Mołdawia to jedno z najbiedniejszych państw europejskich, niewielki obszar położony między Rumunią i Ukrainą. W starożytności część państwa Daków, które obejmowało obszar całej obecnej Rumunii. Po upadku państwa dackiego tereny Mołdawii dostały się w zasięg wpływów imperium rzymskiego, mimo że nie stały się formalnie jego częścią. W średniowieczu na Mołdawię napadali Słowianie, Bułgarzy, Ruś Kijowska i inne plemiona. W XIII w. Mołdawia dostała się pod panowanie Mongołów, którzy w XIV wieku zostali wyparli przez Węgrów. W drugiej połowie XIV wieku powstało hospodarstwo mołdawskie z centrum na ziemiach obecnej Bukowiny, które szybko rozpoczęło ekspansję terytorialną, jednak nie było w stanie utrzymać samodzielności. Jest to ciekawa historia z polskiej perspektywy, dlatego warto się jej bliżej przyjrzeć.
Położone u południowo-wschodnich granic Polski Hospodarstwo Mołdawskie otrzymało początkowo oparcie w Królestwie Węgierskim. Dość szybko jednak hospodarom znudziła się rola strażników wschodnich granic Węgier przed Tatarami i już w 1387 r. Mołdawia związała się z Polską. Hospodar Piotr I złożył wówczas hołd lenny polskiej parze królewskiej – Jadwidze i Władysławowi Jagielle – wykorzystując odebranie przez nich Rusi Czerwonej Węgrom. Hospodar sprytnie wykorzystał niejasność w kwestii dziedziczenia korony węgierskiej i poddał się jednej z córek Ludwika I, znajdując zarazem w Polsce oparcie przeciw zachodniemu sąsiadowi. Przez całe niemal XV stulecie Mołdawia lawirowała między Polską a Węgrami, wykorzystując poparcie jednego przeciw drugiemu, kiedy było to dla niej korzystne. Sztandarowym przykładem takiej polityki było zachowanie się bohatera narodowego Mołdawi - Stefana Wielkiego (Stefana cel Mare - jego pomniki stoją wszędzie w dzisiejszej Mołdawii) w 1497 r., kiedy to na pomoc przeciw inwazji Jana Olbrachta wezwał on posiłki węgierskie. Nie bacząc na to, iż nad Dunajem panował rodzony brat króla polskiego, Węgrzy pomogli Mołdawianom odeprzeć polski atak. Do tego dwugłosu już w połowie XV w. dołączył trzeci - turecki. Po zdobyciu Konstantynopola w 1453 r. sułtan Mehmed II zażądał od Mołdawii rocznego haraczu w wysokości 2 tys. złotych monet, oferując w zamian przymierze i swobody handlowe w swoim państwie. Był to oczywiście wstęp do podboju, z czego wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę. W razie odmowy z pewnością pojawiłyby się regularne wojska tureckie. Hospodar Piotr III Aron zwrócił się wtedy z prośbą o pomoc do Polski, ta jednak zaczynała właśnie wojnę z Zakonem Krzyżackim (zima 1454 r.). W tej sytuacji Mołdawianie zdecydowali się przystać na żądania osmańskie. Hospodar Stefan Wielki (1457-1504) umiejętnie i często zbrojnie opierał się Turkom, a w razie potrzeby wykorzystywał ich do własnych celów. Zdarzało się, że Turcy towarzyszyli Mołdawianom w walkach z Polakami w 1497 r., a rok później najechali na Polskę, przepuszczeni przez hospodara. On sam napadł ich zresztą i rozgromił, kiedy wracali z kolejnej wyprawy do Polski zimą 1499 r. Niemniej, jeszcze za rządów Stefana cel Mare, zaczęła się zarysowywać coraz wyraźniejsza przewaga Turcji nad Mołdawią. Decydujący dla dalszych dziejów Mołdawii okazał się rok 1526, kiedy to w bitwie pod Mohaczem poległ nie tylko król węgierski Ludwik II Jagiellończyk, ale wraz z nim legła potęga Węgier. Kraj dostał się w większej części pod jarzmo osmańskie. Mołdawia utraciła potencjalnego sojusznika i pozostała jej już tylko Polska. Niestety, Zygmunt Stary nie kwapił się do wojny z Turczynem, a sami Mołdawianie strzelili sobie w kolano, atakując Polskę. Pokonani w 1531 i odparci w 1538, znaleźli się w osamotnieniu, kiedy sułtan Sulejman Wspaniały osobiście wtargnął na ich terytorium. Polacy byli nawet zadowoleni z poskromienia przez Turków niesfornego sąsiada. I tak, począwszy od 1538 r., Mołdawia weszła pod wyłączną zwierzchność Ottomanów. Monopol, jak wiadomo, zawsze jest uciążliwy dla klienta – tak było i tym razem. Kiedy już Turcy nie musieli z nikim konsultować swej polityki wobec Mołdawii, zaczęli się tam rządzić jak u siebie, a nawet gorzej, gdyż traktowali kraj jako niewyczerpane źródło dochodów. W ciągu XVI w. systematycznie rósł haracz, ściągany z Mołdawii, który w szczytowym momencie, w 1591 r., sięgnął sumy 60 tys. dukatów (a więc 30-krotnie więcej, niż żądał swego czasu Mehmed II). Dochodziły do tego podatki nadzwyczajne oraz wymuszane co jakiś czas na hospodarach łapówki - w razie odmowy, sułtan przekazywał Mołdawię kandydatowi, który gotów był zapłacić żądaną sumę. Płacił oczywiście na kredyt, który odzyskiwał, wyciskając z kraju, ile się tylko da. Nic dziwnego zatem, że w takich warunkach co bystrzejsi władcy mołdawscy zaczęli poszukiwać sojusznika. W grę wchodziła tylko Polska. Zygmunt August dwukrotnie przyjmował zobowiązania lenne od hospodarów mołdawskich, ale nie pociągnęło to za sobą wojny z Turcją. W 1595 r. Jan Zamoyski zagrał va bank, wchodząc z wojskiem do Mołdawii i osadzając tam swego hospodara, Jeremiego Mohyłę, który został lennikiem Polski. Zajęta wojną z Habsburgami Turcja przystała na współwładztwo z Polską w Mołdawii. Kraj dostał szansę wyrwania się z osmańskiego jarzma, ale wojny domowe, które wstrząsnęły Mołdawią po śmierci Jeremiego, zaprzepaściły wszystko. Polacy i Turcy zaczęli promować zbrojnie własnych hospodarów, aż wreszcie, po tragicznie zakończonej próbie opanowania Mołdawii przez Stanisława Żółkiewskiego w 1620 r., rozeźlony Osman II osobiście ruszył na Polskę. Pod Chocimiem w 1621 r. wypracowano kompromis, będący jednak krokiem wstecz w stosunku do stanu z czasów Jana Zamoyskiego – hospodarów miał mianować sułtan, ale mieli być oni „życzliwi” Polsce. Bywało z tym różnie, niemniej rzeczywiście kilku hospodarów szukało oparcia w Polsce przeciw Osmanom – co zawsze kończyło się utratą tronu i wprowadzeniem przez Turków nowego władcy. Do nowej konfrontacji polsko-tureckiej doszło dopiero w 1672 r., a w czasie długoletniej wojny Jan III Sobieski wrócił do planów uzależnienia Mołdawii od Polski. Niestety, zabrakło nam wtedy siły, by dokończyć dzieła i Mołdawia ostatecznie wymknęła się Polakom z rąk.
Wpływy Turcji w Mołdawii w kolejnych latach stawały się coraz słabsze. Szczególnie Rosja za panowania Piotra Wielkiego starała się podporządkować sobie Mołdawię, wykorzystując do tego prawosławie. Na początku XIX wieku Rosja opanowała wschodnią część Mołdawii - Besarabię. Jej terytorium w dużej mierze pokrywa się z terenem dzisiejszego państwa mołdawskiego. Sytuacja Besarabii zmieniła się po Rewolucji Październikowej w Rosji w 1917 r. Powstała najpierw Sowiecka Republika Mołdawska, która o dziwo rok później ogłosiła za zgodą Sowietów niepodległość. Jednak zaraz po tym do Besarabii wkroczyły wojska rumuńskie, które ogłosiły połączenie z Rumunią. Wprawdzie mocarstwa zachodnie uznały w 1920 r. przyłączenie Besarabii do Rumunii, ale nie zgodziła się z tym Rosja Sowiecka, przez co do wybuchu II Wojny Światowej Sowiety i Rumunia nie nawiązały stosunków dyplomatycznych, pośrednikiem w relacjach była wtedy Polska. Po wybuchu wojny po ultimatum sowieckim i braku wsparcia sojusznika Rumunii - Hitlera, Rumunia odstąpiła Sowietom Besarabię, gdzie ci drudzy utworzyli republikę w ramach Związku Sowieckiego ze stolicą w Kiszyniowie. Jednak już rok później, po ataku Niemiec (Rumunia była sojusznikiem Hitlera) na Związek Sowiecki, sytuacja znowu się zmieniła. Oddziały niemieckie i rumuńskie szybko odbiły utracone przez Rumunię tereny z Besarabią na czele. Do Wielkiej Rumunii przyłączone zostały wtedy też tereny Naddniestrza. Po klęsce Niemiec na wschodzie już w 1944 r. Armia Czerwona ponownie wkroczyła na Bałkany i przywróciła granicę rumuńsko-sowiecką z 1940 r. oraz istnienie Mołdawskiej Republiki Sowieckiej w ramach ZSRS. Granica rumuńsko-sowiecka została ostatecznie potwierdzona w 1947 r.
O czasach panowania sowieckiego nie da się powiedzieć nic dobrego. Sowieccy komuniści już w 1949 r. rozpoczęli deportację kułaków, by przyśpieszyć kolektywizację rolnictwa. W ramach akcji "Jug" wywieziono na Syberię ponad 40 tys. osób, co było jedną z największych deportacji ludności cywilnej w Związku Sowieckim po II Wojnie Światowej. Po rozpadzie ZSRS Mołdawia uzyskała niepodległość. Na pierwszego prezydenta wybrany został komunista Mircea Snegur. Nie miał łatwego zadania. Sowieci opuścili Mołdawię zostawiając kraj i jego gospodarkę w totalnej ruinie. Przemysł praktycznie stanął, zerwane zostały dotychczasowe łańcuchy dostaw, brakowało pieniędzy na wypłatę rent, emerytur i pensji dla administracji publicznej, powszechne były wyłączenia prądu, wody i gazu przez większość dnia. Rosło bezrobocie, istotną pozycję budżetu stanowiły przekazy od emigracji zarobkowej Mołdawian pracujących za granicą. W takim ekstremalnym otoczeniu wprowadzana była gospodarka rynkowa. Jednocześnie stabilność młodego kraju została zagrożona przez dążenia secesjonistyczne Naddniestrza wspieranego przez Rosjan (https://www.thetravelingeconomist.com/post/naddniestrze-transnistria). Do tego doszedł problem Gagauzów, którzy otrzymali w 1994 r. autonomię, a konflikt otarł się o wojnę domową. Wobec tych wszystkich problemów pierwszych lat niepodległości szybko wrócił w społeczeństwie sentyment do czasów sowieckich. W 2001 r. odrodzona partia komunistyczna wygrała wybory, a jej szef Woronin został prezydentem. Stare grzechy komunistów (korupcja, fasadowość demokracji) oraz brak poprawy jakości życia doprowadziły do utraty ich władzy w 2009 r. Wybory były powtórzone ze względu na wcześniejsze oszustwa wyborcze komunistów.
Mołdawia jest doskonałym przykładem ścierania się wielkich zewnętrznych sił ekonomicznych, politycznych i kulturowych. Kiszyniów rozdarty jest pomiędzy ciągle obecnymi, choć coraz gorzej akceptowanymi, wpływami rosyjskimi a Rumunią, za którą stoi Unia Europejska. Jakby tego było mało, część Mołdawii zajmuje prorosyjska samozwańcza Republika Naddniestrza, a na południu mamy autonomiczną Gagauzję popieraną przez Turcję. Warto bliżej przyjrzeć się, jak budujący ciągle swą tożsamość narodową kraj radzi sobie ze ścieraniem się interesów trzech potężnych sił. Mołdawia stała się w pewnym sensie nie podmiotem a przedmiotem geopolitycznych rozgrywek politycznych. Rosja chce utrzymać wpływy na terenie państw graniczących z UE, natomiast dla Unii obszar ten wiąże się z potencjalnym zagrożeniem dla sąsiadującego z nim państwa członkowskiego, czyli Rumunii. Jednak nie bez znaczenia jest też kwestia mołdawska w stosunkach Rosja — USA. W obliczu uznania przez Amerykanów niepodległości Kosowa, istnieje ryzyko, że Rosjanie mogą uznać niepodległość Naddniestrza, co z kolei wywołałoby efekt domina i zaogniło sytuację nie tylko w obrębie Bałkanów i Morza Czarnego, ale także na Kaukazie. O swoje interesy w Mołdawii dba też Turcja, która koncentruje się na Gagauzji. Rozwija się współpraca gospodarcza, której charakter można by uznać za lokalny, gdyby nie aspiracje Turcji do przewodzenia narodom tej samej grupy językowej. Wpływy międzynarodowe wynikają nie tylko z najnowszej historii Mołdawii. To także efekt wielowiekowej historii i tradycji tego obszaru, związanej z kontaktami z innymi kulturami. Oficjalną „pierwszą” stolicą Mołdawii jest Kiszyniów. To także miasto, w którym mieszka niemal 25% ludności państwa. Przebywając w Kiszyniowie przez dłuższy czas, można odnieść wrażenie, że jest to pole bitwy pomiędzy wpływami rosyjskimi a rumuńskimi. Przejawia się to w każdej niemal dziedzinie życia. Wystarczy zajrzeć choćby na jedno z targowisk, których jest tu bez liku i posłuchać, jakim językiem posługują się miejscowi. Mimo że oficjalnym językiem jest mołdawski, równie często zdarza się usłyszeć rosyjski. Większość mieszkańców stolicy jest dwujęzyczna, choć zdarzają się wyjątki i w ich wypadku nie jest oczywiste, że językiem, którym się posługują, będzie ich język ojczysty. Coraz częściej jednak ludność rosyjskojęzyczna spotyka się z agresją ze strony nacjonalistów. Co do języka urzędowego, sprawa także nie jest prosta. Zapis w konstytucji brzmi, że oficjalnym językiem jest mołdawski. Wielu kwestionuje jednak istnienie mołdawskiego jako osobnego języka, czemu oczywiście trudno się dziwić. Zapis wprowadziła sprawująca do niedawna rządy partia komunistyczna, która tym sposobem chciała podkreślić odrębność Mołdawian i Rumunów. Choć wydaje się to zaskakujące, aż do 1990 roku używano cyrylicy także do zapisu języka rumuńskiego. Co ciekawe, propagandowa teza o istnieniu języka mołdawskiego znalazła poparcie wśród części językoznawców. Jeden z jej najgorętszych orędowników — Vasile Stati — stworzył nawet słownik mołdawsko-rumuński. Faktem jest, że w języku rumuńskim używanym przez Mołdawian, na skutek wieloletniego kontaktu z rosyjskim, możemy odnaleźć sporo rusycyzmów.
W Mołdawii ścierają się trzy rodzaje tożsamości: panrumunizm, pansłowianizm-sowietyzm oraz mołdawianizm. Panrumunizm w wymiarze mołdawskim bazuje na językowej i etnicznej więzi z Rumunią i akceptacji idei panrumuńskiego ruchu narodowego. Neguje on istnienie odrębnej mołdawskiej historii i etnicznego rodowodu, w związku z czym Mołdawianie traktowani są jako nieodłączna część narodu rumuńskiego. O tym, że nie jest to jedynie teoria, można przekonać się na własne oczy przechadzając się ulicami Kiszyniowa. Napisy na wielu murach i ścianach głoszą, że „Moldova e România” czy też odwołują się do idei Besarabii. Pansłowianizm-sowietyzm odpowiada za fenomen polegający na utożsamianiu się wielu mieszkańców Mołdawii z ludźmi sowieckimi. Fenomen ten w naturalny sposób związany jest z okresem sowieckim i wynika z faktu, iż tak jak w przypadku Białorusi, modernizacja terytorium dzisiejszej Mołdawii (transportu, przemysłu, oświaty) dokonała się w okresie rządów sowieckich. Oczywiście jest to bzdura, gdyż jakość dróg jest jedna z najgorszych w Europie, przemysł był tak wspaniały, że na początku procesu transformacji zamarł, a oświata nie odstępowała od jakości dróg i przemysłu. Sowieci mieli jeden cel - integrację z resztą terytorium ZSRS, a skutkiem długofalowym było wytworzenie poczucia przynależności do sowieckiej przestrzeni kulturowej. Sowiecka tożsamość w Mołdawii miała mieć rzekomy wymiar słowiański bądź pansłowiański, który powiązany był z sowiecką narracją, koncentrującą się wokół pojęcia narodu rozumianego jako wspólnota losów i pochodzenia. Daje on do dzisiaj o sobie znać najsilniej w Naddniestrzu i współodpowiada za trwałość tego quasi-państwa. Problem Naddniestrza to jedna z podstawowych kwestii, która stoi na przeszkodzie w integracji Mołdawii z UE. Wąski pas ziemi po drugiej stronie Dniestru pozostaje pod silnym wpływem Rosji, a w przeprowadzonym w 2006 roku referendum większość mieszkańców opowiedziała się za zjednoczeniem Republiki z Rosją, a nie z Mołdawią czy Ukrainą (w Naddniestrzu Mołdawianie stanowią 39%, Ukraińcy 28%, Rosjanie 23%, a inne narodowości, w tym Polacy - 10%). W 1995 roku aż 90% pytanych opowiedziało się za obecnością armii rosyjskiej na terytorium Naddniestrza jako gwaranta bezpieczeństwa. Naddniestrze dzisiaj to jedna wielka szara strefa pozostająca poza jurysdykcją mołdawską. Pralnia pieniędzy i miejsce ciemnych interesów. Kwitnie tu przemyt, handel bronią i narkotykami. W Tyraspolu widać na ulicach dużo luksusowych mercedesów z ciemnymi szybami i bez tablic rejestracyjnych, przejeżdżają one bez zatrzymywania się przez graniczne posterunki kontrolne, co jest dla innych nie do wyobrażenia. Ja spędziłem na tej "granicy" blisko godzinę, mimo że byłem jedyną osobą w dodatku o nieznanym tutaj statusie turysty.
Stosunki naddniestrzańsko-mołdawskie to sprawa niezwykle skomplikowana. Związki nie polegają jedynie na szemranych interesach. Choć oficjalnie oddzieleni, mieszkańcy lewego brzegu często pojawiają się w Kiszyniowie, choćby po to, by odwiedzić krewnych czy korzystać z lepiej rozwiniętej opieki zdrowotnej. Naddniestrze z kolei, choć z jednej strony to ogromny problem dla Mołdawii, to teren, gdzie koncentruje się zdecydowana większość mołdawskiego przemysłu i bez niego trudno byłoby funkcjonować. Pomiędzy mieszkańcami jednego a drugiego brzegu, mimo minionej wojny domowej, nie ma nienawiści etnicznej, jaka towarzyszyła konfliktom na Bałkanach. Wydaje się, że cała sytuacja uległa zawieszeniu, a obie strony, przyzwyczajone do całej sytuacji, popadły w dziwny marazm, co jest na rękę także pośrednio zaangażowanym w spór innym państwom. O tym jak w praktyce funkcjonuje Naddniestrze miałem okazję przekonać się w czasie pobytu w Mołdawii w 2011 r. W Naddniestrzu nie można przebywać dłużej niż dobę, w innym wypadku należy zarejestrować się w Urzędzie Imigracyjnym w Tyraspolu. Co więcej: „Ambasada RP w Kiszyniowie ostrzega, że możliwość opieki konsularnej nad obywatelami polskimi na terenie nieuznawanej przez Polskę Republiki Naddniestrzańskiej są ograniczone”. Sam Tyraspol sprawia wrażenie dość przygnębiające. Panuje tu klimat rodem z Orwellowskiego „Roku 1984”. Cała stolica oplakatowana jest propagandowymi hasłami głoszącymi chwałę Naddniestrza oraz jedność z Rosją oraz emblematami komunistycznymi z sierpem i młotem na czele. W centrum, pod odrestaurowanym czołgiem, młodzież ubrana w narodowe barwy ćwiczyła marsze, a nowożeńcy robili sesje zdjęciowe. Niemal co krok można ujrzeć pomnik jakiegoś komunistycznego bohatera, przy czym rozmiarami zdecydowanie wyróżnia się olbrzymi monument Lenina. Ulice pełne służb mundurowych, ma się wrażenie, że jest ich tu więcej niż mieszkańców. To rzeczywiście ostatni bastion komunizmu w Europie. Jednak Naddniestrze to nie jedyne mini-państwo w Mołdawii. Na południu mamy kolejne — Autonomię Gagauską. Gaugazi to „zbułgaryzowani Turcy” lub „sturczeni Bułgarzy”, wywodzono ich nawet od Greków. Językowo blisko im do Turków, jednak są w znacznej większości prawosławni. Zamieszkują oni głównie południe kraju, a za swą stolicę uznali Komrat. Dążenia niepodległościowe Gagauzów rozpoczęły się w czasach rozpadu ZSRS. Pojawił się nawet pomysł utworzenia Gagauzko-Bułgarskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Moskwa, zajęta własnymi problemami, pozostała jednak obojętna. Silnie zareagował natomiast Kiszyniów, traktując ten projekt jako pogwałcenie konstytucji. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, gdy władze mołdawskie zdelegalizowały gagauskie organizacje i powołały specjalne oddziały paramilitarne do zaprowadzenia porządku na południu. Nacjonaliści zaczęli promować hasła wysiedlenia Gagauzów do Turcji. Gagauzi odpowiedzieli stworzeniem zasieków i punktów kontrolnych. W 1990 r. powołali quasi-niepodległą Gagauską Autonomiczną Socjalistyczną Republikę Sowiecką. Zachowali obywatelstwo ZSRS, ale odcięli się od Mołdawii. To, co najbardziej przerażało Gagauzów, to wizja zjednoczenia z Rumunią, więc czynnikiem napędowym były dla nich poczynania mołdawskich nacjonalistów. Dopiero w 1994 r. po zmianie rządów doszło do zalegalizowania i unormowania całej sytuacji. Prezydent Mircea Snegur w zamian za pozostanie w Mołdawii zagwarantował Gagauzom autonomię. Komrat został stolicą obszaru o prawach suwerennego państwa z własnym narodem, uznającego jednak zwierzchność Kiszyniowa. Gagauzi posiadają odrębną symbolikę narodową oraz prawo do samostanowienia. Głowa ich państwa - baszkan - jest jednocześnie członkiem mołdawskiego rządu. Posiadając własny parlament, Gagauz Yeri ma jednak prawo do czynnego udziału w polityce wewnętrznej i zewnętrznej Mołdawii. Ważną kwestią jest język. Gagauzi zachowali swój język i wkładają wiele pracy w jego nauczanie i rozwój, ale mimo wszystko na południu Mołdawii niezmiennie dominuje rosyjski. Rumuńskiego na ulicach praktycznie nie słychać. Dumą i oczkiem w głowie Gagauzów jest Komracki Uniwersytet Państwowy - działający w stolicy jedyny na świecie gagauski uniwersytet, na którym kształci się także młodzież turecka. Zarobkowe wyjazdy do Turcji to także ważna część życia mieszkańców Autonomii. Z jednej strony bardzo silne związki łączą Gagauzów z Turkami - tutaj decyduje podobieństwo języka, mogą porozumiewać się bez tłumacza - a z drugiej także Bułgarzy uznają ich za „swoich” i wiele razy pomagali. Choć trudno w to uwierzyć, to właśnie oni zapobiegli rozlewowi krwi, gdyż kiedy samochody z kiszyniowskimi „ochotnikami” jechały spacyfikować Komrat, mieszkańcy jednej z bułgarskich wiosek położyli się na drodze, własnymi ciałami zagradzając przejazd. Ogromne są także wciąż wpływy Rosji. Komrat nie tylko sympatyzuje z Naddniestrzem. Rosyjski jest tutaj najpopularniejszym językiem, a i epoka ZSRS nie odeszła w zapomnienie. Wciąż przypomina o niej pomnik Stalina przy głównej ulicy, czy charakterystyczny dla wielu miast obozu realnego socjalizmu monument w postaci odrestaurowanego czołgu. U podstaw separatystycznych ciągot Gagauzów legły z jednej strony - przemiany w społeczności gagauskiej, która w wyniku nieuchronnego upadku ZSRS i nastaniu częściowej demokratyzacji dostrzegła swoją szansę podmiotowego zaistnienia, z drugiej - polityka głównie Rosji i Turcji, które na tym terenie prowadziły swoją politykę, wykorzystując kwestię gagauską.
Model tożsamości wieloetnicznej Mołdawii był bardzo propagowany przez komunistów, Mołdawia została uznana za wieloetniczne i wielojęzyczne państwo, w którym większość stanowią Mołdawianie. Poszukiwanie własnej tożsamości zawsze jest zadaniem trudnym, jednak dla Mołdawian, znajdujących się w centrum różnorakich międzynarodowych rozgrywek, jest to szczególnie ciężkie. Sytuację komplikuje fakt wewnętrznego rozbicia kraju. Jednak ostatnie sondaże wskazują, że coraz więcej mieszkańców tego niedużego kraju czuje się Mołdawianami - narodem z własną historią, kulturą, tradycją. O tym, że brak odrębnego języka nie przesądza o braku poczucia tożsamości przypominają przykłady Szwajcarii czy Austrii. Formowanie mołdawskiej tożsamości odbywa się w warunkach kształtowanych przez wielkie z perspektywy tego kraju siły zewnętrzne: Rosję, UE i Turcję. Chodzi nie tylko o współczesną politykę lecz także o struktury długiego trwania, czyli wpływy kulturowe rosyjskie, tureckie i zachodnioeuropejskie. Mołdawia jako odrębny organizm państwowy funkcjonuje dopiero od niedawna, pozostaje więc mieć nadzieję, że wraz z upływem czasu młoda demokracja coraz lepiej będzie radzić sobie z tożsamością narodową, niezależnie od szerszego układu ponadregionalnych a nawet globalnych sił. Najbardziej optymistyczny jednak wydaje się fakt, że wyboru dokonają sami Mołdawianie przez swój stosunek wobec wpływów zewnętrznych. Ich odrzucenie lub też akceptacja będzie fundamentem, na którym zostanie zbudowana mołdawska tożsamość narodowa.
Mołdawia jest krajem rozwijającym się, ale wciąż pozostającym na głębokich peryferiach gospodarki Europy. PKB na mieszkańca utrzymuje stały, wzrostowy trend, ale pozostaje on najniższy na kontynencie. W 2007 r. wynosił on 1231 $, a w 2020 r. już ok. 4500 $ (122 miejsce w świecie). Gospodarka jest bardzo wrażliwa na wszelkie szoki zewnętrzne i gwałtownie odczuwa wszystkie zawirowania. Kiedy Rosja na przełomie 2014 i 2015 r. ogłosiła embargo na import mołdawskiego wina, który jest głównym towarem eksportowym kraju, PKB spadło aż o 400 $ na osobę. Choć skutki embarga były mniej dotkliwe niż w efekcie analogicznej sytuacji z 2006 r. (głównie dzięki znacznemu przeorientowaniu handlu na rynek UE), to aż 35% krajowych producentów doświadczyło poważnych problemów finansowych. Odczuwalne znaczenie miało też przesilenie polityczne na Ukrainie i związany z nim kryzys gospodarczy. Mołdawia nie posiadała skutecznych instrumentów chroniących przed dewaluacją walut partnerów gospodarczych. A ponieważ 2014 był rokiem wyborczym, niepewność związana z ich konsekwencjami negatywnie wpłynęła także na zainteresowanie zagranicznych inwestorów rynkiem mołdawskim. Bezrobocie wahało się w drugiej dekadzie XXI wieku pomiędzy 3 a 8%, choć nigdy nie przekroczyło 10%. W 2021 r. spadło do rekordowo niskiego poziomu niewiele przekraczającego 3%. Problemem pozostaje niski poziom przeciętnego wynagrodzenia, które wynosi niewiele więcej niż ok. 1200 zł. Wielkim problemem niepodległej Mołdawii jest emigracja zarobkowa. Po 1991 r. z kraju wyjechało 750 tys. osób – czyli ok. 21% populacji kraju. Dla Mołdawii oznacza to głęboki deficyt siły roboczej, która byłaby zdolna do tworzenia PKB. Połowa wszystkich Mołdawian wyjeżdżających za granicę za chlebem trafia do Rosji, co stanowi spory problem negocjacyjny w rozmowach z Federacją Rosyjską wykorzystującą ten fakt. Remedium wywodzącego się z powiązanej z Moskwą Partii Socjalistycznej byłego prezydenta Igora Dodona (2016-2020) na ten problem była integracja z Rosją. Wskaźnik rozwoju społecznego (Human Development Index) plasował Mołdawię dopiero na 107 w ogólnym rankingu z 2017 r. Jest to spadek o dwa miejsca w stosunku do poprzedniego roku, który plasuje ją w gronie takich państw, jak Uzbekistan (106), Botswana (108), Gabon (109), Paragwaj (110) i Egipt (111). W perspektywie ostatnich 20 lat Mołdawia utrzymywała się na tej samej pozycji w rankingu. Trendy te odzwierciedlone są w sytuacji demograficznej kraju, gdzie liczba ludności zmniejszyła się w ciągu ostatnich dwudziestu lat z 3,6 mln do 2,9 mln. Niski poziom dochodu oraz ogólnej jakości życia oznacza wzrost ryzyka wystąpienia konfliktów o charakterze wewnętrznym, a także wykreowania na potrzeby polityczne eskalacji napięcia w relacjach z Rosją lub Rumunią (jako jedynego sąsiada należącego do UE, zatem pośrednio z Brukselą). Jest to doskonale widoczne w polityce Mołdawii. Poprzedni premier Filip był zwolennikiem polityki proeuropejskiej, podczas gdy prezydent Dodon obrał kurs zdecydowanie prorosyjski. Prawdziwy problem polega jednak na tym, że obaj reprezentują interes Vlada Plahotniuca, oligarchy, który w dużym stopniu zdeterminował życie polityczne Mołdawii. Oznacza to, że wprowadzenie do dyskursu publicznego kwestii wyboru między Wschodem a Zachodem miało do niedawna charakter czysto pragmatyczny. Kreowanie takiej dychotomii miało dla Plahotniuca bardzo daleko idące konsekwencje. Pozostawiało mu duże pole manewru w polityce zagranicznej. Umożliwiało czerpanie korzyści z kontaktów zarówno z Rosją, jak i z UE. Plahotniuc nie jest jedynym aktorem z wpływami w państwie. Nieco abstrakcyjne pytanie wyboru między Brukselą a Moskwą może się łatwo przerodzić w konflikt. Zbyt mocno akcentowane zbliżenie z Rosją może wywołać mniej lub bardziej zdecydowaną reakcję władz unijnych w świetle złamania postanowień umowy stowarzyszeniowej. Jednoznaczne zaś wskazanie na Brukselę i choćby próby uniezależnienia (głównie w sferze dostaw surowców energetycznych) od Moskwy doprowadzić może do skorzystania z argumentów militarnych – w Naddniestrzu przecież stacjonują rosyjskie wojska. Z punktu widzenia Rosji jej wpływy w Mołdawii są na tyle wystarczające, aby nie weszła ona w orbitę Zachodu. Nie ma więc potrzeby eskalacji konfliktu, który, jak w przypadku Ukrainy, został przez obydwie strony okupiony wysokimi stratami politycznymi i ekonomicznymi, a tak naprawdę utrzymał status quo Ukrainy. Przyzwolenie ze strony Kremla na rozwój bliskich relacji z Unią Europejską uzasadniony jest dwoma czynnikami. Po pierwsze Mołdawia nie ma tej samej wagi geopolitycznej, co Krym. Utrzymywanie stanu zawieszonego napięcia oraz obecność wojsk rosyjskich jest w takim wypadku wystarczającym środkiem uniemożliwiającym władzom w Kiszyniowie prowadzenie niezależnej polityki. Z drugiej strony, tempo integracji Mołdawii z UE jest bardzo wolne. Relacje te w dalszym ciągu równoważone są przez gospodarcze wpływy rosyjskie. Europa Zachodnia pokazuje jedynie powierzchowne zainteresowanie sytuacją w tej peryferyjnej republice. Ze strony dużych państw UE relatywnie większe zaangażowanie w sprawy Mołdawii przejawiają przede wszystkim Niemcy, dla których Europa Środkowa i Wschodnia jest wielki rynkiem zbytu. Państwem, które jest żywotnie zainteresowane sytuacją w Mołdawii jest oczywiście sąsiad – Rumunia, która w latach 90-tych XX wieku liczyła na zjednoczenie obydwu krajów. Rumunia to najważniejszy partner gospodarczy Mołdawii. Ze względu jednak na stosunkowo słabą pozycję tego kraju w UE, nie jest on w stanie zaprząc partnerów europejskich do swojego ambitnego planu integracji Mołdawii z UE. Obecność Rumunii w NATO oraz ewidentnie antyrosyjskie stanowisko Bukaresztu na arenie międzynarodowej spotykają się natomiast z oczywistą reakcją ze strony Kremla, który podsyca antyrumuńskie nastroje w Republice Naddniestrzańskiej oraz wśród niektórych grup społecznych w samej Mołdawii. Często dochodzi do napięć na linii Kiszyniów-Moskwa, co prowadzi do wydalenia z Mołdawii rosyjskich dyplomatów szpiegujących na rzecz Kremla w odpowiedzi na szykanowanie przez rosyjskie służby mołdawskich polityków odwiedzających Rosję.W rzeczywistości bardziej takie ruchy przypominają teatr na potrzeby zachodniej publiczności, którą ciężej przekonać niż publiczność rosyjską. Mołdawia nie jest w stanie oprzeć się żadnemu z ewentualnych scenariuszy choćby ze względu na fakt, że to biedny kraj. Poziom bezpośrednich inwestycji zagranicznych ledwo przekroczył 3 mld. $ (2017), a największym inwestorem jest właśnie Rosja (792 mln. $, czyli 26% wszystkich FDI). To Rosja jest jednak drugim po Rumunii odbiorcą mołdawskiego eksportu i drugim dostawcą towarów do Mołdawii, a to nie pomaga w uniezależnianiu się od Kremla. Główne nakłady trafiły do sektora finansów (20%), sprzedaży detalicznej i hurtowej (kolejne 20%), przemysłu przetwórczego (18%), nieruchomości (18%), transportu i komunikacji (9%) oraz energii i surowców mineralnych (8%). Wpływ zagranicznych koncernów w takich sektorach jak energetyka, komunikacja czy sektor finansowy jest stosunkowo wysoki, co wiąże się z ryzykiem prób wpłynięcia przez nie na politykę rządu w danych dziedzinach, tym bardziej w środowisku słabości instytucjonalnej, prawnej, politycznej i wysokiego wskaźnika korupcji. Mołdawia od lat wykazuje strukturalny ujemny bilans handlowy, który jednak stopniowo jest ograniczany. Pomimo niemal całkowitej zależności od rosyjskich dostaw surowców energetycznych, kraj ożywił współpracę gospodarczą z państwami Unii Europejskiej – w znacznie większym stopniu niż z krajami WNP. Eksport do UE w 2016 r. wyniósł 1,217 mld. $, do WNP – 492 mln. $, z kolei import z UE osiągnął wartość blisko 2 mld. $, a z WNP niewiele ponad 1 mld. $. UE odebrała w 2019 r. 65% mołdawskiego eksportu i pokryła 49% importu, podczas gdy Rosja - odpowiednio 9% i 12%. W konsekwencji relatywnego uspokojenia kryzysu politycznego i liberalnego podejścia do kwestii gospodarczych rządu Filipa, a następnie nowej premier - Mai Sandu, przyjęta została Narodowa Strategia na rzecz Pozyskiwania Inwestycji i Promocji Eksportu 2016-2020, gdzie znalazło się siedem priorytetowych sektorów inwestycyjnych i promocyjnych: rolnictwo i żywność, motoryzacja, usługi biznesowe, odzież i obuwie, elektronika, technologie informacyjne i komunikacyjne oraz przemysł maszynowy. Mołdawia, jako jedno z najbiedniejszych państw europejskich, prawie w 40 proc. swój PKB buduje na rolnictwie, a następnie na przemyśle niewyspecjalizowanym. Mołdawia, pomimo bliskich relacji z UE stanowi jednak de facto kraj peryferyjny Rosji. Rosja kontroluje dostawy surowców energetycznych, wspiera Republikę Naddniesterzańską i utrzymuje tam swoją stałą obecność wojskową. W świetle danych gospodarczych, jak i niuansów politycznych oraz obecnej konfiguracji geopolitycznej wyznaczonej przez rywalizację Unii Europejskiej i Rosji o wpływy w Europie Wschodniej, Mołdawia nie ma realnych szans na podwyższenie poziomu autonomii w prowadzeniu polityki wewnętrznej i zagranicznej. Unia udaje, że dostrzega, iż Mołdawia się reformuje, Rosja udaje, że Unii tam nie ma.
W 2021 r. Mołdawia wkroczyła z nowym prezydentem - Maią Sandu, która za drugim podejściem pokonała w wyborach prezydenckich Dodona, ale też ze starymi problemami. Zastanawia wielka popularność nowej prezydent w kraju, który znajduje się na pograniczu cywilizacji wschodniej i zachodniej. Rywal Sandu - Dodon, mimo faktu, że UE jest najważniejszym partnerem handlowym Mołdawii, za kluczowe dla zachowania władzy uznał swój wizerunek jako bliskiego przyjaciela Putina i jego wsparcie polityczne. Dlatego ponad 20 ze swych 60 wizyt zagranicznych złożył w Rosji. Co roku gościł na paradach z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja, które są powszechnie bojkotowane przez europejskich przywódców z powodu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Usprawiedliwiał też jej inwazję na Ukrainę i popierał obecność rosyjskich wojsk w Naddniestrzu (!!!), czyli akceptował secesję regionu stanowiącego formalnie część Mołdawii. Dodon oferował rosyjskim firmom koncesje gospodarcze, w tym przejęcie mołdawskich lotnisk i portu na Dunaju. Okazało się, że taka narracja nie znalazła poparcia wyborców. Prozachodnia Maia Sandu zdołała zmobilizować Mołdawian do głosowania przeciw Dodonowi, co też świadczy o dużym niezadowoleniu elektoratu wszechobecną w życiu społeczno-politycznym korupcją i trudną sytuacją gospodarczą. Sandu zapowiedziała pragmatyzm w stosunkach z Rosją, współpracę z Zachodem, stymulowanie gospodarki poprzez działania antykorupcyjne oraz przyciąganie inwestycji. Sandu umiejętnie oskarżała Dodona o sztuczne dzielenie kraju na część proeuropejską i prorosyjską. Przed wyborami otrzymała wsparcie szefa EPP w europarlamencie Tuska, kanclerz Merkel i prezydenta Rumunii Iohannisa. Dodon z kolei dostał kilka milionów dolarów rosyjskiej pomocy na rozwój rolnictwa. Od razu oskarżony został o dokonanie takiego jej rozdziału, który miał wzmocnić jego poparcie w regionach wiejskich. I bez tego stał się on symbolem korupcji, skłaniając znaczną część wyborców do głosowania przeciw niemu. Sandu jest gwarantem polepszenia stosunków z najbliższymi sąsiadami: Ukrainą i Rumunią. Dodon zraził Kijów uznając rosyjską aneksję Krymu, mimo że parlament nie pozwolił mu uczynić tego oficjalnie. Rumunię z kolei wszyscy prorosyjscy politycy mołdawscy uważają za główne zagrożenie swego bytu. Ale to Rumunia jest wraz z Rosją najważniejszym partnerem handlowym i dawcą różnych form pomocy. Prezydentura Dodona bardzo zatem utrudniała rozwijanie kontaktów gospodarczych.
Pierwszy rok prezydentury nowej prezydent był bardzo udany. Przede wszystkim ugrupowanie Sandu - PAS wygrało w lipcu 2021 r. przyspieszone wybory parlamentarne zdobywając większość absolutną. W ten sposób ambitna i pozytywnie postrzegana przez UE M. Sandu umocniła swoją pozycję hegemona na mołdawskiej scenie politycznej. Sama zresztą ogłosiła, że taki wynik oznacza "koniec panowania złodziei w Mołdawii". Bezwzględna większość w parlamencie dla PAS oznacza jakościową zmianę i historyczny przełom w mołdawskiej polityce. Po raz pierwszy od lat 90-tych XX wieku pełnię władzy w kraju przejęła partia utworzona w sposób oddolny, niepowiązana ze środowiskami oligarchicznymi i niestanowiąca narzędzia mającego nie tyle reprezentować obywateli, ile chronić interesy polityczno-biznesowe swoich liderów i sponsorów. Po raz pierwszy także bezwzględną większość parlamentarną zdobyło ugrupowanie centroprawicowe opowiadające się jednoznacznie za zbliżeniem z Zachodem. Wynik ten umożliwi PAS wdrożenie promowanego przez tę partię ambitnego programu reform w duchu podpisanej przez Mołdawię z UE w 2014 r. umowy stowarzyszeniowej. Równolegle pozwoli on na ostateczne rozmontowanie systemu oligarchicznego, który rozwijał się w Mołdawii co najmniej od końca lat 90-tych i osiągnął ostateczną formę w czasach faktycznych rządów oligarchy Plahotniuca, kontrolującego zarówno większość parlamentarną, jak i rząd oraz mołdawskie sądownictwo, w tym Sąd Konstytucyjny, co pozwalało mu na niemal nieograniczone zarządzanie procesami politycznymi i gospodarczymi w kraju. Skoncentrowanie władzy w rękach jednego ugrupowania oznacza także zakończenie kryzysu politycznego, w którym znalazła się Mołdawia po wyborach parlamentarnych z lutego 2019 r. Przeciągające się negocjacje koalicyjne doprowadziły w czerwcu 2019 r. do ucieczki Plahotniuca z kraju oraz utworzenia koalicyjnego rządu opozycji, który jednak rozpadł się po zaledwie pięciu miesiącach.
Po przejęciu władzy PAS i M. Sandu czeka szereg wyzwań zarówno natury politycznej, jak i ekonomicznej. Mołdawska gospodarka na skutek kryzysu wywołanego przez pandemię COVID-19 skurczyła się w 2020 r. o 7%, co przy i tak złym stanie finansów publicznych zmusi nowe władze do dokonania cięć w wydatkach budżetowych. Nowy rząd będzie musiał rozważyć przeforsowanie zmian w prawie emerytalnym. Reforma w tym obszarze (stopniowo podnosząca wiek emerytalny z 57 do 63 lat dla kobiet oraz z 62 do 63 lat dla mężczyzn) została wprowadzona jeszcze w 2016 r., ale w grudniu 2020 r. odchodzący rząd premiera Chicu postanowił z niej zrezygnować i przywrócić pierwotne progi wiekowe od 1 stycznia 2022 r. W tym kontekście istotnym wsparciem dla nowych władz będzie niewątpliwie zapowiedziana przez Komisję Europejską jeszcze w czerwcu 2021 r. pomoc finansowa o wartości 600 mln. EUR, która ma zostać przekazana Mołdawii w latach 2021–2024 w ramach tzw. pakietu odbudowy gospodarczej w postaci grantów oraz niskooprocentowanych kredytów. Wypłata tych środków uzależniona jest od przeprowadzenia przez Kiszyniów reformy wymiaru sprawiedliwości oraz stanowczych działań w obszarze walki z korupcją, co wpisuje się w program polityczny PAS. PAS eksponował też kwestie socjalne, wspieranie bardziej inkluzywnego wzrostu gospodarczego, co zachęciło do niej również część elektoratu tradycyjnie głosującego na prorosyjskich populistów. Bardzo dobry rezultat zwycięska partia zawdzięcza także przedstawicielom diaspory. Znaczną część społeczności Mołdawian żyjących za granicą stanowią ludzie młodzi, zmuszeni do emigracji ze względu na złe warunki gospodarcze w kraju, ale utrzymujący zainteresowanie sytuacją w ojczyźnie. W wyborach poza granicami – przede wszystkim w UE, Wielkiej Brytanii oraz USA – udział wzięło 210 tys. osób (to najwyższy wynik w historii elekcji parlamentarnych), z czego 86% oddało swój głos na PAS. Główny konkurent PAS – prorosyjski BECS – wykorzystywał na potrzeby swojej kampanii zarówno tradycyjne wątki geopolityczne, jak i istniejące wśród części społeczeństwa obawy przed obcymi mu kulturowo wpływami zewnętrznymi (głównie zachodnimi). Blok deklarował chęć obrony kraju przed ruchami LGBT+ czy też rzekomym pojawieniem się w kraju wojsk NATO (uosabianych przez ciemnoskórego, amerykańskiego żołnierza), po których przybyciu - jak mówił szef komunistów Woronin - „rodzić się będą w Mołdawii smagłe dzieci”. BECS prezentował się jako siła konserwatywna, mogąca zapewnić stabilność w niespokojnych czasach (podkreślano nie tylko kwestię pandemii COVID-19, lecz także m.in. trwający konflikt zbrojny na Ukrainie czy niedawne walki między Armenią i Azerbejdżanem) ale przede wszystkim jako gwarantująca utrzymanie mołdawskiej państwowości, której rzekomo zagrażać mają ugrupowania prozachodnie. Faktyczny lider BECS Igor Dodon w trakcie kampanii wielokrotnie zarzucał im, że wykorzystują pomoc pochodzących i finansowanych z zagranicy doradców wewnętrznych, którzy jego zdaniem de facto sprawują zarząd nad Mołdawią, co czyni z niej republikę bananową. Jednocześnie Dodon regularnie atakował zachodnich dyplomatów, na czele z ambasadorem USA w Mołdawii, za rzekome mieszanie się do mołdawskiej polityki. Narracja ta miała stanowić sposób na zbalansowanie kierowanego pod adresem socjalistów przez opozycję zarzutu bycia partią uzależnioną od Kremla, a nawet przezeń finansowaną. Tymczasem Rosja tradycyjnie wspierała lidera socjalistów symbolicznie, politycznie oraz medialnie - w kwietniu 2021 r. przybył on z Moskwy do Kiszyniowa na pokładzie samolotu służb ratowniczych Federacji Rosyjskiej, transportującego 140 tys. dawek słynnej szczepionki Sputnik - niedopuszczonej przez KE. MSZ w Moskwie wtórował także Dodonowi w jego krytyce kierowanej pod adresem UE i USA. Kampanii towarzyszył ostry spór dotyczący zarówno liczby komisji wyborczych za granicą przeznaczonych dla diaspory, jak i punktów wyborczych dla mieszkańców separatystycznego Naddniestrza posiadających paszporty mołdawskie (których liczbę szacuje się na ponad 200 tys.). MSZ w Kiszyniowie, jak również tradycyjnie cieszące się poparciem emigrantów ugrupowania proeuropejskie, w tym PAS, naciskały na uruchomienie ok. 200 komisji zagranicznych (zamiast dotychczasowych 139), argumentując, że w trakcie elekcji prezydenckiej w 2020 r. w wielu z nich zabrakło biuletynów wyborczych, co de facto ograniczyło prawa wyborcze części elektoratu. Ostatecznie liczba komisji zagranicznych została zwiekszona do 150. Nawet w prorosyjskim Naddniestrzu partie proeuropejskie zdobyły ok. 20% głosów. W ciągu ostatnich lat obserwowany jest systematyczny spadek poparcia mołdawskiego społeczeństwa dla ugrupowań prorosyjskich. Związane jest to przede wszystkim z postępującą zmianą pokoleniową. Twardy elektorat tego typu partii stanowią obok mniejszości rosyjskojęzycznych (ok. 20%) przede wszystkim osoby starsze (głównie emeryci), tęskniące za względnym bezpieczeństwem socjalnym oferowanym przez ustrój komunistyczny. Zdecydowana większość z nich z powodu utrzymującej się od lat złej sytuacji gospodarczej państwa otrzymuje bardzo niskie emerytury (średnia wysokość to ok. 100 euro). Ta grupa społeczna zastępowana jest systematycznie przez wchodzące w dorosłość młode pokolenie, które w znacznej mierze albo nie jest zainteresowane życiem politycznym (a więc nie bierze udziału w wyborach), albo wspiera partie opowiadające się za reformami, walką z korupcją i modernizacją kraju. Spadkowi popularności ugrupowań prorosyjskich sprzyja także postępujące w ostatnich latach radykalne zmniejszenie zależności ekonomicznych Rosji i Mołdawii. Świadczą o tym zarówno dane dotyczące handlu jak i transferów transgranicznych. O ile w 2015 r. 43% wszystkich środków przekazywanych do kraju od emigrantów zarobkowych pochodziło z Rosji, o tyle w 2020 r. udział ten spadł do zaledwie 13,8%. Większe kwoty trafiały od gastarbeiterów pracujących w Izraelu (18,6%) oraz we Włoszech (14%).
Prezydent Sandu ze swoim rządem ma zatem masę wyzwań. W polityce wewnętrznej to walka z biedą, korupcją, wszechobecną rosyjską oligarchią i klientyzmem oraz brakiem przejrzystości i jasnych reguł prowadzenia działalności gospodarczej. W polityce międzynarodowej wyraźnie widać, że nie zdała egzaminu dotychczasowa polityka pozorowanej neutralności, czyli balansowanie pomiędzy Rosją i Zachodem. Potrzebny jest przełom w relacjach z NATO (plan partnerstwa i modernizacji instytucji bezpieczeństwa Mołdawii z potencjalnym członkowstwem). Mołdawia nie jest gotowa do funkcjonowania w całkowitym uniezależnieniu od Rosji. Powiązania dotyczą politycznej i gospodarczej sytuacji państwa, a czołowi mołdawscy politycy ściśle współpracują z Kremlem. Podstawowym instrumentem wpływu Rosji pozostają dostawy gazu, który jest głównym surowcem gospodarki mołdawskiej (rosyjski Gazprom jest niemal wyłącznym udziałowcem mołdawskich gazociągów) oraz energii elektrycznej, a rosyjski koncern Inter RAO JES odpowiada za jej import z Naddniestrza). Poza tym presja gazowa może zostać użyta przez Moskwę w odpowiedzi na żądanie wyprowadzenia wojsk rosyjskich z Naddniestrza. Z pewnością prozachodni rząd bedzie próbować dywersyfikować zakupy surowców z kierunków alternatywnych niż z Rosji (uruchomiony został gazociąg Ungheni-Kiszyniów), ciekawe na ile starczy mu determinacji. Dużym problemem pozostaje Naddniestrze. Ze względu na brak kontroli nad tym terytorium i niemożność przeciwstawienia się polityce rosyjskiej wobec konfliktu naddniestrzańskiego (bez wsparcia zewnętrznego) nie jest możliwa pełna realizacja aspiracji europejskich Mołdawii. Rząd powinien odrobić zadania wynikające z postanowień umowy stowarzyszeniowej z UE w celu zbliżenia się z rynkiem unijnym jako głównym partnerem gospodarczym Kiszyniowa oraz zwiększenia pomocy finansowej ze strony Unii. Rosja, mimo kryzysów politycznych i gospodarczych, nie zaniecha polityki neoimperialnej oraz wywierania presji na Mołdawię jako państwo surowcowo zależne. Pragmatyzm w relacjach z Rosją, zapowiedziany przez Sandu, będzie sporym wyzwaniem, zwłaszcza w obliczu skutków gospodarczych pandemii COVID-19.
Mołdawia nie jest jakimś rajem turystycznym. Trudno polecić jakieś miejsca, które warto zobaczyć, może z wyjątkiem Orheiul Vechi i kilku naprawdę wartych odwiedzin winnic. Niemniej kraj jest bardzo ładny, z malowniczymi pagórkowatym krajobrazami, mimo że pozbawiony gór. Warto wybrać się do Mołdawii latem, wtedy kwitną pola z milionami słoneczników, które szczególnie w sierpniowym słońcu wyglądają niesamowicie. Dla tych, którzy nadal mają deficyt kontaktu z naturą, co kilkanaście kilometrów mogą podziwiać przydrożne stawy, w których miejscowi łowią ryby, bez problemu można się w nich ochłodzić, nie tylko kąpiąc się, ale też kosztując miejscowych trunków, serwowanych w wybornych przydrożnych zagrodach przez bardzo gościnnych Mołdawian. Takich klimatów nie można dzisiaj zobaczyć w żadnym innym europejskim kraju.
Comments