top of page

The Traveling Economist

Podróże okiem ekonomisty

05627c8f-b097-4592-8be1-e638b8d4b90d_edited_edited.jpg
Home: Witaj
Home: Blog2

Dżibuti

Zaktualizowano: 24 lut

Dżibuti, to najmniejsze państwo w rogu Afryki, na pierwszy rzut oka dla tych, którzy nigdy w tym kraju nie byli to uosobienie dużego sukcesu gospodarczego, którego wyrazem jest najszybszy wzrost gospodarczy w regionie (6,8% w 2018 r., 5,4% w 2023 r.), nowe gigantyczne projekty, jak budowa przez Chińczyków nowego, trzeciego portu w Dżibuti, czy też ważna pozycja strategiczna najważniejszego portu w cieśninie Bab al-Mandab łączącego poprzez Kanał Sueski Morze Śródziemne z Morzem Czerwonym i najważniejszymi portami Afryki Wschodniej oraz Azji. Położenie jest głównym atrybutem tego niewielkiego państwa i podstawowym elementem jego modelu biznesowego: jego stolica – miasto Dżibuti – obsługuje bowiem import oraz eksport do Etiopii, potęgi regionalnej, która po utracie Erytrei utraciła dostęp do morza i wykorzystuje port w Dżibuti. Urządzenia transportowe Dżibuti wykorzystywane są zresztą przez wiele innych śródlądowych państw afrykańskich do dostaw towarów, zapewniając najmniejszemu państwu w regionie spore wpływy budżetowe z podatków tranzytowych, opłat portowych oraz opłat za utrzymywanie baz militarnych sięgające nawet 80% PKB (2021). Brak konkurencji sprawił, że po 2010 r. dochody z handlu i portowych przeładunków rosły każdego roku o 10%.

Dzieje kraju są związane z terenem obecnej Somalii. Od 1859 r. nasilała się penetracja francuska: zawarte zostały umowy o protektoracie z wodzami Afarów(zamieszkujących głównie północ kraju) i Issa (mieszkańców południa), a w 1888 r. rozpoczęła się budowa portu Dżibuti. O ziemie te Francja przez laty toczyła rywalizację z Wlk. Brytanią. W 1896 r. Etiopia odstąpiła Francji terytorium obecnego Dżibuti w zamian za budowę linii kolejowej z miasta Dżibuti do Addis Abeby. Odtąd obszar ten nosił nazwę Francuskie Wybrzeże Somali, czasami też Somali Francuskie. Od 1946 r. Somali Francuskie zostało przekształcone w terytorium zamorskie Francji, a w 1956 r. uzyskało częściową autonomię. W referendum 1967 r. ludność opowiedziała się za utrzymaniem związków z Francją (autonomiczne Francuskie Terytorium Afarów i Issa). 

W latach 70-tych XX w. rozwinął się jednak silny ruch niepodległościowy wśród Issa (dyskryminowanych przez Francuzów na rzeczAfarów) w kraju i za granicą, m.in. w 1972 r. powstała Afrykańska Liga Ludowa (od 1975 r. Afrykańska Liga Ludowa na rzecz Niepodległości, LPAI), na emigracji powstały i działały różne partie wyzwoleńcze (m.in. takie, które opowiadały się za połączeniem z Somalią lub Etiopią). W 1977 r. powstała, w wyniku referendum, niepodległa Republika Dżibuti w ramach Wspólnoty Francuskiej, członek ONZ, OJA i Ligi Państw Arabskich. Pierwszym prezydentem państwa został przywódca LPAI — Gouled Aptidon (przedstawiciel Issa). Działającą od 1972 r. LPAI zastąpiło w 1979 r. Ludowe Zgromadzenie na rzecz Postępu (RPP), z Gouledem Aptidonem jako przewodniczącym. Głównym problemem kraju stał się zadawniony konflikt między Afarami a Issa oraz roszczenia terytorialne Etiopii i Somalii, a także uchodzący przed wojnami i suszą obywatele Etiopii i Somalii. W 1981 r. dokonano reelekcji Gouleda Aptidona i przyjęto nową konstytucję, która wprowadziła system jednopartyjny (prezydenckie Ludowe Zgromadzenie na rzecz Postępu stało się jedyną legalną partią). W 1987 r. Gouled wygrał trzecie wybory. Napięcia między Afarami i Issa (dominującymi w rządzie) przerodziły się w 1991 r. w wojnę domową. Powstał, reprezentujący Afarów, opozycyjny Front na rzecz Przywrócenia Jedności i Demokracji (FRUD). 

Pod naciskiem Francji prezydent GouledAptidon rozpoczął proces demokratyzacji państwa: w 1992 r. uchwalono nową konstytucję, wprowadzającą system wielopartyjny, przeprowadzono wybory parlamentarne, w których (przy bardzo niskiej frekwencji) zwyciężyła rządząca RPP, a GouledAptidon po raz czwarty został wybrany na prezydenta. W 1994 r. rząd zawarł porozumienie z FRUD, na jego podstawie część partyzantów tego ugrupowania została włączona do armii rządowej. W czasie wyborów parlamentarnych w 1997 r. partiaGouleda Aptidona (RPP) i FRUD utworzyły sojusz, który zajął wszystkie miejsca w parlamencie. Od 1999 r. prezydentem jest nieprzerwanie Ismail Omar Guelleh (RPP), siostrzeniec Gouleda, który od przekazania mu władzy bez problemu wygrywa kolejne wybory, a wcześniej wykreślił z konstytucji zapis ograniczający prezydenckie kadencje. Międzynarodowe organizacje praw człowieka od lat oskarżają Guelleha o prześladowania opozycji, brutalnie tłumiącego najmniejsze zamieszki, wolność słowa czy tortury. W ujawnionej przez WikiLeaks depeszy amerykański dyplomata określił Dżibuti mianem państwa-miasta, którego prezydent jest nie tylko jego władcą, ale i właścicielem. Użyteczność Dżibuti sprawia, że i Wschód, i Zachód wyjątkowo łagodnie odnoszą się do tamtejszych władz i raczej zabiegają o ich względy niż wytykają dyktatorskie przyzwyczajenia i maniery.

Dżibuti łączą nadal z Francją silne więzi ekonomiczne i sojusz militarny. W 2001 r. mediacje Francji doprowadziły do zawarcia porozumienia pokojowego między władzami Dżibuti a pozostającym w opozycji odłamem FRUD, co zakończyło trwające od 10 lat walki na północy kraju. W 2002 r. został unieważniony zapis konstytucyjny ograniczający liczbę działających legalnie partii politycznych do 4. W wyborach parlamentarnych w 2003 r. wszystkie mandaty zdobyła koalicja Związek na rzecz Większości Prezydenckiej (UMP), utworzona przez RPP, FRUD, PND i PPSD. Sojusz 4 partii opozycyjnych — Związek na rzecz Zmian Demokratycznych (UAD) — mimo 37% poparcia nie wszedł do parlamentu. Guellehcały czas umacniał swoją władzę do tego stopnia, że można go już nazwać pełnokrwistym autokratą, który jest praktycznie nieusuwalny ze swojej funkcji. Dodatkowo prowadził cały czas niezwykle umiejętną politykę zagraniczną. Władze Dżibuti poparły m.in. rezolucje ONZ wymierzone w Irak oraz opowiedziały się po stronie USA w wojnie z terroryzmem. Wykorzystując strategiczne położenie kraju, użyczyły baz wojskowych Francji i USA.

Dzięki swojemu położeniu geograficznemu Dżibuti powinno się stale rozwijać, już dawno mogło zostać afrykańską potęgą. Niestety rozwój hamowany jest nie tylko poprzez brutalną dyktaturę, ale też przez konflikt etniczny. Konflikty Issa z Afarami, czyli grup etnicznych zamieszkujących tereny Dżibuti jest stale przeciągającym się i bardzo skomplikowanym do rozwiązania, brutalnym konfliktem społecznym, toczącym się w tym strategicznym miejscu rogu Afryki. Po uzyskaniu niepodległości (1977) Dżibuti cieszyło się względną równowagą między Issa pochodzenia somalijskiego oraz Afarczykamipochodzenia etiopskiego. Wówczas państwo rozwijało się w miarę równomiernie nie będąc uwikłanym w wewnętrzne konflikty, które mogłyby zahamować jego rozwój. W styczniu 2021 r. doszło jednak do bardzo gwałtownych starć w wiosce Adaytu. Zginęło wówczas 70 policjantów, a drugie tyle zostało rannych. Walki pomiędzy grupami etnicznymi na obszarach zamieszkałych przez Issa stały się normą. W latach 2020-2022 co najmniej 900 pasterzy opowiadających się za Somalią straciło życie, a 40 tys. zostało przesiedlonych. Podczas starć na tle etnicznym większe straty notują Issa ze względu na fakt, iż sporna ziemia ma wyłączną populację Somalii. Nie bez znaczenia jest fakt zaangażowania w konflikt byłych grup rebeliantów z Afaru, reprezentujących zbrojne ramię FRUD. Starcia przybierają niezwykle gwałtowny charakter, zaatakowane miastoAdayti zostało ograbione i doszczętnie spalone. Oprócz setek ofiar oraz rannych doszło do wysiedlenia tysięcy gospodarstw domowych, które tymczasowo znalazły schronienie w Birta-dheer – prowizorycznie i doraźnie zorganizowanym obozie ok. 16 km na południe od Adayti. Okresowe wznawianie walk wiąże się z nieustannym zakładaniem przez władze regionalne Afaru osiedli w pierwotnie zamieszkałych przez Issa miejscowościach. Wygląda to na zaplanowaną politycznie akcję, która sprowadza się do drobiazgowej kalkulacji administracyjnej w celu oczyszczenia etnicznych Somalijczyków z obszaru, a w następnej fazie zażądania ziemi jako własnej. Napierająca koalicja jest dobrze uzbrojona, wobec czego Issa zmuszeni są do realizowania postawionych przez atakujących żądań. 

O tych problemach Guelleh jednak dzielnie milczy. Zamiast tego woli snuć wizje przekształcenia wschodnioafrykańskiego Dżibuti w Dubaj bądź Singapur. Póki co nie wygląda to najlepiej. W tym maleńkimpaństwie o powierzchni woj. mazowieckiego szokuje przede wszystkim poziom zubożenia ludności (prawie 40% żyje poniżej granicy ubóstwa), gigantyczne bezrobocie, obejmujące ponad 50% społeczeństwa, brak jakiejkolwiek infrastruktury poza stolicą kraju. Chińczycy zbudowali niedawno połączenie kolejowe łączące Addis Abebę z Dżibuti, dzięki czemu jak wcześniej wspomniano Etiopia jako kraj nie mający dostępu do morza po odłączeniu się Erytrei uzyskała wygodne połączenie z dużym portem morskim. Zmodernizowana została też droga łącząca Etiopię z Dżibuti, której symbolem są dziesiątki tysięcy ciężarówek odbierających ropę z portu przeładunkowego w Dżibuti i rozwożące ją po całej Etiopii, co miałem okazję zobaczyć. Chińscy inżynierowie i robotnicy budują nowe i nowoczesne portowe terminale, z których każdy specjalizować się będzie w przeładunku innego rodzaju towarów - surowców, ropy naftowej, gazu ziemnego czy bydła. Inni inżynierowie i robotnicy, też w większości z Chin, zbudowali nowe lotnisko międzynarodowe mogące obsłużyć półtora miliona pasażerów rocznie (na logistyczne inwestycje władze Dżibuti planują wydać kilkanaście mld. USD, pożyczonych w znacznej mierze od Chińczyków), Chiny zbudowały także w Dżibuti centrum handlu wolnocłowego zajmujące powierzchnię prawie 50 km kwadratowych. Także Chińczycy sfinansowali i zbudowali liczącą ponad 750 km linię kolejową z Addis Abeby do portu Dżibuti, rządzący w Dżibuti chcą iść za ciosem i oczekują teraz, by Chińczycy pociągnęli kolej dalej - z Addis Abeby do Dżuby w Sudanie Południowym, Republiki Środkowoafrykańskiej i Kamerunu, żeby połączyć Morze Czerwone i Zatokę Adeńską z Zatoką Gwinejską i Atlantykiem. Dziś, żeby przewieźć towary z zachodniego na wschodnie wybrzeże Afryki, konieczna jest trzytygodniowa podróż statkiem. Kolej znacznie skróciłaby czas transportu i uczyniła z Dżibuti główny port przeładunkowy całej Afryki.

Nie były to jednak inwestycje finansowane z budżetu Dżibuti. Państwo to inwestuje głównie w bezpieczeństwo i walkę z terroryzmem (czego doświadczyłem po wylądowaniu w Dżibuti będąc ponad pół godziny przepytywany, po co przyjechałem i co zamierzam robić). Granica z pobliskimSomalilandem jest praktycznie zamknięta dla Somalijczyków (w szczególności po 2014 r., kiedy zanotowano jedyny jak dotąd zamach terrorystyczny popełniony przez Somalijczyka w Dżibuti), w relacjach z Erytreą dopiero niedawno nastąpił przełom, ale granica pozostaje nadal zamknięta. Policja jest omniobecna, przez co cudzoziemcy czują się bezpieczni. I o to tutaj chodzi. Ponieważ w kraju się praktycznie niczego nie produkuje, wszystkie produkty są importowane, to ich ceny w pustych, nowoczesnych supermarketach w Dżibuti są 2-3 razy droższe niż w Polsce. Jak to jest możliwe? Każdego przybysza do tego ciekawego kraju (ponoć kolebki naszej cywilizacji: Lucy - pierwsze odkryte na ziemi szczątki człowieka sprzed 60 mln lat - była ponoć Afarczykiem, jednego z dwóch głównych plemion zamieszkujących dzisiejsze Dżibuti) szokuje fakt ogólnej dostępności i powszechnej komercjalizacji miękkiej rośliny odurzającej (by to łagodnie określić) zwanejkhat. Ponieważ w tym kraju nic nie rośnie khatjest sprowadzany z pobliskiej Etiopii i przynosi wpływy budżetowi Dżibuti w wysokości ok. 50 mln. euro rocznie, gdyż rząd dogadał się z importerami tej rośliny na obłożenie jej podatkiem w wysokości 6 euro za każdy kilogram. Wpływy z tego podatku importowego stanowią prawie 15% przychodów fiskalnych państwa. Wg. Banku Światowego osoby uzależnione od tego miękkiego narkotyku przeznaczają już 42% swoich dochodów na jego konsumpcję!!! Jeśli wg. tego samego źródła założyć, że blisko połowa ludności jest aktywnym konsumentem khata (wg. niektórych lokalsów to może być nawet 85%!!!) widzimy, że państwo uczestniczy w procederze uzależniania swoich obywateli od tej halucynogennej rośliny. Przeciętny konsumentkhata potrzebuje 2 paczki dziennie, by móc „normalnie” funkcjonować - stanowi to wydatek rzędu ok. 10 euro dziennie w kraju, gdzie ponad połowa ludności jest bez pracy!Khat jest sprzedawany wszędzie pod czujnym okiem strażników prawa. Sprzedażą zajmuje się duża część ludności, można ich spotkać praktycznie wszędzie, ale prawdziwymi beneficjentami są hurtownicy, a nie dealerzy. Jest ich ok. 150 w całym Dżibuti i należą prócz polityków do prawdziwej elity finansowej kraju. To oni zresztą dogadali się z rządem, w efekcie czego w kraju opozycji praktycznie nie ma, a sytuacja polityczna charakteryzuje się dużą stabilnością, bo ludzie zupełnie nie zajmują się sprawami publicznymi, są zainteresowani przede wszystkim możliwością kupna narkotyku, od którego są totalnie uzależnieni. Marzenie wielu polityków zainteresowanych utrzymaniem swoich rządów w długim okresie czasu spełnia się właśnie w tym małym kraju, cena jest jednak tragicznie wysoka.

Pod koniec 2015 r. władze Dżibuti oświadczyły, że swoją pierwszą zagraniczną bazę wojenną na 10 tys. żołnierzy chcą u nich zbudować także Chiny. Z bazy w Dżibuti Chińczycy chcieliby ścigać somalijskich piratów (chociaż ten akurat problem po 2013 r. wydaje się być ostatecznie rozwiązany), strzec bezpieczeństwa swoich rodaków pracujących na niezliczonych budowach w Afryce, a także strategicznych obiektów gospodarczych, w których Pekin ma swoje udziały jak choćby rurociągów i pól naftowych w Sudanie Południowym. Liczące po kilkuset żołnierzy oddziały utrzymują w Dżibuti Włosi i Japończycy, a o otwarciu stałych baz myślą Rosja i Arabia Saudyjska. Dla ONZ port w Dżibuti jest główną bazą logistyczną dla prowadzenia operacji pomocowych w Etiopii, Erytrei, Somalii, Sudanie Południowym i Jemenie. Zainteresowanie Chin nie jest przypadkowe. Wartość chińskiego eksportu do Europy wynosi dzisiaj sporo ponad 1 mld. dolarów dziennie i większość towarów transportowana jest drogą morską właśnie poprzez cieśninę Bab Al-Mandab. Chiny są też największym importerem ropy naftowej na świecie, a ich największymi dostawcami są Arabia Saudyjska oraz Iran, których handel z Chinami wzrasta nieustannie. Wystarczy przejść się po licznych targowiskach na Bliskim Wschodzie, aby przekonać się, że ten region zdominowany jest przez chińskie towary. Dżibuti jest bramą wejściową do najruchliwszego z morskich szlaków handlowych na świecie przez Suez do portów w Europie. Tędy właśnie płynie ¼ wszystkich statków handlowych świata i większość tankowców, zaopatrujących Zachód w ropę naftową z Bliskiego Wschodu. Przestarzały i zatłoczony port w kenijskiej Mombasie, obawy przed tyrańskimi rządami Afewerkiego w erytrejskiej Asmarze oraz okrutna wojna w Jemenie sprawiły, że armatorzy i kupcy coraz częściej korzystać zaczęli z portu w Dżibuti. Na tym tle Dżibuti wydaje się w ostatnich latach oazą stabilizacji i spokoju w samym środku rozległego obszaru, uchodzącego za terytorium dżihadystów i piractwa. Leżąca po sąsiedzku Somalia od lat uchodzi za państwo upadłe, w którym rozpanoszyli się sprzymierzeni z Al-Kaidą dżihadyści z ugrupowania Al-Szabab. Dołączyli do nich miejscowi piraci, którzy od lat polowali na statki handlowe na Morzu Czerwonym, Zatoce Adeńskiej, a nawet otwartych wodach Oceanu Indyjskiego. Somalijskich rebeliantów wspiera skrycie Erytrea, która w 1991 r. oderwała się od Etiopii i ogłosiła niepodległość. Niespokojny Róg Afryki uzupełniają wstrząsany wojnami i rozruchami Sudan, największy do niedawna kraj Afryki i Sudan Płd., który oderwał się w 2011 r. od Chartumu. Obrazu grozy dopełnia leżący po drugiej stronie cieśniny Bab Al-Mandab Jemen, od lat ogarnięty wojną domową i terrorystycznymi atakami dżihadystów z Al-Kaidy i Państwa Muzułmańskiego również na statki przepływające przez Zatokę Sueską. Bliskość handlowych szlaków oraz wojen zagrażających międzynarodowemu porządkowi sprawiła, że Dżibuti stało się jedynym na świecie państwem, w którym swoje bazy wojenne chcą mieć wszystkie, nierzadko ze sobą skłócone wielkie i mniejsze mocarstwa. Jak wspomniałem wcześniej na praktycznie cały PKB Dżibuti składają się wpływy z przeładunków w portach w stolicy, opłaty tranzytowe oraz wpłaty od państw utrzymujących stałe bazy militarne w tym kraju (80% PKB). A jest ich niemało: do 5 krajów USA, Francji, Hiszpanii, Włoch i Japonii dołączyły pod koniec 2 dekady XXI w. - inaczej być nie mogło - Chiny. Bazę wojenną w Dżibuti, największą w Afryce, utrzymuje Francja, dawna metropolia kolonialna, która przyznała mu niepodległość w 1977 r., jako ostatniej swojej posiadłości w Afryce. Francuzi trzymają tutaj okręty wojenne, lotnictwo i 1,5 tys. żołnierzy. W 2001 r., po zamachach Al-Kaidy, swoją pierwszą stałą bazę w Afryce otworzyli w Dżibuti Amerykanie – CampLemmonier, którzy utrzymują tam aż 4 tys. żołnierzy (są oni najbardziej widoczni na ulicach stolicy) i prowadzą bezzałogową, powietrzną wojnę przeciwko dżihadystom w Somalii, Jemenie i całym Półwyspie Arabskim. USA przedłużając przed kilku laty umowę na utrzymywanie swojej bazy militarnej - jedynej na terytorium afrykańskim! - płacą Dżibuti 70 mln. USD rocznie, planując przy tym doinwestować ją kwotą ok. 1,5 mld. USD. Są to olbrzymie pieniądze, biorąc pod uwagę fakt, że kraj jest bardzo mały, 85% jego powierzchni zajmują tereny pustynne, a liczba ludności nie przekracza 1 mln.

Co się dzieje z tymi pieniędzmi? Rządzący od 1999 r. prezydent Guelleh ze swoim rządem będącym odzwierciedleniem struktury etnicznej tego multinarodowego kraju w swoim każdym wystąpieniu jako model rozwoju wskazuje na Dubaj i Singapur. I rzeczywiście, Chińczycy od lat budują międzynarodową strefę wolnego handlu w Dżibuti, olbrzymie przedsięwzięcie, które ma z tego kraju uczynić główne centrum logistyczne Afryki, za kilka lat ma powstać wiele wieżowców i zupełnie nowe, modernistyczne i nowoczesne centrum. Chiny są zresztą bardzo wygodnym partnerem dla wszelkiej maści autorytarnych reżimów z uwagi na fakt, że zupełnie nie są zainteresowane kwestiami ustrojowymi, prawami człowieka, nie zaprzątają swojej uwagi problemami ideologicznymi. O ile jednak Chiny unikają jakichkolwiek konfliktów z państwami afrykańskimi zwłaszcza tymi bogatymi w surowce naturalne (w tym przede wszystkim w ropę naftową), o tyle w przypadku zmasowanych inwestycji w Dżibuti chodzi też o ograniczanie globalnej potęgi USA i z całą pewnością chińską bazę w Dżibuti należy rozpatrywać w tych kategoriach (morska linia Nowego Jedwabnego Szlaku prowadzi właśnie przez cieśninę Bab al-Mandab/Kanał Sueski do Europy, obejmując przy tym kenijską Mombasę). Ponieważ zagrożenie pirackie w Rogu Afryki zostało praktycznie zwalczone już w 2013 r. wydaje się, że stworzenie chińskiej bazy militarnej może być początkiem globalnej dyslokacji chińskich wojsk i wprowadzeniem globalnej rywalizacji chińsko-amerykańskiej na nowy, militarny poziom, w szczególności po rozpoczęciu za kadencji Donalda Trumpawojny handlowej, obejmującej import chińskich towarów ponoć w celu przywrócenia faktycznie dalece niezrównoważonego bilansu wymiany handlowej między oboma krajami.

Autorytaryzm rządów Guelleha w Dżibuti nie wydaje się przeszkadzać mocarstwom światowym. Bardziej istotne od autorytarnych praktyk partii władzy w Dżibuti, prześladowań opozycji, które Guelleh uznaje za działania propaństwowe jest niskie ryzyko niespodziewanej władzy reżimu, co jest dla inwestorów raczej zaletą, gdyż zawsze cenią oni sobie stabilizację, nawet jeśli ona nie ma ze standardami demokratycznymi praktycznie nic wspólnego. Francja do uzyskania przez Dżibuti niepodległości w 1977 r. nie zrobiła praktycznie nic dla tego kraju, istniał tylko strategicznie istotny port, nie było żadnych dróg ani innej infrastruktury transportowej. Do dzisiaj by dotrzeć do największej atrakcji turystycznej kraju - jeziora Abbé trzeba prawie 100 km jechać nieutwardzaną pustynną pistą. Chińska wymiana handlowa z Dżibuti wynosiła w 2015 r. 1,1 mld. USD w porównaniu ze skromnymi 150 mln. USD wartości obrotów USA. Amerykanie dostarczają też 3 mln. USD pomocy żywnościowej dla Dżibuti w ramach programu USAID, ale zdecydowanie przegrywają rywalizację z Chinami w całym regionie Rogu Afryki. Upadłe państwo, jakim jest Somalia zostało szczelnie odgrodzone grubym pasem bezpieczeństwa, którego ważnym odcinkiem jest Dżibuti. Niemal równocześnie z wybudowanym już połączeniem kolejowym z Etiopią Chińczycy wybudowali też połączenie kolejowe Mombasa - Nairobi w Kenii za 4 mld. USD, deklarując równocześnie na szczycie Unii Afrykańskiej kilka lat wcześniej kolejne inwestycje na ponad 60 mld. USD w Afryce. Nie potrzebują formalnie kolonizować Afryki, jak to robiła Francja i Anglia w poprzednich stuleciach. Budując stadiony na Puchar Afryki w krajach autorytarnych posiadających surowce strategiczne, czy elementy infrastruktury transportowej w krajach o znaczeniu strategicznym (Francuzi tego nie czynili w ogóle, Anglicy w ograniczonym zakresie) opanowują kontynent afrykański w stopniu i o szybkości nieznanej dotąd w historii świata. Wszystko to dzieje się bez żadnego strzału i użycia armii. Konserwowanie bezwzględnych i okrutnych reżimów autorytarnych w krajach afrykańskich i uznawanie ich jako pełnoprawnych partnerów biznesowych już doprowadziło do największej w historii fali uchodźców z Afryki, z którymi Unia Europejska zupełnie nie potrafi sobie poradzić. Chiny z brutalną konsekwencją realizują swoje interesy gospodarcze i geopolityczne, bo przecież zalew uciekinierów z Afryki zupełnie im nie grozi. Tymczasem kolejne państwa afrykańskie zadłużają się po uszy u Chińczyków i stają się od nich zależne. Eksport infrastruktury na kredyt – portów, autostrad, kolei, elektrowni – to dla XI Jinpinga sposób na budowę strefy wpływów w strategicznych punktach świata.

Otwarcie chińskiej bazy w Dżibuti w 2017 r., oddalonej zaledwie 10 km od bazy amerykańskiej, jest też efektem malejącej roli USA w wymiarze globalnym. Otworzyło to drogę innym krajom do samodzielnego wzmacniana swojej pozycji międzynarodowej. W kontekście Dżibuti nie chodzi przy tym wyłącznie o Chiny. Swoją bazę chce tu otworzyć również Arabia Saudyjska, która pod faktyczną władzą księcia Salmana stara się zjednoczyć wszystkie sunnickie państwa arabskie pod swoim przywództwem i eliminować wpływy irańskie. Dżibuti nie jest wprawdzie państwem arabskim sensu stricte (98% ludności to muzułmanie, niemniej istnieje także aktywna parafia katolicka!), ale należy do Ligi Arabskiej. Dla Arabii Saudyjskiej to małe i ubogie państewko ma podwójne znaczenie, wiążące się z jego położeniem nad cieśniną Bab al-Mandab. Tędy przechodzi ponad 10 % światowego eksportu ropy aż do Kanału Sueskiego (Izrael planuje to zmienić poprzez budowę znów z Chińczykami kanału BenGuriona łączącego Zatokę Akaba z Morzem Śródziemnym), dlatego też inne mocarstwo regionalne Arabia Saudyjska traktuje Dżibuti jako ważnego partnera, nie tylko ze względów handlowych, ale również ze względu na bliskość Jemenu, w którym od wielu lat koalicja arabska pod przywództwem saudyjskim próbuje pokonać - jak dotąd bezskutecznie - wspieranych przez Iran Hutich. Kadencja Donalda Trumpa tylko niewiele zmieniła sytuację, gdyż zaczął on swoje urzędowanie od wizyty w Arabii Saudyjskiej i powrócił do polityki jednoznacznego wspierania Saudów w ich konflikcie z Iranem. Żaden przełom w konflikcie jemeńskim od lat nie został jednak osiągnięty i raczej nie należy oczekiwać jego rozwiązania w dającym się przewidzieć czasie.

Widzimy zatem, że w Dżibuti ogniskują się interesy gospodarcze głównych mocarstw dzisiejszego świata. Czy zwiększona chińska obecność militarna w tak pogrążonym w konfliktach regionie pozwoli Dżibuti na utrzymanie neutralności i koncentrowanie się tylko na rywalizacji globalnych mocarstw? Myślę, że przez dłuższy czas będzie to możliwe, szkoda tylko, że zwykli mieszkańcy tego małego kraju nie mają wielu szans, by z tego boomu skorzystać. Bogactwo Singapuru czy Dubaju w dającej się przewidzieć przyszłości przy takiej jakości rządzących im raczej nie grozi. Dżibuti, mimo braku posiadania jakichkolwiek surowców, wywołuje zazdrość innych małych państw afrykańskich, które o takiej atrakcyjności i zainteresowaniu możnych tego świata mogą tylko pomarzyć. Zresztą każda ze światowych potęg stara się utrzymywać poprawne relacje z tamtejszym satrapą. Sam Guelleh od lat stara się od lat skutecznie rozgrywać slalom dyplomatyczny między mocarstwami, by osiągnąć dla siebie największe profity, trzeba przyznać, że jak dotąd skutecznie.

Pierwszym poważnym inwestorem zagranicznym w Dżibuti była pochodząca z Dubaju firma DP World, która w latach 90-tych XX w. zbudowała tam duży port z terminalem obsługującym 800 tys. kontenerów rocznie, ponadto drogi dojazdowe i inną infrastrukturę. W ten sposób port Doraleh stał się największym pracodawcą w kraju i najważniejszym źródłem wpływów do budżetu. Jednak w 2014 r. władze Dżibuti postanowiły pozbyć się Dubajczyków. Oskarżyły DP World, że koncesję uzyskał dzięki łapówkom. Wprawdzie sąd arbitrażowy w Londynie odrzucił te oskarżenia, ale Guellehnie dał za wygraną. Dżibuti przejęło ostatecznie port pod naciąganym pretekstem, że DP World nie rozbudował go zgodnie z wcześniejszymi zobowiązaniami.  W ten sposób Guellehwyczyścił przedpole dla Chin i rozpoczął z nimi dosyć ryzykowną grę. W 2017 r. chińska firmaCMPort ukończyła kolejny port kontenerowy. Następnie otworzono strefę wolnego handlu, którą Guelleh określił jako „nadzieję na zatrudnienie tysięcy młodych ludzi”. Wartą 3,5 mld. USD inwestycję zrealizowały wyłącznie firmy chińskie i one też nią zarządzają. Widocznie Guelleh nie znalazł dowodów na łapówkarstwo Chińczyków, a bardziej prawdopodobne jest, że sam w nim uczestniczył. Inwestycje w Dżibuti stanowiły część strategicznej chińskiej inicjatywy logistycznej – inwestycjami infrastrukturalnymi w 60 krajach Pekin wyznacza i modernizuje swoje szlaki handlowe.

Miłość Guelleha do Chin jest na kredyt. W 2015 r. żadne państwo w Afryce nie wzięło więcej chińskich pożyczek niż Dżibuti, którego długi wobec Pekinu przekroczyły 75% jego PKB. Istnieje ryzyko, że nie będą one w stanie być obsługiwane. Dżibuti bowiem zaczęło poważnie zarabiać stając się oknem na świat Etiopii po utracie Erytrei. 95% towarów do i z Etiopii szło przez Dżibuti, co kosztowało Addis Abebę ok. 1 mld. USD rocznie. Niespodziewany pokój zawarty przez nowego premiera Etiopii Abiya z erytrejskim dyktatorem Afewerkim, za który ten pierwszy dostał pokojową Nagrodę Nobla w 2019 r. może stanowić cios dla gospodarki Dżibuti. Przekierowanie etiopskiego handlu przez porty Erytrei (np. w Massawie) będzie bowiem naturalne i tańsze. Nie stanie się to z dnia na dzień, nie tylko dlatego, że porty erytrejskie są zrujnowane, co widziałem w 2023 r. wMassawie, ale przede wszystkim wtedy Etiopczycy musieliby szybko spłacić 3 mld. USD kredytów zaciągniętych w chińskich bankach na budowę torów kolejowych między Addis Abebą a portem w Dżibuti (to też była inwestycja chińska).

Mimo to dobra passa Dżibuti jest poważnie zagrożona. W okolicy jest coraz więcej chętnych do przejęcia usług handlowych. Na przykład gotowy port Berbera w nieuznawanym, ale w miarę bezpiecznym państwie Somaliland, zbudowany i zarządzany przez DP World. A Katar i Turcja już budują porty w Sudanie. Chińskiego wierzyciela jednak niezbyt martwi perspektywa utraty płynności przez Dżibuti. Można podejrzewać, że Pekin tylko na to czeka. Dżibuti może czekać to, czego wcześniej doświadczyły władze Sri Lanki, gdzie CMPort postawił port w Hambantota na południowym wybrzeżu – to podobnie jak Dżibuti strategiczne miejsce nie tylko z handlowej, ale i też militarnej perspektywy. Wszystkie zyski z Hambantotaszły na spłatę długu, ale i tego było mało, więc w 2018 r. władze w Kolombo zgodziły się przekazać Chińczykom 70% udziałów w porcie, a teren oddały w 99-letnią dzierżawę. To klasyka gatunku „made in China”, czyli wspomniany eksport usług budowlanych na kredyt z chińskich banków jako budowa strefy wpływów w strategicznych punktach świata bez uciekania się do środków militarnych, jak to czyni Putin. Innymi wysoko zadłużonymi w Chinach krajami stały się Kenia, Laos, Tadżykistan, Kirgistan, Birma, Malediwy, Mongolia, Pakistan, a w Europie Czarnogóra. Chiny, w przeciwieństwie Zachodu, nie stawiają żadnych warunków demokratyzacji, przestrzegania praw człowieka czy reform ekonomicznych. Chiny twierdzą, że jest to ekspansja handlowa, propagandowo sprzedawana nawet jako pomoc. Ale gdy przyjdzie czas, zadłużony w Pekinie ten czy inny rząd raczej nie odmówi budowy lub przebranżowienia części portu handlowego na port wykorzystywany przez chińskie siły zbrojne.

Dżibuti jest tylko jednym z wielu punktów na mapie chińskiej ekspansji, a światowe potęgi są nią zaniepokojone. Amerykanie obawiają się, że Chińczykom chodzi o kontrolę nad cieśniną Bab al-Mandab, przez którą przechodzi 10% globalnego handlu ropą. I że Dżibuti w końcu odda amerykańską bazę Chinom. Pisali o tym senatorowie z amerykańskiej komisji obrony w piśmie do doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Jednak chińska strategia też nie jest wolna od ryzyka. Pętanie krajów długami bez zawieszenia nad nimi militarnego parasola ochronnego „twardej” siły może okazać się nieskuteczne w wypadku politycznego przewrotu. Część analityków przewiduje, że jeśli Dżubuti wpadnie w kłopoty finansowe, Guelleh nie utrzyma się przy władzy. A jego następca może wysiudać Chińczyków, tak jak wysiudał inwestorów z Dubaju. Jednak Guellehwie, że Chińczycy też o tym wiedzą i liczy na to, że zrobią wszystko, by do tego nie dopuścić. Przypuszczalnie jest gotów zapłacić dowolną żądaną przez Pekin cenę, nawet jeśli będzie nią wyproszenie Amerykanów.

Trudno mówić o zorganizowanej turystyce w Dżibuti, gdyż jest to obszar pustynny i półpustynny. Ona po prostu nie istnieje, a gdyby chcieć zobaczyć największe atrakcje tego kraju, trzeba wynająć kierowcę, co jest bardzo drogie. Jednak ci, którzy zdecydują się jak ja na ten wydatek, z pewnością nie będą żałowali, wręcz przeciwnie, będą zachwyceni. Ja byłem tam latem i było dosyć ciepło z temperaturami przekraczającymi nawet 50 st. C. W samej stolicy wszędzie widać ślady byłej francuskiej kolonii z licznymi kafejkami i barami. Miasto jest bezpiecznie, gdyż wszędzie widać stacjonujące wojska. Zdecydowanie największą atrakcją kraju jest słynne Lac Abbé– wyjątkowe miejsce położone w południowo-zachodniej części kraju na granicy z Etiopią. To jedno z najbardziej imponujących jezior w Afryce Wschodniej, które przyciąga swoim niesamowitym krajobrazem i niezwykłą historią. Powierzchnia tego „jeziora”, które jest praktycznie wyschnięte, składa się z licznych wulkanicznych kominów i formacji geologicznych, które tworzą spektakularne krajobrazy. To najbardziej odległe miejsce w całym kraju, ja spędziłem tam 2 dni, z noclegiem pod gołym niebem, miałem zatem okazję obserwować zarówno spektakularny zachód jak i wschód słońca. Nie przewidziałem tylko, że w takim upale mogą funkcjonować jakiekolwiek insekty, dlatego zostałem w nocy pogryziony. Jezioro otoczone jest przez piaskowe wydmy i gorące źródła, co czyni je jednym z najbardziej niezwykłych miejsc w Afryce. To, co wyróżnia Lac Abbé spośród innych jezior to ogromne kominy geotermalne, które wyłaniają się z jego powierzchni. Te unikalne formacje geologiczne powstały w wyniku aktywności tektonicznej, której wynikiem były liczne trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów w regionie. Dzięki temu Lac Abbé jest jednym z nielicznych miejsc na ziemi, gdzie można zobaczyć tak wyraźne ślady ruchów tektonicznych. Kilka z tych wulkanicznych kominów ma wysokość sięgającą nawet 50 m, na które można się wspinać, aczkolwiek nie jest to bezpieczne. Obecność gorących źródeł wokół jeziora nadaje mu dodatkowego uroku i sprawia, że jest miejsce to ma ogromny potencjał do kąpieli termalnych, ale z pewnością nie latem. Można też w okolicy spotkać stada flamingów w naturalnych źródłach i lagunach wokół jeziora.Lac Abbé to też idealne miejsce dla miłośników ornitologii, którzy mogą podziwiać różnorodność ptaków migrujących przez te tereny. Trasa z miasta Dżibuti jest trudna i wymagająca, ale warta trudu ze względu na niesamowite widoki. Samo jezioro najlepiej jest zobaczyć wczesnym rankiem, gdy wschód słońca rozświetla kominy geotermalne i nadaje jezioru magiczną atmosferę. Oglądanie tych niesamowitych krajobrazów jest doprawdy niezapomniane, bo nie można ich znaleźć nigdzie indziej na świecie. To nie tylko podróż do piękna natury, ale także ku temu, co istniało długo przed człowiekiem.

Innym ciekawym miejscem w Dżibuti jest LacAssal – słone jezioro położone ok. 100 km na zachód od stolicy kraju. Lac Assal to najgłębsza depresja Afryki, lustro wody znajduje się 150 m poniżej poziomu morza. To także afrykański biegun gorąca. Nie byłem w stanie tam być dłużej niż 15 minut, temperatura powietrza przekraczała 50 st. C! Choć na brzegu jeziora poziom wody osiąga zaledwie kilka centymetrów, to w najgłębszym miejscu ma ponoć 60 m głębokości. To drugie pod względem najwyższego zasolenia jezioro na świecie.

Atrakcje Dżibuti to też krajobrazy. Jadąc wzdłuż wybrzeża, widzimy malownicze, wysokie klify. Po drodze można zobaczyć też tektoniczne rozpadliny i pęknięcia, z których wydobywa się dym, co jest efektem wulkanicznej aktywności występującej w tym miejscu. Szczelinę w płytach tektonicznych można też zobaczyć na Diabelskiej Wyspie. Powiększa się ona o 2 cm rocznie, co może doprowadzić finalnie do oddzielenia Somalii i części Dżibuti od kontynentu afrykańskiego. W Dżibuti można też fajnie ponurkować na miejscowych rafach koralowych. Nie są one zbyt popularne, dlatego można wciąż spotkać różnorodne gatunki wodne. Atrakcją jest rekin wielorybi, który jest ponoć największą rybą pływającą w oceanach na ziemi. Mogę tylko zachęcić do odwiedzin tego niezwykłego zakątka świata. Lepiej jednak zrobić to zimą.






38 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Namibia

Erytrea

Uganda

O mnie

Ekonomista, finansista, podróżnik.
Pasjonat wina i klusek łyżką kładzionych.

Kontakt
IMG_4987.JPG
Home: Info

Subscribe Form

Home: Subskrybuj

Kontakt

Dziękujemy za przesłanie!

Home: Kontakt
bottom of page