Liberia jest krajem, który zawsze mnie wyjątkowo fascynował ze względu na swoją wyjątkową, niesamowitą i pełną sprzeczności historię i trudną rzeczywistość dnia codziennego. Historię Liberii można świetnie poznać w otwartym przez prezydent Ellen Johnson muzeum narodowym w Monrowii przy Broad Street. Liberia - kraj utworzony po 1822 r. przez wyzwolonych z niewolnictwa Murzynów amerykańskich, którzy po przybyciu do Afryki sami z kolei podbili i zniewolili ludność tubylczą, pozbawiając ją przy tym wszelkich praw!!! Jak do tego doszło?
Ruchy abolicjonistyczne w USA, głoszące hasła zniesienia niewolnictwa, pojawiły się w USA jeszcze w XVIII w. Wtedy to kolejne stany z własnej inicjatywy zaczęły zakazywać tej formy poddaństwa. Do 1804 r. abolicjonizm zwyciężył we wszystkich północnych stanach kraju i zyskiwał coraz większą liczbę zwolenników. Nie był to jednak jedyny ruch zainteresowany losem czarnoskórych mieszkańców Ameryki, gdyż równolegle pojawiły się hasła odesłania wyzwolonych murzynów do Afryki. Północ uważała wprawdzie niewolnictwo za barbarzyństwo, ale jednocześnie biała większość była przekonana, że czarni są niższą rasą, dlatego powinni wrócić do Afryki, by nie zagrażać ich dominacji. Zwolennicy pomysłu powrotu byłych niewolników do Afryki utworzyli w 1816 r. Amerykańskie Towarzystwo Kolonizacyjne (ATK), które zaczęło propagować dobrowolny wyjazd uwolnionych czarnoskórych do Afryki. Wprawdzie jego członkowie litowali się nad losem „biednych murzynów”, cierpiących pod rządami białej większości, ale uważali też, że w USA są oni skazani na pozostawanie w takiej sytuacji, gdyż byli przekonani, że obie rasy nigdy się nie zintegrują, dlatego w ich interesie leży, by zostały oddzielone.
Idee tego towarzystwa stały się na Północy bardziej popularne niż same stowarzyszenia abolicyjne. Wreszcie w Pensylwanii zdecydowano, że „usunięcie czarnoskórych mieszkańców będzie wysoce pomyślne dla dobra interesów kraju”. Podobnie myślał też Kongres USA, który przyznał Towarzystwu dużą dotację, a jej szeregi zasilił sam prezydent Monroe. W styczniu 1820 r. z Nowego Jorku wyruszył do Afryki statek „Elizabeth”, na pokładzie którego znalazło się kilkudziesięciu byłych niewolników z plantacji bawełny na południu USA. Obdarzeni wolnością, wracali na kontynent, z którego kiedyś przywieziono do Nowego Świata ich przodków. Wylądowali na wyspie Sherbo u wybrzeży Sierra Leone, przekazanej na ten cel przez Wlk. Brytanię. Warunki tam panujące - wilgoć, bagna, choroby tropikalne wywoływane przez tysiące komarów - były dla przybyszów zabójcze. Duża część z nich zachorowała i zmarła. Po fiasku pierwszej wyprawy jeszcze w tym samym roku zorganizowana została następna. Ryszard Kapuściński tak opisywał przybycie kolejnych osadników w swojej książce "Heban": "Stockton, przykładając miejscowemu wodzowi plemiennemu, królowi Peterowi, pistolet do skroni, wymusił na nim sprzedaż - za sześć muszkietów i skrzynkę paciorków - ziemi, na której owo towarzystwo amerykańskie zamierzało osiedlić tych niewolników z plantacji bawełny (głównie ze stanów Wirginia, Georgia i Maryland), którzy uzyskali status wolnych ludzi". W rzeczywistości zapłacili oni lokalnym wodzom bronią, alkoholem i błyskotkami o wartości ok. 300 $. Nabyty teren nazwano Liberią.
Sukces przedsięwzięcia zachęcił inne organizacje do pójścia w ślady ATK. Już wkrótce własne osady dla byłych niewolników założyły na afrykańskim wybrzeżu inne towarzystwa kolonizacyjne z USA. W ciągu kilku lat połączyły się one we Wspólnotę Liberyjską, a zbudowany przez pierwszych osadników port przemianowano na cześć prezydenta Monroe na Monrowię. Pierwszym czarnoskórym gubernatorem kolonii z ramienia ATK został wyzwoleniec Joseph Roberts (jedno z większych miast kraju - uroczo położone, ale trudno dostępne Robertsport - nazwane jest jego imieniem). Stopniowo Wspólnota zyskiwała coraz więcej swobody, wreszcie w 1847 r. licząca 3000 mieszkańców kolonia ogłosiła niepodległość i przyjęła nazwę Republiki Liberii. W ten sposób stała się ona drugim obok Abisynii niepodległym państwem w kolonialnej Afryce. Jej konstytucja wzorowana była na amerykańskiej. Roberts został też pierwszym prezydentem. Powszechnie sądzono, że nowy kraj będzie dla dawnych niewolników prawdziwym rajem. Tak się jednak nie stało. Osadnicy, którzy w większości spędzili życie ciężko pracując na plantacjach bawełny, odtworzyli u siebie hierarchiczny świat białego Południa USA. Tylko, że tym razem to oni znaleźli się na miejscu panów, a niewolnikami uczynili ludność miejscowych plemion. Wyzwoleni niewolnicy z USA nazwali się Americo-Liberians (amerykano-liberyjczykami) i ogłosili, że tylko oni są obywatelami kraju. Pozostali mieszkańcy, czyli ponad 99% populacji Liberii, nie mieli praw obywatelskich. Cytując dalej Kapuścińskiego: "według przyjętych ustaw ta reszta to tylko członkowie plemion, ludzie bez kultury, dzikusi i poganie". Obydwie społeczności żyły kompletnie odseparowane od siebie. Wyzwoleńcy mieszkali na wybrzeżu, a tubylcy wewnątrz kraju w tropikalnej dżungli. Ci pierwsi rzadko się tam zapuszczali, bo szkodziły im tamtejsze warunki klimatyczne, często chorowali na malarię i żółtą febrę. Wg. Kapuścińskiego, dopiero 100 lat od powstania Liberii jej prezydent udał się po raz pierwszy w głąb kraju, a był nim William Tubman, o którym będzie jeszcze mowa.
Amerykano-Liberyjczycy zdominowali politykę, gospodarkę, kulturę, edukację, czyli praktycznie wszystkie sfery życia. Swoją odmienność od miejscowej ludności demonstrowali nawet ubiorem. Mężczyźni chodzili zwykle we frakach, cylindrach i białych rękawiczkach, a panie nosiły suknie, peruki i ozdobione bujnymi kwiatami kapelusze. Samozwańcza elita wyzwoleńców budowała też dla siebie rezydencje wzorowane na tych, w jakich mieszkali biali właściciele ziemscy na południu USA. Szybko się też bogacili, zakładając plantacje i przedsiębiorstwa. Gospodarka kraju opierała się bowiem na produkcji rolniczej. W połowie XIX w. Liberia wprowadziła system ścisłej segregacji rasowej, podobny do tego, który później został wdrożony w RPA. Pełnoprawnych obywateli obowiązywał zakaz bliskich kontaktów z tubylcami, a zwłaszcza zawierania z nimi małżeństw. Ponadto rząd wyznaczył poszczególnym plemionom coś na podobieństwo bantustanów, czyli obszar, na którym powinni oni przebywać i którego nie wolno im było opuszczać. Wszelkie próby opierania się tym zarządzeniom były pacyfikowane przez policję i wojsko, a schwytani przy okazji tubylcy byli sprzedawani jako niewolnicy! Wyzwoleńcy potrzebowali bowiem rąk do pracy na swoich plantacjach i warsztatach. Ten szokujący proceder trwał aż do lat 20-tych XX w., kiedy to ujawniła go światowa prasa. W sprawie interweniowała nawet Liga Narodów, dopiero wtedy Liberia wycofała się z dochodowego interesu. Nieformalny handel trwał jednak dalej. System polityczny Liberii nie sprzyjał reformom, a wręcz przeciwnie. W XIX w. ukształtowały się dwie partie: Liberian Party, wspierana przez uboższe warstwy ludności oraz True Whig Party (Prawdziwa Partia Wigów), która była platformą elit i tym samym wyzwolonych przybyszów z USA.
Początkowo wymieniały się one władzą, ale w 1878 r. wigowie wygrali wybory i nie wypuścili jej z rąk przez kolejne 102 lata. Byli prawdziwym hegemonem, decydowali o każdym aspekcie życia obywateli i skutecznie konserwowali nieludzki system. Swoich przeciwników skazywali na więzienie albo zmuszali do emigracji. Generalnie jednak w czasie rządów Whig Party sytuacja w Liberii się polepszyła, nierówności zostały w jakimś stopniu zniwelowane, kraj się rozwijał - przynajmniej w porównaniu do reszty kontynentu - całkiem nieźle. Bardzo ciekawą kwestią jest, jak niepodległe państwo byłych niewolników mogło się utrzymać w czasach kolonializmu. Liberia była oczywiście przedmiotem rywalizacji o wpływy mocarstw kolonialnych, w szczególności zabiegały o nie Francja, Niemcy i Wlk. Brytania. Ta ostatnia zajęła nawet część jej terytorium. Utrzymanie niezależności Liberia zawdzięczała jednak USA, które sprawowały nad nią patronat polityczny i militarny. To spowodowało, że mimo szeregu trudności politycznych, ekonomicznych i społecznych, stworzone przez amerykańskich kolonizatorów państwo przetrwało XIX stulecie jako jedyne niepodległe, zarządzane przez czarnoskórych państwo w kolonialnej Afryce.
Ciekawym epizodem w historii Liberii w XX w. były wybory prezydenckie w 1927 r. Okazały się one najbardziej sfałszowanymi w historii nie tylko niewielkiej Liberii. Za największym oszustwem wyborczym w dziejach stał Charles King, bardzo zasłużony dla kraju polityk. Jego rodzice byli pierwszym pokoleniem, które przybyło do Liberii z Sierra Leone, jako wolni ludzie. Urodził się w Monrowii 1875 r., skończył prawo i pracował w Sądzie Najwyższym. Wstąpił do jedynej legalnej partii w Liberii - wspomnianej True Whig Party, co znacznie przyspieszyło jego karierę. Następnie pracował w Departamencie Stanu, by później zostać prokuratorem generalnym kraju. Lawirował wówczas pomiędzy Amerykanami, Brytyjczykami, Niemcami i Francuzami, starając się utrzymać niepodległość kraju. Nie było to łatwe, gdyż wiele mocarstw światowych było zainteresowanych urodzajną ziemią, która dominuje w Liberii. Do 1910 r. Liberia straciła znaczne tereny na rzecz Francji. Legalizacja tej aneksji była jednym z warunków uznania niepodległości Liberii przez Francję. Piastując kolejne stanowisko sekretarza stanu King przewodniczył liberyjskiej delegacji uczestniczącej w rokowaniach paryskiej konferencji pokojowej po zakończeniu I Wojny Światowej. Pod traktatem wersalskim podpisał się King będąc już prezydentem Liberii. W czasie swojego pobytu w Paryżu został bowiem wybrany na szefa państwa. Powojenny kryzys finansowy, spowodowany upadkiem kilku imperiów kolonialnych (Austro-Węgier, Rosji i Niemiec) i załamaniem rynków zbytu, doprowadził Liberię na skraj bankructwa. Już w 1922 r. King wybrał się do Waszyngtonu, aby negocjować restrukturyzację długu i zaciągnięcie nowej pożyczki.
Początkowo Kongres USA odmówił udzielania jakichkolwiek zagranicznych pożyczek. Administracja prezydenta Hardinga (1921-1923) nie miała jednak takich obiekcji. Po naciskach Departamentu Stanu i samego prezydenta, Kongres w końcu przyznał Liberii 5 mln. USD niskooprocentowanego kredytu. Potrzebna była już „tylko” zgoda Senatu. Ten jednak, zdominowany przez demokratów, nie zgodził się. Wówczas Charles King zaczął szukać innej drogi, aby postawić swój kraj na nogi i oprzeć się ekspansji Francuzów i Brytyjczyków. W kolejnych latach King negocjował zmniejszenie zadłużenia i starał się ograniczyć wpływy sąsiadów. W 1925 r. podpisał umowę z koncernem Firestone Rubber Company na 99 lat, która miała pośredniczyć w sprzedaży liberyjskiego kauczuku. Rok później administracja Kinga wydała Firestone’owi koncesję na handel i produkcję gumy, przyznając jej równocześnie 1 mln. akrów ziemi pod uprawę kauczukowców. Każdego miesiąca państwo popadało w coraz większe uzależnienie od amerykańskich koncernów, a zwłaszcza od Firestone. Żadna decyzja handlowa czy polityczna nie zapadała bez wiedzy zarządu amerykańskiej spółki. Amerykańska prasa wprost pisała o nielegalnych powiązaniach pomiędzy amerykańskimi i liberyjskimi politykami, a korporacjami. O Liberii coraz częściej mówiono i pisano, że jest kolonią Firestone’a. W 1927 r. miały się odbyć w Liberii kolejne wybory prezydenckie. Charles King nie chciał stracić ani wpływów, ani dochodów, które czerpał ze współpracy z Amerykanami. Prawdopodobnie w porozumieniu z zarządem Firestone’a postanowił sfałszować wyniki wyborów. Jedynym problemem było to, że sporo przesadził. W 1927 r. nikt jeszcze nie przeprowadził w Liberii spisu powszechnego. Pierwsze rzetelne dane demograficzne pochodziły dopiero z 1950 r. Wówczas Liberia liczyła 911 tys. mieszkańców.
W 1927 r. na Kinga zagłosowało 234 tys. wyborców. Problem był w tym, że oficjalnie zarejestrowanych wyborców było zaledwie 15 tys. Kontrkandydat Kinga, Thomas Faulkner, głośno mówił o przekręcie. Ordynarne oszustwo wyborcze spowodowało, że Falkner, który też miał sporo na sumieniu, wyciągnął wszystkie brudy, jakie skrywała Liberia, takie jak: niewolnictwo, handel ludźmi i korupcję. King długo opierał się przed wpuszczeniem śledczych. Dopiero naciski amerykańskiej administracji spowodowały, że rząd Liberii zezwolił komisji powołanej przez Ligę Narodów na przeprowadzenie śledztwa. W 1930 r. komisja pod przewodnictwem Brytyjczyka Christy’ego, opublikowała raport, który częściowo potwierdzał zarzuty Faulknera. Udowodniono, że rząd i korporacje korzystały z przymusowych robotników i czerpały z tego korzyści finansowe. Aby uniknąć procesu i impeachmentu King i jego wiceprezydent podali się do dymisji. King zajął się wtedy uprawą kauczukowców, ale na stanowisku prezydenta zastąpił go jego zaufany człowiek - Edwin Barclay. Jego pierwszą decyzją było uchylenie ustawy z 1864 r., ograniczającej działalność gospodarczą cudzoziemców. W Liberii zainwestowały firmy z Francji, Niemiec, Holandii, a nawet z Polski, sporo zarabiając na współpracy z rządem. Afera z fałszerstwem wyborczym, handel ludźmi i oszustwa finansowe nie przeszkodziły Kingowi w dostatnim i spokojnym życiu. Wrócił nawet do polityki podczas II Wojny Światowej. W 1947 r. został ambasadorem Liberii w USA, a niedługo później pierwszym jej ambasadorem przy ONZ. Zmarł w swojej posiadłości w Monrowii w 1961 r.
W XX w. trafił się jednak Liberii w końcu dobry przywódca - William Tubman, który w latach 40-tych XX w. gruntownie zmodernizował kraj, doprowadzając do przyznania praw wyborczych i reprezentacji w parlamencie ludności tubylczej (nie pochodzącej z USA). Tubman był prezydentem w latach 1944 - 1971 do swojej śmierci. Udało mu się przyciągnąć wiele inwestycji zagranicznych (głównie z USA), jego zasługa to też budowa zupełnie niezłej infrastruktury. Utwardzone zostały ulice Monrowii, postawiono sanitariaty publiczne, zbudowano szpitale, rozpoczęto walkę z analfabetyzmem, zbudowano ok. 1000 km dróg, a nawet linię kolejową łączącą kopalnie rud żelaza z portem w Monrowii. Ten ostatni został przekształcony w strefę wolnocłową. W przeszłości gospodarka Liberii poza rolnictwem oparta była na produkcji kauczuku. Zmodernizowanie infrastruktury kraju przez Tubmana zdywersyfikowało strukturę produkcji kraju. Lokalne firmy we współpracy z niemieckimi i szwedzkimi rozpoczęły eksploatację rud żelaza, co uczyniło z Liberii największego producenta w Afryce i czwartego na świecie. Kauczuk i ruda żelaza stały się głównymi produktami eksportowymi kraju (90% całego eksportu), Tubman dążył do dalszej dywersyfikacji gospodarki, wspierał rozwój plantacji kawy, oleju palmowego, trzciny cukrowej, a w szczególności ryżu (z pomocą Tajwanu). Jego rządy to okres gospodarczej prosperity (oczywiście na afrykańskie warunki) oraz zmniejszenie społecznych i politycznych różnic między czarnoskórymi kolonizatorami, a tubylcami. Przeciętny roczny wzrost PKB w latach 1950-1960 wyniósł 11,5%.
Następcą Tubmana i ostatnim prezydentem Liberii o korzeniach amerykańskich był William Tolbert, wnuk wyzwolonych niewolników z Karoliny Płd., który przez 20 lat pełnił funkcję wiceprezydenta. Jako pastor baptystów, próbował przeprowadzić całą serię ostrożnych reform, z których zdecydowanie najważniejszą było zarzucenie tradycji noszenia kapeluszy i fraków, tak faworyzowaną przez Tubmana. Sprzedał też prezydencki jacht i zniósł obowiązkowy podatek w wysokości 10% wynagrodzenia każdego zatrudnionego przez rząd z przeznaczeniem do Prawdziwej Partii Wigów. Ale główną swoją uwagę ten „wielki” reformator poświęcił na gromadzenie swojej osobistej fortuny i promowanie, w dobrym afrykańskim stylu i tradycji, interesów członków swojej rodziny. I tak jeden z jego braci został ministrem finansów, innego wybrano na przewodniczącego senatu, zięć zaś pełnił funkcję ministra obrony. Inni krewni zajmowali stanowiska ministrów, ambasadorów i doradców prezydenta.
Rozwój gospodarczy w latach 60-tych i 70-tych XX w. sprzyjał umocnieniu systemu, a także stworzył możliwości do bogacenia się elity. Ostoją gospodarki był już nie tylko kauczuk, ale także eksport rudy żelaza, pochodzącej z ogromnych złóż na wzgórzach Bomi, który wkrótce wyprzedził kauczuk, jako główne źródło inwestycji zagranicznych i dochodów rządu. W 1970 r. Firestone i Liberian Iron Company dostarczyły rządowi ok. 50% zwiększających się z roku na rok wpływów budżetowych. Trzecim źródłem dochodów były opłaty rejestracyjne, pochodzące z największej na świecie fikcyjnej floty statków. Liberia miała wprawdzie tylko dwa własne statki, ale ponad 2500 statków innych krajów pływało pod flagą Liberii, bez przeprowadzania inspekcji i za przystępną opłatą.
Sukcesy gospodarcze Liberii służyły jedynie uwypukleniu narastających różnic między ostentacyjnym trybem życia zamożnej elity, a nędzą olbrzymiej większości zubożałych Afrykanów, wywodzących się z miejscowych grup etnicznych. W 1979 r. Tolbert wydał na goszczenie u siebie konferencji głów państw Organizacji Jedności Afrykańskiej (OJA) sumę równą połowie budżetu państwa. W 2019 r. miałem okazję zwiedzić miejsce, gdzie odbywała się ta konferencja i mieszkali szefowie państw afrykańskich. Przykro było na to patrzeć, gdyż teren uległ całkowitej dewastacji i po wojnie w latach 90-tych pozostał w ruinie. W tym samym 1979 r. na ulice Monrowii wyszli demonstranci, protestując przeciwko 50% wzrostowi cen ryżu, będącego podstawowym produktem żywnościowym większości Liberyjczyków. Ta podwyżka cen została zatwierdzona przez Tolberta, który miał nadzieję, że w ten sposób przyczyni się do zwiększenia miejscowej produkcji rolnej. Jednym z głównych beneficjentów tej podwyżki stał się kuzyn prezydenta, Daniel Tolbert, który był właścicielem największej w kraju firmy zajmującej się importem ryżu. Wzrost cen ryżu ludzie uznali za kolejny manewr służący wzbogacaniu się elity. Na rozkaz Tolberta uzbrojona policja i wojsko zaczęli strzelać do demonstrantów, zabijając dziesiątki ludzi.
W kolejnych miesiącach Tolbert starał się opanować narastającą falę niezadowolenia. Tym razem zderzył się nie tyle z biedotą, co z nową generacją wykształconej elity. Zezwolił na utworzenie partii opozycyjnej, ale gdy przywódcy opozycji wezwali do strajku generalnego, kazał ich aresztować pod zarzutem zdrady i buntu oraz szybko zakazał działalności wszelkiej opozycji. W kwietniu 1979 r., grupa 17 zbuntowanych żołnierzy dowodzona przez 28-letniego sierżanta o nazwisku Doe (do dzisiaj stadion w Monrowii nosi jego imię) sforsowała żelazną bramę oficjalnej rezydencji prezydenta, unieszkodliwiła straż i w sypialni dopadła ubranego w piżamę Tolberta. Żołnierze trzykrotnie strzelili mu w głowę, wyłupili prawe oko i go wypatroszyli. Jego ciało zostało wrzucone do masowego grobu, wraz z 27 innymi, którzy zginęli w obronie pałacu. Aresztowano ministrów i dygnitarzy, postawiono ich przed trybunałem wojskowym i skazano na śmierć. Wśród okrzyków radości, 13 wysokiej rangi urzędników, oglądanych przez wielotysięczny tłum śmiejących się i szydzących ludzi, filmowanych przez kamerzystów, zostało przywiązanych do słupów telefonicznych na plaży w Monrowii. Egzekucji dokonał oddział pijanych żołnierzy, którzy bez umiaru strzelali do skazanych. Zgromadzony motłoch krzyczał: „Wolność! Jesteśmy w końcu wolni!”. Żołnierze zaczęli deptać zwłoki i okładać je pięściami.
Na swojej pierwszej konferencji prasowej po zamachu sierżant Doe wkroczył do sali oficjalnej rezydencji ubrany w mundur polowy w kapeluszu z szerokim rondem, noszonym przez wojskowych komandosów. Trzymał ceremonialny miecz, był uzbrojony w rewolwer Magnum i miał przy sobie walkie-talkie. Łamanym angielskim odczytał przygotowane wcześniej oświadczenie, po czym zdawkowo odpowiedział na krótkie pytania. W owym czasie Doe był najmłodszym i najniższym rangą żołnierzem w Afryce, który przejął władzę. Był pierwszym tubylcem w całej historii Liberii, który został następnie z pomocą USA jej prezydentem, półanalfabetą wywodzącym się z miejscowej grupy etnicznej, posiadającym jedynie podstawowe wykształcenie, o dość ograniczonej inteligencji. Jego plemię Krahn, zamieszkałe gęsto zalesione obszary na południowym wschodzie Liberii, graniczące z WKS, znajdowało się na dole hierarchii społecznej kraju. Tym, co skłoniło Doe i jego grupę spiskowców do puczu, nie były plany wywołania rewolucji, tylko rozgoryczenie z powodu złych warunków życia w koszarach wojskowych. Nie mieli oni żadnych celów politycznych ani ambicji czy ideologii poza chęcią dorwania się do władzy. Podobnie, jak inni przywódcy zamachów, Doe składał górnolotne obietnice uwolnienia mas ludowych od korupcji i ucisku. Zapowiadał ustanowienie bardziej sprawiedliwego systemu dystrybucji bogactw i przywrócenie w kraju władzy cywilnej.
Jednak pierwsze jego decyzje jako szefa Ludowej Rady Ocalenia (People’s Redemption Council) obejmowały zawieszenie konstytucji, zakaz jakiejkolwiek działalności politycznej i ogłoszenie stanu wyjątkowego. Poza natychmiastową podwyżką płac dla wojskowych, nie dokonał on żadnych istotnych zmian. Stare sieci biznesu amerykano-liberyjskiego pozostały praktycznie nienaruszone. Mimo częstych obietnic rychłego zdania władzy, Doe dalej, przez kolejne lata rządził przy pomocy dekretów. Wojskowa dyktatura Doe nie była na pozór bardziej brutalna od wielu innych dyktatur w Afryce. Mając coraz większe ambicje, wkrótce poróżnił się on ze swoimi dawnymi towarzyszami. Straconych zostało ponad 50 jego rywali, głównie żołnierzy, po skazaniu ich w tajnych procesach sądowych. Wielu cywilów - przywódców studenckich, dziennikarzy i opozycjonistów – znalazło się w aresztach za to, że ośmielili się krytykować jego rządy. Zamknięto wszystkie niezależne gazety. Nauczyciele akademiccy byli krępowani dekretem zakazującym wszelkiej aktywności akademickiej, która w „bezpośredni czy pośredni sposób koliduje, ingeruje czy szkaluje działalność, programy bądź politykę Ludowej Rady Ocalenia”. Akademicy, którzy wzbudzali jego gniew, byli karani chłostą.
Zarozumiały i arogancki z powodu posiadanej władzy, Doe przemienił się z kościstego sierżanta w mundurze bojowym w generała o okrągłej twarzy, ubierającego się w nieskazitelne mundury i noszącego modną fryzurę w stylu Afro. Wierzył, że opiekę nad nim sprawują ponadnaturalne siły, ta wiara udzielała się zresztą wielu Liberyjczykom. Wygadywał publicznie bzdury, że nie ma jeszcze takiej strzelby, która mogłaby go zabić. Doe utrzymywał, że w ciągu 10 lat sprawowania władzy przeżył co najmniej 38 zamachów na swoje życie. Jak inni afrykańscy dyktatorzy, szybko znalazł sposób na łupienie korporacji państwowych (ropy, rynku zbytu i leśnictwa). Ocenia się, że w latach 80-tych zgromadził dla siebie i dla swych bliskich przyjaciół fortunę wartą 300 mln. USD.
Jednakże tym, co okazało się katastrofalne dla reżimu Doe, było faworyzowanie jego własnej grupy plemiennej Krahn. Jest to najmniejsze spośród 16 plemion liberyjskich, stanowiące ok. 4% ludności. Ludzie Krahn otrzymali kluczowe stanowiska w wojsku i w aparacie bezpieczeństwa, stanowili też praktycznie całość elitarnej jednostki wojskowej Doe, czyli jego prywatnej milicji i osobistej straży przybocznej. Dominująca rola Krahn, szczególnie w tłumieniu przejawów sprzeciwu, sprowokowała animozje plemienne, które przez długi czas pozostawały w uśpieniu. W końcu doprowadziło to wojny domowej. Była to wojna, która nie ograniczyła się do granic Liberii, lecz rozprzestrzeniła się na sąsiednie kraje, pogrążając w krwawym konflikcie cały region.
Tym, co szczególnie zwracało uwagę, było poparcie dla Doe przez USA. Amerykanie mieli w Liberii żywotne interesy. Z jej terytorium nadawany był Głos Ameryki dla całej Afryki, tutaj znajdowała się też baza dla systemu nawigacyjnego Omega, regulującego ruch statków na wybrzeżu atlantyckim. Ambasada amerykańska w Monrowii była głównym punktem przekazywania informacji wywiadowczych, zbieranych w całej Afryce. Wojskowe samoloty USA miały prawo do lądowania i zaopatrywania się w paliwo na lotnisku Robertsfield, wybudowane przez Amerykanów w czasie II Wojny Światowej. W czasie zimnej wojny wszystkie te kwestie miały duże znaczenie strategiczne. Amerykanie wychodzili z założenia, że warto zjednać sobie Doe, zwłaszcza że pochlebstwa nie miały wygórowanej ceny. Doe odbył zresztą w USA szkolenie wojskowe, poprzez co miałby być bardziej podatny na ich wpływy. Ambasador USA w Liberii uczył go sztuki kierowania krajem. Mówił o nim protekcjonalnie jako o dobrym studencie i nazywał go „przymilnym chłopcem”. Na dachu swojej rezydencji Doe zainstalował antenę satelitarną, aby oglądać przemówienia Ronalda Reagana, którego – jak sam mówił – prawdziwie podziwiał. Pod wpływem Amerykanów przyjął ostrą postawą antysowiecką. W 1982 r. uznano Doe za osobę w dostatecznym stopniu poważną, aby zasłużyła na złożenie wizyty w Białym Domu. Pomoc amerykańska zwiększyła się z 10 do 80 mln. USD rocznie. W latach 1980-1985 kwota ta stanowiła niemal 1/3 narodowego budżetu Liberii. Od razu sumę 40 mln. USD Doe wydał na zakwaterowanie wojskowych. Amerykanie byli zadowoleni, gdyż w ten sposób chcieli przyczynić się do powrotu rządów cywilnych w Liberii.
W 1984 r., pod naciskiem USA, Doe zgodził się na zniesienie zakazu działalności politycznej i na przygotowanie wyborów. Choć obiecywał ustąpić, to wkrótce sam ogłosił, że będzie kandydował w wyborach prezydenckich. Nadal jak dotychczas sprawował władzę w arbitralny sposób, uderzając w opozycję przy każdej okazji. W 1984 r. kazał aresztować popularnego nauczyciela akademickiego – Sawyera i 15 innych, oskarżając ich o przygotowywanie zamachu stanu. Kiedy zaprotestowali studenci, Doe wysłał na kampus oddział 200 żołnierzy ze swojej straży przybocznej, którzy na oślep zaczęli strzelać, zrywać ze studentów ubrania, chłostać ich trzcinowymi laskami, bić kolbami karabinów, zabierać pieniądze i gwałcić studentki. Zamordowanych zostało ponad 50 studentów. Przed wycofaniem się, żołnierze dokonali rabunku i zniszczyli infrastrukturę kampusu. Potem Doe wyrzucił całą administrację uniwersytecką i nauczycieli akademickich. Sawyer i jego przyjaciele nigdy nie zostali oficjalnie oskarżeni. Do opinii publicznej nie przedostały się żadne szczegóły na temat domniemanego zamachu stanu. Po 2 miesiącach aresztu w koszarach wojskowych, odpuszczono im winy i zwolniono.
Kampania wyborcza przerodziła się w kompletną farsę. Doe zdelegalizował dwie najbardziej popularne partie opozycyjne pod pretekstem, że opowiadały się za socjalizmem. Później wydał dekret, uznający za przestępstwo kryminalne „wywoływanie dysharmonii, szerzenie plotek, kłamstwa i dezinformację”. W ten sposób skutecznie uniknął jakiejkolwiek krytyki swego rządu. Potem zamknął czasopismo „Daily Observer”, najbardziej popularną, niezależną gazetę. Następnie uwięził czołowych przywódców opozycji, w tym wspomnianego Sawyera oraz późniejszą prezydent Ellen Johnson-Sirleaf, elokwentną, wykształconą na Harwardzie ekonomistkę, która w wygłoszonym w USA przemówieniu zaatakowała „wielu idiotów, w rękach których znalazły się los i postęp naszego narodu”. Aresztowanie Johnson-Sirleaf skłoniło w końcu administrację Reagana do działania. Pod wpływem protestów Amerykanie zawiesili kwotę 25 mln. USD pomocy dla Liberii, domagając się uwolnienia Johnson i innych więźniów politycznych. Doe oczywiście od razu posłusznie wypuścił więźniów na wolność i otrzymał w zamian 25 mln. USD. Ale później zabrał się energicznie za fałszowanie wyborów.
Mimo zastraszania na szeroką skalę, do wyborów w 1985 r. poszło wielu ludzi. Były to pierwsze wybory powszechne w Liberii. Wzięło w nich udział prawie 750 tys. wyborców, 1/3 całej ludności kraju. Wielu z nich przemierzyło wiele kilometrów i czekało godzinami w kolejce do lokali wyborczych w tropikalnym skwarze, aby zagłosować. Kiedy wstępne wyniki głosowania pokazały, że Doe zdecydowanie przegrywa wybory prezydenckie, urzędnicy odpowiedzialni za wybory zawiesili legalne liczenie głosów i powołali nielegalny, utworzony ad hoc komitet do przeliczenia głosów, obsadzony wyłącznie stronnikami Doe, w dużej mierze wywodzącymi się z grupy etnicznej Krahn. Pod Monrowią, w miejscu służącym do urządzania pikników, znaleziono tysiące spalonych kart wyborczych, które szybko zostały sfotografowane przez miejscową prasę. Po dwóch tygodniach nielegalny komitet wyborczy przeliczający głosy podał wreszcie wyniki wyborów. Miał je rzekomo wygrać Doe, zdobywając 50,9% głosów. Raport przygotowany dla Komitetu Prawników ds. Praw Człowieka w Nowym Jorku określił te wyniki jako „jedno z najbardziej bezczelnych fałszerstw wyborczych w najnowszej historii Afryki”.
Wybory te stanowiły dowód na to, jak bojaźliwy był rząd USA w kontaktach ze swoimi faworyzowanymi dyktatorami. Podczas gdy wybory zostały prawie przez cały świat odrzucone jako jawnie sfałszowane, Amerykanie uznali je jako „ogólnie uczciwe, choć naznaczone drobnymi uchybieniami”. Główny specjalista amerykański ds. Afryki – Chester Crocker – zachwycał się nawet faktem, że Doe zdobył zaledwie 51% głosów, mimo że w innych miejscach Afryki standardem jest 95%, co było prawdziwym skandalem. Amerykanie jednak bardzo pomylili się w swoich kalkulacjach. Zamiast początku demokracji w Liberii, wybory te stały się raczej początkiem drogi do prawdziwego piekła.
Już miesiąc po sfałszowanych wyborach podjęta została próba obalenia Doe przez byłego dowódcę armii, Thomasa Quiwonkpę. Był on czołowym przedstawicielem grupy puczystów Doe, która zdobyła władzę w 1980 r. Poróżnił się jednak z Doe i przebywał na wygnaniu. Powstańcy Quiwonkpy wkroczyli do Liberii z sąsiedniego Sierra Leone, weszli do Monrowii, opanowali główne koszary wojskowe i radio rządowe, po czym odtworzyli nagrane wcześniej orędzie, obiecujące przeprowadzenie wolnych wyborów. Kiedy rozeszły się wieści o przewrocie, na ulice Monrowii wyległy tłumy wiwatujących ludzi, zrywających rozwieszone wzdłuż ulic i na skrzyżowaniach plakaty z podobizną Doe. Jednakże wiwaty te były o wiele na wyrost. Dzięki pomocy swojej przybocznej straży i innych jednostek wojskowych Doe odzyskał kontrolę nad miastem. Żołnierze z grupy etnicznej Krahn odnaleźli Quiwonkpę, ukrywającego się w posiadłości za Monrowią. Jego skopane, pobite i zmasakrowane ciało przewieziono do głównych koszar wojskowych w centrum Monrowii. Znajdowały się one po drugiej stronie ulicy, w pobliżu wielkiego, otwartego targowiska, pełnego ludzi. Setki osób przyglądały się, jak ciało Quiwonkpy zostało pokrojone, rozczłonkowane i zjedzone. Żołnierze najwyraźniej pod koniec XX w. nadal wierzyli w to, że poprzez zjedzenie ciała wielkiego wojownika coś z jego wielkości spłynie na nich. Oczywiście największym rarytasem w tym krwiożerczym rytuale było serce ofiary.
W odwecie za próbę zamachu stracono setki ludzi. Głównym obiektem zemsty stali się członkowie grupy etnicznej Gio, z której pochodził Quiwonkpa. W Monrowii żołnierze Krahn urządzili obławę na setki żołnierzy i cywili Gio, zabrali ich na teren oficjalnej rezydencji oraz do koszar, gdzie zostali zamordowani. Świadkowie mówili, że wszędzie poniewierały się martwe ciała. Żołnierze mieli świetny humor, otwarcie palili marihuanę i pili gin na widoku publicznym. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Setki kolejnych Gio straciło życie w hrabstwie Nimba, rodzinnym regionie Doe. Zasiane zostały w ten sposób ziarna zemsty plemiennej. Mimo tych wszystkich okrucieństw, sfałszowanych wyborów i korupcji, USA nadal popierały Doe, użyczając mu jak dotychczas bezprawnej legitymizacji, gdyż służył on amerykańskim interesom. Amerykanie otrzymywali od niego wsparcie w sprawach międzynarodowych, gdyż nigdy nie wahał się on udzielić im poparcia przeciwko Libii czy Iranowi. Nie dopuszczali do swojej świadomości wbrew oczywistym faktom, że Doe może być takim potworem. Ważniejsze było to, że nie musieli płacić ani pensa za umieszczone w Liberii amerykańskie instalacje wojskowe. Jeszcze w 1986 r. wspomniany Chester Cocker w amerykańskim Kongresie tak opisywał rzeczywistość Liberii, skandalicznie lekceważąc przestępstwa Doe: „Jest dzisiaj w Liberii wyłoniony w wyborach cywilny rząd, jest wielopartyjna legislatura i społeczność dziennikarska gazet rządowych i pozarządowych, są stacje radiowe. Jest ciągle umacniająca się wśród ludzi tradycja swobodnego wypowiadania się. Jest nowa konstytucja, która chroni wszystkie wolności oraz system sprawiedliwości, który zabezpiecza te wszystkie rzeczy”. Słowem pełna idylla i harmonia.
O wiele trudniej było jednak ukryć realia gospodarcze. W latach 1980-1985 gospodarka kurczyła się w tempie 3% rocznie. Inwestycje krajowe zmalały o 16%, a zadłużenie zagraniczne osiągnęło kosmiczną, jak na wielkość gospodarki, kwotę 1,3 mld. USD. Od dawna zokotwiczeni w Liberii inwestorzy zagraniczni zaczęli zwijać swoje interesy. W ich miejsce Doe ściągał wielu budzących wątpliwości biznesmenów o co najmniej podejrzanej proweniencji. Udzielał im koncesji, aby jakoś utrzymać się na powierzchni. Liczba banków w Monrowii, przyciąganych możliwością prania brudnych pieniędzy, zwiększyła się z 6 do 14., mimo, że oficjalna gospodarka gwałtownie się załamała. Podejmując próbę wyprowadzenia Liberii z kryzysu finansowego, USA utworzyły w 1987 r. zespół ekspertów operacyjnych, którzy mieli objąć ministerstwo finansów, bank centralny i inne kluczowe urzędy państwowe kontrolą finansową. Ten zespół wykrył wiele szwindli i zdemaskował biorących w nich udział urzędników, ale jego wysiłki zmierzające do ustanowienia nowego, sprawnego systemu kontrolnego, były bez przerwy torpedowane. W końcu eksperci postanowili przerwać swoją pracę. W 1989 r. w raporcie końcowym napisali, że Liberia pod rządami Doe „była zarządzana w taki sposób, iż o wiele większą uwagę poświęcano krótkoterminowemu przeżyciu politycznemu i robieniu własnych interesów, nie służących interesowi publicznemu, niż długoterminowemu ożywieniu gospodarczemu i wysiłkom zmierzającym do zbudowania narodu. (…) Prezydent Doe jest mocno przywiązany do ludzi swego plemienia i do bliskich mu współpracowników. Jego wsparcie udzielane miejscowym grupom w realizacji źle zaplanowanych projektów nie sprzyja osiąganiu ważnych celów społecznych”. Było to niezmiernie łagodne określenie tego, co działo się wówczas w Liberii.
Niepowodzenie misji amerykańskich ekspertów sprawiło, że USA, które w ciągu 10 lat wydały 500 mln. USD na podtrzymanie reżimu Doe, postanowiły w końcu zaprzestać udzielania mu pomocy. Pozbawiony amerykańskiego wsparcia, Doe został wystawiony na pastwę nowych drapieżników. Wkrótce skończyła się też koniunktura gospodarcza, wpływy z eksportu surowców naturalnych (głównie rudy żelaza, kauczuku, diamentów, złota) spadły, kraj pogrążał się coraz bardziej w niestabilności gospodarczej, co z kolei przerodziło się w otwartą zbrojną rebelię przeciw reżimowi Doe. Pod koniec 1989 r. grupa ok. 100 powstańców wyruszyła z WKS i przekroczyła granicę Liberii. Byli to członkowie nowo utworzonego ugrupowania, Narodowego Frontu Patriotycznego Liberii (NPFL - czyli znowu patriotyzm wyeksponowany na pierwszym miejscu - brzmi znajomo), na czele którego stanął osławiony Charles Taylor, liberyjski wygnaniec, aresztowany w 1984 r. za defraudację funduszy rządowych), skąd ruszył na Monrowię. W tym czasie Taylor nie był znaną postacią, ale już wkrótce zdobył sławę najgłośniejszego watażki Afryki Zachodniej.
Urodził się w 1948 r. w małej, amerykano-liberyjskiej osadzie Arlington k. Monrowii. Był synem baptysty, nauczyciela szkolnego i okręgowego sędziego w jednym. Jego matka była wcześniej służącą: wywodziła się z plemienia Gola z północno-zachodniej Liberii. Jak większość dzieci amerykano-liberyjskiej elity, po ukończeniu high school Taylor został wysłany do USA w celu kontynuowania nauki. W bostońskim Bentley College uzyskał dyplom z ekonomii. Spędził 7 lat w USA, gdzie zyskał opinię bon vivanta. Tam też odgrywał wiodącą rolę w życiu politycznym wśród liberyjskich studentów.
W czasie dokonywanego przez Doe przewrotu, Taylor przebywał akurat w Monrowi. Dzięki znajomościom jego rodziny z Thomasem Quiwonkpą otrzymał stanowisko w rządowej agencji zaopatrzeniowej. To bardzo lukratywna posada, co pamiętamy jeszcze z czasów PRL. Pozwoliła Taylorowi na zbudowanie pokaźnej fortuny poprzez pobieranie prowizji (czyli mówiąc wprost łapówki) od każdego podpisanego przez niego, bądź dzięki niemu kontraktu. Jednakże razem z Quiwonkpą szybko wypadł z łaski Doe. W 1983 r. został oskarżony o malwersację 900 tys. USD. Uciekł wówczas do USA, ale został tam zatrzymany na podstawie listu gończego wysłanego przez Doe i zażądania jego ekstradycji. Taylor spędził w więzieniu 16 miesięcy, podczas gdy prawnicy kwestionowali nakaz jego ekstradycji. W 1985 r., po przekupieniu strażników, uciekł z więzienia i udało mu się przedostać do Afryki Zachodniej.
Przez ponad rok krążył po Afryce Zachodniej, odwiedzając Ghanę, WKS, Burkinę Faso i Sierra Leone. Budował kontakty z grupami dysydentów przeciwko Doe i podejmował wysiłki zmierzające do stworzenia grupy swych zwolenników. Uzyskał też wsparcie Libii i Kadafiego, który zawsze szukał sposobów na podkopanie proamerykańskich reżimów. Libia pomogła Taylorowi w zorganizowaniu szkolenia wojskowego dla grupy 160 dysydentów liberyjskich. W ten sposób pod koniec 1989 r. i licznych falstartach był on już gotowy do wzniecenia rebelii. Otrzymał niezbędną pomoc nie tylko od szaleńca Kadafiego, ale też od dwóch innych przywódców zachodnioafrykańskich krajów: WKS i Burkiny Faso. Huophouët-Boigny z WKS, stary sojusznik rodziny zamordowanego prezydenta Tolberta, miał osobiste powody, aby nienawidzić Doe. Adoptowana córka Huophouët-Boigny była bowiem żoną Adolphusa, syna Tolberta. Podczas dokonanego przez Doe przewrotu Adolphus szukał schronienia w ambasadzie francuskiej. Jego żona udała się wtedy pospiesznie do Abidżanu, błagając Huophouët-Boigny o interwencję. Ten ostatni miał otrzymać od Doe osobiste zapewnienie, że oszczędzi Adolphusa, ale mimo to został on uprowadzony i zamordowany. Z kolei inny stronnik Taylora – Blaisse Compaoré, wojskowy przywódca Burkiny Faso, był związany z jego rodziną poprzez małżeństwo. Sam przejął władzę w 1987 r. dzięki pomocy udzielonej mu przez oddział liberyjskich wygnańców. Compaoré dostarczył Taylorowi baz szkoleniowych i broni oraz odkomenderował do jego dyspozycji kilku żołnierzy. W skład sił zbrojnych Taylora weszli też dysydenci z Sierra Leone, Nigerii, Ghany i Gambii, wszyscy oni byli przeszkoleni w walkach partyzanckich przez Libię.
Pierwszym celem rebelii Taylora był obszar zamieszkany przez grupy etniczne Gio i Mano, które szczególnie ucierpiały po straszliwych represjach po nieudanym zamachu stanu Quiwonkpy w 1985 r. Wielu czołowych postaci w NPFL wywodziło się spośród wygnańców Gio i ich miejscowych stronników. Zgodnie z przewidywaniami Taylora, Doe wysłał w tereny rebelii żołnierzy z grupy etnicznej Krahn. Tradycyjnie też armia Doe rozpętała przeciwko miejscowej ludności kampanię terroru, zabijając, gwałcąc i bez umiaru grabiąc biednych ludzi. Podpalano wioski, wyganiając dziesiątki tysięcy ludzi Gio i Mano z ich domostw. Doe wysłał również z Monrowii szwadrony śmierci składające się wyłącznie z żołnierzy Krahn, aby likwidowały prominentnych działaczy opozycji. Represje te dostarczyły Taylorowi całej rzeszy nowych rekrutów, głównie niepiśmiennych nastolatków i chłopców pałających żądzą zemsty. Sam Taylor w czasie swojego procesu w Hadze wiele lat później wspominał: „Kiedy NPFL wkroczył na scenę, my nawet nie musieliśmy nic robić. Ludzie przychodzili do nas i mówili: daj mi broń. W jaki sposób mogę zabić człowieka, który zabił moją matkę?”. Taylor zapewnił im krótkie przeszkolenie i wysłał do walki, wzbudzając nadzieje na zdobycie łupów wojennych. Osieroceni chłopcy byli zorganizowani w Jednostkach Chłopięcych. Aby zwiększyć ich liczbę, Taylor otwierał w zdobywanych miastach więzienia i zbroił uwolnionych skazańców. W ten sposób grasujące bandy zbirów rozlały się po całym kraju, atakując i łupiąc Krahnów. Odurzani spirytusem z trzciny cukrowej, marihuaną oraz tanią amfetaminą, młodzi żołnierze przemieniali się w psychopatycznych morderców. Wykorzystywanie przez Taylora dzieci – żołnierzy w wojnie stało się powszechną praktyką, przejmowaną też przez inne frakcje. Jeden z wysokich obserwatorów ONZ powiedział: „To jest dziecięca wojna. Dzieci awansują po dokonaniu jakiegoś okrucieństwa, bez namysłu mogą obciąć komuś głowę”. Siły Doe postępowały zresztą z podobnym okrucieństwem w stosunku do ludności cywilnej. Połowa populacji kraju uciekła ze swoich domów.
W maju 1990 r. oddziały Taylora szybko posuwały się w kierunku Monrowii. Zdobyły posiadłości Firestone’a (miałem je okazję zwiedzać w trakcie pobytu w Liberii) i lotnisko Robertsfield, które wykorzystywano do przerzutu zapasów broni z Burkiny Faso. W czerwcu Monrowia znalazła się w stanie oblężenia, od wschodu przez siły Taylora, a od zachodu przez grupę rebeliantów dowodzoną przez innego słynnego liberyjskiego watażkę – Prince’a Johnsona. Miasto było pozbawione prądu i wody. Jego mieszkańcy nie mieli możliwości ucieczki, kiedy zabrakło żywności, zjadali psy i koty, a potem zaczęli głodować. USA wysłały duże siły piechoty morskiej, ale tylko po to, żeby ewakuować obywateli amerykańskich i innych cudzoziemców, szukających schronienia w ambasadzie. Nawet skromna interwencja Amerykanów mogłaby doprowadzić do przerwania walk w Monrowii, ale ta niestety nie nastąpiła. Kiedy uciekli ministrowie Doe, kontrolę przejęli żołnierze Krahn. Szaleli na ulicach, krzycząc: „Nie ma Doe, nie ma Liberii”. Grabili i bez umiaru mordowali. W lipcu zmasakrowali 600 uchodźców, ukrywających się w kościele luterańskim. W większości były to kobiety i dzieci Gio i Mano. Bitwa o miasto toczyła się ze zmiennym szczęściem, obracając je w ruiny. W tej anarchii Doe pozostawał zamknięty w swojej rezydencji. Odrzucał wszelkie prośby, aby opuścić kraj i udać się na wygnanie.
Podejmując próbę powstrzymania rzezi, grupa krajów Afryki Zachodniej zgromadziła siły pokojowe w celu rozdzielenia walczących. Wojska te nazwano ECOMOG. Czołową rolę odegrała Nigeria, która obawiała się, by najemnicy w oddziałach NPLF nie używali Liberii jako bazy do siania niepokojów w innych krajach. Po wprowadzeniu zawieszenia broni do Monrowii przybył w sierpniu oddział wojsk ECOMOG. We wrześniu Doe postanowił opuścić swoją rezydencję i złożyć wizytę w kwaterze głównej ECOMOG. Towarzyszyła mu tradycyjnie gwardia przyboczna, licząca 70 żołnierzy z plemienia Krahn. Prince Johnson otrzymał poufną informację o ruchach Doe i przypuścił atak w celu schwytania go. Po długiej bitwie i wymianie ognia, Doe został ranny w obie nogi, schwytany i przeniesiony do sztabu Johnsona. Na jego polecenie został zrobiony film z przesłuchania Doe, który później z dumą pokazywał on dziennikarzom i w ten sposób stał się bestsellerem w całej Afryce Zachodniej. Obnażony do spodenek Doe przygląda się w nim swoim dręczycielom z posiniaczoną i zakrwawioną twarzą. Johnson tymczasem siedzi spokojnie za biurkiem i popija piwo. Następnie mówi łagodnym głosem: „Odetnijcie jedno ucho”. Żołnierze pochylają głowę Doe, a następnie odcinają mu ucho. Doe przeraźliwie krzyczy. Na filmie widać, jak Johnson podnosi ucho, a potem zaczyna je żuć. Żołnierze odcinają drugie ucho, wyprowadzają Doe do ogrodu i przepytują dalej. Ile ukradł pieniędzy, co z nimi zrobił etc. Doe nie chce odpowiadać i znowu w użyciu jest ostrze noża. Śledczy każe powtarzać: „Ja, Samuel Doe oświadczam, że ten rząd został obalony. Proszę przeto siły zbrojne, aby się poddały marszałkowi polowemu Prince’owi Johnsonowi”. Następnego dnia okaleczone ciało martwego Doe było obwożone na taczce ulicami miasta. Stanowiło to początek gigantycznego chaosu w Liberii trwającego od 1990 do 1997 r., w którym to czasie kraj nie posiadał praktycznie żadnej władzy, a ponad 300 tys. ludzi 3 milionowej Liberii straciło życie.
Kiedy wojska ECOMOG otoczyły Monrowię pierścieniem, ogłoszono powstanie tymczasowego rządu jedności narodowej na czele z Amosem Sawyerem, przebywającym na wygnaniu w USA. Jednak władza Sawyera rozciągała się zaledwie na kilka dzielnic stolicy. Taylor odmówił uczestnictwa w rządzie tymczasowym, gdyż sam był zainteresowany prezydenturą. Dalej prowadził walkę, atakując pozycje ECOMOG, które dokonywały nalotów na pozycje Taylora, przyłączając się do wojny jako jej kolejna frakcja. Podobnie jak inne strony, wojska ECOMOG też dokonywały grabieży, handlowały bronią i uprawiały przemyt. Po nieudanej próbie zajęcia Monrowii Taylor powołał własny rząd poza stolicą – na obszarze, który później został nazwany Wielką Liberią. Założył tam kupieckie imperium, handlując złotem, diamentami, rudą żelaza i drewnem. Szybko doszedł do porozumienia z Firestone i zawarł szereg umów z innymi spółkami zagranicznymi. Pewna firma brytyjska płaciła Taylorowi 10 mln. USD miesięcznie za pozwolenie wywozu statkami zapasów rudy żelaza poprzez port Buchanan. Z kolei Francja stała się głównym klientem Taylora w zakupach drewna. Według amerykańskiego badacza, Williama Reno, w ciągu dwóch lat wojny Taylor wyciągał z wojennej gospodarki rabunkowej ok. 200 mln. rocznie. Brat Taylora – Nelson – w ciągu trzech miesięcy zarobił na czysto 10 mln. USD na wydobyciu złota i diamentów w południowo-zachodniej Liberii. Inny brat, według tego samego źródła, zbił fortunę na sprzedaży maszyn górniczych.
Ambicje Taylora nie ograniczały się tylko do Liberii. Zainteresował się też sąsiednim Sierra Leone, którego rząd dostarczył siłom ECOMOG bazy odwodowej na stołecznym lotnisku Lungi. Tym, co szczególnie przyciągało Taylora do Sierra Leone, były bogate pola diamentowe w Kono, oddalonym o ok. 160 km od granicy z Liberią. To pogrążyło Sierra Leone w horrorze wojny domowej.
W październiku 1992 r. Taylor ponownie próbował zdobyć kontrolę nad Monrowią. Zbombardował centrum miasta, ale nie osiągnął celu. Kiedy jego wojska były już bliskie zdobycia kwatery głównej ECOMOG, Nigeryjczycy podesłali posiłki ze swojej bazy w Sierra Leone i w końcu wyparli wojska NPFL. Następnie kontynuując ofensywę Nigeryjczycy zbombardowali zajęte przez NPFL miasta. Założyli blokadę morską portów, z których statkami wywożono różne dobra z obszarów zajętych przez Taylora. Udało się im także zdobyć portowe miasto Buchanan, które kompletnie ograbili, rozmontowując i wywożąc urządzenia przemysłowe o wartości 50 mln. USD. Wielka Liberia zaczęła się kurczyć.
Te niepowodzenia uprzytomniły Taylorowi, że nigdy nie zdobędzie władzy jedynie za pomocą środków wojskowych. Dlatego też postanowił ułożyć się z ECOMOG i jej nigeryjskimi sojusznikami. Trwało to dwa lata. W końcu w 1995 r. w stolicy Nigerii Abudży zawarto porozumienie, podpisane przez przywódców aż 8 frakcji. Na jego mocy w okresie przejściowym przed wyborami Liberia miała być zarządzana przez Radę Państwa, w skład której wszedł Taylor i dwóch innych watażków. Już dwa tygodnie później Taylor wkroczył wreszcie do Monrowii, pierwszy raz od rozpoczęcia swojej inwazji w 1989 r. Nie ustały jednak spory i nie skończyło się zawłaszczanie łupów. Walka o kontrolę nad handlem diamentami przybrała wkrótce gwałtowny charakter. W 1996 r. siły Taylora i frakcji Krahnów jeszcze raz podjęły walkę o panowanie nad Monrowią. Bojownicy po obu stronach konfliktu praktykowali kanibalizm, wyrywając serca i je zjadając. Jedno z ugrupowań walczyło nawet nago w przekonaniu, że to będzie chronić ją przed kulami. Do rabunku ponownie przyłączyli się żołnierze ECOMOG. Pracownicy organizacji pomocowych i cudzoziemcy uciekli z kraju, a Monrowia po raz kolejny została doszczętnie zrujnowana. W sierpniu 1996 r. liberyjscy watażkowie ponownie zebrali się w Abudży, by podpisać kolejny układ pokojowy. Tym razem rządy państw Afryki Zachodniej zażądały rygorystycznego przestrzegania jego postanowień, grożąc sankcjami karnymi, zamrożeniem aktywów i dochodzeniami w sprawie popełnienia zbrodni wojennych. Po odzyskaniu kontroli nad znaczną częścią terytorium Liberii, Taylor uznał proces pokojowy za sposób zalegalizowania jego władzy i był bardziej skłonny do ustępstw. Wraz z innymi watażkami przekształcił swą milicję w partię polityczną i wyraził zgodę na udział w procesie demobilizacji. W wyborach w 1997 r. Narodowa Partia Patriotyczna (NPP) Taylora odniosła zdecydowane zwycięstwo, zdobywając 75% głosów w Zgromadzeniu Narodowym i większość w Senacie. Środki, jakie Taylor mógł przeznaczyć na swoją kampanię, były znacznie większe od tych, jakimi dysponowały inne partie. Kontrolował jedyną krótkofalową stację o zasięgu ogólnonarodowym, korzystał z helikoptera, hojnie rozdawał koszulki ze swoją podobizną i rozdzielał ryż. Dawał też wyraźnie do zrozumienia, że jeśli nie wygra wyborów, to wznowi działania wojenne. Wielu Liberyjczyków głosowało na niego tylko po to, aby mógł wreszcie zapanować pokój. Zagraniczni obserwatorzy, w tym Jimmy Carter, uznali wybory za uczciwe.
Charles Taylor nieźle się też obłowił na wojnie w Sierra Leone, którą sam sprowokował. W latach wojennych większość produkcji diamentów w tym kraju była przemycana przez Liberię. Zajmowali się tym kupcy, działający w imieniu Taylora. Niezależnie od handlu diamentami z Sierra Leone, Monrowia stała się głównym ośrodkiem „prania” diamentów pochodzących z innych konfliktów afrykańskich (blood diamonds), takich jak ten w Angoli. W połowie lat 90-tych oficjalny eksport liberyjski wahał się w granicach od 300 do 450 mln. USD rocznie, co znacznie wykraczało poza wartość własnej produkcji. W istocie Taylor zarządzał gangsterską ekonomią dostosowaną do zwiększania jego własnej fortuny. PKB Liberii spadł w latach 1989 - 1995 o ponad 90% - co było niechlubnym rekordem świata! Po umocnieniu i konsolidacji swojej władzy Taylor okrutnymi metodami zwalczał jakiekolwiek próby zakwestionowania swojej władzy. Pod koniec lat 90-tych XX w. pojawiły się pierwsze oskarżenia ONZ wobec Taylora o zbrodnie przeciwko ludzkości. Nawet Amerykanie otwarcie mówili o konieczności zmiany reżimu. Taylor konsekwentnie oskarżał Gwineę o wywoływanie rebelii (mimo, że sam finansował powstańczą grupę w Gwinei, dążącą do obalenia prezydenta Lansany Conté), co doprowadziło wkrótce do destabilizacji całego regionu. Przeciwko Liberii wspólnota międzynarodowa wprowadziła sankcje, ale wszyscy zaczęli zdawać sobie sprawę, że tylko zbrojne odsunięcie Taylora od władzy może przywrócić spokój w regionie.
Mieszanie się Taylora w sprawy sąsiadów wkrótce obróciło się przeciwko niemu. Gwinejski prezydent Conté z kolei zaczął wspierać liberyjskich dysydentów, zmierzających do obalenia Taylora. To w Gwinei powstało ugrupowanie LURD, obejmujące różne frakcje przeciwne Taylorowi. Zachodnie rządy, zaniepokojone spustoszeniem, jakie Taylor nadal siał w Afryce Zachodniej, nałożyły embargo na dostawy broni, wprowadziły sankcje handlowe przeciw Liberii i zakaz podróżowania dla dygnitarzy Taylora, który sam stawał się pariasem. Koniec ery Taylora był tak samo chaotyczny i gwałtowny, jak jego początek. W 2002 r. przeciwko Taylorowi, mimo jego okrucieństwa i bezwzględności jego aparatu przemocy, rozpoczęły się demonstracje liberyjskich kobiet, których liderka Leymah Gbowee (wraz z Ellen Johnson-Sirleaf) została później laureatką pokojowej nagrody Nobla. W 2003 r. LURD szybko zbliżał się do Monrowii, po drodze rabując, gwałcąc i uprowadzając dzieci, w podobny sposób, jak to czyniły siły Taylora. Inne ugrupowanie rebelianckie – Model – przejęło kontrolę nad południem i wschodem kraju. Przez kilka tygodni trwała walka na przedmieściach Monrowii. Tysiące mieszkańców szukały schronienia w centrum miasta, pozbawieni żywności i wody. Po ulicach znowu wałęsały się dzieci-żołnierze, ubrane w dziwaczne stroje, mocno zamroczone marihuaną, często w jednym ręku trzymające karabiny, a w drugim zabawki. Ministerstwa były ograbiane przez ich własny personel. Rząd przestał funkcjonować. Tysiące ludzi umierało na cholerę czy z głodu.
Taylor wielokrotnie obiecywał zrzec się urzędu prezydenta, ale odkładał to z tygodnia na tydzień. Monrowia była nadal ostrzeliwana. Wreszcie w sierpniu 2003 r., po długotrwałych sporach o pieniądze, do stolicy wkroczyły siły pokojowe Afryki Zachodniej, dowodzone przez Nigeryjczyków. Towarzyszyły temu sceny wielkiej radości wśród cywilnych mieszkańców miasta, rozpaczliwie oczekujących na zakończenie ich hekatomby. Do upadku Taylora przyczyniła się nie tylko presja międzynarodowa, ale też działalność dzielnych kobiet liberyjskich, którym udało się wymóc na Taylorze obietnicę rozpoczęcia rozmów pokojowych i w sierpniu 2003 r. jego rezygnację z urzędu, ucieczkę z kraju i azyl w Nigerii. Wcześniej 11 sierpnia, podczas wyszukanej uroczystości, którą uświetniał chór gospel i trzech afrykańskich prezydentów, Taylor wygłosił swoje pożegnalne przemówienie. Usadowiony na aksamitnym tronie i ubrany w śnieżnobiały garnitur, odwoływał się do podobieństw między nim, a Jezusem Chrystusem. Powiedział m.in.: „Byłbym ofiarnym barankiem. Wrócę tutaj, jeśli taka będzie wola Boża”. Bóg jednak zadecydował inaczej. W towarzystwie żony Taylor wsiadł do samolotu lecącego do Nigerii, gdzie uzyskał azyl i dostał wspaniałą willę, by móc prowadzić wygodne życie emeryta. Po ustąpieniu i ucieczce Taylora, na mocy rezolucji 1509 Rady Bezpieczeństwa ONZ do Liberii wkroczyły siły pokojowe UNMIL, liczące kilkanaście tysięcy żołnierzy, a także policjantów i cywilnych doradców. Wszyscy oni odegrali kluczową rolę przy rozbrojeniu ludności i odbudowie struktur państwa. Misja, w której uczestniczyli też Polacy, zakończyła się dopiero w 2018 r.
Wreszcie w wyniku wyborów przeprowadzonych pod nadzorem ONZ w 2005 r. pierwszą kobietą - prezydentem kraju afrykańskiego została Ellen Johnson-Sirleaf pokonując legendę afrykańskiego futbolu George'a Weah'a. Po 2 kadencjach pani Johnson kolejnym prezydentem Liberii został George Weah, wielka gwiazda światowej piłki nożnej, a Charles Taylor odsiaduje obecnie 50 letni wyrok więzienia za zbrodnie przeciwko ludzkości skazany przez Trybunał w Hadze. To pierwszy wyrok skazujący głowę państwa przez trybunał międzynarodowy od czasu procesów norymberskich. Ten afrykański watażka słynął z wyjątkowego okrucieństwa i pogardy dla innych. Kiedy już w czasie swojej prezydentury był oskarżony przez ONZ o zbrodnie, zmuszanie swoich żołnierzy do kanibalizmu, nielegalny handel brylantami, ubierał się w śnieżnobiałe stroje i prosił Boga o przebaczenie, jednocześnie zaprzeczając oskarżeniom, ponoć twierdził, że "Jezus Chrystus też był na początku oskarżany o morderstwa". Zatrzymanie Taylora przez Interpol będzie pewnie już niedługo świetnym scenariuszem filmu sensacyjnego.
Konflikty w Liberii, w których zginęło ok. 300 tys. osób, należały na przełomie XX i XXI w. do najcięższych i najbardziej brutalnych na świecie. Państwo nie podjęło prób wypracowania spójnej polityki pamięci wobec wojen, w wyniku czego narastały i nadal narastają podziały społeczne, zwłaszcza etniczne, w odniesieniu do ich powodów i przebiegu. Nie powiodły się również prace powołanej w 2005 r. przez parlament, już za prezydentury Ellen Johnson, komisji prawdy i pojednania. Sprawcy najcięższych zbrodni nie zostali wykluczeni z życia publicznego i w efekcie nadal odgrywali kluczową rolę w bieżącej polityce. W latach 2018-2023 funkcję wiceprezydenta za prezydentury George’a Weah pełniła była żona Charlesa Taylora. Żadna z dotychczasowych powojennych administracji nie walczyła z systemową korupcją ani nie zdołała przyciągnąć inwestycji. Weah był początkowo bardzo popularny i pozytywnie oceniany przez większość swoich rodaków. Ostatnie lata rządów to nieudane wysiłki na rzecz stabilizacji gospodarki i kompletny brak sukcesów w przyciąganiu inwestycji zagranicznych, których napływ zatrzymała epidemia eboli z lat 2013-2016. Nic zatem dziwnego w tym, że wybory prezydenckie - czwarte od zakończenia wojny - Weah przegrał z przedstawicielem opozycyjnej Partii Jedności (u władzy w latach 2006-2018), Josephem Boakai, b. wiceprezydenta i konsultanta Banku Światowego w Waszyngtonie, ale też wujkiem mojego przewodnika po Liberii i innych krajach Afryki Zachodniej. Zapewnienia Weah, że wbrew sondażom zwycięży w pierwszej turze, dysponowanie partyjną młodzieżówką działającą jak bojówka, a także przykłady ignorowania przez rządzących zasad konstytucyjnych budziły obawy, że nie będzie chciał oddać władzy niezależnie od wyników głosowania.
Wiarygodność Boakai, podkreślającego wagę harmonii społecznej, podważał z kolei sojusz z Princem Johnsonem, byłym watażką z czasów wojny domowej i stronnikiem Charlesa Taylora, z którym się później poróżnił. Johnson sugerował, że w razie przegranej Boakai zmobilizuje swoich zwolenników do nowej wojny. W takiej atmosferze po pierwszej, remisowej turze głosowania, narastało w Liberii poczucie zagrożenia przemocą. Ludzie zaczęli wykupywać żywność, a opozycyjni kandydaci bali się pokazywać publicznie. Czynnikiem stabilizującym sytuację było powszechne zaufanie do profesjonalizmu i neutralności sił zbrojnych. W odróżnieniu od państw sąsiednich nie były one rozdrobnione i poddane wewnętrznym konfliktom, a wyszkoleni przez ONZ oficerowie nie przejawiali ambicji politycznych. Kluczowa dla sukcesu wyborów okazała się wysoka frekwencja (głosowało w 1 turze 79% uprawnionych) oraz dbałość o przestrzeganie procedur. Nie potwierdziły się wcześniejsze obawy o stronniczość komisji wyborczych. Istotne było też przekraczające podziały poczucie historycznego znaczenia wyborów - ich sukces potwierdziłby odzyskaną samodzielność i podmiotowość Liberii. Pewne znaczenie miały też zapowiedzi amerykańskiego State Department niewydawania wiz każdemu, kto zakłóci przebieg głosowania lub manipulowałby wynikiem wyborów. Wypadkowa tych wszystkich czynników spowodowała, że Weah jeszcze przed ogłoszeniem pełnych wyników 2 tury uznał własną porażkę mimo bardzo niewielkiej różnicy głosów. Ostatecznie Boakai wygrał w stosunku 50,64% do 49,36%. W liczbach bezwzględnych różnica wyniosła niecałe 20 tys. głosów.
Zachowanie Weah było bardzo niestandardowe jak na warunki Afryki Zachodniej. Regułą bowiem w regionie jest podejmowanie przez przegrywającego sądowej walki o zmianę wyniku oraz mobilizacja protestów ulicznych. Prezydentura Boakai nie zapowiada się łatwo z uwagi na rosnące koszty życia, głównie z powodów, których popularność stracił jego słynny poprzednik. Przebieg i wynik wyborów w Liberii, mimo niewielkiego znaczenia politycznego i gospodarczego tego państwa w regionie, powinny odegrać dużą rolę w kształtowaniu się postaw wobec procedur demokratycznych w Afryce. Przykład Liberii może stanowić przeciwwagę dla postaw pro-autorytarnych oraz sprzyjać konsolidacji sił demokratycznych w regionie. Według badań Afrobarometru, choć większość Afrykanów (53%) dopuszcza interwencję armii w przypadku nadużyć władzy, to aż 67% odrzuca rządy wojskowe, a 66% uważa demokrację za najbardziej pożądany model polityczny. Jest ona uznawana za wartość wtedy, gdy zapewnia autentyczną partycypację obywateli, kontrolę władzy oraz rozwój gospodarczy. Ma to znaczenie wobec dominującego w percepcji zachodnich partnerów przekonania, że demokracja w Afryce jest odrzucana i nie powinna stanowić kryterium współpracy politycznej. Przykład Liberii pokazuje, że nawet w państwach słabych i w trudnym otoczeniu demokracja może sprzyjać budowaniu zaufaniu do państwa, a w konsekwencji ograniczać ekstremizmy. UE powinna zatem uznać wsparcie gospodarcze dla Liberii za służące także stabilizacji regionu. Przebieg wyborów w Liberii potwierdził też skuteczność ONZ w odbudowie efektywnych instytucji państwa wychodzącego z konfliktu i słuszność ponoszenia przez Europę (w tym także przez Polskę) nakładów na te cele. Stanowi też ważny punkt odniesienia w debacie nad przyszłością prowadzonych przez ONZ misji wojskowych, na którą wpływa m.in. wymuszenie wycofania sił ONZ z Mali czy kryzys w DR Kongo.
W latach 2010-2013 Liberia należała do jednych z najszybciej rozwijających się gospodarek świata, trzeba jednak brać pod uwagę wyjątkowo niską bazę wyjściową. W latach 2014-2015 kraj ten, podobnie jak inne biedne kraje Afryki Zachodniej został dotknięty przez śmiercionośny wirus Eboli, co ponownie spowodowało skurczenie gospodarki dopiero co stawającej na nogi. Od 2017 r. złoto ponownie jest głównym czynnikiem wzrostu po uruchomieniu produkcji nowego projektu wydobywczego, eksport rudy żelaza wzrósł istotnie po otwarciu nowych kopalń przez Arcelor Mittala w Mount Gangra. Bilans energetyczny kraju został wzmocniony przez uruchomiony projekt tamy wodnej Mount Coffee, co poprawiło dostępność energii elektrycznej dla użytkowników, chociaż standardem w kraju są nadal powszechne wyłączenia prądu, mimo że ja ich nie doświadczyłem w czasie swojego pobytu w Monrowii. Liberia ma spore perspektywy rozwojowe, chociaż jest jednym z najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych krajów świata. Pozostałości okrutnej wojny domowej widać wszędzie, na załączonych fotografiach można zobaczyć całkowicie zdewastowany jeden z dwóch wcześniej luksusowych hoteli w kraju. w którym jeszcze w latach 80-tych XX w. odbywał się szczyt szefów państw afrykańskich. Prawie cały obszar kraju zajmuje tropikalna dżungla. Liberia to naprawdę niezwykły kraj. Chyba nigdzie nie widziałem z takiego bliska szympansów wolno żyjących. Koncern Firestone nadal produkuje naturalny kauczuk podobnie jak przed stu laty. Umowa, którą podpisał z rządem Liberii w 1925 r. na dzierżawę 1 mln. akrów terenu pod uprawę drzew kauczukowych wygasa już w 2024 r. Ciekawe, co będzie dalej. W latach 50-tych XX w. Firestone był największym pracodawcą i eksporterem kraju. Również dzisiaj plantacja drzewa kauczukowego Firestone (obecnie Bridgestone) w Liberii jest największą w świecie plantacją, warto ją odwiedzić, zwłaszcza że kauczuk jest zbierany metodą tradycyjną.
Szokuje skrajne ubóstwo, które widać na każdym kroku nawet w centrum Monrowii. Miasto zostało praktycznie całkowicie zniszczone i tylko w niewielkim stopniu odbudowane. Nie działa żadna sygnalizacja świetlna na ulicach (to chyba jedyna taka stolica na świecie), które są wieczorami nieoświetlone. Ulice są zdewastowane, w centrum Monrowii widziałem jak młodzi ludzie grają w piłkę na boisku usytuowanym na śmietnisku, w większości boso, sprawnie lawirując między kawałkami zbitego szkła. Widok zatem niesłychany i to w kraju, którego prezydent był w 1995 r. wybrany przez FIFA najlepszym piłkarzem świata, będąc największą gwiazdą AC Milan, a jego apanaże stanowiły ok. połowy ówczesnego PKB Liberii! Nie widać śladu pomocy USA (umorzyły Liberii prawie 400 mln. USD długu w ramach jego redukcji w 2010 r., co jednak trudno uznać za istotny gest w sytuacji kraju, którego dług zewnętrzny przekraczał 800% PKB w 2006 r., czyli był praktycznie niespłacalny), bardzo niewiele UE (pomoc rozwojowa w wysokości 130 mln. EUR), za to coraz większa jest obecność Chin. Bardzo dziwi fakt, że mimo tak znanych postaci jak Weah, Johnson-Sirleaf czy noblistka Gbowee nikomu nie udało się jak dotąd zainteresować świata koniecznością pomocy rozwojowej dla tego zapomnianego przez wszystkich kraju, w którym ludzie wegetują w warunkach poniżej minimalnego poziomu człowieczeństwa. Coś podobnego widziałem chyba tylko w Burkinie Faso. Tym bardziej miło spotkać osoby takie jak pastor pod Painsville niedaleko Monrowii, który ze swoją rodziną wspiera i organizuje życie dzieciom z biednych rodzin (cokolwiek to w Liberii znaczy). Takie osoby zasługują na największe wsparcie, gdyż tylko młode pokolenie może pchnąć ten piękny kraj cywilizacyjnie do przodu!
Comments