Benin jest niewielkim krajem Afryki Zachodniej, o gospodarce opartej przede wszystkim na uprawie bawełny (40% PKB) oraz innych produktach rolniczych. Niemniej historia kraju jest bardzo ciekawa. Począwszy od XIII w. na tereny dzisiejszego Beninu zaczęły napływać ludy Adża. Powstało wówczas kilka małych państw, z których pierwsze pojawiły się na wybrzeżu (Allada i Quidah). Portugalczycy pojawili się w tym regionie (podobnie jak w pobliskim Togo) już w XV w. Państewka Adża utrzymywały z Europejczykami kontakty handlowe, głównie sprzedawały niewolników. Od połowy XVII w. królestwo Dahomej stało się najważniejszym graczem w regionie, podporządkowawszy sobie inne państewka ludu Adża i monopolizując handel z Europejczykami, głównie Francją, Anglią i Niemcami, którzy wówczas zaczęli na wybrzeżu budować swoje faktorie i forty. Dahomej trudnił się głównie handlem niewolnikami. Proceder trwał ponad 300 lat przynosząc wszystkim zaangażowanym stronom potężne zyski. Dlatego też obszar znany był jako Wybrzeże Niewolników. Wojny w regionie oraz wprowadzone prawo likwidowania jeńców wojennych znacznie uszczupliło liczbę niewolników sprzedawanych do Nowego Świata z tego terenu. Stąd też handel niewolnikami czterokrotnie spadł w połowie XIX w. Przyczyniła się do tego też ustawa angielska z 1808 r., która zakazała transatlantyckiego handlu niewolnikami. Ostatni statek z niewolnikami na pokładzie opuścił port w Porto Novo w Dahomeju w 1885 r. Model gospodarczy Dahomeju uległ zmianie, a niewolnicy byli zatrudniani na plantacjach w Afryce.
Wtedy też Dahomej zaczął tracić swój status regionalnego mocarstwa i ułatwił Francji kolonizację. W 1851 r. Dahomej podpisał traktat handlowy z Francją, a w 1890 r. na podstawie traktatu zmuszony został oddać Kotonou i Porto-Novo pod francuski protektorat. Następnie Dahomej próbował sprzeciwiać się dalszemu poszerzaniu wpływów Francji, co jednak skończyło się totalną porażką. W 1892 r. Francuzi wysłali ekspedycję karną, 2 lata później Dahomej stał się ich kolonią, a w 1904 r. częścią Francuskiej Afryki Zachodniej. Dopiero po ponad 130 latach francuski prezydent – Macron podjął decyzję o zwrocie Beninowi 26 dzieł sztuki, zagrabionych przez francuskie wojska w 1892 r., które znajdowały się we francuskich muzeach. W trakcie kolonialnych rządów francuskich relatywnie nieźle rozwinęło się szkolnictwo, w wyniku czego powstała dość liczna, jak na standardy afrykańskie, elita. Francuzi zupełnie natomiast nie budowali infrastruktury drogowej, o czym mogłem się przekonać w XXI w. będąc w Beninie. W 1915 i 1923 r. miały miejsce powstania antyfrancuskie. Po 1945 r. narastał ruch wyzwoleńczy. W 1957 r. Francja została zmuszona do dopuszczenia do udziału do udziału w rządzie przedstawicieli ludności tubylczej, a rok później uznała Dahomej za republikę autonomiczną w ramach Wspólnoty Francuskiej.
Niepodległość kraj ogłosił w 1960 r. podobnie jak cały szereg innych państw afrykańskich (11 członków Wspólnoty Francuskiej). I wtedy zaczęły się problemy. Właściwie żadne z tych nowych państw nie było zdolne do życia pod względem gospodarczym. Niektóre, jak Czad, Niger, Mali czy Górna Wolta nie miały dostępu do morza. Były to kraje w większości pustynne i rozpaczliwie biedne. Prawie całą Mauretanię pokrywała pustynia, zamieszkana przez nomadów. Górna Wolta została samodzielnym terytorium dopiero w 1947 r. Nawet Senegal, druga co do zamożności kolonia francuska w Afryce w dużym stopniu był uzależniony od francuskich subsydiów. Tylko WKS uważano za zdolne do samodzielnego gospodarczego funkcjonowania. Nowe państwa nie miały także spoistości, którą przez ostatnie 50 lat oferowały im dwie duże federacje: Francuska Afryka Zachodnia (do której należał Dahomej) i Francuska Afryka Równikowa. Państwa położone na wybrzeżu utraciły ważne rynki, a te bez dostępu do morza ucierpiały z powodu załamania gospodarczego. Zamiast współpracy, oferowały sobie słabą rywalizację. W celu zapewnienia nowym państwom możliwości przeżycia, ale przede wszystkim dla zabezpieczenia francuskich interesów, gen. de Gaulle podpisał układy zapewniające pomoc finansową i techniczną na szeroką skalę. Benin też był sygnatariuszem tych układów. Francja wysłała ze swej strony asystenta prezydenckiego, dostarczyła doradców wojskowych i służbę cywilną by mogły być obsadzone ministerstwa rządowe. Francja podtrzymała też unię walutową, gwarantując stabilną i wymienialną walutę. Wojska francuskie na stale rozlokowały się w kilku stolicach afrykańskich na mocy układów o obronie, które miały zapewniać gwarancje bezpieczeństwa wewnętrznego. Francja zarządzała również rozwiniętą siecią służby wywiadowczych w Afryce, kontrolowaną z Paryża przez doradcę de Gaulle’a ds. Afryki –Jacquesa Foccarta. Francuzi nadal panowali nad przemysłem, bankowością i handlem tak gruntownie, jak przedtem.
W okresie postkolonialnym „l’Afrique Noire” była uważana za część francuskiego obszaru wpływów (chasse gardée), prywatnej posiadłości strzeżonej przed wkroczeniem innych potęg światowych. W efekcie dokonane zmiany miały przeważnie ceremonialny charakter. Zamiast nadzorowanej przez Francuzów administracji, nowe państwa były teraz zarządzane przez grupy elit lokalnych, od dawna przywykłych do współpracy z Francją i dobrze przystosowanych do francuskich systemów zarządzania i kultury. Taką osobą był też pierwszy prezydent Beninu – Hubert Maga. Został on obalony w wyniku puczu wojskowego w 1963 r., których było przez kolejne 9 lat bardzo dużo.
Trzeba wiedzieć, że władza polityczna w biednych, pozbawionych surowców małych krajach afrykańskich stanowiła jedną z niewielu sposobów zarabiania dużych pieniędzy, stąd było wielu chętnych do jej sprawowania zwłaszcza w pierwszych latach niepodległości. Chaos w Dahomeju przerwał nowy silny człowiek: majorKérékou, wykształcony we Francji spadochroniarz, który w 1972 r. przejął władzę (oczywiście w wyniku puczu) i zmienił nazwę kraju na Benin, a właściwie Ludowa Republika Beninu, co samo w sobie już zwiastowało spore kłopoty. I tak się też stało. Mimo, że dzielny major początkowo głosił, że Benin nie będzie kopiował żadnej zewnętrznej ideologii, takiej jak kapitalizm, komunizm czy socjalizm, to jednak okazał się być standardowym afrykańskim marksistowskim watażką (w 1974 r. określił zresztą ustrój kraju jako marksistowski), dokonał nacjonalizacji gospodarki (włącznie z bankami), co oczywiście nie mogło się dobrze skończyć i doprowadziło w latach 80-tych XX w. do niepokojów społecznych. Prezydent marksista objął bowiem kontrolą państwa każdy biznes i działalność gospodarczą w tym biednym kraju, przegonił też nielicznych inwestorów zagranicznych. Kraj opuszczali masowo nauczyciele oraz przedstawiciele innych zawodów. Modelem biznesowym Kérékou było składowanie odpadów nuklearnych najpierw ze Związku Sowieckiego, a później z Francji. Do religii prezydent miał stosunek labilny. W 1980 r. przeszedł na islam i przyjął imię Ahmed, ale po kilku latach znowu konwertował się na chrześcijaństwo, ogłaszając, że narodził się na nowo chrześcijaninem. Spokój społeczny trwał do 1989 r., kiedy w kraju wybuchły zamieszki.
Mały Benin jako pierwsze państwo w Zachodniej Afryce doświadczyło lawiny protestów. Szybko okazało się, że Mathieu Kérékou wraz ze swymi kolesiami ograbili państwowy system bankowy tak dokładnie, że zabrakło pieniędzy na pensje dla nauczycieli i administracji państwowej. Niektórzy czekali na wypłaty od 12 miesięcy w tym jednym z najbiedniejszych krajów Afryki. W 1988 r. banki państwowe upadły z powodu wielkich, nieubezpieczonych pożyczek udzielonych najbliższym współpracownikom Kérékou i założonym przez nich fikcyjnym firmom. Wg. Banku Światowego pożyczki te przekraczały wartość 0,5 mld. USD. Jak się później okazało, jego najbliższy doradca – Mohammed Cissé, Malijczyk z pochodzenia, miał zwyczaj przesiadywać w biurze menedżera banku i transferować telefaksem miliony dolarów na swe rachunki bankowe w Europie i w USA. Szacuje się, że w jednym tylko 1988 r. Cissé przetransferował za zagranicę 370 mln. USD. Po opróżnieniu z gotówki całego systemu bankowego i kredytowego kraju, zamarła normalna działalność biznesowa kraju. Firmy nie mogły dalej działać, a kupcy nie mogli handlować. W styczniu 1989 r. protest studentów z powodu niewypłaconych stypendiów doprowadził do powszechnej mobilizacji przeciwko Kérékou i jego ludziomi. Objęła ona nauczycieli, pracowników administracji państwowej, pracowników najemnych i organizacji kościelnych. Również armię ogarnął niepokój, gdyż żołnierze przestali dostawać żołd. Nieopłaceni żołnierze przechwycili transport banknotów przesłanych z zagranicy by załagodzić kryzys. Lojalna pozostała jedynie elitarna gwardia prezydencka Kérékou, rekrutująca się wyłącznie z jego grupy etnicznej, zamieszkującej północną część kraju. Wspólnym hasłem dla wszystkich tych strajków i demonstracji, które wstrząsnęły w 1989 r. były żądania zapłaty zaległych wynagrodzeń, ale coraz częściej zaczęły pojawiać się też nawołania do odnowy demokratycznej (renouveau démocratique).
Kiedy Kérékou poprosił Zachód o pomoc, aby mógł zapłacić zaległe pensje, spotkał się z odmową. W efekcie zmuszony był do zdemokratyzowania kraju, odejścia od systemu monopartyjnego i zorganizowania wolnych wyborów. Kérékou próbował bronić swojej pozycji, odrzucił nawet marksizm, do którego jak widać nie był przesadnie przywiązany (z nazwy państwa zniknął nawet przymiotnik „Ludowa”), zwolnił z więzień więźniów politycznych, oficjalnie dokumentem rządowym odrzucony i potępiony został marksizm-leninizm jako główna ideologia kraju. Zapowiedział też przeprowadzić reformę konstytucyjną. Wierząc, że będzie w stanie pokierować biegiem wydarzeń, zwołał konferencję narodową – Conférence Nationale de Force Vives, na której grupy biznesowe, zawodowe, religijne, robotnicze i polityczne, we współpracy z rządem, miały otrzymać możliwość stworzenia nowego projektu konstytucji. Zamierzając pokazać, że panuje nad sytuacją, Kérékou ruszył ku demonstrantom w samym centrum Kotonou, ale został przez nich zlekceważony, a w końcu wygwizdany. Po raz pierwszy kontrolowana przez rząd telewizja przez chwilę pokazała demonstrantów, wymachujących transparentami o antyrządowej treści. Kiedy w lutym 1990 r. konferencja rozpoczęła 9-dniowe obrady, na żywo transmitowane przez radio i telewizję, przekształciły się one w oskarżenia o próżność i przekupstwo wojskowego reżimu Kérékou i systemu autokratycznego, który stworzył. 488 delegatów, na czele których stanął arcybiskup Isodore de Souza, uznało się za suwerenną władzę. Zawiesili oni konstytucję, rozwiązali zgromadzenie narodowe, powołali na urząd premiera rządu tymczasowego Nicéphore Soglo, byłego pracownika Banku Światowego i ustalili datę wyborów. Pozwolono Kérékou pozostać na stanowisku tymczasowego prezydenta.
Przeprowadzone w 1991 r. w Beninie wybory parlamentarne i prezydenckie były pierwszą od uzyskania niepodległości kraju uczciwą rywalizacją o zdobycie władzy. Nawet międzynarodowi obserwatorzy uznali je za generalnie uczciwe i wolne. W wyborach prezydenckich kontrkandydatem Kérékou był Soglo. Mimo wolty swoich poglądów we wszystkich tematachKérékou stracił władzę, Soglo wygrał zdecydowanie, zdobywając dwa razy więcej głosów. Po tej porażceKérékou pokajał się za nadużycia władzy w czasie pełnienia swojego urzędu, zapewnił o „głębokim, szczerym i nieodwracalnym pragnieniu zmian” i otrzymał immunitet. Co ciekawe, Benin stał się tym samym pierwszym państwem afrykańskim, w którym armia została odsunięta od władzy przez ludność cywilną i pierwszym krajem, w którym dotychczasowy prezydent został pokonany przy urnie wyborczej. To bardzo rzadki w Afryce przykład udanego przejścia do demokracji.
W ciągu czterech lat „renouveau démocratique” w Beninie, w innych częściach kontynentu afrykańskiego wybuchały całe serie intensywnych i długotrwałych walk o władzę między afrykańskimi ojcami niepodległości a grupami opozycyjnymi, zdecydowanymi do usunięcia ich ze sceny politycznej. W wielu przypadkach na czele opozycji stali byli ministrowie lub członkowie elity, którzy kierowali się nie tyle ideałami demokratycznymi, chociaż tak to uzasadniali, lecz raczej własnymi ambicjami dorwania się do koryta i zdobycia władzy, a tym samym pieniędzy. Bez względu na motywy działania, wszystkie strony w trakcie szukania poparcia mocno opierały się na lojalności etnicznej. Ani ideologia, ani polityka, ani też przynależność klasowa nie miały w czasie wyborów większego znaczenia. Nawet w przypadku Beninu, gdzie poparcie ludu dla reform przybrało pokaźne rozmiary, podczas wyborów ludzie głosowali głównie kierując się lojalnością etniczną: mieszkańcy północy prawie wszystkie głosy oddali na Kérékou (94%), a południa na Soglo (80%). Po 17 latach rządów ludzi z północy, wielu południowców nie tyle myślało o „renouveau démocratique”, co raczej o „alternance” (alternatywie), czyli zmianie systemu politycznego. To na nich przyszłą teraz kolej. Przy tak wysokiej stawce wybory musiały przyczynić się do wzrostu napięcia etnicznego. W wielu przypadkach napięcia te były lekkomyślnie wykorzystywane przez polityków dla ich własnych celów. W końcu w wielu krajach ojcom niepodległości udało się wymanewrować opozycję i utrzymać władzę, tylko nieliczni ulegli fali protestów. Ale nawet w tych przypadkach, gdzie doszło do zmiany warty czy „alternance”, szybciej niż wielu myślało pojawiło się poczucie rozczarowania „renouveaudémocratique”. Już w 1993 r. w Beninie mieszkańcy południa zaczęli narzekać, że demokracja niczego nie zmieniła. Chociaż życie polityczne przybrało z pewnością bardziej otwarty i mniej represyjny charakter, te same elity (nazywano ich oszustami) nadal sprawowały kontrolę nad sytuacją. Na północy z kolei oznaczało to, że znienawidzeni południowcy przejęli teraz odpowiedzialność za losy kraju.
Do tego nieudolność Soglo spowodowała, że w demokratyczny sposób Kérékou ją odzyskał i potwierdził w kolejnych wyborach w 1996 oraz 2001 r. Bez zamachu stanu Kérékou oddał rządy kolejnemu prezydentowi: znanemu w Afryce liberalnemu ekonomiście Yayi, który wygrał kolejne wybory w sposób jak najbardziej demokratyczny. Po swoich dwóch kadencjach, zgodnie z obowiązującą konstytucjąYayi oddał władzę swojemu następcy, nie próbując wydłużyć swojej kadencji przez majstrowanie przy konstytucji. Ten rzadki w Afryce przykład realnie funkcjonującej demokracji, nie znalazł jednak dotychczas wielu naśladowców. Wybory w 2016 r. wybory wygrał biznesman Patrice Talon – król bawełny, pokonując bankiera inwestycyjnego i byłego premiera. Talon na początku swojego urzędowania stwierdził, że jego głównym i podstawowym celem będzie ograniczenie limitu sprawowania urzędu głowy państwa do jednej kadencji. Niestety nie udało mu się osiągnąć tego ambitnego celu, dlatego też w 2021 r. został wybrany na drugą kadencję uzyskując ponad 86% głosów i przejmując pełną kontrolę nad parlamentem. Kandydaci opozycji nie zostali dopuszczeni do udziału w wyborach. W parlamencie zasiadają wyłącznie zwolennicy prezydenta, Talon wzorem Putina kontroluje też kto może kandydować na prezydenta. Jakoś cicho zrobiło się o planach zmiany konstytucji. Kraj zatem zdecydowanie zmierza w kierunku autokracji.
Gospodarczo Benin nadal pozostaje bardzo biednym krajem, mimo przyzwoitego wzrostu PKB od 2000 r. utrzymującego się na poziomie przeciętnym 5% p.a., jednak szybki wzrost populacji (14,5 mln. w 2023 r.) powoduje, że PKB na mieszkańca jest bardzo niski. Wg. danych MFW PKB wyniósł w 2022 r. 17,4 mld. USD (PPP: 64,4 mld. USD), a PKB na mieszkańca 1540 USD (PPP: 4550 USD). Inflacja w 2023 r. wyniosła tylko 2,5%, deficyt na rachunku bieżącym: -5,7% PKB, dług publiczny: 52,4% PKB przy deficycie budżetowym general government: -3,7%. Makroekonomicznie gospodarka kraju wydaje się zatem względnie zrównoważona.
Głównym źródłem wzrostu gospodarczego jest rolnictwo, w tym przede wszystkim uprawa bawełny, nerkowców oraz ananasów. Dużą część przychodów państwa stanowi port w Cotonou. Pomimo wzrostu gospodarczego wzrasta wskaźnik osób żyjących poniżej progu ubóstwa. W czasie dekady 2010-2020 wzrósł on z 36% do ponad 40%, co jest porażką modelu gospodarczego kraju. Wspólnota międzynarodowa co jakiś czas ogłasza plan redukcji długu zagranicznego Beninu, ale nie jest w stanie przeforsować reform strukturalnych. Gospodarka jest w miarę zrównoważona, inflacja pod kontrolą, ale poraża brak jakiejkolwiek infrastruktury drogowej. Byłem w Beninie w 2014 r., odcinek od granicy z Togo do Cotonou pokonałem samochodem. Jedyna droga nadmorska łącząca Benin z Togo zwana RN1 była wówczas zupełnie nieutwardzona, pełna dziur, kałuż i kamieni wpadających pod koła. Z uwagi na częste deszcze tropikalne droga na długich odcinkach przemieniała się w wielkie bajoro. Kilkakrotnie łapaliśmy gumę, kierowca nawet nie próbował zmieniać opon, tylko je co chwilę dopompowywał. Zastanawiające, że przy każdym postoju na "kapciu" w największym buszu w ciągu kilku sekund pojawiał się człowiek wyposażony w pompkę, co umożliwiało szybką kontynuację podróży przez kolejne 2-3 km do następnego pompowania. Pokonanie odcinka ok. 100 km trwało wiele godzin, ale się udało. Przez teren Beninu planowana była budowa tzw. Trans-West African Coastal Highway. To ostatni brakujący odcinek mający zapewnić połączenie utwardzoną drogą państw ECOWAS z Nigerią. Ponoć jest już ona ukończona i zapewnia wygodny przejazd na całym terytorium kraju między granicą z Togo i Nigerią.
W 2022 r. „Guardian” pisał, że 5 afrykańskich państw afrykańskich położonych nad Zatoką Gwinejską, by poradzić sobie z najszybszą w historii ludzkości urbanizacją, planuje utworzyć miasto, którego długość wyniesie 1000 km. Ma w nim zamieszkać 0,5 mld. osób. Od Abidżanu (WKS) poprzez Ghanę, Togo, Benin aż po nigeryjski Lagos ma powstać największe na świecie megapolis, ciągnące się wzdłuż pięknego wybrzeża z drapaczami chmur przeznaczonymi na biura, hotele czy kompleksy handlowe i przebiegające przez nie autostradą ma stać się afrykańskim miastem przyszłości, ustanowionym ponad granicami. W 2022 r. mieszkało w Afryce 17% wszystkich ludzi na świecie, czyli ok. 1,4 mld. Zgodnie z prognozami ONZ do 2100 r. liczba ta ma wzrosnąć 4-krotnie do niewyobrażalnych 4 mld., co wówczas będzie stanowiło 40% populacji świata. Takie perspektywy muszą wymuszać rozbudowę miast i infrastruktury. Do samego Lagos – dla mnie najbrzydszego miasta na świecie – codziennie przyjeżdża 5 tys. migrantów z nigeryjskich wsi rozszerzając ogromne slumsy. To właśnie w miastach nastąpić ma rewolucyjny wzrost demograficzny. Powstaje zatem pytanie, jak afrykańskie państwa poradzą sobie z najszybszą urbanizacją w historii ludzkości. Pomysł na megalopolis w Afryce Zachodniej ma być odpowiedzią na te pytanie. Wspomina się do analogii do gęstej zabudowy ciągnącej się od Waszyngtonu do Bostonu w USA (ale ona ma „zaledwie” 650 km) czy trasy Tokio – Osaka.
Póki co są to tylko marzenia. Podróż po Afryce Zach. Jeszcze do niedawna była wielce skomplikowana. Z kolonialnej przeszłości bowiem kraje te wyniosły w miarę przyzwoitą sieć komunikacyjną prowadzącą z głębi kraju do portów, ale wzdłuż nabrzeża nie budowano nic. Dopiero w latach 90-tych XX w. zaczęło się to powoli zmieniać, kiedy powstawały kawałki autostrad. Wraz z chaotycznym rozwojem miast teraz ta sytuacji musi się zmieniać szybko, gdyż inaczej dojdzie do prawdziwej katastrofy. Za siecią dróg lobbuje także Afrykańska Kontynentalna Strefa Wolnego Handlu, porozumienie, którego celem jest zwiększenie wymiany handlowej na kontynencie. Wg. tej organizacji dzięki nowym sieciom dróg afrykański PKB może się zwiększyć o 45 mld. USD. Poza WTO to największy region wolnej wymiany handlowej na świecie. Afrykański Bank Rozwoju już przeznaczył 15,6 mld. USD na budowę płatnej autostrady wzdłuż Zatoki Gwinejskiej od WKS do Nigerii. Można ją porównać do drogi między Baltimore a Nowym Jorkiem. Jest ponoć projektowana na 6 pasów w jedną stronę. Autostrada przez Afrykę Zachodnią ma nie tylko wspierać handel, ale też sprzyjać powstaniu megalopolis. Gwałtownie wzrosną ceny nieruchomości wzdłuż drogi, co zachęci ludzi i deweloperów do budowania wieżowców, zamiast domów jednorodzinnych. Miasta staną się też znaczniej przyjazne środowisku. Jednym z nich jest m.in. Accra, stolica Ghany. Tamtejszy rząd stworzył projekt o wartości 1,3 mld. USD, który ma wynieść turystykę na zupełnie nowy poziom. Nabrzeże Accry ma być przekształcone w „enklawę turystyczną światowej klasy”, która powstanie na 248 arach, a do budowy mają zostać użyte materiały naturalne, jak glina i kamień, zamiast stali i betonu. To projekt super ambitny, ale zupełnie, moim zdaniem, nie biorącym pod uwagę bardzo niskiej siły nabywczej miejscowej ludności. Takie projekty zaspokoją potrzeby wąskiej grupy ludzi zamożnych, a nie setek milionów potrzebujących dachu nad głową. Gęstość zaludnienia sama w sobie nie stworzy jeszcze dobrobytu tylko więcej kłopotów. Potrzeba zwłaszcza transportu zbiorowego, a zatem nowych linii kolejowych i nowych dróg łączących nadmorską autostradę z zapleczem i małymi miastami z tańszą, a zatem bardziej dostępną ziemią. Przede wszystkim jednak megalopolis musi przezwyciężyć podziały administracyjne w pięciu różnych krajach. WKS, Benin i Togo były koloniami francuskimi, których waluty były powiązane z frankiem, a teraz z euro, a Nigeria i Ghana – brytyjskimi. Podobnie podzielone są elity tych państw. Warunkiem koniecznym jest jednoczesna sprawna administracja rządowa w Ghanie, Beninie i Togo oraz przynajmniej minimalnej funkcjonalności rządu w Nigerii. Od spełnienia tego warunku jesteśmy oddaleni lata świetlne, jedynie WKS charakteryzuje się względnie poprawnym funkcjonowaniem, a jego stolica – Abidżan przypomina nawet metropolie europejskie.
Dzisiaj to jest tylko odległe marzenie. Rzeczywistość jest skrajnie różna od powyższej wizji. Przekraczanie granic w Afryce Zachodniej drogą lądową jest przeżyciem samym w sobie. Między Togo i Beninem poszło to u mnie w miarę sprawnie (ok. 1,5 godz. trwały formalności, w tym niewielkie opłaty wymuszane przez celników). Niestety będąc już w Beninie jakieś 500m od granicy nierozważnie zrobiłem kilka zdjęć, co nie pozostało niezauważone przez agentów policji, którzy natychmiast poinformowali wojsko. Zostałem zatrzymany i przez trzy godziny musiałem tłumaczyć się, co mnie sprowadza do Beninu i czy nie uczestniczę w przygotowywaniu jakiegoś zamachu stanu na ówczesnego prezydenta: pana Yayi, spoglądającego miłym wzrokiem z niezliczonych plakatów na swoich poddanych. Jakoś udało się po wielogodzinnych negocjacjach osiągnąć porozumienie, a przede wszystkim istotnie obniżyć wysokość kary do akceptowalnego poziomu w stosunku do popełnionego deliktu (ok. 25 EUR). W żadnej chwili nie odczuwałem w Beninie jakiegokolwiek zagrożenia, w przeciwieństwie do wyjątkowo nieprzyjaznej w stosunku do cudzoziemców Gwinei. To co różni Benin od innych krajów regionu jest brak destabilizacji przez terror islamski. Tak się dzieje w sąsiedniej Burkinie Faso, Nigerii czy Nigrze. Mimo, że Benin jest zamieszkiwany przez 42 różne grupy etniczne, wśród których dominuje 5 (Fons, Guns, Yoruba, Baribas iPeuls), to pod względem bezpieczeństwa kraj jest oazą spokoju w porównaniu z krajami Sahelu. Jest to też ważny argument, który może przyciągnąć bezpośrednie inwestycje zagraniczne. Benin nie jest krajem turystycznym, ale z pewnością godnym zobaczenia miejscem dla prawdziwych fanów Afryki.
Comments