płd., w którym wykrystalizowały się ruchy niepodległościowe w XIX wieku. Po kilku nieudanych powstaniach (pierwsze miało miejsce już w 1811, w czasie którego ogłoszona była po raz pierwszy deklaracja niepodległości, wkrótce jednak upadło) bohater kontynentu Simon Bolivar w 1821 roku ostatecznie wywalczył niepodległość (w ramach tzw. Wielkiej Kolumbii razem z Kolumbią i Ekwadorem), by w 1830 r. Wenezuela wyodrębniła się już jako samodzielna republika. Pierwszym jej prezydentem został José Páez, który z demokracją miał tyle wspólnego co Napoleon. Pełnił w kraju rolę caudillo, czyli dyktatora. Wiemy już zatem, na kim wzorował się 170 lat później Hugo Chavez w czasach nam współczesnych. Po okresie niestabilności, wojen domowych, rządów dyktatorskich i przemocy politycznej nastąpił pod koniec XIX wieku okres względnej stabilizacji, liberalizacji gospodarki, co umożliwiło napływ inwestycji zewnętrznych. Pod koniec wieku odkryte zostały pokłady złota przy granicy z Gujaną Brytyjską i od razu rozpoczął się spór z Wlk. Brytanią o prawa do ich eksploatacji, co arbitraż międzynarodowy rozstrzygnął na korzyść Anglików, niemniej Wenezuela tego wyroku nie uznała. Jednak prawdziwym game changerem i jak się później miało okazać prawdziwym przekleństwem dla kraju było odkrycie przebogatych złóż ropy naftowej na początku XX wieku. W 1908 roku z pomocą USA do władzy doszedł gen. Gómez, który przez następne prawie 3 dekady, aż do swojej śmierci stworzył jedną z najbardziej represyjnych dyktatur w Ameryce Południowej. W tym czasie gospodarka kraju, głównie dzięki eksploatacji ropy naftowej stała się jedną z najsilniejszych na kontynencie. Ponadto kraj stał się trzecim na świecie eksporterem kawy. W tym czasie zbudowana została najnowocześniejsza infrastruktura drogowa na kontynencie, Gómez spłacił wszystkie długi zagraniczne (była zatem pionierem w tej dziedzinie na długo przed Çeausescu w komunistycznej Rumunii), ale też wewnętrzne kraju wykorzystując rezerwy walutowe wypracowane przy eksploatacji złóż ropy. Konserwatyzm fiskalny Gomeza miał swoje dobre strony zwłaszcza w latach Wielkiego Kryzysu 1929-1932, przez który kraj przeszedł w miarę dobrej formie, nastąpiła wtedy znaczna aprecjacja waluty krajowej, która stała się nawet walutą rezerwową banków centralnych kontynentu (chyba jedyny raz w historii tego kraju). Era Gomeza to też, a może przede wszystkim okres brutalnej dyktatury jednego człowieka, który w swoich rękach skupił pełnię władzy politycznej i ekonomicznej. Gomez zunifikował kraj, fizycznie wyeliminował różnych regionalnych caudillos, zakończył wojny domowe, ale też scentralizował swoją władzę w sposób absolutny, likwidując jakiekolwiek przejawy demokracji. Z powodu stosowanych represji i tortur hasła jego prezydentury: pokój, jedność i praca prześladowani oponenci tłumaczyli, że pokój można było odnaleźć tylko na cmentarzach, jedność w więzieniach, a pracę na przymusowych robotach. Gómez był prawdziwym tyranem, który uczynił z Wenezueli swoje prywatne lenno. Niekontrolowana dyktatura doprowadziła do gigantycznej korupcji, dobrobyt kraju oznaczał przede wszystkim niezmierzone bogactwo dyktatora i jego licznej rodziny (miał ponoć ok. 100 dzieci z nieślubnych związków), podstawowym instrumentem władzy był sprawnie funkcjonujący system tajnej policji i dziesiątki tysięcy szpicli. Ten system przetrwał aż do naturalnej śmierci dyktatora w 1935 r. Jego następca umożliwił stopniową demokratyzację kraju i zakończenie ery dyktatorskiej (caudillo).
W latach 40-tych XX wieku nastąpiło odejście od dyktatury, zalegalizowane zostały ugrupowania opozycyjne, w tym Akcja Demokratyczna (Acción Democrática) Betancourta, ale też partia komunistyczna. Z więzień zwolnieni zostali więźniowie polityczni, z wygnań powracali uchodźcy, kobiety uzyskały prawo głosu w wyborach, podjęto pierwszą próbę przejęcia przez państwo kontroli nad zasobami naturalnymi oraz reformę rolną. W 1945 r. oficerowie wojskowi razem z Akcją Demokratyczną dokonali zamachu stanu, a Betancourt został prezydentem. Już w 1948 r. miał miejsce kolejny przewrót wojskowy, który zapoczątkował dekadę kolejnej dyktatury Jimeneza. Ten z kolei jeszcze bardziej uzależnił gospodarkę wenezuelańską od USA, wierząc podobnie jak Gómez, że będą one najlepszym gwarantem jego władzy. Tak się jednak nie stało. W wyniku powstania zbrojnego Jiménez uciekł do USA, a nowym prezydentem został ponownie Betancourt. Wcześniej jednak w 1958 r. doszło do porozumienia trzech głównych ugrupowań politycznych kraju (Punto Fijo Pact), gdzie zdecydowano wspólnie o niedopuszczeniu w kraju do rewolucji i zamachu stanu. Zmieniona została konstytucja oraz ustalono, że zwycięska partia będzie tworzyła rząd jedności narodowej z udziałem pozostałych sygnatariuszy porozumienia. To co było zaprojektowane na okres 5 lat przetrwało właściwie do 1999 r., kiedy wybory wygrał Chavez. Okres ten charakteryzował się niezwykłą na warunki latynoamerykańskie stabilnością, stabilnym wzrostem gospodarczym, w szczególności wzmocnionym drastycznym wzrostem cen ropy po 1973 r., mimo iż wśród prezydentów w tym czasie nie brakowało różnych dziwolągów. Jednym z nich w latach 70-tych i 80-tych był Carlos Pérez, populista i antyliberał, który określał MFW jako „bombę atomową, która zabija ludzi, ale nie niszczy budynków”, a ekonomistów Banku Światowego „urzędnikami systemu planowanego ludobójstwa opłacanymi przez ekonomiczny totalitaryzm”. Taki barwny język jest jednak cechą charakterystyczną polityków Ameryki Łacińskiej, w Wenezueli w szczególności. Tak długo dopóki tylko mówią nie dzieje się jeszcze nic złego. Problemy zaczynają się, jak wierzą w to co publicznie głoszą. Akurat Pérez należał do tych pierwszych. Na jego ekonomicznej agendzie znajdowała się bowiem likwidacja kontroli cen, prywatyzacja firm państwowych oraz legislacja mająca przyciągnąć bezpośrednie inwestycje zagraniczne. Podniesiono też o 10% cenę benzyny, która w Wenezueli była praktycznie za darmo. To z kolei pociągnęło za sobą podwyżkę cen biletów komunikacji publicznej, co wywołało powstanie ludowe. W 1989 r. w wyniku starć z armią zginęło prawie 300 osób.
Wtedy też na scenie politycznej pojawił się po raz pierwszy Hugo Chavez. W 1992 podjął on pierwszą próbę puczu wojskowego. Wprawdzie pucz się nie udał, ale po raz pierwszy Wenezuelczycy usłyszeli przemówienie młodego pułkownika armii w telewizji, któremu to umożliwiono w zamian za złożenie broni przez puczystów. Chavez został osadzony w areszcie, ale uzyskał poparcie wielu Wenezuelczyków, którzy zaczęli postrzegać go jako tego, który zlikwiduje korupcję w rządzie i kleptokrację. Kolejna próba usunięcia prezydenta Pereza zakończyła się już sukcesem i prezydent ustąpił. Kolejnym został weteran wenezuelskiej polityki Caldera, który ubiegał się o urząd 6 razy, ale tylko raz z sukcesem. Został wybrany głównie dlatego, że wszyscy go powszechnie znali i wierzyli, że Caldera dokona cudu i przywróci dawną świetność krajowi. Cud się jednak nie wydarzył. Już w 1994 roku wybuchł kryzys bankowy. Prezydent ponownie wprowadził restrykcje dewizowe, które poprzednia administracja zniosła, ale niestety zapomniała wprowadzić efektywnego otoczenia regulacyjnego, którego brak przyczyniło się do wywołania kryzysu. Caldera miał pecha, gdyż spadały też ceny ropy, co dodatkowo przyczyniło się do spadku dochodów budżetowych i pogłębiło kryzys finansów publicznych. Caldera spełnił swoją obietnicę wyborczą i zwolnił z więzienia Chaveza i innych puczystów, ale kryzys gospodarczy pogłębiał się, co doprowadziło do całkowitej utraty popularności tradycyjnych ugrupowań politycznych.
W takiej atmosferze popularny Chavez, głosząc w pauperyzującej się Wenezueli hasła populistyczne, będąc wspierany przez komunistów kubańskich i samego Fidela trafiał na podatny grunt i bez problemu wygrał w 1998 roku wybory prezydenckie ze sporą przewagą. Jako prezydent Chavez używał ostrej retoryki, ale początkowo realizował jedynie umiarkowanie lewicowe idee gospodarcze. Radykalizacja nadeszła później, wraz z nacjonalizacją największych przedsiębiorstw w kraju. Dzięki rosnącym wpływom z ropy Chavez mógł zafundować Wenezueli "boliwariańską rewolucję" czyli szerokie programy społeczne podjęte na rzecz najbiedniejszych obywateli. Oczywiście Chavez miał dużo szczęścia, gdyż w 2000 r. ceny ropy na rynkach światowych wzrosły skokowo, zapewniając Chavezowi przychody budżetowe w skali niewidzianej od 20 lat. Gospodarka rzeczywiście rosła w latach 2000-2001, ale nie w tempie, które znamy z gospodarek azjatyckich. Lewicowy populizm Chaveza zwyciężał coraz bardziej nad zdrowym rozsądkiem, a rewolucja boliwariańska pod hasłami Marksa, Chrystusa i Boliwara ostro skręcała przede wszystkim w kierunku zwykłej głupoty i kompletnej nieodpowiedzialności. Pierwszym ostrzeżeniem była kontrakcja gospodarki w latach 2002-2003 (o ponad 8% pa), spowodowała ona ucieczkę kapitałów z kraju oraz wycofywanie się inwestorów zagranicznych. Niektóre sektory jak budowlanka, wydobycie ropy, czy handel skurczyły się odpowiednio o 56%, 26,5% i 24%. Spadek wydobycia ropy był spowodowany przystąpieniem do OPEC i systemu kwotowych ograniczeń wydobycia stosowanych przez kartel w celu zwiększenia cen surowca na rynkach światowych. Było to chyba pierwszy raz w historii Wenezueli, kiedy kraj ten dokonał zwrotu o 180 st. w tradycyjnie proamerykańskiej polityce naftowej. Dług publiczny wzrósł z z 28 do 55%, ale były to jeszcze poziomy w miarę kontrolowalne. Wzrosła też inflacja, co wskazywało na brak równowagi gospodarczej. Z kolei rynek mieszkaniowy wystraszył deweloperów z uwagi na rządową politykę masowych wywłaszczeń. Lata 2004-2008 były najlepszymi w ciągu 14 lat rządów Chaveza, wynikały przede wszystkim z wysokich cen ropy. Wzrost gospodarczy przekraczał w najlepszym roku (2004) nawet 18%. Chavez najwyraźniej uwierzył na dobre w swój mesjanizm, gdyż do licznych transferów socjalnych dla najuboższych dodał, nie zawracając sobie głowy rachunkiem ekonomicznym bezpłatną, szeroko dostępną opiekę medyczną i szczepienia, zapewnił dostęp do żywności i transportu miejskiego po wyjątkowo niskich cenach, rozwinął edukację i specjalne programy alfabetyzacji dla dorosłych. W latach 1999-2009 ok. 60% przychodów rządu było przeznaczanych na realizację rozmaitych programów społecznych. Zapewniły one Chavezowi szerokie poparcie i bezgraniczne wsparcie najbiedniejszych, które przerodziły się w prawdziwy kult. Odlotem było też wspieranie populizmu lewicowego w innych krajach Ameryki Łacińskiej oraz udzielanie hojnych kredytów dla sąsiednich krajów. Na fali takich nastrojów Chavez wręcz znokautował swoich rywali i w 2006 ponownie wygrał wybory. Wtedy też zaczął już oficjalnie budować "socjalizm XXI wieku", co samo w sobie brzmiało już bardziej niż zatrważająco. Zgodnie z tą światłą koncepcją to obywatele mieli teraz decydować o kwestiach gospodarczych, politycznych, społecznych czy wojskowych. Miał to być system, w którym władzę sprawuje większość, w przeciwieństwie do demokracji przedstawicielskiej, opartej na elitach. Ten socjalizm w wersji Chaveza był pod względem ideologicznym bliski podglądom Marksa, w szczególności biorąc pod uwagę praktyczne skutki wprowadzanych pseudoreform, takich jak wzrost biurokracji, wspólna własność środków produkcji, centralne planowanie gospodarcze, interwencjonizm państwowy, redystrybucja, nacjonalizacja, etatyzm państwowy, czy wytwarzanie nastawione na zaspokojenie potrzeb, a nie dla osiągnięcia zysku. Te najwyraźniej zapomniane przez Chaveza slogany realnego socjalizmu miały zapewnić równość, wolność, solidarność i sprawiedliwość społeczną. Chavez swój autorski socjalizm XXI wieku łączył z ideami skrajnej lewicowej percepcji chrześcijaństwa i z wówczas popularną teologią wyzwolenia. Nawiązywał też na każdym kroku do wyzwoliciela (libertador) Ameryki Południowej sprzed 200 lat - Simona Bolivara, którego kult zajął centralne miejsce w ideologii i organizacji społecznej. Mimo to oraz uwielbienia dla Fidela Castro Chavez nie planował całkowitego przejścia do gospodarki centralnie planowanej, jak na Kubie. Porównując siebie do Fidela Chavez mówił: " Fidel jest komunistą, ja nie. Jestem socjaldemokratą. Fidel jest marksistą-leninistą, ja nie. Fidel jest ateistą, ja nie jestem". Przy dużym wysiłku od biedy można u niego zauważyć było elementy jakiejś racjonalności w działaniu. Np. mimo tyrad antyamerykańskich i haseł antyimperialistycznych głównym partnerem handlowym Wenezueli, czyli głównym odbiorcą jej ropy pozostawały USA. Chavez konsekwentnie i do końca swojego życia atakował bez pardonu USA i amerykański styl życia, wychwalając jednocześnie reżimy Fidela Castro czy Kaddafiego. Próbował bezskutecznie zbudować antyamerykańską oś w Ameryce Łacińskiej, podobnie jak nieskuteczny był Kadafi w swoich próbach unifikacji świata arabskiego. Ostatecznie przybrało to tylko ramy luźnych konsultacji politycznych. Słuchając wielu przemówień Chaveza można było odnieść wrażenie, że jest to jeden z przywódców Związku Sowieckiego, mówiąc o "szczekających psach imperializmu". Łajał ostro nie tylko politykę zagraniczną USA, ale też amerykańskie zwyczaje. O Halloween mówił, że "to, co Amerykanie próbują tu zaszczepić, to zwyczaje gringo, to terroryzm. Chcą, by nasze dzieci przebierały się za czarownice i czarnoksiężników, a to jest sprzeczne z naszą kulturą". Doprawdy trudno dostrzec różnicę między Chavezem, a fundamelistami polskimi krytykującymi zgniliznę moralną Zachodu i satanizm atakujący z tego kierunku nasz umęczony kraj, dla której nasi "patrioci" postanowili postawić tamę we współpracy z innym strażnikiem moralności - T. Rydzykiem.
Niewątpliwie sankcje USA oraz brak jakiejkolwiek współpracy z rodzimą opozycją utrudniały Chavezowi wdrożenie zaplanowanych reform (całe szczęście, że tak się stało patrząc z dzisiejszej perspektywy) oraz restrukturyzację zadłużenia zagranicznego (udział długu publicznego w PKB wzrósł z rekordowo niskiego poziomu 20% w 2008 do 72,3% w 2013 - ostatnim roku rządów Chaveza). Socjalizm XXI wieku zawalił się bardzo szybko, okazało się, że bezmyślne rozdawnictwo i populizm uprawiane beztrosko w czasie prosperity w połączeniu z nieodłączną w warunkach niekontrolowanej i niedemokratycznej władzy autorytarnej korupcją, okazały się strategią kosztowną i krótkowzroczną. Dodatkowo totalne uzależnienie gospodarki od ropy uczyniła gospodarkę Wenezueli niezwykle podatną na fluktuację cen ropy, a w 2014 roku jej ceny na rynkach światowych gwałtownie spadły. Ogromne, jedne z najbogatszych złóż ropy naftowej w Wenezueli okazały się jednocześnie jej przekleństwem. Jej obfitość spowodowała rozwój wyłącznie sektora naftowego, który zatrudniał niewielki procent siły roboczej. Jednocześnie kurczyły się pozostałe gałęzie gospodarki. Niemal wszystkie artykuły żywnościowe i wyroby przemysłowe sprowadzano z zagranicy, bo przecież były tańsze. Udział sprzedaży ropy w przychodach z eksportu wynosił między 90-95%!, co spowodowało absolutne uzależnienie kondycji budżetu i całej gospodarki od światowej koniunktury na rynku ropy. Monogospodarka doprowadziła do zaniku wszystkich pozanaftowych sektorów gospodarki, a ponieważ populiści wszelkiej maści nie budują żadnych oszczędności na gorsze czasy, tylko wszystkie nadwyżki wydają na bieżąco, gdy malały przychody z eksportu ropy, okazało się, że brakuje środków dewizowych, którymi trzeba było zapłacić za import innych towarów. Wenezuela to nie Kuwejt, który w okresie dobrej koniunktury uzbierał rezerwy na ponad 600 mld $ na czasy po ropie naftowej. W czasach pandemii koronawirusa oraz ze względu na niskie ceny ropy Kuwejt boryka się z deficytem budżetowym, nawet jeśli w 2020 dziura w budżecie wyniosła ok.40m $, to kraj nawet nie musi się zadłużać by sfinansować lukę w finansach publicznych i utrzymać status państwa opiekuńczego. Zagraniczni wierzyciele nie byli skłonni do restrukturyzacji rosnącego zadłużenia ze względu na brak jakiejkolwiek zmiany polityki gospodarczej i reformy finansów publicznych. Dlatego też zaczęło brakować towarów w sklepach, a ceny wszystkich produktów poszybowały oczywiście w górę, co jeszcze dodatkowo (poza rosnącą dziurą budżetową) napędzało inflację. Wenezuelskie pokłady ropy są dosyć kosztowne w eksploatacji, a przez lata państwo nie inwestowało w modernizację sektora naftowego, nie mówiąc nawet o nowych technologiach. Dodatkowo wysokie stanowiska nie tylko w administracji państwowych, ale też we wszystkich znacjonalizowanych przedsiębiorstwach państwowych, w tym w naftowym słynnym molochu PDVSA, zasiadali niekompetentni, ale za to lojalni wojskowi, którzy byli coraz bardziej skorumpowani i uwikłani w powiązania mafijne. Trzeba w tym miejscu wspomnieć o miłości Wenezuelczyków do koncepcji "rozsiewania ropy" (la siembra del petróleo), która została wymyślona w latach 30-tych XX wieku przez pisarza i polityka Arturo Pietri. To on był tym, który jako pierwszy zaproponował, by przychody z rosnącego sektora naftowego były wykorzystywane do wsparcia pozostałych sektorów gospodarki, tak by wszyscy obywatele mogli korzystać z tego dobra narodowego, a nie inwestorzy zagraniczni. Dlatego też co jakiś czas pojawiały się pomysły nacjonalizacji sektora naftowego, które dzielnie wprowadzano w życie. La siembra del petróleo zakorzeniła się tak silnie w umysłach Wenezuelczyków, którzy przekonani byli o swojej wyjątkowości. Dlatego też uznali oni Chaveza jako mesjasza, który swoje populistyczne wizje i obietnice powinien nareszcie spełnić. Trudno się też dziwić, że najbiedniejsi, o których nikt wcześniej nie zadbał autentycznie uwielbiali Chaveza, powtarzając jego bzdurne hasła. Populizm Chaveza wpisał się zatem perfekcyjnie w utopijny postulat "rozsiewania ropy", dobra strona była taka, że ten mit został wreszcie definitywnie obalony. Współczynnik nierówności społecznych Giniego poprawił się tylko w dwóch pierwszych latach rządów Chaveza, później się pogarszał, a po 2007 roku niewiadomo, jak ewoluował, ja przynajmniej nie mogłem znaleźć odpowiednich statystyk. Gorszą konsekwencją oparcia gospodarki kraju na przychodach z ropy było wykreowanie w społeczeństwie silnego zjawiska klientyzmu, niechęci do podejmowania własnych inicjatyw, niski poziom kreatywności i powszechne przyzwolenie na korupcję (kradną, ale się z nami dzielą). Klientyzm spowodował budowę silnych instytucji demokratycznego państwa, co powoduje dzisiaj takie trudności z pokonaniem problemów. Chavez - człowiek spoza dotychczasowych układów - początkowo próbował walczyć z systemem powiązań, ale w końcu stary system zastąpił nowym, jeszcze bardziej korupcyjnym i nieprzejrzystym, który jego następca Maduro sprowadził później do karykaturalnych rozmiarów. Wg. Transparency International Wenezuela jest jednym z najbardziej skorumpowanych krajów na świecie.
Chavez miał niestety wielu fanów i wyznawców na całym świecie. Wielu polityków i ekonomistów nie chciało dostrzegać autorytaryzmu i łamania praw człowieka. Kuriozalnie brzmią peany Jereme'ego Cobryna, byłego szefa brytyjskiej Partii Pracy: "Chavez pokazał nam, że istnieje inny i lepszy sposób robienia rzeczy. Nazywa się to socjalizm, nazywa się to sprawiedliwością społeczną i w tym kierunku Wenezuela zrobiła wielki krok". Aż strach pomyśleć, że taki człowiek mógł zostać premierem Wlk. Brytanii. Podobnie radykalny lewicowiec Chomsky (to ten, który podważał doniesienia uchodźców z Kambodży o ludobójstwie Czerwonych Khmerów w latach 70-tych XX wieku) tak entuzjazmował się Chavezem: "To jest tak ekscytujące, gdy ostatnio odwiedzam Wenezuelę i widzę, jak powstaje lepszy świat i mogę rozmawiać z człowiekiem, który ten lepszy świat zainspirował i stworzył". Inny znany i wpływowy prof. Uniwersytetu Yale - Greg Grandin stwierdził: "Największym problemem Wenezueli w czasie jego rządów nie było to, że Chavez był autorytarny, ale to, że nie był wystarczająco autorytarny". Takich głosów uwielbienia było zresztą znacznie więcej. Na szczęście następca Chaveza Maduro doprowadził do upadku i kompromitacji koncepcji socjalizmu XXI wieku, ale również do odwrotu skrętu w lewo w Ameryce Łacińskiej. W Argentynie, Brazylii, Chile i innych kolejnych krajach regionu po dłuższym epizodzie rządów lewicowych, do władzy dochodzi prawica, a przykład Wenezueli służy jako straszak na wszystkie kolejne eksperymenty lewicowe. Nikt z innych przywódców lewicy - takich jak Morales (Boliwia), Kirchnerowie (Argentyna), Correa (Ekwador) ani zaawansowany wiekowo Raul Castro (Kuba) nie zdołali uzyskać dla swojej polityki takiego wymiaru globalnego jak Chavez. Może jedynie Lula w Brazylii, który jednak daleki był od szaleństw ekonomicznych Chaveza. "El Chavismo" stało się najbardziej radykalną formą socjalizmu wśród wszystkich krajów latynoamerykańskich, jego skutki były najbardziej tragiczne i godne pożałownia.
Niestety śmierć Chaveza nie zakończyła jego eksperymentów na żywej tkance społeczeństwa wenezuelańskiego. Na swojego następcę wybrał on bowiem swojego wieloletniego druha, byłego kierowcę autobusu Nicolasa Maduro, wyjątkowego nieudacznika, nawet jak na niskie standardy latynoskiej polityki. Maduro doprowadził do emigracji blisko 5 mln obywateli Wenezueli, można ich spotkać na całym kontynencie ciężko pracujących i wykonujących pracę niezgodną z ich kwalifikacjami. Ci, którzy pozostali w kraju nie są w stanie zaspokoić swoich podstawowych potrzeb. Brakuje prądu, wody i żywności. Wenezuela jest absolutnym bankrutem, nie spłaca swoich długów od lat, PKB spada od 7 lat z rzędu, PKB na mieszkańca spadł do poziomu sprzed 40 lat, nie wiadomo jakie jest bezrobocie, gdyż Maduro zakazał publikowania danych statystycznych o gospodarce. Jednocześnie Maduro odmawia przyjęcia pomocy gospodarczej i humanitarnej, uznając ją za próbę interwencji obcej i przejęcia kontroli nad państwem. Maduro ratuje się sprzedażą resztek rezerw złota i bandyckim handlem narkotykami. Gwałtowna dewaluacja waluty wskazuje, że bank centralny finansuje rząd, drukując pusty pieniądz. Inflacja sięga kilkudziesięciu tysięcy procent rocznie, nikt jej nawet nie liczy. Załamał się import w kraju, gdzie nie opłacało się niczego produkować lokalnie. Miesięczna sprzedaż nowych samochodów w kraju, który zamieszkuje prawie 30 mln. osób spadła do poziomu 200 sztuk miesięcznie (2020). Jednocześnie Maduro odmawia zgody na przybycie misji MFW w celu oceny sytuacji gospodarczej i uchwalenia programu pomocowego, nie wpuszcza też organizacji humanitarnych. Kryzysy są immanentną częścią gospodarki rynkowej, jednak nie ma on zwykle charakteru katastrofy humanitarnej, jak w Wenezueli. NYT opisał szokujący wzrost śmiertelności niemowląt w wieku do 4 tygodnia z powodu niedożywienia oraz chorób (100-krotny wzrost zgonów) oraz 5-krotny wzrost śmiertelności matek w porównaniu z 2012 r. Kryzys ekonomiczny oraz wojny gangów narkotykowych spowodowały trzykrotny wzrost liczby zabójstw w ostatniej dekadzie do poziomu 30 tys. rocznie. Pustki w państwowej kasie prowadzą też do szokujących zachowań obywateli. Wg. Bloomberga w związku z brakiem leków mieszkańcy masowo kupują i zażywają lekarstwa przeznaczone dla zwierząt. Teoretycznie Wenezuela mogłaby bardzo szybko stanąć na nogi. Największe na świecie zasoby ropy naftowej i otwarcie granic dla kapitału zagranicznego oraz organizacji humanitarnych spowodowałoby gwałtowną poprawę sytuacji mieszkańców. Również MFW szybko byłby w stanie przygotować pakiet pomocowy dla Wenezueli, szacunkowo w wysokości 30 mln $. Jedynym warunkiem jest wola polityczna tyrana Madura, a najlepiej jego ustąpienie.
Wg. oficjalnych statystyk, Wenezuela dotychczas w niewielkim stopniu odczuła skutki koronawirusa. Najprawdopodobniej są one jednak fałszowane przez administrację Maduro. Caracas - stolica Wenezueli, mimo długotrwałego załamania gospodarczego, była zawsze specjalnie chroniona przez rząd. Pandemii, która ukrywana jest przed opinią publiczną i mediami, towarzyszy ogólny chaos. Większość stacji benzynowych pozostaje od dawna zamknięta, zaś za nieliczne otwarte odpowiada wojsko. Ciągną się do nich kolejki pojazdów długie na dziesiątki kilometrów. Można też zobaczyć w kolejkach samochody policyjne, karetki pogotowia, niektóre holowane za pomocą lin. Na czarnym rynku trzeba zapłacić 4-6 $ za galon, co stanowi równowartość miesięcznej pensji dla tych nielicznych, którzy mają jeszcze pracę. Za braki paliwa Maduro tradycyjnie obwinia USA, które nałożyły sankcje na PDVSA. Innym problemem Maduro są oskarżenia Amerykanów o o międzynarodowy terroryzm narkotykowy, a także wspieranie lewicowej partyzantki FARC w sąsiedniej Kolumbii. Amerykanie są przekonani, że to Maduro zalewa USA kokainą, dlatego też za jego ujęcie wyznaczyli nagrodę 15mln. USD. Fajnie mieć prezydenta poszukiwanego listem gończym wystawionym przez największe mocarstwo świata, w Wenezueli wszystko jest możliwe. Również to, że kraj o największych rezerwach ropy na świecie zmuszony jest ją importować. Powodem jest słabe wykorzystywanie mocy produkcyjnych, spowodowanie przerwami w dostawach prądu niezbędnego do funkcjonowania infrastruktury. W 2020 r. USA skutecznie odcięły jednak import ropy, nakładając sankcje na kolejną spółkę zależną Rosnieftu, głównego dostawcy produktów ropopochodnych do Caracas, co spowodowało zakłócenia w dostawach ropy i kilkukrotne ich ograniczenie. Amerykanie wielokrotnie sugerowali Maduro, że jedynym wyjściem z obecnego pata jest jego ustąpienie i zgoda na plan odbudowy demokracji. Kontrolując nadal siły zbrojne Maduro pozostaje jednak głuchy na takie apele i ani myśli rezygnować z urzędu ku rozpaczy swoich współobywateli. W międzyczasie niedobór benzyny sparaliżował transport żywności, gdyż rolnicy nie byli w stanie sprzedawać swoich produktów na rynku. Rolnictwo też znalazło się na skraju bankructwa, powszechne widoki to warzywa gnijące na polach, owoce na drzewach i krowy zdychające z powodu niewydojenia. Braki artykułów spożywczych oraz wysokie zapotrzebowanie na sprzęt medyczny w połączeniu z emigracją lekarzy czyni kraj bezbronnym wobec pandemii Covid-19. Skala problemów nie jest znana, gdyż Maduro ukrywa przed światową opinią publiczną skutki zarazy. Jak dotąd jednak te wszystkie problemy, absolutne bankructwo kraju i szaleństwo prezydenta nie doprowadziły do upadku obecnego rządu i końca chavizmu w Wenezueli.
Trudno w dzisiejszej Wenezueli zachwycać się walorami turystycznymi tego kraju, niemniej kilka słów na ten temat, gdyż 20 lat temu, kiedy byłem w Wenezueli pierwszy raz kraj ten wyglądał zupełnie inaczej. Zachwycająca jest przede wszystkim bujność przyrody tutejszych tropików. Największą atrakcją jest z pewnością najwyższy na świecie wodospad El Salto Angel, położony praktycznie w niedostępnym dla zwykłego turysty otoczeniu. Najlepiej go widać z pokładu bardzo popularnych wycieczkowych samolotów. Nie jest to tania atrakcja, ale widoki rekompensują wszystkie frustracje z tego powodu. Są po prostu niewiarygodne. Równie ciekawym i niezwykle spektakularnym miejscem jest park narodowy Canaima, wrażenie robi delta Orinoko, ciekawym i bezpiecznym miejscem była (kiedyś) Isla Margarita. Niektórym podoba się kosmopolityczna stolica Caracas, ale tam nigdy nie było bezpiecznie. W dawnym czasach Caracas było głównym hubem lotniczym Ameryki Południowej, już dawno jednak większość linii lotniczych zlikwidowało połączenia z tym miastem, Covid-19 nie miał z tym nic wspólnego. Dzisiejsza Wenezuela to ostateczne bankructwo utopii socjalistycznej, przestroga dla świata, ale też olbrzymie współczucie dla mieszkańców tego kraju, z których ok. 5000 dziennie ucieka z niego nielegalnie, mimo obostrzeń na granicach. Jednocześnie tylko sami Wenezuelczycy mogą obalić okrutny i nieludzki reżim oparty wyłącznie na poparciu armii. Nie umiem jednak odpowiedzieć na pytanie, kiedy to się stanie.
Comments