Burundi
- Maciej Stańczuk
- 22 lip 2022
- 22 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 24 lip 2022
Najnowsza historia Burundi nie jest wprawdzie tak dobrze znana światowej opinii publicznej jak sąsiedniej Rwandy, niemniej jest ona równie dramatyczna i tragiczna, pełna mordów i rzezi na tle etnicznym.
Za pierwotną ludność obecnego Burundi uważa się plemiona zbieracko-łowieckie Pigmejów Twa. W I tysiącleciu n.e. napływał rolniczy lud Hutu, w połowie II tysiąclecia pojawił się pasterski lud Tutsi. Państwo Urundi powstało XVI lub XVII w. Ludność Urundi stanowili w ok. 80% Hutu, a w ok. 20% Tutsi. Państwo to, omijane przez szlaki handlowe wewnątrz kontynentu, pozostawało w cieniu sąsiedniej Rwandy i stosunkowo długo było też nieznane Europejczykom, w XIX w. musiało stawić czoła zagrożeniom zewnętrznym: ekspedycjom arabskich łowców niewolników z Zanzibaru oraz penetracji europejskiej. Pierwsi eksploratorzy, R. Burton i J. Speke, dotarli tu w latach 1857–59, następnie 1871 — słynni H.M. Stanley i D. Livingstone. Umowne miejsce spotkania tych drugich jest obecnie atrakcją turystyczną Burundi ("Dr. Livingstone I presume"). W tym samym czasie pojawiali się też sporadycznie europejscy misjonarze. W 1879 roku w Rumonge nad brzegami jeziora Tanganika misjonarze z zakonu Ojców Białych (Péres Blanches) założyli swoją pierwszą misję. Z powodu wrogiego nastawienia miejscowej ludności, podejrzewającej zakonników o konszachty z arabskimi łowcami niewolników, misja przetrwała jednak zaledwie dwa lata. W drugiej połowie XIX wieku królestwo na drodze podbojów niemal dwukrotnie zwiększyło swoje terytorium, osiągając granice zbliżone z grubsza do współczesnych granic Burundi. Na konferencji berlińskiej (1885) Burundi wraz z Rwandą zostało zaliczone do niemieckiej strefy wpływów. W 1890 roku oba istniejące tam królestwa stały się formalnie częścią kolonii - Niemieckiej Afryki Wschodniej. Początek obecności militarnej Niemiec na terytorium Burundi datowany jest jednak dopiero na rok 1896, kiedy to we wsi Usumbura (Budżumbura, późniejsza stolica kraju), ustanowiony został niemiecki posterunek wojskowy. W 1899 roku terytoria obu królestw weszły w skład nowo utworzonego dystryktu o nazwie Ruanda-Urundi – administrowanego przez wojsko oraz pozostającego częścią Niemieckiej Afryki Wschodniej. Traktat z Kiganda (1903) potwierdził zależność Burundi od Niemiec. Niemieckie rządy w Burundi zakończyła I Wojna Światowa. W 1916 Burundi i Rwanda zostały zajęte przez wojska belgijskie i dołączone do Konga Belgijskiego. W 1923 r. Belgia otrzymała od Ligi Narodów mandat nad Rwandą-Urundi, które 1925 przyłączyła do Konga (po 1945 terytorium powiernicze ONZ pod administracją belgijską). Zarówno Niemcy, jak i Belgia popierały chrystianizację kraju i utrzymywały dominację Tutsi nad ludami Hutu i Twa.
Z powodu braku wystarczających zasobów ludzkich i materialnych Niemcy starali się sprawować władzę za pośrednictwem lokalnych elit. Podobnie postępowali również Belgowie. Rządy kolonialne utrzymały więc przy życiu monarchię oraz pozostałe struktury społeczno-polityczne, które funkcjonowały w Burundi w okresie przedkolonialnym. W okresie kolonialnym znacznie wzrosły jednak nierówności społeczne, a wraz z nimi również podziały etniczne, co stało się praprzyczyną późniejszych tragedii. Niemcy i Belgowie faworyzowali bowiem Tutsi, powierzając im niższe stanowiska w administracji kolonialnej. Na miejscową ludność nakładano rozmaite obciążenia (praca przymusowa, kontyngenty, podatki), zazwyczaj brutalnie egzekwowane. W rezultacie zwiększyły się – występujące jeszcze przed przybyciem Europejczyków – antagonizmy pomiędzy rozmaitymi grupami społecznymi i etnicznymi, tj. pomiędzy hodowcami i rolnikami, bogatymi i biednymi, Hutu a Tutsi itp. Ponadto Belgowie wprowadzili dokumenty tożsamości zawierające informacje o przynależności etnicznej (1933). Z drugiej jednak strony Belgowie stosując politykę „dziel i rządź” starali się rozgrywać przeciw sobie przede wszystkim najsilniejsze klany, mniejsze znaczenie przywiązując do antagonizmów etnicznych. Nie chcąc dopuścić do nadmiernego wzmocnienia monarchii i stojącego za nią klanu Bezi, Belgowie faworyzowali w szczególności klan Batare. Jego przywódca, książę Pierre Baranyanka, stał się w okresie kolonialnym głównym sprzymierzeńcem belgijskiej administracji. W 1929 roku belgijska administracja kolonialna zapoczątkowała zakrojoną na szeroką skalę reformę administracyjną. Polegała ona na likwidacji licznych autonomicznych struktur rządzonych przez lokalnych wodzów (chefferies) i włączaniu ich terytoriów w skład większych jednostek administracyjnych, zarządzanych zazwyczaj przez przedstawicieli klanów Bezi i Batare. Do 1945 roku liczbę chefferies zmniejszono ze 133 do 35. Reforma mocno uderzyła w interesy Hutu, w których rękach nie pozostała żadna chefferie; niewiele mniej ucierpieli jednak Tutsi, którzy stracili 20 z 30 chefferies. Reforma wraz ze zmianami ekonomicznymi zapoczątkowanymi przez kolonizację przyczyniła się do osłabienia tradycyjnych struktur społeczno-politycznych. Brutalny wyzysk stosowany przez kolonizatorów oraz tubylczych urzędników i zarządców doprowadził w latach 1912–1934 do wybuchu kilku krwawo stłumionych powstań chłopskich, m.in. tzw. rebelii Runyota-Kanyarufunzo we wschodniej części kraju (1922) oraz rebelii Inamujandi w północno-zachodniej części Burundi (1934). Wraz z początkiem rządów kolonialnych europejscy misjonarze wznowili swoje wysiłki ewangelizacyjne. Do 1912 roku na terytorium Burundi powstało sześć placówek misyjnych. Europejskim misjonarzom sprzyjał fakt, iż na ziemiach Burundi nie zapuścił korzeni islam, ani też żadna inna religia. Miejscowa ludność nie kultywowała również tradycji, które byłyby szczególnie trudne do pogodzenia z zasadami wiary chrześcijańskiej jak poligamia, czy wyrafinowany kult przodków. W rezultacie w latach 70-tych XX wieku już blisko 70% mieszkańców Burundi wyznawało chrześcijaństwo. Zdecydowanie najliczniejszym i najbardziej wpływowym związkiem wyznaniowym stał się Kościół Rzymskokatolicki. Przez długi czas wśród duchowieństwa przeważali Europejczycy. Po zakończeniu II wojny światowej w Burundi zaczęły narastać tendencje niepodległościowe. Dopiero w 1959 r. rząd belgijski zobowiązał się jednak do rozpoczęcia reform politycznych i zwiększenia wpływu miejscowej ludności na sprawy kolonii, zwłaszcza na szczeblu lokalnym. Wyrazicielem tendencji niepodległościowych stała się przede wszystkim powstała w 1957 roku UPRONA (Parti de l’Union et du Progrès National), na której czele stał charyzmatyczny książę Louis Rwagasore, najstarszy syn panującego monarchy Mwambutsy IV. Obok haseł nacjonalistycznych i postępowych UPRONA głosiła hasła jedności narodowej, a w jej szeregach znaleźli się przedstawiciele obu największych grup etnicznych. Belgijska administracja kolonialna z obawą obserwowała wzrost wpływów UPRONA, gdyż postrzegała tę partię jako ugrupowanie nacjonalistyczne, antybelgijskie i prokomunistyczne. Z tego względu Belgowie udzielali szerokiego poparcia konserwatywnej i prozachodniej Parti Démocrate Chrétien (PDC), na której czele stali bracia Joseph Biroli i Jean Ntitendereza. Podobnie jak w sąsiedniej Rwandzie, Belgowie starali się również podsycać aspiracje Hutu. Materialne i polityczne wsparcie Belgów, jak również przejściowe osadzenie Rwagasore w areszcie domowym, umożliwiły PDC odniesienie zwycięstwa w przeprowadzonych w 1960 r. wyborach lokalnych. Wyborczy sukces PDC dał z kolei Belgom pretekst do powierzenia tej partii dwóch tek ministerialnych w rządzie tymczasowym (1961). Postępowanie belgijskiej administracji spotkało się jednak z gwałtownymi protestami UPRONA, popartymi przez ONZ. Ostatecznie na skutek międzynarodowych nacisków Belgowie byli zmuszeni rozwiązać rząd tymczasowy i zgodzić się na przeprowadzenie wolnych wyborów parlamentarnych. Odbyły się one we wrześniu 1961 roku pod egidą ONZ. UPRONA odniosła wówczas miażdżące zwycięstwo, uzyskując 80% poparcie i zdobywając 58 z 64 miejsc w Zgromadzeniu Ustawodawczym. Misję tworzenia rządu otrzymał Rwagasore. 13 października 1961 premier elekt został jednak zamordowany przez greckiego zabójcę, wynajętego przez przywódców PDC. Wiele dowodów wskazuje, że za zabójstwem Rwagasore mogła stać również belgijska administracja kolonialna. Śmierć Rwagasore nie tylko pozbawiła kraj charyzmatycznego i cieszącego się szerokim poparciem przywódcy, lecz również zaprzepaściła ponadetniczny konsensus zbudowany przez niego w okresie walki o niepodległość. Jeszcze przed końcem 1962 roku klub parlamentarny UPRONA podzielił się na frakcje Hutu i Tutsi. Walczący o władzę i związane z nią przywileje politycy coraz częściej odwoływali się do kwestii etnicznych, aby uzyskać w ten sposób społeczne poparcie. Wzrost antagonizmów etnicznych spowodowały zwłaszcza wieści o krwawej rewolucji w sąsiedniej Rwandzie, która przyniosła obalenie tamtejszej monarchii Tutsi oraz utworzenie całkowicie zdominowanej przez Hutu republiki. Elity burundyjskich Tutsi panicznie obawiały się możliwości powtórzenia się rwandyjskiego scenariusza, podczas gdy politycy Hutu uświadomili sobie, że szerzenie idei republikańskich może im umożliwić uzyskanie pełnej i niepodzielnej władzy w państwie. Destabilizujący wpływ na sytuację w Burundi miał także napływ blisko 50 tys. uchodźców Tutsi z Rwandy, którzy podsycali wrogość wobec Hutu wśród swoich burundyjskich pobratymców. Burundi, podobnie jak Rwanda, uzyskało niepodległość 1 lipca 1962 roku. Dwa miesiące później nowe państwo stało się członkiem ONZ. W związku z kryzysem w rządzącej partii oraz wynikającym z niego paraliżem prac rządu, kluczowym czynnikiem w życiu politycznym Burundi stała się monarchia. W połowie 1963 roku król (mwami) Mwambutsa IV - panujący od 1915 r. - przejął szereg uprawnień należących dotąd do premiera i rady ministrów. Król starał się respektować równowagę między Hutu i Tutsi. Jednocześnie powierzył szereg kluczowych stanowisk rządowych członkom swojego macierzystego klanu Bezi. Z powodu zaszłości kolonialnych Tutsi utrzymali jednak w swoim ręku większość najważniejszych stanowisk w armii i administracji. Sytuację w państwie komplikowały w tym czasie zagraniczne ingerencje. Rywalizujące mocarstwa aktywnie poszukiwały bowiem sojuszników wśród miejscowych ugrupowań politycznych. Na początku stycznia 1965 zaniepokojony prochińską polityką rządu monarcha wycofał swoje poparcie dla wywodzącego się z Tutsi premiera Nyamoyi (został premierem mimo zwycięstwa Hutu w wyborach parlamentarnych). W międzyczasie nowym szefem rządu został mianowany Pierre Ngendandumwe z UPRONA, z pochodzenia Hutu. Kilka dni po objęciu urzędu Ngendandumwe został jednak zamordowany przez uchodźcę Tutsi z Rwandy. Mwambutsa podjął wówczas decyzję o rozpisaniu wyborów parlamentarnych. Odbyły się one w maju 1965 i przyniosły zwycięstwo kandydatom Hutu, którzy zdobyli 23 z 33 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym. Ku zaskoczeniu i rozgoryczeniu Hutu monarcha powierzył jednak stanowisko premiera swojemu zaufanemu doradcy, Leopoldowi Biha. W nowym rządzie Hutu otrzymali siedem tek ministerialnych, podczas gdy Tutsi przypadły trzy. Król przeprowadził jednocześnie godzącą w interesy Hutu reformę samorządową. W październiku 1965 r. grupa oficerów Hutu podjęła próbę zamachu stanu. Premier Biha został wówczas ciężko ranny, a Mwambutsa IV uciekł na terytorium sąsiedniego Konga. Już następnego dnia pucz został jednak stłumiony przez oddziały wierne rządowi, co elity Tutsi wykorzystały jako pretekst do przeprowadzenia zakrojonej na szeroką skalę czystki, mającej na celu eliminację wszelkich wpływów Hutu w życiu politycznym, siłach zbrojnych i strukturach państwowych. W wyniku tych represji elita polityczna Hutu została w znacznej mierze wymordowana. Oficerowie Tutsi zarządzili także stracenie setek szeregowych żołnierzy Hutu, umacniając tym samym dominację swej grupy w szeregach sił zbrojnych. Do mordów na tle etnicznym doszło także poza stolicą. W prowincji Muramva – mateczniku najbardziej radykalnych polityków Hutu – bojówki podburzone fałszywymi pogłoskami jakoby Tutsi usiłowali zabić monarchę, dokonały szeregu napadów, w których trakcie zabijano Tutsi i palono ich domy. W odpowiedzi władze zorganizowały akcję „przywracania pokoju i porządku”, podczas której armia i młodzieżowe bojówki UPRONA zamordowały ok. 5 tys. Hutu. W Burundi uformował się tymczasem rząd kontrolowany przez armię i zdominowany przez Tutsi. W marcu 1966 r. przebywający wciąż na emigracji monarcha wyznaczył regentem swojego syna Charlesa Ndizeye oraz nadał mu specjalne uprawnienia, obejmujące m.in. koordynację i kontrolę prac rządu. W ten sposób Ndizeye z poparciem armii i biurokracji przejął pełnię władzy w państwie, wstępując na tron jako Ntare IV. Armia i biurokracja początkowo poparły sukcesję Ntare. Radykałowie Tutsi zaczęli jednak wkrótce optować za obaleniem monarchii i wprowadzeniem systemu republikańskiego. Stosunki między rządem a monarchą stawały się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej napięte. Ostatecznie po kilku miesiącach trudnej koabitacji Ntare IV został obalony przez wojskowy zamach stanu (listopad 1966). Proklamowano wówczas powstanie republiki, na której czele stanął dotychczasowy premier i minister obrony – kapitan Michel Micombero, który ogłosił się prezydentem. Reżim Micombero systematycznie ograniczał wpływy Hutu w życiu politycznym, siłach zbrojnych i administracji. We wrześniu 1969 r. władze ogłosiły zdemaskowanie spisku, mającego na celu obalenie rządu, co stało się pretekstem do przeprowadzenia kolejnej czystki wymierzonej w Hutu. Stracono wówczas trzydziestu przedstawicieli tej grupy etnicznej zajmujących jeszcze wysokie stanowiska w rządzie i siłach zbrojnych, a także uwięziono i zabito wielu szeregowych żołnierzy Hutu. Wydarzenia z 1969 roku ugruntowały dominację Tutsi w państwie. Jednocześnie utwierdziły część radykalnych polityków i intelektualistów Hutu w przekonaniu, że przełamanie hegemonii Tutsi będzie możliwe tylko dzięki walce zbrojnej.
Od momentu narodzin Pierwszej Republiki narastał także konflikt wewnątrz rządzącej elity Tutsi. Jedna z linii podziału przebiegała pomiędzy tzw. Tutsi-Banyaruguru a tzw. Tutsi-Hima. Ci pierwsi cieszyli się tradycyjnie wysokim statusem społecznym i uznawani byli za popleczników monarchii. Z kolei Hima, którzy przejęli władzę w wyniku zamachu stanu z 1966 roku, mieli skromniejsze pochodzenie społeczne i pozostawali zazwyczaj otwarci na radykalne idee społeczno-polityczne. Drugą osią konfliktu – do pewnego stopnia pokrywającą się z konfliktem pomiędzy Hima a Banyaruguru – był spór pomiędzy frakcją Tutsi wywodzących się z południowej prowincji Bururi, a ich rodakami z centralnej prowincji Muramvya. Prezydent Micombero, Hima z prowincji Bururi, obsesyjnie obawiał się, że obalony władca planuje odzyskać tron z pomocą zagranicznych najemników, co wykorzystywała frakcja Banyabururi, aby deprecjonować swoich rywali oskarżeniami o spiskowanie na rzecz przywrócenia monarchii. Kryzys polityczny osiągnął szczytową fazę w lipcu 1971, kiedy to pod zarzutem przygotowywania monarchistycznego spisku aresztowano kilkanaście osób, w tym najważniejszych przywódców frakcji Banyamuramvya. Wiosną 1972 roku, z powodu nieustannych doniesień o prawdziwych bądź urojonych spiskach, Burundi znalazło się praktycznie na skraju anarchii. W kwietniu 1972 r. radykalni politycy Hutu wywołali z pomocą kongijskich najemników zbrojne powstanie w południowych prowincjach kraju. Z rąk powstańców zginęło wówczas od kilkuset do kilku tysięcy Tutsi. Rebelia szybko została jednak stłumiona przez rządową armię, a represje wobec jej sympatyków przekształciły się w planową i systematyczną eksterminację elity społecznej Hutu. Od końca kwietnia do września 1972 r. zamordowano w Burundi od 100 tys. do 300 tys. Hutu, a co najmniej 150 tys. zmuszono do ucieczki z kraju. Był to pierwszy odnotowany przypadek ludobójstwa w historii postkolonialnej Afryki. Niektórzy historycy określają masakrę burundyjskich Hutu w 1972 r. jako „pierwszy jednoznaczny przypadek ludobójstwa od czasów Holocaustu”. Na marginesie rzezi Hutu reżim dokonał rozprawy z innymi prawdziwymi lub domniemanymi wrogami wewnętrznymi. Zginęło wówczas m.in. wielu Tutsi-Banyaruguru. W kwietniu 1972 r. zamordowany został obalony Ntare V, który miesiąc wcześniej w tajemniczych okolicznościach powrócił do ojczyzny i od tego czasu pozostawał w areszcie domowym. Masakry z 1972 r. utwierdziły status Tutsi jako warstwy dominującej. Przez następnych 16 lat władza, jej wpływy i apanaże, przywileje i bogactwo były zastrzeżone wyłącznie dla przedstawicieli tej grupy etnicznej, podczas gdy Hutu blokowano dostęp do edukacji oraz pozbawiano ich możliwości służby w strukturach militarnych lub pracy w administracji państwowej. O wiele bardziej dalekosiężnym skutkiem ludobójstwa było jednak trwałe poróżnienie Hutu i Tutsi. Nienawiść i nieufność podsycane pamięcią o ludobójstwie były jednymi z kluczowych czynników, które doprowadziły do klęski rozpoczętego na początku lat 90-tych XX wieku procesu demokratyzacji oraz wybuchu wieloletniej wojny domowej.
W 1976 r. urzędujący prezydent Micombero został obalony przez wojskowy zamach stanu. Władzę w państwie przejęli wojskowi na czele z podpułkownik Jean-Baptiste Bagazą. Bezkrwawy pucz sprawiał z pozoru wrażenie klasycznego przewrotu pałacowego, gdyż nowy prezydent był kuzynem Micombero, wywodzącym się podobnie jak on z podgrupy Tutsi-Hima. Szybko okazało się jednak, iż nowy reżim zmierza do gruntownej przebudowy państwa i społeczeństwa, czego oficjalnym symbolem stało się uchwalenie nowej konstytucji (1981). Czasy rządów Bagazy (1976–1987) znane są odtąd w historii Burundi jako okres tzw. Drugiej Republiki. Upadek skompromitowanego reżimu Micombero powitano z ulgą zarówno w Burundi, jak też poza granicami kraju. W początkowym okresie swoich rządów Bagaza podjął bowiem szereg działań świadczących pozornie o dążeniu do załagodzenia rozdzierających kraj antagonizmów etnicznych. Sztandarowym hasłem reżimu stała się „jedność narodowa”. Władze Drugiej Republiki głosiły, iż podział społeczeństwa na Tutsi i Hutu jest sztucznym problemem wykreowanym przez rządy kolonialne, zabraniając jednocześnie jakichkolwiek publicznych lub prywatnych odniesień i aluzji do pochodzenia etnicznego. Bagaza ogłosił także amnestię wobec wszystkich Hutu przebywających na emigracji, zwolnił pewną liczbę więźniów politycznych oraz wykonywał pojednawcze gesty pod adresem innych klanów Tutsi, dyskryminowanych dotąd przez rządzących Tutsi-Hima. Jego rząd energicznie propagował powrót do tradycji i wartości z okresu przedkolonialnego, czego symbolem stało się w szczególności awansowanie języka rundi do roli jedynego języka wykładowego w szkołach średnich i podstawowych. Druga Republika była jednak państwem ściśle autorytarnym – trawionym w dodatku przez typową w Afryce korupcję i nepotyzm. Konstytucja z 1981 roku potwierdziła status UPRONA, jako jedynej legalnie działającej siły politycznej. Slogany o narodowej jedności okazały się narzędziem propagandowym, mającym przywrócić rządzącej elicie utraconą w 1972 roku legitymizację do sprawowania władzy. Z kolei zaprzeczanie istnieniu różnic etnicznych służyło przede wszystkim walce z rzekomym trybalizmem Hutu. O ile jednak w okresie rządów Micombero podstawą hegemonii Tutsi była ich całkowita kontrola nad strukturami siłowymi, o tyle reżim Bagazy zamierzał utrwalić i zabezpieczyć dominację swojej grupy etnicznej poprzez blokowanie Hutu dostępu do edukacji oraz inicjowanie odpowiednich zmian w systemie prawnym i życiu społecznym. Urzędowa dyskryminacja Hutu – w okresie Drugiej Republiki widoczna we wszystkich dziedzinach życia społecznego Burundi – była często porównywana z południowoafrykańskim apartheidem. Reżim Bagazy prowadził także politykę ograniczania praw Kościoła Rzymskokatolickiego, gdyż podejrzewał tę instytucję o wspieranie aspiracji Hutu. W latach 1977–1988 zlikwidowano katolicką prasę i szkolnictwo, wydalono setki zagranicznych misjonarzy, ograniczono swobodę kultu religijnego, a także aresztowano pewną liczbę duchownych oraz świeckich działaczy katolickich. Rozmaite prześladowania spadły również na Kościoły i wspólnoty protestanckie. W 1980 r. w Mishamo na terytorium Tanzanii, gdzie od 1972 r. funkcjonował jeden z największych obozów dla uchodźców Hutu, Rémi Gahutu założył ugrupowanie o nazwie Parti de Libération du Peuple Hutu (PALIPEHUTU). Stało się ono wkrótce najsilniejszym i najbardziej radykalnym ugrupowaniem ekstremistów Hutu. W okresie Drugiej Republiki podjęto szereg inwestycji w infrastrukturę i edukację. Niemniej Burundi pozostawało jednym z najbiedniejszych państw świata. W 1985 roku szacowano, iż 55% mieszkańców miast oraz 85% ludności wsi żyło poniżej skrajnego progu ubóstwa. Kraj stał także w obliczu eksplozji demograficznej – w latach 1972–1998 liczba ludności wzrosła z 3,5 mln do 7 mln. W połowie lat 80-tych rządy Bagazy były już skrajnie niepopularne we wszystkich warstwach społeczeństwa. W głęboko konserwatywnym kraju antykościelna polityka reżimu budziła sprzeciw nie tylko mas Hutu, lecz również wielu Tutsi. Część rządzącej elity była głęboko zaniepokojona faktem, iż represje wobec Kościoła pogorszyły międzynarodowy wizerunek Burundi oraz skonfliktowały państwo z najważniejszymi dawcami pomocy rozwojowej. Niezadowolenie w szeregach armii i państwowej biurokracji budziła również szeroko rozpowszechniona korupcja i nepotyzm. Upadek Bagazy nastąpił w 1987 r., gdy grupa oficerów i podoficerów dokonała bezkrwawego zamachu stanu. Nowym prezydentem został mianowany major Pierre Buyoya. Bezkrwawy pucz sprawiał z pozoru wrażenie klasycznego przewrotu pałacowego, gdyż Buyoya wywodził się z Tutsi oraz pozostawał od lat członkiem ścisłej elity władzy. Niemniej nowy prezydent zakończył konflikt z Kościołem oraz zainicjował pewne reformy zmierzające do liberalizacji systemu politycznego. Po latach rządów twardej ręki ta umiarkowana odwilż wzbudziła wśród Hutu ogromne nadzieje na poprawę swojego losu. Gesty wykonywane przez Buyoyę nie miały jednak większego przełożenia na postępowanie lokalnych urzędników i notabli. Prezydent nie miał zresztą zamiaru przeprowadzać żadnych reform, które zagroziłyby monopolowi Tutsi w armii i systemie władzy. Rozdźwięk między rozbudzonymi nadziejami Hutu a rzeczywistością sprawił, że napięcie polityczne w Burundi zaczęło szybko rosnąć. W 1988 r. na północy kraju wybuchło spontaniczne powstanie Hutu, wywołane prowokacjami lokalnych urzędników Tutsi oraz obawami przed powtórzeniem się ludobójstwa z 1972 roku. W trakcie kilkudniowych zamieszek zostało zabitych kilkuset Tutsi, w tym liczne kobiety i dzieci. W odwecie rządowa armia zamordowała od 15 tys. do 30 tys. Hutu, a kolejnych 50 tys. zmusiła do ucieczki z kraju. Te masakry wywołały oburzenie światowej opinii publicznej. W obawie przed międzynarodową izolacją oraz sankcjami ekonomicznymi Buyoya był zmuszony podjąć daleko idące reformy. Jeszcze w 1988 roku utworzył rządową komisję o zrównoważonym składzie etnicznym, której zadaniem miało być m.in. opracowanie rekomendacji służących budowie narodowej jedności. Powołał także nowy rząd, w którym po raz pierwszy od 1965 roku Hutu otrzymali stanowisko premiera oraz połowę tek ministerialnych. Na mocy referendum z 1991 r. przyjęta została „Karta Jedności Narodowej”. Definitywny koniec zimnej wojny oraz rosnąca presja Zachodu na reformy demokratyczne i wolnorynkowe w państwach Afryki zmusiły niebawem Buyoyę do dalszych ustępstw wobec Hutu i opozycji politycznej. Nowa konstytucja, przywracająca system wielopartyjny, uwzględniająca zasady trójpodziału władzy i rządów prawa, a także gwarantująca obywatelom podstawowe prawa człowieka uchwalona została w 1992 r. Liberalizacja systemu politycznego napotkała na opór ze strony ekstremistów z obu grup etnicznych. Radykałowie Tutsi byli przeciwni jakimkolwiek ustępstwom na rzecz Hutu, podczas gdy ekstremiści Hutu odrzucali każdy kompromis, który nie gwarantował ich rodakom pełnej i niepodzielnej władzy w państwie. W rezultacie na przełomie lat 80- tych i 90-tych XX wieku sytuacja polityczna w Burundi pozostawała napięta, nierzadko dochodziło również do aktów przemocy na tle etnicznym. Największy kryzys miał miejsce jesienią 1991, kiedy to bojownicy PALIPEHUTU przypuścili serię skoordynowanych ataków na obiekty wojskowe i policyjne w stolicy oraz w dwóch innych prowincjach. Zabito wówczas kilkuset cywilnych Tutsi. Rebelia została jednak szybko stłumiona, a wojsko wraz ze służbami bezpieczeństwa przystąpiło do rozprawy ze wszystkimi prawdziwymi i domniemanymi zwolennikami PALIPEHUTU. W wyniku odwetowych masakr poniosło śmierć nawet do 3 tys. Hutu, w tym wiele kobiet i dzieci. W 1993 r. przeprowadzono pierwsze w historii Burundi wolne wybory prezydenckie. Bezapelacyjnym zwycięzcą okazał się kandydat umiarkowanej opozycji Hutu, Melchior Ndadaye. Jego partia – Front pour la Démocratie au Burundi (FRODEBU) – odniosła również całkowite zwycięstwo w przeprowadzonych w tym samym roku wyborach parlamentarnych, uzyskując poparcie 71% głosujących oraz zdobywając 65 mandatów w 81-osobowym Zgromadzeniu Narodowym. Po miesiącu ppłk. Ningaba, były szef gabinetu prezydenta Buyoyi, podjął próbę zamachu stanu, chcąc w ten sposób zahamować demokratyczne przemiany. Niedoszły pucz został jednak błyskawicznie stłumiony, a Ningaba i jego współpracownicy zostali aresztowani i uwięzieni. Ndadaye usilnie starał się podkreślać, iż jest reprezentantem wszystkich Burundyjczyków, a kierowana przez niego partia nie ma charakteru monoetnicznego. Powołał rząd koalicyjny, w którym stanowisko premiera objęła Sylvie Kinigi – Tutsi, członkini UPRONA. W 23-osobowym gabinecie zasiadło piętnastu Hutu i ośmiu Tutsi. Ponadto Tutsi zachowali całkowitą kontrolę nad siłami zbrojnymi. Ekstremistyczna frakcja Tutsi, wciąż zachowująca duże wpływy w armii i aparacie państwowym, nie potrafiła się pogodzić z utratą monopolu władzy. W październiku 1993 r. doszło do kolejnej próby zamachu stanu, zbuntowanym żołnierzom udało się zamordować prezydenta Ndadaye oraz kilku jego najbliższych współpracowników. Na wieść o śmierci Ndadaye wieśniacy Hutu, kierowani w wielu wypadkach przez lokalnych działaczy FRODEBU, przystąpili do masowych pogromów Tutsi, w których trakcie zamordowano tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci. W odwecie zdominowana przez Tutsi armia rozpoczęła zakrojone na szeroką skalę masakry Hutu. W wyniku obustronnych pogromów, do których doszło po śmierci Ndadaye, zginęło prawdopodobnie od 30 tys. do 100 tys. ludzi. Od 400 tys. do 700 tys. Hutu uciekło do sąsiednich krajów. Tymczasem z powodu nieprzychylnej reakcji społeczności międzynarodowej, groźby wybuchu otwartej wojny domowej oraz braku poparcia ze strony umiarkowanej części elit Tutsi, puczyści już po kilku dniach byli zmuszeni oddać władzę nowemu rządowi cywilnemu. Na mocy porozumienia zawartego przez umiarkowanych polityków Hutu i Tutsi, stanowisko prezydenta objął Cyprien Ntaryamira, Hutu z FRODEBU, podczas gdy Anatole Kanyenkiko, Tutsi z UPRONA, otrzymał stanowisko premiera. UPRONA i pozostałe partie opozycyjne uzyskały także 40% tek ministerialnych w rządzie koalicyjnym.
Zabójstwo Ndadaye i będące jej konsekwencją obustronne rzezie na tle etnicznym skutecznie zahamowały proces demokratyzacji, zniszczyły rodzący się międzyetniczny konsensus oraz trwale zdestabilizowały państwo. Umiarkowani politycy Hutu i Tutsi zdołali co prawda chwilowo powstrzymać wybuch konfliktu na pełną skalę, lecz po śmierci prezydenta Ntaryamiry, który wraz z prezydentem Rwandy Habyarimaną zginął na pokładzie prezydenckiego samolotu zestrzelonego nad lotniskiem Kigali (1994), sytuacja polityczna w Burundi uległa dalszemu pogorszeniu. Ekstremiści Tutsi, którzy wkrótce zdobyli dominującą pozycję w szeregach UPRONA i sprzymierzonych z nią partii, uznawali FRODEBU za „partię ludobójców” i wszelkimi środkami starali się pozbawić ją realnego wpływu na sprawy państwa. Paramilitarne bojówki Tutsi – otwarcie wspierane przez pozostającą poza kontrolą rządu armię – szerzyły terror na terenie całego kraju, dokonując m.in. krwawych pogromów w zamieszkiwanych przez Hutu dzielnicach Bużumbury. Kolejny prezydent Ntibantunganya (Hutu z FRODEBU) oraz jego będąca w rozsypce partia byli pozbawieni autorytetu i realnej władzy, co zmuszało ich do kolejnych ustępstw wobec Tutsi.
W tych okolicznościach wśród mas Hutu coraz większą popularność zdobywała idea walki zbrojnej. W 1994 r. z szeregów FRODEBU wyłamała się radykalna frakcja pod kierownictwem Leonarda Nyangomy, na bazie której powstało nowe ugrupowanie polityczne – CNDD (Conseil National pour la Défense de la Démocratie). Zbrojne ramię CNDD, tzw. FDD (Force pour la défense de la démocratie), w oparciu o bazy w Zairze rozpoczęło wojnę partyzancką ze zdominowaną przez Tutsi armią. Walkę podjęły także ugrupowania powstałe na bazie częściowo rozbitego w 1991 r. PALIPEHUTU – w szczególności Forces Nationales de Liberation (PALIPEHUTU-FNL) oraz Front de Libération National (FROLINA). Do 1996 r. z Bużumbury wypędzono praktycznie wszystkich Hutu, podczas gdy na obszarach wiejskich Tutsi mieli szansę przetrwać tylko w strzeżonych przez wojsko obozach dla uchodźców. W lipcu 1996 armia zerwała ostatecznie z pozorami demokracji i obaliła prezydenta Ntibantunganyę, przywracając do władzy Pierre'a Boyoyę. W Burundi trwała odtąd otwarta wojna domowa pomiędzy rządową armią i paramilitarnymi milicjami Tutsi a partyzanckimi ugrupowaniami Hutu. Rebelianci byli zbyt słabi militarnie, by móc przeprowadzić zwycięską ofensywę przeciw siłom rządowym. Trapiły ich bowiem wewnętrzne podziały oraz chroniczne braki broni, zaopatrzenia i funduszy. Niemniej rebelianci byli w stanie zadawać przeciwnikowi odczuwalne ciosy. W trakcie działań zbrojnych obie strony dopuszczały się licznych zbrodni wojennych. Wojna domowa pochłonęła łącznie blisko 300 tys. ofiar oraz całkowicie zrujnowała gospodarkę kraju. Na skutek międzynarodowych zabiegów już w lipcu 1998 r. w tanzańskiej Aruszy rozpoczęły się negocjacje pokojowe. W 2000 r. koalicja siedmiu partii Hutu (tzw. G-7) oraz koalicja dziesięciu partii Tutsi (tzw. G-10) w obecności prez. Clintona podpisały porozumienie pokojowe, które przewidywało m.in. przerwanie działań wojennych, a także powołanie tymczasowego rządu koalicyjnego, złożonego z przedstawicieli partii reprezentujących interesy Hutu i Tutsi, który miał sprawować władzę w Burundi przez okres trzech lat – tj. do czasu przyjęcia nowej konstytucji i przeprowadzenia demokratycznych wyborów. Na mocy porozumienia stanowisko prezydenta piastował nadal Pierre Buyoya, podczas gdy funkcję wiceprezydenta objął Ndayizeye - Hutu z FRODEBU. Po upływie 18 miesięcy Buyoya ustąpił, a na stanowisku prezydenta zastąpił go Ndayizeye. Porozumienie z Aruszy nie przełożyło się na stabilizację kraju, gdyż dwa największe ugrupowania rebelianckie – CNDD-FDD oraz PALIPEHUTU-FNL – kontynuowały walkę zbrojną. Przełomem okazało się dopiero podpisanie porozumienia w Dar es-Salaam (2003), na którego mocy CNDD-FDD przerwało walkę zbrojną i dołączyło do rządu koalicyjnego. Skuteczna integracja bojowników CNDD-FDD z państwowymi strukturami siłowymi, stała się jednym z kluczowych czynników zapewniających trwałość porozumienia pokojowego. Duże znaczenie dla sukcesu procesu pokojowego miało także rozlokowanie w Burundi w kwietniu 2003 liczącej 3335 żołnierzy misji pokojowej Unii Afrykańskiej. W 2004 roku rozpoczął się proces rozbrajania, demobilizacji i reintegracji. W tym samym roku misja pokojowa UA została zastąpiona przez misję pokojową ONZ. Tylko w latach 2004–2005 z obozów w Tanzanii powróciło do Burundi blisko 170 tys. uchodźców. Na mocy referendum z 2005 r. przyjęta została nowa konstytucja, która przywracała rządy demokratyczne, wdrażając jednocześnie szereg rozwiązań i mechanizmów gwarantujących równowagę pomiędzy Hutu a Tutsi. Tymczasowy parlament przyjął również nowe prawo wyborcze. W 2005 r. przeprowadzono wybory lokalne, w których bezapelacyjne zwycięstwo odniosła CNDD-FDD. Tego samego roku odbyły się też wybory parlamentarne, w których ponownie zwyciężyła CNDD-FDD, uzyskując poparcie rzędu 58,23% Międzynarodowi obserwatorzy uznali wybory za wolne i uczciwe, a ataki podejmowane przez radykałów na chronione przez żołnierzy ONZ lokale wyborcze nie zdołały zakłócić ich przebiegu. Obie izby parlamentu na wspólnym posiedzeniu wybrały prezydentem przywódcę CNDD-FDD, Pierre'a Nkurunzizę. PALIPEHUTU-FNL odrzucały porozumienie pokojowe i kontynuowały walkę. W trakcie działań zbrojnych obie strony dopuszczały się zbrodni wojennych. W 2006 r. rebelianci podpisali porozumienie pokojowe z rządem Nkurunzizy, lecz bardzo szybko zostało ono złamane. Dopiero w kwietniu 2009 r. przywódca PALIPEHUTU-FNL, Agathon Rwasa, zgodził się na zaprzestanie walki zbrojnej i przekształcenie swojej organizacji w partię polityczną. Rząd Nkurunzizy szybko znalazł się w ogniu krytyki ze względu na oskarżenia o łamanie praw człowieka i korupcję. Latem 2006 r. kryzys polityczny wywołało aresztowanie kilku liderów opozycji (zarówno Hutu, jak i Tutsi). W 2010 r. Nkurunziza zapewnił sobie reelekcję dzięki zwycięstwu w bezpośrednich wyborach prezydenckich. Głosowanie zostało jednak zbojkotowane przez kandydatów opozycji. W lipcu 2010 CNDD-FDD ponownie zwyciężyła w wyborach parlamentarnych.
Ostatnie 15 to okres rządów wywodzącego się z plemienia Hutu - Nkurunzizy. Z początku udawało mu się odnosić duże sukcesy, w tym zjednoczyć podzielony etnicznie naród po krwawym konflikcie, który kosztował życie 300 tys. osób oraz odbudowywać gospodarkę, za co dostał siedem różnych międzynarodowych nagród pokojowych. Z czasem jednak Nkurunziza, jak wielu przywódców w tym rejonie Afryki, zamieniał się w autokratę. Przede wszystkim nie miał zamiaru rozstawać się z władzą. W 2015 r., po upływie dwóch kadencji, postanowił pozostać na urzędzie na trzecią. Nkurunziza uznał bowiem, że wbrew konstytucyjnej zasadzie dwóch kadencji prezydenckich może się ubiegać o trzecią, bo na pierwszą powołał go parlament, a nie jak w kolejnej społeczeństwo w powszechnych wyborach. Dlatego stanął do kolejnych. Ponadto poinformował swoich poddanych, że niemal skłaniał się już do opuszczenia urzędu, ale wtedy dostąpił wizji samego Boga, który miał go poprosić o kandydowanie na kolejną kadencję. Ta rzekoma interwencja Boga spowodowała, że wybory z 2015 r. zakończyły się walkami ulicznymi, nieudaną próbą zamachu stanu i ucieczką ponad 150 tys. przeciwników prezydenta do sąsiednich krajów. Zgodę na taką interpretację dał Sąd Konstytucyjny, ale jego wiceprzewodniczący jeszcze przed wyborami zbiegł z kraju i przyznał, że został do podjęcia takiej decyzji zmuszony. Co więcej, w kraju, gdzie 2 na 3 uprawnionych do głosowania nie umie czytać i pisać, a głos oddaje się odciskając umoczony w tuszu palec obok logo danej partii, oszustwa wyborcze są bardzo łatwe. Ostatecznie Nkurunziza zdusił próbę puczu i utrzymał się u władzy. Ale liczący niecałe 12 mln mieszkańców kraj zaczął podupadać. I to zarówno gospodarczo, jak i politycznie. Tylko 3 proc. mieszkańców ma tam nieprzerwany dostęp do elektryczności. Burundi kilka razy zajmowało też pierwsze miejsce w Światowym Indeksie Głodu. Z kolei prezydent zaczął ostro rozprawiać się z opozycją i tłumić wolność słowa. Doszło nawet do zabójstw jego przeciwników politycznych. W 2017 r. – na wszelki wypadek – Burundi wycofało się spod jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego. W 2019 r. wypędzono zaś monitorujących przestrzegania praw człowieka pracowników ONZ. W 2021 r. Nkurunziza ponownie chciał ubiegać się o prezydenturę, ale głosy sprzeciwu podniosły się nawet w jego własnej partii CNDD–FDD, najwyraźniej też sam Pan Bóg miał też już dość Nkurunzizy. W końcu pod naciskami, które płynęły także od społeczności międzynarodowej, Nkurunziza uległ i ze swoich planów się wycofał. Namaścił jednak następcę generała Evariste'a Ndayishimiye, czyli dotychczasowego sekretarza generalnego CNDD-FDD, który w maju 2021 r. wygrał wybory zdobywając oficjalnie 68 proc. głosów, choć opozycja alarmowała o wielu nieprawidłowościach. Nkurunziza miał zatem pokojowo rozstać się z władzą (co samo w sobie było absolutnym ewenementem w historii Burundii), choć zarezerwował sobie tytuł „Najwyższego lidera patriotyzmu”, a także luksusową wille oraz dużo pieniędzy. I zapewne nieformalny wpływ na krajową politykę. Ale z tych planów nic nie wyszło, bo niepodziewanie, w wieku zaledwie 55 lat, zmarł 8 czerwca. Jako były nauczyciel gimnastyki Nkurunziza znany był z fanatycznego uwielbienia sprawności fizycznej (mimo że odkąd został w 2005 r. prezydentem mocno przytył i zaniedbał swoją kondycję) i wszelkich sportów, a zwłaszcza piłki nożnej (sam trenował wojskową drużynę Alleluja), wybrał się na mecz siatkówki do rodzinnego Ngozi. Po nieudanej próbie wojskowego zamachu stanu w 2015 r. przeniósł się tam z Budżumbury. To właśnie w Ngozi Nkurunziza zamierzał osiąść już w sierpniu, po przejściu na prezydencką emeryturę. Zasłabł podczas oglądania meczu. Natychmiast zabrano go do szpitala. Na początku informowano o poprawie jego stanu, ale po kilku dniach ostatecznie stwierdzono jego zgon. Oficjalna przyczyna to atak serca, ale wielu Burundyjczyków wcale nie wierzy w rządowy komunikat. I podejrzewa, że Nkurunziza w istocie chorował na COVID-19, czyli, że zabił go koronawirus, który prezydent publicznie bagatelizował. Przywódca Burundi nie negował, tak jak np. przywódcy Korei Północnej czy Tadżykistanu, obecności nowego patogenu w swoim kraju, ale podobnie do białoruskiego prezydenta Łukaszenki uważał go za tak samo groźny jak wirusy grypy czy przeziębienie. W Burundi nie wprowadzono żadnych przeciwepidemicznych obostrzeń, a Nkurunziza przekonywał, że kraj znajduje się pod specjalną boską ochroną. „Burundi, wierzcie albo nie, podpisało pakt z Bogiem” – przekonywał prezydencki rzecznik. Tymczasem 10 dni przed śmiercią prezydenta zachorowała jego żona. Z powodu fatalnej jakości burundyjskiej służby zdrowia przetransportowano ją do luksusowego szpitala w Nairobi w Kenii. Nieoficjalne źródła w pałacu przekonywały, że prezydentowa zakaziła się koronawirusem. Jej mąż zmarł oficjalnie na atak serca, ale w dniu zasłabnięcia miał mieć wysoką gorączkę i problemy oddechowe. Pan Bóg najwyraźniej miał już dosyć Nkurunzizy i tym razem już nie tylko nie go o przedłużenie urzędowania o kolejną kadencję, ale też zdecydował przenieść gorliwego prezydenta do innego, lepszego świata i ostatecznie oswobodzić Burundyjczyków od kolejnego tyrana. Oficjalnie koronawirus w małym stopniu uderzył w Burundi. Według tamtejszego ministerstwa zdrowia stwierdzono tylko 85 zakażeń, a zmarła z tego powodu zaledwie jedna osoba. Ale zaufanie do polityki informacyjnej władz jest bardzo małe zarówno w samym Burundi, jak i na świecie. Poza tym kraj właściwie nie przeprowadza testów na obecność wirusa (poza obowiązkowymi testami dla nielicznych przyjeżdżających cudzoziemców, którzy muszą taki test wykonać na lotnisku w Burudżumburze za 100$, którego wyników nikt nie analizuje). Do połowy 2021 r. wg. oficjalnych źródeł zrobiono ich zaledwie… 382. Mniej testują już tylko małe wyspiarskie państewka na oceanach, ale one mają nawet kilka tysięcy razy mniej mieszkańców. Doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego jeszcze rząd PiS w Polsce nie benchmarkuje się jeszcze z Burundi w dziedzinie walki z koronawirusem. Do tego podczas wyborów prezydenckich w 2021 r. nie zastosowano żadnych zasad dystansowania społecznego. Wyborcy tłoczyli się przed nielicznymi lokalami wyborczymi w długich i ciasnych kolejkach. Nie mieli też dostępu do płynów dezynfekcyjnych, a nawet wody z mydłem. Maseczek nie nosi w tym kraju prawie nikt. Być może świadom zagrożenia prezydent Nkurunziza dzień przed głosowanie wyrzucił z kraju całą stałą misję Światowej Organizacji Zdrowia, która zajmowała się tam nie tylko koronawirusem, ale także Ebolą, polio czy walką z chorobami pasożytniczymi. Dlatego wielu Burundyjczyków wierzy, że w ich kraju epidemia może szaleć na całego, a ofiarą koronawirusa mogli paść nawet ustępujący prezydent i jego małżonka.
Po raz pierwszy w historii niepodległego Burundi istniała realna szansa pokojowego przekazania władzy (chociaż do innej osoby z tej samej partii), ale i ona została zaprzepaszczona. Nkurunziza rządził twardą ręką w sposób absolutnie bezkompromisowy. Nie wahał się wywołać bezsensowny krwawy konflikt, by tylko utrzymać się u władzy. Tysiące protestujących zostało brutalnie zabitych. Podobnie „pilnował” porządku w swojej partii. Tępił jakąkolwiek wewnętrzną opozycję poprzez liczne czystki oraz bezwzględne tłumienie wolnej prasy. Do pilnowania porządku w kraju i swoich interesów stworzył organizację siepaczy Imbonerakure - czyli milicję, która bardzo skutecznie terroryzowała każde przejawy realnej i wydumanej opozycji. Dlatego jego śmierć oznacza nową szansę dla tego 11-milionowego narodu. Wybranie swojego następcy przez skorumpowanego dyktatora nie jest nową praktyką w Afryce. Ten model przekazania władzy przy zachowaniu kontroli sytuacji miał też miejsce w DR Kongo i Angoli. Dlatego trudno zakładać, że następca Nkurunzizy może wnieść jakąkolwiek nową jakość dla poprawy smutnej egzystencji przeciętnego Burundyjczyka. Raczej będzie to kontynuacja zachowania rozległych interesów armii i elit partii rządzącej.
Gospodarczo Nkurunziza doszczętnie zniszczył kraj, który stał się globalnym pariasem. Stosunki z międzynarodowymi instytucjami finansowymi zostały zamrożone. Oskarżany przez wspólnotę międzynarodową o łamanie praw człowieka Nkurunziza zerwał wszystkie relacje z światem zewnętrznym. Przegonił z kraju wszystkie NGO, wyrzucił też cały personel instytucji międzynarodowych zatrudniony w Burundi. W 2021 r. wyrzucony z kraju został nawet przedstawiciel WHO. Kraj należy do najbiedniejszych na świecie według wszystkich dostępnych statystyk. Gospodarka oparta jest na skrajnie nieefektywnym rolnictwie. Zatrudnia ono 70% siły roboczej, a wytwarza zaledwie 33% PKB. Kraj mógłby być samowystarczalny, ale od lat zmuszony jest importować żywność, której wytwarza zbyt mało by wyżywić dramatycznie rosnącą ludność. Przyrost naturalny należy do najwyższych na świecie (2,5% rocznie!). Przeciętna kobieta burundyjska rodzi aż 6,3 dzieci, czyli ok. trzykrotnie więcej niż wynosi średnia światowa. W 2014 r. przeciętna wielkość ziemi rolnej gospodarstwa domowego wynosiła zaledwie 1 akr, co powoduje, że z tak niewielkiej działki trudno wyżywić liczne rodziny. W konsekwencji panuje ogromna bieda. Wg. publikowanego globalnego indeksu biedy (Global Hunger Index) Burundi należy do krajów, gdzie panuje największy głód i niedożywienie ze wszystkich sklasyfikowanych krajów na świecie. Mimo, że na terenie Burundi znajdują się potwierdzone złoża ropy, niklu czy miedzi, ze względu na niepewną sytuację związaną z bezpieczeństwem wewnętrznym i permanentną niestabilnością nie pojawiają się inwestorzy zagraniczni z kapitałem. Przeludnienie, erozja i degradacja ziemi uprawnej oraz konflikt wewnętrzny spowodowały kontrakcję gospodarki od 2015 r. Na długo przed pandemią PKB kraju spadało. Pandemia jeszcze te negatywne tendencje wzmocniła. PKB na mieszkańca w Burundi spadł poniżej 700 $ (PPP!) w 2020 r. W 2020 r. samo PKB skurczyło sie ponownie o 3,3%. W 2021 r. wg. Banku Światowego już 87,1% ludności egzystowały poniżej granicy ubóstwa (za mniej niż 1,90 $ dziennie), co jest absolutną katastrofą i wyrzutem sumienia dla całego cywilizowanego świata. Ze względu na Covid-19 granice kraju były zamknięte przez 1,5 roku. Wzrost gospodarczy w 2021 r. wyniósł ok. 2%, przy wzrastającym deficycie finansów publicznych i inflacji, nowy prezydent - Ndayishimiye zwrócił się do Banku Światowego o dofinansowanie programu szczepień przeciwko Covid-19, który ruszył dopiero w 2022 r. Będzie mu bardzo ciężko w takiej sytuacji osiągnąć zakładany cel zrównoważenia finansów publicznych przy takim poziomie potrzeb społecznych i jeszcze większej biedzie. Ten kraj jeszcze długo będzie na garnuszku możnych tego świata.
Burundi jest zupełnie nieodkrytą atrakcją turystyczną. Zachwyca jezioro Tanganika, jedno z największych w Afryce. Niesamowite jest ujście rzeki Rusizi do Tanganiki z wyjątkowo pięknymi kolorami wody, bogactwem fauny, przede wszystkim z licznymi hipopotamami, które można obserwować z bliska, co nie zawsze jest bezpieczne. Ciekawe jest też wnętrzne kraju poza stolicą Bujumburą, podóżuje się zupełnie bezpiecznie. Ludzie są przyjaźni i otwarci, w przeciwieństwie do Rwandy można też bez problemów rozmawiać o podziałach etnicznych w kraju. W Burundi widać wyraźnie, że podział między Hutu i Tutsi jest nadal aktualny i konflikt może wybuchnąć w każdej chwili, jeśli zostanie sprowokowany przez nieodpowiedzialnych polityków. Obym nie był złym prorokiem.







































Comments