Boliwia to kraj o niezwykle barwnej historii, pełnej kontrowersyjnych postaci, różnorodnych koncepcji politycznych i gospodarczych, o największej liczbie przewrotów politycznych i zamachów stanu na całym kontynencie, a pewno też na świecie (58 w XX wieku!!!). W dalekiej przeszłości część imperium Inków, następnie kraj został podbity przez hiszpańskich kolonizatorów pod wodzą Pizarra, aż do uzyskania niepodległości w 1825 głównie za sprawą Simona Bolivara. Po licznych wojnach z praktycznie wszystkimi sąsiadami (Chile, Argentyną, Brazylią, Peru, Paragwajem) Boliwia straciła znaczną części swojego terytorium, wraz z istotnym strategicznie dostępem do Oceanu Spokojnego (co do dzisiaj odbija się czkawką), prowincją Chaco, czy regionem Acre bogatym w drzewa kauczukowe.
Boliwia wielokrotnie w swojej historii eksperymentowała na żywym organiźmie swojej gospodarki z różnymi koncepcjami ekonomicznymi. I tak po 1936 roku w wyniku - a jakże puczu wojskowego - niejaki pułkownik Toro wprowadził interwencjonizm gospodarczy w stylu sowieckim, znacjonalizował spółki naftowe i oczywiście zakazał działalności innych partii poza własną lewicową. Kolejni prezydenci przejmujący władzę zwykle na drodze puczu albo jeszcze bardziej przykręcali śrubę narodowo-patriotyczną (taki pseudo "patriotyzm" zawsze był dla nich ważny) w duchu bolszewickim, albo do głosu dochodziły różne skrajności prawicowe bądź marksistowskie. Lata 40-te XX wieku obfitowały w szczególnie dużą ilość zamachów stanu. Na początku lat 50-tych obalone zostały rządy junty wojskowej i władzę przejął na niewiarygodnie długi okres 12 lat Rewolucyjny Ruch Nacjonalistyczny, w którym ścierały się dwie koncepcje rozwojowe kraju - jakże typowe nie tylko dla Boliwii - bardziej prawicowy, szukający wsparcia w USA i lewicowy dążący do interwencjonizmu gospodarczego. Ten okres względnej stabilności skończył się oczywiście zamachem stanu w 1964 roku, w wyniku którego do władzy wróciła junta wojskowa. Wojskowi przyjęli bardzo liberalny kurs gospodarczy oparty na ścisłej współpracy z USA. W ramach rządzącej junty po kilku latach doszło do obalenia frakcji proamerykańskiej przez oficerów głoszących powrót do rewolucyjnego nacjonalizmu i odwrócenia sojuszy międzynarodowych: wojskowi rewolucjoniści zamienili sojusz z USA na zbliżenie ze Związkiem Sowieckim. Ten chaos trwał rok i skończył się przejęciem władzy (oczywiście w wyniku zamachu stanu) przez nowego silnego człowieka Boliwii: Hugo Banzera, który przywrócił liberalną politykę gospodarczą, ale przy okazji istotnie ograniczył swobody konstytucyjne. Nieudolność i zapędy dyktatorskie Banzera doprowadziły do fali niepokojów społecznych i w końcu do jego obalenia przez innego generała Meza Tejadę, który przebił swoich poprzedników brutalnością swoich rządów i fizycznym unicestwianiu opozycji. W jego otoczeniu znajdowali się zarówno zbrodniarze nazistowscy, jak również najemnicy europejscy, a państwowe zinstytucjonalizowanie handlu kokainą doprowadziło Boliwię do międzynarodowej izolacji. Kraj stanął na progu wojny domowej, ale w 1982 roku wojskowi ostatecznie złożyli broń, co dało początek rządom demokratycznym. Lata 80 i 90-te ubiegłego stulecia to okres demokracji liberalnej, bez zamachów stanu o nastawieniu liberalnym i proamerykańskim. Ciekawą osobą był w szczególności Sanchez de Lozada, znany jako Goni, prezydent Boliwii na początku lat 90-tych. Wykształcony w USA, o rozległych kontaktach międzynarodowych erudyta i biznesman wcielał w życie ambitne reformy gospodarcze i społeczne, angażując do ich opracowania uznane na świecie autorytety - w tym mojego guru ekonomicznego prof. H.-W. Sinna, który opracował koncepcję prywatyzacji największych przedsiębiorstw państwowych, wykorzystując swoje niedawne doświadczenia w prywatyzacji majątku państwowego w byłej NRD. Sanchez de Lozada ograniczał też uprawę koki, nie wahał się zamykać przynoszące straty kopalnie cyny, otworzył kraj na inwestycje zagraniczne, ale też doprowadził do poszerzenia reprezentacji Indian w parlamencie, co paradoksalnie ułatwiło karierę polityczną Evo Moralesowi - prezydentowi Boliwii przez 3 kolejne kadencje.
De Lozada ustąpił w 2003 roku emigrując do USA, a od 2006 do 2019 władzę sprawował Indianin Morales. Jest on absolutnym ewenementem na skalę światową. Pochodzi z biednej rodziny plantatorów koki. Po śmierci ojca przejął rodzinny biznes i szybko stał się jednym z liderów związku plantatorów koki, o której nawet będąc prezydentem mówił, że jest elementem kultury panandyjskiej. On sam twierdził, że nigdy nie był przemytnikiem narkotyków, tylko farmerem koki, której liście są naturalnym produktem. Mówił ponadto, że plantatorzy koki są tylko jej producentami, sprzedają ją na rynku i na tym ich odpowiedzialność się kończy, gdyż kokaina nigdy nie była częścią andyjskiej kultury. Jak na osobę nie posiadającą wykształcenia swoiście ciekawa argumentacja. Inna ciekawa wypowiedź Moralesa, zaprzysięgłego wroga USA to by mężczyźni nie pili Coca Coli bo staną się gejami. 13 lat rządów tego praktycznie jednego z ostatnich przedstawicieli lewicy populistycznej w Ameryce Łacińskiej jest dla mnie i wielu rzeczywistych ekspertów Ameryki Łacińskiej pozytywnym zaskoczeniem. Morales nie poszedł drogą Chaveza i Maduro, nie zniszczył swym populizmem gospodarki, ale o dziwo ją ustabilizował, wzmocnił i istotnie zredukował ubóstwo. Fundamenty gospodarki boliwijskiej za jego rządów istotnie się wzmocniły. PKB na mieszkańca w czasie rządów Moralesa wzrósł o ponad 300%. W porównaniu do rządów swojego głównego adwersarza w wyborach prezydenckich na jesieni 2019 Carlosa Mesy, który wcześniej pełnił funkcję wiceprezydenta gospodarka Boliwii rozwijała się w ostatnich 14 latach w tempie przeciętnym zbliżonym do 5%, nastąpił 7-krotny wzrost depozytów ludności oraz 12-krotny wzrost rezerw walutowych w posiadaniu banku centralnego. To wszystko osiągnięto przy przeciętnie ponad 10% nadwyżce na rachunku obrotów bieżących wobec PKB, co świadczy o wysokiej konkurencyjności gospodarki. W tym czasie Boliwia odnotowała trzykrotny spadek długu publicznego do niskiego poziomu 21% PKB, bezrobocie spadło o połowę, podobnie jak skala ubóstwa, płaca minimalna wzrosła czterokrotnie, a współczynnik Giniego (nierówności społecznych) spadł z 0,58 do obecnego, ciągle jednak wysokiego poziomu 0,46. Nastąpił niekwestionowany wzrost zaufania do gospodarki, Boliwia podobnie jak Polska przeszła suchą stopą przez światowy kryzys finansowy (2009) wykorzystując nagromadzone rezerwy finansowe do finansowania inwestycji publicznych w tym okresie (Polska jednak od 5 lat trwoni dobrą koniunkturę, nawet przy wzroście PKB o ponad 5% w 2019 odnotowujemy deficyt finansów publicznych 1,8%, co pozbawiło nas poduszki fiskalnej w pandemicznym 2020, katapultując deficyt finansów publicznych do niebezpiecznego poziomu 12% PKB!). Dane statystyczne wskazują, że wzrost gospodarczy Boliwia osiągnęła nie tylko dzięki wzrostowi cen surowców, ale przede wszystkim poprzez rosnący popyt wewnętrzny. Postać Evo Moralesa to obraz fascynującej przemiany „cocalero” w sprawnego demagoga, który jednak wbrew innym południowoamerykańskim watażkom potrafił w trwały sposób poprawić byt swoich obywateli. W Europie widzieliśmy w ostatnich latach też podobną osobę: skrajnie lewicowego polityka greckiego: Alexisa Ciprasa, który mimo wielu bzdur głoszonych w trakcie kampanii wyborczej (które zresztą przyniosły mu sukces wyborczy) będąc premierem realizował pragmatyczny program, z którym się wcześniej werbalnie nie zgadzał. Dodatkowo potrafił odsunąć w krytycznym momencie ze swojego szeregu niebezpiecznych awanturników, jak swojego ministra finansów Warufakisa, który opracował i chciał wdrożyć plan wyjścia Grecji ze strefy euro, co miałoby katastrofalne konsekwencje dla pogrążonej w kryzysie i upokarzanej na każdym kroku Grecji. Myślę, że z Moralesem stało się podobnie, dlatego też zasługuje na szacunek nawet ideologicznych przeciwników. Morales stał się rzeczywistym dyktatorem, mimo przegranego referendum w sprawie przedłużenia kadencji prezydenckich wykorzystał podległy sobie sąd najwyższy dla zalegalizowania przedłużenia swojego panowania o kolejne 2 kadencje wbrew woli narodu. Bez skrupułów wykorzystywał kasę publiczną dla celów swojej kampanii, cały kraj w czasie kampanii wyborczej w 2019 roku oblepiony był jego malowidłami i prymitywnymi sloganami wyborczymi. Morales jest niesamowicie sprawny marketingowo. 6 lat temu podpisał zawodowy kontrakt z klubem piłkarskim Santa Cruz. Kontrakt gwarantował mu wprawdzie tylko 200 dolarów miesięcznie, ale 60-letni dzisiaj Morales został najstarszym zawodowym piłkarzem na świecie! W takich wizerunkowych akcjach jest wybitnym specjalistą.
Swoją 4 kadencję Morales wprawdzie wygrał, ale okazało się, że przy okazji dopomógł swojemu szczęściu i w dużej mierze sfałszował wyniki wyborów. Fakt ten został zresztą potwierdzony przez Organizację Państw Amerykańskich. W październiku 2019 miał miejsce bunt przeciwko Moralesowi. Doszło do starć jego zwolenników i przeciwników oraz walk ulicznych z policją. Rozruchy w całym kraju spowodowały, że posłuszeństwo Moralesowi wypowiedziało wojsko, a to oznacza w Ameryce Płd. koniec władzy. Morales uciekł do Meksyku, a następnie do Argentyny, a władzę przejął rząd tymczasowy, który rozpisał nowe wybory, mające się odbyć w ciągu pół roku. Nie doszły one jednak do skutku ze względu na wybuch pandemii koronawirusa. Wielu byłych członków rządu i współpracowników Moralesa uciekło z kraju razem ze swoim szefem, inni zostali aresztowani w atmosferze nagonki i polowania na czarownice. Przeciwko Moralesowi posypała się lawina zarzutów nie tylko o sfałszowanie wyborów, lecz też o przestępstwa pospolite, a nawet o terroryzm. Taki jest już jednak urok boliwijskiego wymiaru sprawiedliwości, ścigającego rzekomych przestępców w zależności od tego, kto aktualnie sprawuje władzę w kraju, tym bardziej, że po październikowych (2020) wyborach wygranych przez partię Moralesa MAS parlament przygotowuje akt oskarżenia przeciwko tymczasowej prezydent oraz byłemu premierowi, nakaz aresztowania Moralesa oczywiście został już cofnięty. Mało kto spodziewał się zwycięstwa MAS w obu izbach parlamentu oraz kandydata partii na prezydenta - Luisa Arce, byłego ministra gospodarki (odpowiedzialnego m. in. za nacjonalizację złóż ropy, gazu, kopalni i telekomunikacji) za rządów Moralesa. Arce wygrał w pierwszej turze, zdobywając 54% głosów, pokonując przy tym Carlosa Mesę, który uzyskał 32%. Liczba głosów oddanych na Arce była na poziomie poparcia Moralesa w 2005 roku, gdy ten po raz pierwszy wygrał wybory i zastąpił na urzędzie Carlosa Mesę. Mimo brutalnej i agresywnej kampanii wyborczej głosowanie przebiegło spokojnie, obyło się bez walk i starć ulicznych. Pierwsze wypowiedzi nowego prezydenta charakteryzują się dużą powściągliwością, kompletnie obcą Moralesowi. Arce zobowiązał utworzenie rządu jedności narodowej, obiecał też, że będzie rządzić w sposób umiarkowany. Wspomniał też o woli unikania błędów popełnionych za czasów rządów Moralesa. Jeśli jednak zacznie urzędowanie od posadzenia za kratkami swoich opozycyjnych oponentów, to trudno będzie jego słowa brać na poważnie. Morales zapowiedział swój powrót do kraju po zaprzysiężeniu i objęciu urzędu przez nowego prezydenta na początku listopada 2020. Nie jest jasne, jaka będzie jego rola w Boliwii, gdyż formalnie pozostaje on nadal szefem rządzącej partii MAS. Niemniej nowy prezydent nie widzi dla Moralesa miejsca w rządzie. W wywiadzie dla El Pais stwierdził, że rolą Moralesa jest przewodzenie partii, ale w rządzie nie będzie miał on udziału. Sam Evo Morales twierdzi, że po powrocie do Boliwii chce zamieszkać w swoim domu, deklaruje, że nie będzie się wtrącał do rządzenia i chce się zająć szkoleniem nowych przywódców i hodowlą ryb. Twierdzi wprawdzie, że hodowla ryb, którymi zajadał się na wygnaniu w Argentynie to dobry interes, z którego można wyciągnąć po kilka tysięcy dolarów, ale to chyba nie będzie podstawowe źródło jego dochodów. Niejasne są w szczególności jego kontakty z producentami i handlarzami narkotyków (Boliwia to trzeci największy producent kokainy). W czasie swojego pobytu w Boliwii słyszałem na ten temat wiele opowieści. Przyszłość Boliwii obarczona jest zatem wieloma znakami zapytania, ciekawe też jak długo kraj wytrzyma eksperyment z omnipotentnym państwem i czy Luis Arce będzie kontynuował politykę społeczną swojego poprzednika.
Pomijając nieciekawą, ale pasjonującą politykę Boliwia jest naprawdę przepięknym krajem o niewiarygodnych i nieodkrytych walorach turystycznych. Altiplano to dla mnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Warto się tam wybrać, mimo trudów dalekiej podróży, nieuniknionych problemów zdrowotnych ze względu na oddychanie rozrzedzonym powietrzem (obszar położony jest w całości na ekstremalnych wysokościach nie spadających poniżej 4000m), problemów z oddychaniem (każdy hotelik dysponuje na szczęście butlami z tlenem) oraz słabą infrastrukturą turystyczną (na szczęście), bardzo silnie operującym słońcem, przed którym trzeba się chronić, gdyż ono nie opala tylko parzy skórę oraz olbrzymimi amplitudami temperatur między dniem, a nocą. O ile w ciągu dnia temperatura dochodzi na tych wysokościach do 20st., to w nocy spada do -14%!!! Trudno to wytrzymać, zwłaszcza, że w hotelach po godz.
22 zarówno energia, jak i ogrzewanie są wyłączane. Gwarantuję jednak, że można to przeżyć. Otrzymuje się za te "niewielkie" niedogodności wspaniałe wynagrodzenie w postaci unikalnych krajobrazów, wspaniałych kolorów i zobaczenia miejsc absolutnie niepodobnych i niedostępnych nigdzie więcej w świecie. Ukoronowaniem Altiplano jest majestatyczna Uyuni - największe na świecie słone jezioro. To miejsce trudno doprawdy opisać słowami, trzeba je koniecznie zobaczyć, a zachód słońca na Uyuni jest niewyobrażalnie piękny, coś, co zachowuje się w pamięci do końca życia. Innym cudem natury jest Titicaca - największe jezioro wysokogórskie na Ziemi i największe na całym kontynencie. Z kolei miasto La Paz wraz z pobliskim El Alto to najwyżej położona stolica na świecie, niezwykle malownicza i zadziwiająca swoimi rozwiązaniami komunikacyjnymi, jak świetnie funkcjonującymi kolejkami gondolowymi, które omijają wieczne korki aglomeracji. Warto zobaczyć z perspektywy gondoli stolicę Boliwii przemierzając w ciągu kilkunastu minut dystans dzielący La Paz od El Alto. Ale przede wszystkim warto odkryć ten wspaniały kraj, odwiedzając jego najbardziej odległe zakątki, spotkać przyjaznych ludzi i spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. Nasze problemy codzienne oglądane z permanentnej perspektywy prawie 5000 tys. stają się bardzo niewielkie i stosunkowo łatwe do pokonania.