Boliwia to kraj o niezwykle barwnej historii, pełnej kontrowersyjnych postaci, różnorodnych koncepcji politycznych i gospodarczych, o największej liczbie przewrotów politycznych i zamachów stanu na całym kontynencie, a pewno też na świecie (58 w XX w. !!!). W dalekiej przeszłości część imperium Inków, którzy od XIV w. wchłonęli rolniczą ludność Ajmara (najstarsze ślady osadnictwa na terenie Boliwii sięgają ok. 2 tys. lat p.n.e), następnie kraj został podbity przez hiszpańskich kolonizatorów pod wodzą Almagro.Początkowo stanowił on część wicekrólestwa Peru i był określany jako Górne Peru. Dzięki odkryciu w 1545 r. w Potosí bogatych złóż srebra Górne Peru odgrywało ważną rolę w hiszpańskim imperium kolonialnym, dostarczając znacznych dochodów. W 1547 r. założono miasto Potosí, a w 1606 r. Oruro — najważniejsze ośrodki górnicze wicekrólestwa. Ośrodkiem administracji kolonialnej byłaChuquisaca, założona w 1538 r. (Charcas, potem La Plata, a po uzyskaniu niepodległości — Sucre). W 1776 r. Górne Peru weszło w skład wicekrólestwa La Platy. W drugiej połowie XVIII w., na skutek wyczerpywania się najbogatszych złóż i stosowania tradycyjnych technologii wydobycia, górnictwo podupadało, a w Górnym Peru, podobnie jak w całym regionie andyjskim, wybuchały liczne bunty chłopskie, wywołane m.in. nadmiernym obciążeniem tej grupy ludności podatkami.
W 1809 r. Chuquisaca i La Paz jako dwa pierwsze miasta w Ameryce Płd. wystąpiły przeciw władzom hiszpańskim. Jednak dopiero po 16 latach, po zwycięstwie gen. Sucre nad Hiszpanami w bitwie pod Ayacucho (1824), w 1825 r. Boliwia stała się niepodległym państwem jako Republika Bolivara. Bohater i wyzwoliciel kontynentu Simon Bolívar był pierwszym prezydentem republiki oraz autorem jej konstytucji (1826), która miała być wzorem dla innych młodych państw południowoamerykańskich. System polityczny Boliwii stał się również innym negatywnym wzorem dla Ameryki Łacińskiej: w ciągu 180 lat niepodległości na urzędzie prezydenta republiki nastąpiło ponad 100 zmian. W początkowym okresie niepodległości Boliwia była krajem słabo rozwiniętym gospodarczo (postępował upadek górnictwa) i niezdolnym do sprawowania rzeczywistej kontroli nad własnym terytorium. W 1836 r. prezydent Santa Cruz doprowadził do konfederacji z Peru, ale ta w 1839 r. rozpadła się na skutek interwencji zbrojnej Chile. Kraj wyniszczały konflikty między lokalnymi caudillos, wojny domowe i dyktatury. Boliwia traciła też kolejne części swojego terytorium na rzecz silniejszych sąsiadów: klęska w wojnie z Chile (wojna o Pacyfik w latach 1879–84) pozbawiła Boliwię dostępu do morza (Boliwia miała wówczas 400 km linii brzegowej) i bogatego w surowce (saletra) wybrzeża. Schodząca do oceanu jałowa pustynia wciśnięta między Chile i Peru nie interesowałaby nikogo, gdyby nie skarb odłożony grubą warstwą na klifach i skalnych wyspach wybrzeża. Jednak zamiast bogactwa, światowa gorączka ptasich odchodów zrujnowała dwa państwa. Aż do XIX w. saletry używano głównie do produkcji prochu i innych wybuchowych mieszanek. Dopiero chemikHumphry Davy sprawił, że po 1813 r. azotany pokochało rolnictwo. Dzieło Davy’ego„Podstawy chemii rolniczej” zostało przełożone na wiele języków, stało się naukową biblią farmerów z obu stron Atlantyku. Jednak świat poznał znaczenie azotu trochę za wcześnie, gdyż na syntezę amoniaku trzeba było czekać całe stulecie, a w stanie naturalnym saletra jest rzadka i trudno dostępna. Przez przypadek w mniej więcej tym samym czasie młodszy brat filozofa Wilhelma von Humboldta – Alexander, opisał ogromne ilości wszystkiego, co przez tysiąclecia wydaliły stada pelikanów i kormoranów u peruwiańskich wybrzeży. Przy tym guano (czyli odchody ptaków morskich, głównie kormoranów, pelikanów i słynnych głuptaków) peruwiańskie i boliwijskie, niezwykle bogate w fosfor, potas i azot, przewyższało jakością i bogactwem składników wszystkie guana na świecie.
Wkrótce eksport ptasich odchodów był ważnym źródłem wpływów budżetowych państwa. Bez pieniędzy z ptasich odchodów Ernest Malinowski nie zbudowałby słynnej kolei, ponieważ kredyt na jej budowę udzielony przez zagraniczne banki został zabezpieczony właśnie azotanowymi zyskami. Firma Augusta Dreyfusa, francuskiego Żyda, który zmonopolizował wydobycie peruwiańskiego guano, płaciła państwu znaczne pieniądze (50 soli za m3), a i tak świetnie zarabiała, mimo wysokich kosztów transportu do Europy. Dreyfus sprzedawał 2 mln. ton nawozu rocznie, co nawet dzisiaj robi wrażenie. Na guanie zarabiała również Boliwia, a szczęśliwym zrządzeniem losu w przybrzeżnym pasie pustyni Atacama (należał on wówczas do Boliwii) odkryto złoża mineralnej saletry, która była jeszcze cenniejsza od ptasich odchodów. Problem polegał na tym, że azotanowe mocarstwa rozdały licencje na wydobycie cudzoziemcom, przy czym rynek Boliwii opanowały firmy chilijskie. Przy tym, zarówno Dreyfus, jak i chilijski potentat saletryCompania de Salitre y Ferrocarril w boliwijskiej Antofagaście (dzisiaj należącej do Chile), zręcznie używali kreatywnej księgowości i optymalizacji podatków. W efekcie Peru zbankrutowało w 1874 r., a podobny los zawisł nad biedniejszą Boliwią. Dwustronna umowa graniczna zwalniała firmy chilijskie z podatków aż na 25 lat, za co obiecano budowę linii kolejowej z portu w Antofagaście do wnętrza Boliwii, ale projekt ten nie został nigdy zrealizowany. Potrzebując inwestycji, rząd boliwijski w 1878 r. obłożył tonę kopalin 10% podatkiem, co wywołało gwałtowne protesty w Santiago de Chile. Choć traktat gwarantował Chile prawo do arbitrażu, Boliwia odmawiała zagranicznym sądom kompetencji w sprawie suwerennego ustawodawstwa.
Gdy chilijskie firmy, wsparte przez własny rząd, odmówiły płacenia podatku, Boliwia anulowała koncesje i skonfiskowała majątek chilijskich przedsiębiorstw. Skonfiskowane aktywa materialne i niematerialne (wraz z licencjami wydobywczymi), wystawiono na otwartym przetargu, ale z góry wiadomo było, że najwyższą cenę przedstawi rząd peruwiański, który znacjonalizował własne zasoby, a zamierzał kontrolować cały rynek saletry. Wobec malejących pokładów guana na wyspie Chincha Peru grało na ograniczenie produkcji i wzrost ceny na rynkach europejskich. Plan zniszczyli chilijscy żołnierze, którzy w 1879 r. w dniu licytacji, dokonali desantu w Antofagaście, zajmując ten boliwijski port (do dzisiaj jeden z nielicznych na wybrzeżu Pacyfiku) bez jednego wystrzału. Okupantów było zaledwie 200, a najbliższy chilijski garnizon mogący udzielić im wsparcia znajdował się 1,5 tys. km od boliwijskiej granicy. Mimo to rząd w La Paz był kompletnie bezradny. Ponieważ od strony lądu Antofagasta jest oddzielona pustynią Atacama, miasto było dostępne jedynie od strony morza, a Boliwia nie dysponowała żadnym okrętem. Jedyną reakcją rządu boliwijskiego było wywłaszczenie z mienia i deportacja 30 tys. obywateli chilijskich. Tymczasem Peru zajęło całe wybrzeże Boliwii, aż po peruwiańską granicę, nie napotykając oporu, z wyjątkiem pospolitego ruszenia andyjskich chłopów w miasteczkuCalama.
Ostatnim atutem Boliwii był tajny pakt wojskowy z Peru zawarty jeszcze w 1873 r., aby uprzedzić chilijską ekspansję na jej terytorium. Przejęte dochody z Antofagasty finansowały chilijską armię, przy czym w Peru rosła obawa przed odwróceniem sojuszy w Boliwii, gdyby Chile oferowało Boliwii peruwiańskie tereny. Na żądanie Boliwii Peru jednak potwierdziło swoje zobowiązania wynikające z paktu, w związku z czym Chile wypowiedziało wojnę obu sąsiadom. Znacznie większym potencjałem militarnym dysponowały wspólne armie Boliwii i Peru, gdyż były one trzy razy mocniejsze. W przeciwieństwie jednak do tych dwóch krajów, które żyły od zamachu stanu do rewolucji, Chile cieszyło się stabilną sytuacją polityczną, z armią podlegającą cywilom, bez watażków o dzikich ambicjach i czystek po każdym przewrocie. Wojna była prowadzona w regionie, gdzie siły lądowe były bezużyteczne. Na pustyni Atacama, najbardziej suchym miejscu na ziemi, z deszczem padającym raz na 100 lat, przemarsze wojsk nie wchodziły w rachubę. Stąd przewaga liczebna wojsk boliwijskich i peruwiańskich została w naturalny sposób zneutralizowana. Celem wojny były miasta portowe, dostępne tylko od morza, dlatego też głównym atutem była marynarka wojenna. Po stronie koalicji tylko Peru dysponowało resztkami floty, głównie drewnianej, z wyjątkiem fregaty pancernej i przestarzałego statku przeznaczonego do niszczenia fortyfikacji nabrzeżnych. Tymczasem Chile inwestowało od lat w marynarkę i dysponowało nowoczesnymi fregatami pancernymi. Pewną istotną rolę mogła odegrać Argentyna, którą także łączył z Peru tajny układ, jednakże Argentyńczycy podpisali go wcześniej przeciw Boliwii. Z braku zainteresowania celami wojny argentyński rząd odmówił użyczenia okrętów i zadeklarował bezstronność.
Chile skutecznie prowadził morską blokadę Peru, ale nie powiódł się plan zniszczenia peruwiańskiej floty w otwartej bitwie morskiej. Świadomi chilijskiej przewagi Peruwiańczycy unikali otwartego starcia, skutecznie za to atakowali wybrzeże, z nadzieją na odciągnięcie chilijskich okrętów od swoich portów. Jeden peruwiański statek (z dwóch) został zatopiony na początku wojny, a drugi ostatni, jakim dysponowała marynarka peruwiańska, ostrzeliwał peruwiańskie miasta, niszczył transporty, przez 5 miesięcy unikając obławy i nie będąc stworzonymi do walk z okrętami, zatopił korwetę i wziął do niewoli pułk kawalerii chilijskiej transportowany parowcem. Bezsilność wobec jednego okrętu tak zirytowała opinię publiczną, że rząd i naczelny dowódca, oskarżeni o skrajną niekompetencję, musieli złożyć dymisje. Dopiero dwie chilijskie eskadry i śmierć dowódcy skłoniły bohaterską jednostkę peruwiańską do kapitulacji. Po upadku marynarki Peru straciło również sojusznika na lądzie. Świadomość, że własne terytorium oddała bez walki, za to umiera w obronie Peru, złamała morale boliwijskiej armii. Peru jeszcze pogorszyło sytuację, stawiając Boliwii roszczenia pełnej zapłaty za wojnę. Tymczasem strata Antofagasty pozbawiła Boliwię połowy wpływów budżetowych, a wojna podwoiła wydatki, bez nadziei na odzyskanie złóż i dostępu do morza.
Jako słabszy partner Boliwia ugięła się przed dyktatem, ale przy pierwszej okazji, gdy chilijskie siły wylądowały w Peru, ówczesny prezydent Boliwii Daza zostawił swojego sojusznika na pastwę losu i na jego rozkaz boliwijskie wojska wróciły do kraju. RejteradaDaza była próbą wymuszenia na Limie finansowego ustępstwa, ale oskarżony o zdradęDaza został obalony przez generała Pampero. Twarde traktowanie sojusznika nie wyszło Peru na dobre, gdyż chilijska blokada morska czyniła z Boliwii jedyny kanał dostaw z pośrednictwem Kolumbii. Brak handlu wymusił dymisję aż 7 peruwiańskich ministrów finansów, a w końcu upadek prezydenta Prado, obalonego przez nowy reżim Villena. Chilijskie firmy też cierpiały ze względu na 10% podatek w Boliwii, odkąd złożami zarządzało Chile. Wprawdzie nowe władze chilijskie sprywatyzowało wszystko, co znacjonalizowali poprzednicy, ale podatek od guana istotnie wzrósł (do 1,6 USD za 1m3), ponieważ Chile też potrzebowało pieniędzy na dalsze prowadzenie wojny., a budżet świecił pustkami.
Pomimo pasma zwycięstw nawet rząd w Santiago de Chile zainteresowany był zakończeniem konfliktu, zwłaszcza że osiągnął cele agresji. Chilijczycy uznali, że kres wojnie może położyć zdobycie Limy, mimo zastrzeżeń części dowództwa, że stolica Peru jest zbyt odległa. Stało się jednak inaczej, zadecydował o tym kapitan Patricio Lynch w 1882 r., który bez większych przeszkód wylądował jeszcze dalej na północ od Limy. Jego oddział przez miesiąc grasował po kraju, wymuszając płatności kontrybucji od właścicieli ziemskich, a rajd wspomagali Chińczycy uwolnieni z plantacji. Blisko 2 tys. obcych żołnierzy maszerowało po Peru, nie napotykając oporu. Takie to były czasy. Jednak szturm na Limę nie był dla Lyncha spacerem. Doszło do największej bitwy w dziejach Ameryki Płd., w której poległo 11 tys. żołnierzy. Niektóre dzielnice, jak Chorillos(luksusowy kurort na przedmieściach Limy) zostały zrównane z ziemią. Mimo zaciekłej obrony i użycia pociągu pancernego Lima upadła, a chilijskie statki zabrały zrabowane skarby kultury, w tym 45 tys. woluminów Biblioteki Narodowej Peru. Tylko niewielu miało szczęście Ernesta Malinowskiego, który uciekł do Ekwadoru. Po upadku Limy walkę podjazdową prowadził jeszcze gen. Cáceres, zbierając pospolite ruszenie indiańskich górali i chłopów. W 1882 r. w mieście Concepción Chile straciło cały garnizon rozgromiony przez partyzantów, a w rzezi poległo 500 żołnierzy. Jednak w końcu przeciwnik Cáceresa, b. minister obrony Iglesias uznał ze swoimi zwolennikami, że kontynuacja wojny zagraża bytowi Peru. Forsując pokój za wszelką cenę, nawet za cenę cesji terytorialnych na rzecz Chile, Iglesias uzurpujący sobie tytuł prezydenta Peru, zakończył wojnę, zostawiając południowy region z dotychczas boliwijską Antofagastą po chilijską kontrolą. Co prawda umowa nie zatwierdzała aneksji i zmiany granic, ale okupacyjne prowizorium przetrwało peruwiańską wojnę domową i wymianę Iglesiasa na Cáceresa, a status quo potwierdził traktat z 1904 r. Najgorzej na tym wyszła Boliwia, która straciła złoża i dostęp do morza, a jeszcze musiała spłącać koszty wojny zarówno najeźdźy (Chile) jak i aliantowi (Peru). Nikt tylko nie przewidział, że guanowy boom wkrótce się skończył, wraz z Noblem dla Fritza Habera za syntezę amoniaku, wdrożoną do masowej produkcji przez Carla Boscha. Inną pozostałością wojny była konkluzja, że mocarstwa rodzą się dzięki władzy na morzu, co zapoczątkowało wyścig na pancerniki i decydujące o przyszłości świata sojusze.
W okresie prezydentury Campero (1880–84) władza przeszła w ręce polityków cywilnych. Elity polityczne skupiły się wokół 2 partii: Partii Konserwatywnej — u władzy do 1899 r. i Partii Liberalnej, która sprawowała rządy do 1920 r. W latach 90-tych XIX w. na płaskowyżu boliwijskim rozpoczęto eksploatację złóż cyny. Wymagające dużych nakładów górnictwo cyny po I Wojnie Światowej opanowały duże koncerny, należące do tzw. baronów cyny, m.in. do S. Patiño. Rozkwit górnictwa i odszkodowania uzyskane od Brazylii jako rekompensata za utratę Acre umożliwiły realizację dużych inwestycji kolejowych w Boliwii: linie kolejowe połączyły największe miasta, zbudowano też kolej łączącą La Paz z chilijskimi portami Antofagasta i Arica. W 1920 r. rządy objęła założona w 1914 r. Partia Unii Republikańskiej, grupująca młodych liberałów, pochodzących spośród białych klas średnich i wyższych. Jej program zakładał gwarancje dla kapitału krajowego i dalsze unowocześnianie państwa. Spadek cen cyny na rynkach światowych w okresie wielkiego kryzysu gospodarczego (1929–33) pogrążył się w kryzysie.
Zła passa Boliwii nie zakończyła się totalną klęską w wojnie z Chile. Krewcy Boliwijczycy, którzy jednak nie mieli większego pojęcia o sztuce wojennej, kontynuowali liczne wojny z praktycznie wszystkimi sąsiadami, wszystkie bez wyjątku były przegrane. Na skutek konfliktu z Brazylią (1903) Boliwia utraciła część bogatego w kauczuk terytorium Acre, w wyniku konfliktu z Paragwajem (wojna o Chaco 1932–35) — znaczne obszary Gran Chaco. Przedmiotem konfliktu był teren zwany Chaco Boreal, półpustynny, stepowy teren o wielkości bliskiej dzisiejszej Polsce, zamieszkany był wówczas raptem przez ok. 20 tys. ludzi, a wśród nich przez kilkaset Białych. Jego sporność trwałą od czasów kolonialnych, a granica nigdy nie została tam dokładnie wyznaczona. Połacie ziemi były wykupowane na wszelki wypadek ludzie, którzy nigdy na tym terytorium nie byli, a lokalni Indianie, w części żyjący w koczowniczych plemionach, nawet się o tym nie dowiadywali. W latach 30-tych XX w. pojawiła się nadzieja na znalezienie w Chaco dużych pokładów ropy naftowej, teren stał się zatem cenny. Po wybuchu wojny z Paragwajem krążyły pogłoski, jakoby wybuchła ona za sprawą koncernów naftowych. StandardOil prowadził wówczas poważne inwestycje w Boliwii, Royal Dutch Shell zaś oraz różne interesy angielskie i argentyńskie były bliższe Paragwajowi. Powstało domniemanie, jakoby wymienione koncerny finansowały działania wojenne. Nawet odlegli geograficznie młodzi Kubańczycy pisali wtedy, że studenci boliwijscy, którzy zginęli w Chaco, „stali się ofiarami imperializmu brytyjskiego i jankeskiego”. Po wojnie nie znaleziono jednak dowodów na potwierdzenie tych zarzutów, podobnie jak nie odnaleziono zresztą wielkiej ropy w Chaco. Na marginesie konfliktu rozgrywało się współzawodnictwo pomiędzy USA a Anglią o wpływy w Ameryce Łacińskiej, a najpewniej pomiędzy Argentyną a USA o przywództwo w tym obszarze świata.
Boliwia czuła się wówczas silniejsza niż Paragwaj i pewno była lepiej przygotowana pod względem wojskowym. Rządzący Boliwią prezydent Salamanca dla rozładowania napiętrzających się trudności wewnętrznych wywołał konflikt, który miał odwrócić uwagę od problemów gospodarczych. W końcu wojna wybuchła w czasie Wielkiego Kryzysu. Gospodarka boliwijska była w dużej mierze uzależniona od eksportu rud cyny. Ten sektor już w latach 20-tych XX w. zaczął wykazywać oznaki stagnacji, a sytuację zaostrzył jeszcze Wielki Kryzys. W 1931 r. cena cyny spadłą do najniższych poziomów w dotychczasowej historii. Boliwia zawiesiła wówczas spłatę zadłużenia zagranicznego. Oczywiście w perturbacjach lat 20-tych oraz w reakcji na Wielki Kryzys Boliwia nie była wyjątkiem. Kryzys dotknął zwłaszcza wiele kraje latynoamerykańskie, najczęściejmonoeksporterów. W kilku z nich wybuchły rewolucje, w innych upadły rządy. W Boliwii prezydent Siles został obalony w 1930 r., a władzę objęła junta wojskowa. W 1931 r. nastąpiła inauguracja wspomnianego Salamanki, który wpadł na pomysł wojny. Jak zwykle boliwijscy stratedzy wojenni okazali się ludźmi kompletnie pozbawionymi wyobraźni. Teren walk położony był bowiem daleko od zaludnionych i silnych gospodarczo obszarów kraju, przy znikomej sieci komunikacyjnej. Na front trzeba było dowozić wszystko z ogromnych odległości. W tej wojnie na jednego żołnierza dwóch musiało pracować przy transporcie. Wprawdzie na potrzeby dzisiejszego wojska na tyłach pracuje jeszcze więcej ludzi, ale jak na owe czasy – była to proporcja duża i zabójcza dla Boliwii. Co gorsze, wojna okazała się dla Boliwii trudniejsza jeszcze z innych powodów. Teren uniemożliwiał zastosowanie na większą skalę kawalerii czy czołgów, a dla piechoty okazał się bardzo trudny. Na terenie walk panował nieznośny upał. Dodatkowo wiele jezior, rzek i innych naturalnych zbiorników jest bardzo zasolonych, dlatego największe walki toczyły się o źródła pitnej wody, którą często musiał zastępować sok z kaktusów. Indianie z Altiplano (Płaskowyżu Boliwijskiego, znajdującego się w całości na wysokości ponad 4000 m), z których składała się większość armii boliwijskiej, nie byli przyzwyczajeni do upalnych nizin, gdzie ich zawleczono do walki. Struktura społeczna Boliwii sprawiała, że żołnierze – Indianie w małym stopniu przejmowali się wojną białych oficerów, stąd dezercje były ogromne.
Mały Paragwaj okazał się bardziej waleczny i zwarty. Przed konfliktem jego armia była szkolona przy pomocy Francuzów, a później Argentyńczyków. Dowódca paragwajski, gen.Estigarribia, szkolił się we Francji i był uczniem gen. Focha. Potrafił skutecznie stawić czoła Boliwijczykom, których z kolei wspomagała misja niemiecka z gen. Kundtemna czele.
Długotrwały konflikt bardzo wyczerpał obydwa kraje. Zginęło ponad 100 tys. ludzi, większość ofiar stanowili Boliwijczycy. Zawieszenie broni zawarto w 1935 r., a 3 lata później podpisano traktat pokojowy. Oba kraje zgodziły się na międzynarodowy arbitraż, który przyznał Paragwajowi większość spornego terytorium (ok. ¾ terenu). Boliwia otrzymała jedynie wąski, bagnisty i bezużyteczny korytarz do rzeki Paragwaj. Otrzymała także przywileje kolejowe i tranzytowe na terytorium Paragwaju, który i tak zaoferował je dobrowolnie. Padł też szybko miraż naftowego eldorado, ponieważ nie odkryto tu żadnych złóż. Całą wojna była zatem niepotrzebna, a ludzie oddawali swe życie za kawałek nieprzyjaznego i nieprzydatnego terenu.
Boliwia wielokrotnie w swojej historii eksperymentowała na żywym organizmieswojej gospodarki z różnymi koncepcjami ekonomicznymi. I tak po 1936 r. w wyniku - a jakże puczu wojskowego – po ponad pół wieku rządów cywilnych, władzę przejęło wojsko. Niejaki pułkownik Toro wprowadził interwencjonizm gospodarczy w stylu sowieckim, znacjonalizował spółki naftowe i oczywiście zakazał działalności innych partii poza własną lewicową. Kolejni prezydenci przejmujący władzę zwykle na drodze puczu albo jeszcze bardziej przykręcali śrubę narodowo-patriotyczną (taki pseudo "patriotyzm" zawsze był dla nich ważny) w duchu bolszewickim, albo do głosu dochodziły różne skrajności prawicowe bądź marksistowskie. Lata 40-te XX w. obfitowały w szczególnie dużą ilość zamachów stanu. W 1952 r. rządy junty wojskowej zostały obalone i rozpoczęła się rewolucja boliwijska, uznawana za jedną z ważniejszych latynoamerykańskich rewolucji społecznych: zainaugurowało ją powstanie zbrojne, zorganizowane przez Rewolucyjny Ruch Nacjonalistyczny (MNR), założony w 1941 r. MNR rządził przez niewiarygodnie długi okres 12 lat. W MNR ścierały się dwie koncepcje rozwojowe kraju - jakże typowe nie tylko dla Boliwii - bardziej prawicowy, szukający wsparcia w USA i lewicowy dążący do interwencjonizmu gospodarczego. Przeprowadzono radykalne reformy: zostały znacjonalizowane największe firmy górnicze, uchwalono gruntowną reformę rolną, zniesiono ograniczenia praw wyborczych, a chłopi boliwijscy stali się po raz pierwszy w historii ważnym podmiotem życia publicznego. Ten okres względnej stabilności skończył się oczywiście zamachem stanu w 1964 r., w wyniku którego do władzy wróciła junta wojskowa. Okres 1964 – 1982 zdominowały rządy wojskowe. Próby powrotu do programu reform MNR zupełnie się nie powiodły. Władze wojskowe zwalczały ruch związkowy i ograniczały swobody demokratyczne.
W takiej sytuacji w Boliwii znalazł się w 1966 r. najsłynniejszy rewolucjonista ówczesnego świata – Che Guevara. Przyjechał on do Boliwii wraz z kilkunastoma Kubańczykami, by rozpocząć tam walkę partyzancką, w którą zamierzał wciągnąć miejscową ludność, mimo że kilka lat wcześniej oceniał, że w Boliwii nie ma warunków dla partyzantki. Do wyjazdu Chedo Boliwii przyczynił się Fidel Castro, który nie chciał, by wracał on na Kubę. Che był nie tyle konkurentem, co raczej uciążliwym rewolucyjnym dogmatykiem, na dodatek upatrującym szansę w światowej rewolucji w maoistowskich Chinach, podczas gdy Fidel zdecydował się na alians ze Związkiem Sowieckim. Również sam Che nie chciał wracać na Kubę. Owładnięty był myślą o wywoływaniu rewolucji na świecie. Cierpiał na depresję z powodu zakończonej fiaskiem kongijskiej wyprawy, podczas której nie udało mu się odnieść partyzanckiego sukcesu. By wyjść z psychicznego kryzysu Che postanowić chwycić za broń i rzucić się w wir kolejnej rewolucji, gdyż nic innego skutecznie nie potrafił robić. Poza tym był on człowiekiem, który uważał, że siłą woli ma decydujące znaczenie. 30 lat wcześniej rolę siły woli pokazała Leni Riefenstahl w swoim słynnym filmie „Triumph des Willens” (Triumf woli). Inny był tylko bohater: Adolf Hitler i NSDAP.
Problem polegał na tym, że boliwijska partia komunistyczna nie miała zamiaru ani zaczynać, ani wspierać akcji partyzanckiej, która nie miała żadnych szans. Poza tym sprzeciwiali się temu pomysłowi Sowieci. Boliwia, mimo panującej biedy, nie była typową republiką bananową, której ludność tylko czeka na wyzwolenie. Wojsko budowało drogi i szkoły a prezydent Barrientos był nawet lubiany przez chłopów, którzy skorzystali reformy rolnej. To wszystko nie wróżyło dobrze misji Che, który jednak z typowym dla siebie optymizmem zdawał się nie dostrzegać tych wszystkich problemów. Na miejscu po dotarciu do Boliwii od razu pojawiły się kłopoty: rekrutacja do oddziału ludzi nie nadających się na partyzantów i wybór bardzo trudnego terenu, ulewne deszcze tropikalne, rwące rzeki, plaga komarów czy brak odpowiedniej aprowizacji. Zaczęły się dezercję, na które Che reagował z wrodzoną sobie brutalnością i wściekłością.
Ale nie to było najgorsze. Fidel wysyłając do Boliwii nie konspiracyjnie, lecz jawnie lewackiego francuskiego dziennikarza RegisaDebraya, świadomie chciał skomplikować sytuację partyzantów i wskazać na trop, gdzie należy ich szukać. Poza tym kochanka Che -Tania Burke, związana z NRD-owską STASI była najprawdopodobniej na usługach Moskwy. W przypadku Che mieliśmy do czynienia z sytuacją bez precedensu: zwalczała go CIA (co w związku z chęcią wzniecenia dwóch albo trzech nowych Wietnamów było całkowicie zrozumiałe), walczyło z nim KGB (bo siał zamęt w Ameryce Łacińskiej, co w Moskwie bardzo komplikowało układanie stosunków z USA). Jednocześnie - poprzez Debraya- zwalczała go Kuba. Zapewne nie istniało żadne porozumienie między Kubą, Związkiem Sowieckim i USA w sprawie likwidacji Che, lecz z pewnością było milczące, pośrednie przyzwolenie na działania władz boliwijskich. Fidel uznał, że lepiej, by Che bohatersko zginął niż wrócił na Kubę i był źródłem kłopotów. Cheze swoim oddziałem musiał wciąż uciekać przed tropiącym go wojskiem, któremu pomagali chłopi, bynajmniej nie kwapiący się do przyłączenia się do partyzantów, coraz bardziej głodnych i zmęczonych. W jednej z kolejnych obław wojsko boliwijskie odniosło wreszcie sukces: Che został złapany. Prezydent Barrientos i najwyżsi wojskowi zdecydowali, że należy zabić Che. Ponieważ w Boliwii nie było kary śmierci, boliwijski prezydent zdawał sobie sprawę, że musi się liczyć z międzynarodowymi protestami wobec procesuChe, który prędzej czy później odzyskałby wolność. Również ambasador USA w Boliwii argumentował wobec Barrientosa, że gdyby Che pozostał żywy, interesy obu krajów mogłyby ucierpieć, natomiast jego śmierć będzie dotkliwym ciosem dla rewolucji kubańskiej i samego Fidela. Tu akurat bardzo się pomylił, gdyż śmierć Che Guevary stała się początkiem, tworzonej przez Kubańczyków i osobiście Fidela, mitu i legendy nieustraszonego bojownika rewolucji. Fidel potrzebował jego śmierci, by usunąć ostatniego rywala w drodze do absolutnej władzy, ale też zbudować zupełnie nieprawdziwy mit tego wyjątkowo brutalnego i okrutnego rewolucjonisty, który do dzisiaj jest ikoną lewicy na całym świecie, a w Polsce jego wyznawcą był też Antoni Macierewicz, o czym nie chce pamiętać. Ciało Che zostało ukryte. Po latach Kubańczycy starali się je odszukać. Nie jest pewne, czy rzeczywiście natrafili na jego szczątki. Kości, które znaleźli zostały z wielkimi honorami pochowane w gigantycznym i pompatycznym mauzoleum w Santa Clarze na Kubie.
Wojskowi przyjęli bardzo liberalny kurs gospodarczy oparty na ścisłej współpracy z USA. W ramach rządzącej junty po kilku latach doszło do obalenia frakcji proamerykańskiej przez oficerów głoszących powrót do rewolucyjnego nacjonalizmu i odwrócenia sojuszy międzynarodowych: wojskowi rewolucjoniści zamienili sojusz z USA na zbliżenie ze Związkiem Sowieckim. Ten chaos trwał rok i skończył się przejęciem władzy (oczywiście w wyniku zamachu stanu) przez nowego silnego człowieka Boliwii: Hugo Banzera, który przywrócił liberalną politykę gospodarczą, ale przy okazji istotnie ograniczył swobody konstytucyjne. Nieudolność i zapędy dyktatorskie Banzera doprowadziły do fali niepokojów społecznych i w końcu do jego obalenia przez innego generała Meza Tejadę, który przebił swoich poprzedników brutalnością swoich rządów i fizycznym unicestwianiem opozycji. W jego otoczeniu znajdowali się zarówno zbrodniarze nazistowscy, jak również najemnicy europejscy, a państwowe zinstytucjonalizowanie handlu kokainą doprowadziło Boliwię do międzynarodowej izolacji. Ostatnim wojskowym szefem rządu i prezydentem był w 1980 r. Meza. Doszedł on do władzy oczywiście w wyniku zamachu stanu - 189 w 150-letniej historii niepodległej Boliwii. USA i EWG nie uznały rządów Mezy, określanych czasem jako narkoreżim. Kraj stanął na progu wojny domowej, ale w 1982 r. wojskowi ostatecznie złożyli broń, co dało początek rządom demokratycznym. Władzę przejęły rządy cywilne, a następnie Kongres. Rządy odzyskał MNR (w latach 1982–85 prezydentem był Siles Zuazo). Wybory w 1985 r. nie wyłoniły większościowego kandydata — na mocy decyzji Kongresu rząd sformował prezydent Paz Estenssoro (1985–89). Od 1985 realizowano, zgodnie z zaleceniami ekonomistów amerykańskich, drastyczną politykę antyinflacyjną. Niewątpliwe sukcesy odnotowane w gospodarce: zahamowanie hiperinflacji, spadek bezrobocia, częściowe rozwiązanie problemu zadłużenia, nie spowodowały jednak jej radykalnego uzdrowienia. Kolejne rządy stawały wobec napięć społecznych, które towarzyszyły realizacji programów gospodarczych, w tym m.in. prywatyzacji. Po nie rozstrzygniętych wyborach w 1989 r. utworzono rząd „jedności narodowej” z udziałem Ruchu Lewicy Rewolucyjnej (MIR) i partii Banzera Narodowa Akcja Demokratyczna (ADN), a Kongres desygnował na prezydenta J. Paza Zamorę (1989–93).
Lata 80- i 90-te ubiegłego stulecia to okres demokracji liberalnej, bez zamachów stanu o nastawieniu liberalnym i proamerykańskim. Ciekawą osobą był w szczególności Sanchez de Lozada, znany jako Goni, prezydent Boliwii w latach 1993-1997. Wykształcony w USA, o rozległych kontaktach międzynarodowych erudyta i biznesman wcielał w życie ambitne reformy gospodarcze i społeczne, angażując do ich opracowania uznane na świecie autorytety - w tym mojego guru ekonomicznego prof. H.-W. Sinna, który opracował koncepcję prywatyzacji największych przedsiębiorstw państwowych, wykorzystując swoje niedawne doświadczenia w prywatyzacji majątku państwowego w byłej NRD. Sanchez de Lozada ograniczał też uprawę koki, nie wahał się zamykać przynoszących straty kopalni cyny, otworzył kraj na inwestycje zagraniczne, ale też doprowadził do poszerzenia reprezentacji Indian w parlamencie, co paradoksalnie ułatwiło karierę polityczną Evo Moralesowi - prezydentowi Boliwii przez 3 kolejne kadencje. Wcześniej jednak w 1997 r. do władzy wrócił HugoBanzer, który był jednocześnie pierwszym latynoamerykańskim dyktatorem odzyskującym władzę na drodze procedur demokratycznych.
Na przełomie XX i XXI w. nasiliły się konflikty społeczne na tle ekonomicznym. Rządowe programy walki z uprawą koki i produkcją kokainy, realizowane z pomocą i pod presją USA, wywoływały opór indiańskich chłopów (zwanych cocaleros) utrzymujących się z uprawy krzewów koki. Ich wielokrotne protesty miały masowy i burzliwy przebieg (strajki, blokady miast, starcia z wojskiem i policją). Po rezygnacji w 2001 r. chorego Hugo Banzera, jego następcą został Quiroga Ramírez (z Narodowej Akcji Demokratycznej), a w 2002 r. - ponownie Sánchez de Lozada z Narodowego Ruchu Rewolucyjnego. W tych latach drugim zarzewiem konfliktów stała się kwestia kontroli nad złożami i eksportem gazu ziemnego, którego wydobycie w Boliwii bardzo wzrosło. Plan eksportowania gazu przez konsorcjum brytyjsko - hiszpańsko - amerykańskie przez Chile do Ameryki Płn. stał się głównym powodem protestów (przeciw wyprzedaży dóbr narodowym i wpływom amerykańskim), których eskalacja w 2003 r. spowodowała dymisję de Lozady i jego wyjazd do USA. Jego następca - Carlos Mesa - przeprowadził w 2004 r. referendum w sprawie zwiększenia kontroli państwa nad wydobyciem i dystrybucją gazu, co nie zapobiegło dalszym wystąpieniom ludności indiańskiej, żądającej nacjonalizacji tej gałęzi gospodarki. Już rok później masowe demonstracje zmusiły Mesę do rezygnacji.
Po wygranych wyborach prezydenckich i parlamentarnych, w styczniu 2006 r. urząd prezydenta objął radykalny przywódca populistycznego Ruchu na rzecz Socjalizmu (MAS) - Indianin Evo Morales. Jednym z jego pierwszych posunięć była nacjonalizacja boliwijskich złóż ropy i gazy ziemnego. Morales był absolutnym ewenementem na skalę światową. Pochodził z biednej rodziny plantatorów koki. Po śmierci ojca przejął rodzinny biznes i szybko stał się jednym z liderów związku plantatorów koki, o której nawet będąc prezydentem mówił, że jest elementem kultury panandyjskiej. On sam twierdził, że nigdy nie był przemytnikiem narkotyków, tylko farmerem koki, której liście są naturalnym produktem. Mówił ponadto, że plantatorzy koki są tylko jej producentami, sprzedają ją na rynku i na tym ich odpowiedzialność się kończy, gdyż kokaina nigdy nie była częścią andyjskiej kultury. Jak na osobę nie posiadającą wykształcenia swoiście ciekawa argumentacja. Inna „ciekawa” wypowiedź Moralesa, zaprzysięgłego wroga USA to by mężczyźni nie pili Coca Coli bo staną się gejami.
Jednak 13 lat rządów tego jak widać dosyć „oryginalnego” przedstawiciela lewicy populistycznej w Ameryce Łacińskiej jest dla mnie i wielu rzeczywistych ekspertów Ameryki Łacińskiej pozytywnym zaskoczeniem. Morales nie poszedł drogą Chaveza i Maduro, nie zniszczył swym populizmem gospodarki, ale o dziwo ją ustabilizował, wzmocnił i istotnie zredukował ubóstwo, aczkolwiek trzeba przyznać, że Moralesowi sprzyjało szczęście. Kiedy Morales obejmował urząd ceny gazu ziemnego gwałtownie rosły, co było bardzo korzystne dla kraju, który obecnie produkuje 0.4% gazu na świecie. Rósł eksport, a Boliwia była w stanie zgromadzić największe rezerwy walutowe w swojej historii: skoczyły one z równowartości 12% PKB w 2003 r. do 52% w 2012 r. Morales i jego ówczesny minister finansów Luis Arce rozrzutnie wykorzystywali dochody kraju. Problemy powstały dopiero w 2023 r., kiedy ten drugi będąc już prezydentem zmuszony był skonfrontować się ze spadkiem cen gazu i jego produkcją.
Uczciwie należy jednak stwierdzić, że fundamenty gospodarki boliwijskiej za rządów Moralesa istotnie się wzmocniły. PKB na mieszkańca w czasie jego trzech kadencji wzrósł o ponad 300%. W porównaniu do rządów swojego głównego adwersarza w wyborach prezydenckich na jesieni 2019 r. Carlosa Mesy, który wcześniej pełnił funkcję wiceprezydenta gospodarka Boliwii rozwijała się po 2016 r. w tempie przeciętnym zbliżonym do 5%, nastąpił 7-krotny wzrost depozytów ludności oraz 12-krotny wzrost rezerw walutowych w posiadaniu banku centralnego. To wszystko osiągnięto przy przeciętnie ponad 10% nadwyżce na rachunku obrotów bieżących wobec PKB, co w normalnej sytuacji świadczy o wysokiej konkurencyjności gospodarki. W tym czasie Boliwia odnotowała trzykrotny spadek długu publicznego do relatywnie niskiego poziomu 21% PKB, bezrobocie spadło o połowę, podobnie jak skala ubóstwa, płaca minimalna wzrosła czterokrotnie, a współczynnik Giniego (nierówności społecznych) spadł z 0,58 do obecnego, ciągle jednak bardzo wysokiego poziomu 0,46.
Nastąpił niekwestionowany wzrost zaufania do gospodarki, Boliwia podobnie jak Polska przeszła suchą stopą przez światowy kryzys finansowy (2009) wykorzystując nagromadzone rezerwy finansowe do finansowania inwestycji publicznych w tym okresie (Polska jednak po 2015 r. trwoniła dobrą koniunkturę, nawet przy wzroście PKB o ponad 5% w 2019 r. wykazywała deficyt finansów publicznych w wysokości 1,8% PKB, co pozbawiło nas poduszki fiskalnej w pandemicznym 2020, katapultując deficyt finansów publicznych do niebezpiecznego poziomu 12% PKB!). Dane statystyczne wskazują, że wzrost gospodarczy Boliwia osiągnęła nie tylko dzięki wzrostowi cen surowców, ale przede wszystkim poprzez rosnący popyt wewnętrzny.
Postać Evo Moralesa to obraz fascynującej przemiany „cocalero” w sprawnego demagoga, który jednak wbrew innym południowoamerykańskim watażkom potrafił poprawić byt swoich obywateli. W Europie widzieliśmy w ostatnich latach też podobną osobę: skrajnie lewicowego polityka greckiego: Alexisa Ciprasa, który mimo wielu bzdur głoszonych w trakcie kampanii wyborczej (które zresztą przyniosły mu sukces wyborczy) będąc premierem realizował pragmatyczny program, z którym się wcześniej werbalnie nie zgadzał. Dodatkowo potrafił odsunąć w krytycznym momencie ze swojego szeregu niebezpiecznych awanturników, jak swojego ministra finansów Warufakisa, który opracował i chciał wdrożyć plan wyjścia Grecji ze strefy euro, co miałoby katastrofalne konsekwencje dla pogrążonej w kryzysie i upokarzanej na każdym kroku Grecji. Myślę, że z Moralesem stało się podobnie, dlatego też zasługuje na szacunek nawet ideologicznych przeciwników. Morales stał się rzeczywistym dyktatorem, mimo przegranego referendum w sprawie przedłużenia kadencji prezydenckich wykorzystał podległy sobie sąd najwyższy dla zalegalizowania przedłużenia swojego panowania o kolejne 2 kadencje wbrew woli narodu. Bez skrupułów wykorzystywał kasę publiczną dla celów swojej kampanii, cały kraj w czasie kampanii wyborczej w 2019 r. oblepiony był jego malowidłami i prymitywnymi sloganami wyborczymi. Morales jest niesamowicie sprawny marketingowo. W 2013 r. podpisał zawodowy kontrakt z klubem piłkarskim Santa Cruz. Kontrakt gwarantował mu wprawdzie tylko 200 dolarów miesięcznie, ale 53-letni wówczas Morales został najstarszym zawodowym piłkarzem na świecie! Takim Noriaki Kasai piłki nożnej. W takich wizerunkowych akcjach zawsze był wybitnym specjalistą.
Swoją 4 kadencję Morales wprawdzie wygrał, ale okazało się, że przy okazji dopomógł swojemu szczęściu i w dużej mierze sfałszował wyniki wyborów. Fakt ten został zresztą potwierdzony przez Organizację Państw Amerykańskich. W październiku 2019 r. miał miejsce bunt przeciwko Moralesowi. Doszło do starć jego zwolenników i przeciwników oraz walk ulicznych z policją. Rozruchy w całym kraju spowodowały, że posłuszeństwo Moralesowi wypowiedziało wojsko, a to oznacza w Ameryce Płd. koniec władzy. Morales uciekł do Meksyku, a następnie do Argentyny, a władzę przejął rząd tymczasowy, który rozpisał nowe wybory, mające się odbyć w ciągu pół roku. Nie doszły one jednak do skutku ze względu na wybuch pandemiikoronawirusa. Wielu byłych członków rządu i współpracowników Moralesa uciekło z kraju razem ze swoim szefem, inni zostali aresztowani w atmosferze nagonki i polowania na czarownice. Przeciwko Moralesowi posypała się lawina zarzutów nie tylko o sfałszowanie wyborów, lecz też o przestępstwa pospolite, a nawet o terroryzm.
Taki jest już jednak urok boliwijskiego wymiaru sprawiedliwości, ścigającego rzekomych przestępców w zależności od tego, kto aktualnie sprawuje władzę w kraju, tym bardziej, że po październikowych (2020) wyborach wygranych przez partię Moralesa MAS parlament przygotował akt oskarżenia przeciwko tymczasowej prezydent oraz byłemu premierowi, nakaz aresztowania Moralesa oczywiście został cofnięty. Mało kto spodziewał się zwycięstwa MAS w obu izbach parlamentu oraz kandydata partii na prezydenta - Luisa Arce, byłego ministra gospodarki (odpowiedzialnego m. in. za nacjonalizację złóż ropy, gazu, kopalni i telekomunikacji) za rządów Moralesa. Arce wygrał w pierwszej turze, zdobywając 54% głosów, pokonując przy tym Carlosa Mesę, który uzyskał 32%. Liczba głosów oddanych na Arce była na poziomie poparcia Moralesa w 2005 r., gdy ten po raz pierwszy wygrał wybory i zastąpił na urzędzie Carlosa Mesę. Mimo brutalnej i agresywnej kampanii wyborczej głosowanie przebiegło spokojnie, obyło się bez walk i starć ulicznych. Pierwsze wypowiedzi nowego prezydenta charakteryzowały się dużą powściągliwością, kompletnie obcą Moralesowi. Arce zobowiązał utworzenie rządu jedności narodowej, obiecał też, że będzie rządzić w sposób umiarkowany. Wspomniał też o woli unikania błędów popełnionych za czasów rządów Moralesa. Jeśli jednak zaczął urzędowanie od posadzenia za kratkami swoich opozycyjnych oponentów, to trudno było jego słowa brać na poważnie. I tak też się stało, o czym za chwilę.
Tymczasem Morales wrócił do Boliwii po zaprzysiężeniu i objęciu urzędu przez nowego prezydenta na początku listopada 2020 r. Formalnie pozostał on nadal szefem rządzącej partii MAS. Niemniej nowy prezydent nie widział dla Moralesa miejsca w rządzie. W wywiadzie dla El Pais stwierdził, że rolą Moralesa jest przewodzenie partii, ale w rządzie nie będzie miał on udziału. Sam Evo Morales twierdził, że po powrocie do Boliwii chce zamieszkać w swoim domu, deklarował, że nie będzie się wtrącał do rządzenia i chce się zająć szkoleniem nowych przywódców i hodowlą ryb. Mówił wprawdzie, że hodowla ryb, którymi zajadał się na wygnaniu w Argentynie to dobry interes, z którego można wyciągnąć po kilka tysięcy dolarów, ale to chyba nie będzie podstawowe źródło jego dochodów. Niejasne są w szczególności jego kontakty z producentami i handlarzami narkotyków (Boliwia to trzeci największy producent kokainy). W czasie swojego pobytu w Boliwii słyszałem na ten temat wiele opowieści.
W polityce gospodarczej Arce zepchnął Boliwię po równi pochyłej w kierunku katastrofy. W 2023 r. boliwijski bank centralny przestał nagle publikować dane o swoich rezerwach walutowych, co było niechybnym znakiem, że brakuje gotówki, a ceny obligacji rządowych drastycznie zaczęły spadać wraz z ucieczką inwestorów z kraju. Wzrost stóp procentowych na całym świecie i wyższe ceny paliw z powodu wojny na Ukrainie były tylko zapalnikiem, który unaocznił kumulujące się od lat problemy. Sprawiło to, że pożyczanie stało się droższe i zwiększyło koszty importu. Lewicowy populizm w Boliwii opuściło szczęście, a kryzys gospodarczy pokazał jego ograniczenia. Powinno to być ostrzeżeniem dla innych krajów Ameryki Łacińskiej. W połowie 2023 r. bank centralny w Boliwii zaczął sprzedawać dolary bezpośrednio obywatelom, po tym, jak okazało się, że w kantorach skończyła się ta waluta, co opisywał The Economist. Koszmar Boliwii odzwierciedla kilka krótkoterminowych problemów, takich jak wzrost stóp procentowych na całym świecie i wyższe ceny paliw z powodu wojny na Ukrainie. A to z kolei oznaczało, że zaciąganie nowych długów stało się droższe i zwiększyło koszty importu. Ale prawdziwą przyczyną kłopotów Boliwii był lekkomyślny model ekonomiczny, który obowiązywał od czasu przejęcia władzy przez Evo Moralesa. Wtedy zaraz po swoim zaprzysiężeniu zadeklarował on koniec epoki kolonialnej i neoliberalnej (to jego ulubiony slogan), a za biurkiem zawiesił portret CheGuevary, wykonany z liści koki. Dziś całkowity koszt gospodarczego populizmu staje się jaśniejszy, jak i trzy lekcje, jakie mogą wyciągnąć inne kraje Ameryki Łacińskiej, które są nim kuszone.
Pierwsza lekcja to według The Economistniepokładanie wiary w dobrą koniunkturę towarową. Boom gospodarczy w Boliwii był bowiem ciągniony przez wysokie ceny gazu na rynkach światowych, o czym wspominałem wcześniej. Druga lekcja to wystrzeganie się powiązania kursu walut. W 2008 r. w Boliwii wprowadzono stały kurs wymiany, który od 2011 r. wynosił 6,96 boliviano za dolara. Przez pewien czas utrzymywało to inflację w kraju na niskim poziomie, ale z biegiem czasu powiązanie walut okazało się niezwykle kosztowne i zamiast zapewniać stabilność doprowadziło do nagromadzenia problemów. Ostatnia lekcja to powrót wrogości do kapitału prywatnego. Boliwia wpadła w szał nacjonalizacji, która obejmowała pola gazowe i sieć elektryczną, a rząd traktował biznes prywatny z pogardą. W wyniku takiej polityki, liczba inwestycji w kraju spadła, a przychody z inwestycji długoterminowych oraz międzynarodowych przedsiębiorstw spadły ze szczytowego poziomu 12% PKB w 1999 r. do zaledwie 0,1% w latach 2018-2023 (daneEconomista). Stopa inwestycji w relacji do PKB wyniosła w 2023 r. zaledwie 14% (w Polsce 16,7% PKB - najniższy poziom w UE w 2023 r.) co jest najniższym wskaźnikiem w Ameryce Południowej.
Luis Arce stracił resztki wiarygodności, mimo że kilka lat zbyt późno zaczął nagle głosić tezę o przyciąganiu przedsiębiorców. Pozostały mu same złe opcje, jeśli chciałby ustabilizować sytuację, takie jak przymusowe oszczędności, zaciąganie jeszcze większych długów, nie wywiązanie się z zobowiązań lub sprzedaż części obfitych boliwijskich złóż litu Chinom. Ameryka Łacińska przeżywa po 2022 r. kolejną falę lewicowych rządów, z których większość zastanawia się nad tym, w jakim stopniu ulegać instynktowi stosowania silnej interwencji państwa. Przesłanie płynące z Boliwii, czyli z kraju, któremu dosłownie kończą się pieniądze, jest takie, że istnieją pewne ograniczenia.
Na kryzys gospodarczy Boliwii szybko zareagowały agencje ratingowe. Moody’sobniżyła ocenę wiarygodności kraju o dwa stopnie do poziomu Caa1, co oznacza bardzo wysokie ryzyko niewypłacalności rządu w La Paz i nasiliło obawy przed kryzysem bilansu płatniczego. Jednocześnie parlament boliwijski nie zdołał dojść do porozumienia ws. sprzedaży złota z rezerw, która pozwoliłaby na stworzenie bufora płynnościowego dla budżetu. Wg. analityków Moody’s zbyt niskie rezerwy walutowe Boliwii zagrażają jej stabilności makroekonomicznej i mogą uderzyć w jej zdolność do obsługi zadłużenia. Ponieważ nie udało się przeforsować w parlamencie zgody na sprzedaż rezerw złota przez bank centralny, co zapewniłoby krajowi bufor płynności w dolarach, ludzie ustawili się w długich kolejkach przed bankiem centralnym. Z problemem topniejących rezerw walutowych za sprawą umacniania się dolara zmagało się wiele krajów, jednak w przypadku Boliwii nie było nawet jasne, ile gotówki zostało w banku centralnym, bo przestał on o tym informować. W ostatnim opublikowanym komunikacie z lutego 2023 r. rezerwy denominowana USD wyniosły zaledwie 372 mln. USD (w szczytowym momencie w 2014 r. przekraczały one solidne 15 mld. USD, co stanowiło ponad 50% PKB!).
Wg. analityków Boliwia zmagała się z wręcz podręcznikowym kryzysem bilansu płatniczego. Z raportu EMFI wynika, że źródłem jest przewartościowany stały kurs walutowy, prze jednocześnie rosnących deficytach budżetowych. W 2022 r. wynosił on -7,12% PKB, na tym bardzo wysokim poziomie utrzymywał się on permanentnie od 2015 r. (tylko w pandemicznym 2020 r. katapultował do astronomicznych 12,72% wg. danych Banku Światowego). Relacja długu publicznego do PKB wyniosła w dekadzie do 2022 r. 56,4%, mniej więcej tyle ile przeciętna w Ameryce Płd. (56%), ale już w 2022 r. wystrzeliła do 80% PKB. To nie mogło dobrze się skończyć! Rząd stracił kontrolę nad sytuacją, a nieodpowiedzialna polityka budżetowa charakteryzowała też ostatnią, trzecią kadencję Moralesa.
Od 2008 r. bank centralny utrzymywał kurs walutowy w ramach currency board na stabilnym poziomie, jednak za kadencji Arce unikanie dewaluacji krajowej waluty doprowadziło do gwałtownego topnienia rezerw. Władze monetarne nie przyjęły tego faktu do wiadomości i długo kontynuowały sprzedaż waluty w celu obrony kursu boliviana, mimo że w międzyczasie przekształcił on się już w run na banki. Przyszłość Boliwii obarczona jest zatem wieloma znakami zapytania, ciekawe też jak długo kraj wytrzyma eksperyment z omnipotentnym państwem i czy Luis Arce będzie kontynuował politykę społeczną swojego poprzednika.
Nadzieją dla Boliwii może stać się lit, czyli pierwiastek świetnie nadający się do magazynowania energii. W ostatnich latach zapotrzebowanie na lit poszybowało w górę, co przy ograniczonych możliwościach produkcyjnych przełożyło się na znaczny wzrost cen tego surowca. Biorąc pod uwagę, że giganci motoryzacji potrzebują litu do elektryfikacji swoich flot, Boliwia – kraj z największymi zasobami tego metalu na świecie – stoi przed szansą na diametralną poprawę sytuacji ekonomicznej swoich obywateli. Potencjał boliwijskich rezerw jest tak wysoki, że kraj określany jest nawet „Arabią Saudyjską litu”. Tym samym Boliwia może stać się jednym z głównych wygranych wyścigu o zyski z rosnącego popytu na lit albo też największym przegranym, jeżeli historia się powtórzy i rząd pozwoli się zdominować zagranicznym przedsiębiorstwom. Dynamiczne zwiększenie wydobycia nie jest jednak takie proste w przypadku Boliwii, choćby ze względu na brak wystarczającej infrastruktury i niestabilną sytuację wewnętrzną. Ze względu na swoje właściwości lit jest kluczowym komponentem baterii i akumulatorów litowo-jonowych. Metal ten jest wykorzystywany w produkcji telefonów komórkowych, tabletów, laptopów czy pojazdów elektrycznych i hybrydowych. Dodatkowo, ma on zastosowanie w przemyśle lotniczym, farmaceutycznym oraz ceramicznym. Cena lituj w ostatnim czasie znacząco się podwyższyła i osiągnęła astronomiczny poziom i ciągle rośnie. Obserwowane zwiększenie się kosztów surowca może spowodować spowolnienie rozpędzającej się elektromobilnej rewolucji.
Brak powszechnej dostępności litu może stać się główną barierą rozwoju elektromobilności. Bez dostępności ogniw wykonanych z litu, kobaltu czy niklu, utrzymanie wysokiego poziomu sprzedaży samochodów elektrycznych i dalszy rozwój rynku motoryzacyjnego po prostu nie będą możliwe. Również ambitne cele administracji Bidena dot. sprzedaży pojazdów bezemisyjnych nie będą osiągalne, jeśli nie nastąpi rozwój i zwiększenie produkcji niezbędnych surowców. W Europie lit również jest w centrum zainteresowania. W czerwcu 2023 r. Parlament Europejski podjął decyzję o wejściu w życie w 2035 r. zakazu sprzedaży nowych samochodów spalinowych. Działania Unii Europejskiej i krajów wspierających politykę klimatyczną wymusiły na koncernach motoryzacyjnych poważne zmiany w zakresie strategii rozwoju. Volkswagen, Mercedes, Audi, Volvo czy BMW już ogłosiły plany ograniczenia wytwarzania i sprzedaży samochodów spalinowych i benzynowych na rynku europejskim. Volvo obiecał, że do 2030 r. zrezygnuje całkowicie z oferowania aut zasilanych w sposób inny niż elektryczny, a chińsko-szwedzka marka Polestar wycofała swoją jedyną hybrydę (Polestar1) i zamierza skupić się wyłącznie na produkcji aut zelektryfikowanych. Przemiany, które obserwujemy sugerują, że w najbliższym czasie coraz trudniej będzie nam dostać się do Berlina, Wiednia czy Paryża dieslem bądź samochodem benzynowym. Według szacunków amerykańskiej agencji naukowo-badawczej US Geological Survey(USGS), globalne rezerwy litu wynoszą około 89 mln. ton. Krajem, na którego terytorium zidentyfikowano najwięcej zasobów tego surowca jest właśnie Boliwia (21 mln. ton). Na drugim miejscu plasuje się Argentyna (19 mln. ton), a na trzecim Chile (9,8 mln. ton). Dalej są: USA (9,1 mln. ton), Australia (7,3 mln. ton) i Chiny (5,1 mln. ton). W UE pokłady litu znajdują się przede wszystkim w Czechach (1,3 mln. ton), Serbii (1,2 mln. ton), Hiszpanii (300 tys. ton) oraz Portugalii (270 tys. ton). Jak widać prym wiodą kraje Ameryki Płd.
Na przygranicznym terytorium Boliwii, Argentyny i Chile znajduje się Triángulo del Litio (Trójkąt Litu). Jest to położony w Andach region z największą koncentracją litu na globie, o którego ogromnym potencjale słychać już od dłuższego czasu. Liderem pod względem ilości produkowanego surowca nie jest jednak żadne z państw Ameryki Łacińskiej. To w Australii produkcja litu osiągnęła w 2021 r. najwyższy poziom i wyniosła 55 tys. ton. Ponad połowę mniej litu udało się wyprodukować w Chile (26 tys. ton), a jeszcze mniej w Chinach (14 tys. ton). Na czwartym miejscu jest Argentyna (5,9 tys. ton). Natomiast w Boliwii pomimo rozgłosu nadal produkuje się znikome ilości tego metalu. Od lat 90-tych wdrażane były różne działanie ukierunkowane na komercjalizację boliwijskiego litu, jednak nie doprowadziły one do większych sukcesów. Za przykład może posłużyć współpraca rządu ówczesnego prezydenta Jaime Paza Zamory z firmą Lithium Corporation of America(obecnie FMC Corporation). Po kilku latach negocjacji, w 1992 r. stronom udało się zawrzeć umowę, która pozwalała amerykańskiej firmie na nieograniczoną eksploatację rezerw litu przez 40 lat w zamian za przekazanie Boliwii 8% zysków. Wielu Boliwijczyków było oburzonych warunkami tej transakcji. Kiedy lokalna społeczność rozpoczęła protesty przeciwko Lithium Corporation, przedsiębiorstwo ogłosiło przeniesienie działalności do Argentyny. Poza trudnościami z wydobyciem i obawami związanymi z brakiem odpowiedniej infrastruktury, niesprzyjające otoczenie polityczne było jednym z głównych czynników, które ostatecznie doprowadziły do rezygnacji LithiumCorporationz prowadzenia działalności w Boliwii.
Wydobycie litu jest procesem złożonym i czasochłonnym. Nie tylko wymaga znaczących nakładów kapitałowych, ale także zaawansowania technologicznego i wykwalifikowanej kadry pracowniczej. W Boliwii związki litu wydobywa się z podziemnych złóż solanki, przepompowywanych do ogromnych zbiorników (przypominających sieć ogromnych basenów pływackich), aby odparowała z nich woda i można było oddzielić węglan litu. Procedura ta może trwać nawet do 12-18 miesięcy. Co istotne, wysoka koncentracja magnezu i wyższy niż u sąsiadów poziom intensywności opadów wydłużają i komplikują proces pozyskania litu w Boliwii. Potężne rezerwy litu znajdują się na terenie pustyni solnej Salar de Uyuni w południowo-zachodniej Boliwii. O tym ogromnym solnisku, określanym jako największe lustro na świecie, będzie jeszcze mowa. Na terenie Salar de Uyunio powierzchni niewiele mniejszej od województwa świętokrzyskiego, znajdują się potężne rezerwy litu. Intensyfikacja wydobycia litu w tej okolicy wiązałaby się z niemałą ingerencją geologiczną, a co za tym idzie, z poważnymi konsekwencjami środowiskowymi. Pozostaje zatem pytanie, czy wartość ekosystemu Salar de Uyuni jest wyższa dla Boliwii niż bogactwo finansowe płynące z eksploatacji solniska. Poza sporymi połaciami terenu, produkcja litu pochłania także potężne ilości wody. Jest to szczególnie istotne, biorąc pod uwagę, że Boliwia jest miejscem, gdzie istnieją poważne problemy z dostępem do zasobów wodnych. W 2000 r. prywatyzacja miejskiego systemu gospodarki wodnej doprowadziła nawet do krótkotrwałej „wodnej wojny” w Cochabambie. Wzrost cen i deficyty wody wywołały wtedy silną mobilizację społeczną, której konsekwencją było wprowadzenie stanu wojennego. Obecnie, w wielu miejscach na świecie trwają prace nad innowacyjnymi i bardziej ekologicznymi metodami, które mają zrewolucjonizować wydobycie litu. Jedną z firm zaangażowanych w doskonalenie metod DLE (Direct LithiumExtraction) jest Lilac Solutions, która współpracuje z koncernem BMW oraz funduszem Breakthrough Energy Ventures założonym przez Billa Gatesa. DLE to technologie bezpośredniego pozyskiwania metalu przy pomocy filtrów, membran, ceramicznych kulek czy innego sprzętu, które można zmieścić w jednej hali. Wyłącznie w 5 miejscach na świecie stosuje się metody DLE na skalę komercyjną (w jednym w Argentynie i czterech w Chinach), jednak ich skuteczność nie została jeszcze w pełni potwierdzona. Inwestorzy przekazują miliony dolarów firmom pracującym nad tego typu technologiami, jednak trochę czasu jeszcze upłynie zanim zastąpią one metody tradycyjne. Z historycznego punktu widzenia, światowe potęgi i zagraniczne firmy niejednokrotnie czerpały niemałe korzyści z bogactwa boliwijskich złóż. W okresie kolonialnym z Boliwii wywożono do Europy bezcenne kruszce. Położona w pobliżu Potosi naAltiplano góra Cerro Rico słynęła z dostarczania gigantycznych ilości srebra dla Imperium Hiszpańskiego. Warto odwiedzić to znajdujące się na wysokości prawie 4 tys. m miasto i ruiny kopalni srebra, by wyobrazić sobie katorżnicze warunki pracy miejscowej ludności kilkaset lat temu. Od połowy XVI w. przez dwa stulecia ponad 40 tys. ton metalu zasiliło hiszpańskie imperium. Kopalnie pochłonęły życie tysięcy Indian, którzy masowo ginęli z powodu wypadków, brutalnego traktowania lub wskutek zatrucia rtęcią stosowaną w procesie wydobycia.
Evo Morales w czasie swoich rządów zapowiadał, że „lit będzie paliwem, które nakarmi świat”, a suwerenne uprzemysłowienie przyniesie Boliwijczykom namacalne korzyści, poprawi ich jakość życia i sytuację społeczną. Wielokrotnie powtarzał, że lit będzie wydobywany przez państwowe podmioty, a następnie przekształcany w akumulatory. Politykę uprzemysłowienia litu administracji Moralesa cechowało skrajnie nacjonalistyczne podejście do zasobów. Na początku swojej pierwszej kadencji deklarował on, że do 2010 r. Boliwia będzie niezależnym producentem akumulatorów litowych, a do 2015 r. samochodów elektrycznych. Patrząc na stan infrastruktury i skalę uprzemysłowienia litu w czasie mojego pobytu w Boliwii w 2019 r. te obietnice były tak samo prawdziwe, jak obietnice produkcji 1 mln. samochodów elektrycznych w Polsce w 2022 r. Pozostałością rządów Moralesa jest między innymi to, że obecnie Boliwię uznaje się za niepewne i ryzykowne miejsce do inwestycji. Firmy zagraniczne unikają zwykle lokowanie kapitału w państwach, w których istnieje znaczne zagrożenie nacjonalizacji zasobów. Morales twierdził też, że to właśnie zagraniczne firmy skoncentrowane na uzyskaniu dostępu do boliwijskiego litu doprowadziły ostatecznie do utraty przez niego władzy, co jest absolutną bzdurą. Luis Arce, podobnie jak Morales, też miał nadzieję dokonać reorientacji państwowej polityki uprzemysłowienia litu. Jego celem było rozpoczęcie krajowej produkcji baterii litowo-jonowych do 2025 r. Coś mi się wydaje, że te obietnice też podzielą los zapowiedzi EvoMoralesa i Morawieckiego.
W obliczu zachodzących globalnych zmian w obszarze energetyki, litowe bogactwo Boliwii budzi niemałe zainteresowanie wśród światowych potęg energetycznych. W 2021 r. w jednym z wywiadów minister energii Boliwii Molina Ortiz oznajmił, że Chińczycy i Rosjanie wykazali największe zainteresowanie boliwijskim litem, lecz zachęcał też do współpracy inne kraje: USA, Rosję, Chiny i Japonię. Firmy z tych krajów miały mieć za partnera boliwijskie YLB (Yacimientos de LitioBolivianos). YLB wzywał przyszłych potencjalnych partnerów do działań w kierunku opracowania nowych technologii, które umożliwiłyby wydobycie litu bezpośrednio z solniska. Potencjalnie pozwoliłoby to ograniczyć zużycie wody, zmniejszyć wpływ warunków pogodowych i skrócić czas trwania całego procesu. Warto wspomnieć, że na przestrzeni ostatnich lat Chiny do 2022 r. zainwestowały ponad 16 mld. USD w różne przedsięwzięcia związane z wydobyciem litu w Argentynie, Chile i Boliwii. Co więcej, Chiny są jednym z głównych partnerów handlowych rządu Arce, a chińskie firmy i instytucje finansowe umożliwiły pokrycie kosztów sporej części projektów infrastrukturalnych w Boliwii. Chińczycy nie mają tak pokaźnych rezerw surowca jak kraje latynoamerykańskie, ale są za to odpowiedzialne za przetwórstwo większości światowego litu. Stąd ich ogromne zainteresowanie zwiększaniem wpływów w krajach Trójkąta Litu. Chiny dążą do rozszerzenia swojej obecności w tej części świata, co jest kluczowym elementem strategii ukierunkowanej na dominację światowego rynku litu.
Zainteresowani boliwijskim litem są również Rosjanie, szczególnie w kontekście inwazji na Ukrainę i wejścia w życie zachodnich sankcji. Putin niejednokrotnie podejmował temat potencjalnej bliskiej współpracy obu państw w ramach wydobycia cennego surowca podczas rozmów telefonicznych z prezydentem Boliwii. Jeśli Rosji udałoby się objąć kontrolę nad złożami litu w Boliwii, byłaby to katastrofa dla rozwiniętych gospodarek Zachodu. A dla Europy mogłoby to oznaczać kolejne uzależnienie surowcowe od Rosji.
Planując strategię uprzemysłowienia boliwijskiego litu, trzeba wziąć pod uwagę, że sąsiedniemu Chile, które znajduje się w zdecydowanie lepszej kondycji ekonomicznej, osiągnięcie obecnego poziomu produkcji zajęło kilka dekad i wiązało się z poczynieniem ogromnych inwestycji w sektor wydobywczy. Z kolei ewentualna bliska współpraca z krajami latynoamerykańskimi na dużą skalę zdaje się mało prawdopodobnym scenariuszem, choćby ze względu na ich wewnętrze problemy. Chile zmaga się z problemami społeczno-politycznymi wobec sporów dotyczących reformy konstytucyjnej, która wyznaczy ramy polityczne dla nowych projektów wydobywczych. Natomiast Argentyna stacza się w otchłań permanentnego kryzysu walutowo-finansowego i społecznego. Co więcej, kraje tworzące Trójkąt Litu mają odmienną strukturę prawną i różnią się pod względem historii oraz możliwości produkcji, a także kierunków rozwoju naukowego w zakresie wydobycia kopaliny.
W obecnej sytuacji władze Boliwii są po raz kolejny zmuszone współpracować z zagranicznymi podmiotami. Zdaje się, że samotne dążenie do celu nigdy nie było opcją dla kraju rozwijającego się, takiego jak Boliwia. Wynika to z faktu, że istnieją bariery, z którymi kraj nie poradzi sobie na własną rękę. Alians strategiczny pomógłby Boliwii w zapewnieniu kapitału, technologii, zaawansowanej kadry oraz niezbędnej infrastruktury. Niemniej, rozwinięcie wydobycia litu we współpracy z zagraniczną firmą do poziomu liczącej się gałęzi gospodarki to skomplikowany proces, który niesie za sobą ryzyko zdominowania Boliwii przez supermocarstwa. Istotnym jest, aby wspólne działanie odbywało się na jasnych zasadach z uwzględnieniem konsekwencji środowiskowych i bez szkody dla Boliwijczyków. Będzie to wysoce trudne zadanie, biorąc pod uwagę jak lukratywny jest to biznes. Unia Europejska powinna odgrywać w tym procesie aktywną rolę. Nie tylko jako partner handlowy dążący do zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego i surowcowego Europy, ale także jako czujny obserwator upewniający się, że prawa Boliwijczyków są respektowane, a żadne z supermocarstw zbyt mocno nie rozpycha się łokciami.
Pomijając nieciekawą, ale pasjonującą politykę i problemy społeczne oraz gospodarcze, Boliwia jest naprawdę przepięknym krajem o niewiarygodnych i nieodkrytych walorach turystycznych. Kraj przypomina wulkan różnorodnej przyrody, najwyżej i najtrudniej dostępnym państwem na kontynencie, najbardziej indiańskim pod względem mieszkańców i tradycji. To nie tylko podróż pełna kontrastów krajobrazowych, ale również spotkanie z historią kolebki imperium Inków, gdzie rozpoczął się ruch wyzwoleńczy całego kontynentu przeciw Hiszpanom. Wyprawa do Boliwii to podróż przez wciąż zmieniające się i zapierające dech w piersiach krajobrazy.Altiplano to dla mnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Warto się tam wybrać, mimo trudów dalekiej podróży, nieuniknionych problemów zdrowotnych ze względu na oddychanie rozrzedzonym powietrzem (obszar położony jest w całości na ekstremalnych wysokościach nie spadających poniżej 4000m), problemów z oddychaniem (każdy hotelik dysponuje na szczęście butlami z tlenem) oraz słabą infrastrukturą turystyczną (na szczęście), bardzo silnie operującym słońcem, przed którym trzeba się chronić, gdyż ono nie opala tylko parzy skórę oraz olbrzymimi amplitudami temperatur między dniem, a nocą. O ile w ciągu dnia temperatura dochodzi na tych wysokościach do 20st., to w nocy spada do -14%!!! Trudno to wytrzymać, zwłaszcza, że w hotelach po godz. 22 zarówno energia, jak i ogrzewanie są wyłączane. Gwarantuję jednak, że można to przeżyć. Otrzymuje się za te "niewielkie" niedogodności wspaniałe wynagrodzenie w postaci unikalnych krajobrazów, wspaniałych kolorów i zobaczenia miejsc absolutnie niepodobnych i niedostępnych nigdzie więcej w świecie. Ukoronowaniem Altiplano jest majestatyczna Uyuni - największe na świecie słone jezioro. To miejsce trudno doprawdy opisać słowami, trzeba je koniecznie zobaczyć, a zachód słońca na Uyuni jest niewyobrażalnie piękny, coś, co zachowuje się w pamięci do końca życia. Uyunito nie tylko wspaniałe krajobrazy, ale też obszar z unikatowym ekosystemem. Można tu podziwiać rzadkie gatunki różowych flamingów i kolibrów. To nie tylko popularne miejsce wśród turystów, ale przede wszystkim źródło dumy narodowej Boliwijczyków.
Innym cudem natury jest Titicaca - największe jezioro wysokogórskie na Ziemi i największe na całym kontynencie z wyspą Isla del Sol. Z kolei miasto La Paz wraz z pobliskim El Alto to najwyżej położona stolica na świecie, niezwykle malownicza i zadziwiająca swoimi rozwiązaniami komunikacyjnymi, jak świetnie funkcjonującymi kolejkami gondolowymi, które omijają wieczne korki aglomeracji. Warto zobaczyć z perspektywy gondoli stolicę Boliwii przemierzając w ciągu kilkunastu minut dystans dzielący La Paz od El Alto. Ale przede wszystkim warto odkryć ten wspaniały kraj, odwiedzając jego najbardziej odległe zakątki, krainy wulkanów, kolorowych lagun, dziką i żywą Amazonię (to tam zginął Che Guevara) i miasta takie jak Sucre, Santa Cruz czy Potosi, które zachowują historię kolonialnych podbojów oraz dziedzictwo rdzennych ludów, spotkać przyjaznych ludzi i spojrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. Nasze problemy codzienne oglądane z permanentnej perspektywy prawie 5000 tys. m stają się bardzo niewielkie i stosunkowo łatwe do pokonania.
Commentaires