top of page

The Traveling Economist

Podróże okiem ekonomisty

05627c8f-b097-4592-8be1-e638b8d4b90d_edited_edited.jpg
Home: Witaj
Home: Blog2

Rumunia

Zaktualizowano: 25 mar 2022

Rumunia wprawdzie geograficznie nie leży na Półwyspie Bałkańskim, jednak jej historia oraz kultura powoduje, że w dużej mierze jej powszechna percepcja kojarzy ją bardziej z Bałkanami. W starożytności plemiona trackie zajmowały północną część Półwyspu Bałkańskiego oraz terytorium dzisiejszej Rumunii. Ekspansja rzymska i proces romanizacji były prowadzone zarówno na południe, jak i na północ od Dunaju. W średniowieczu Bizancjum podarowało Rumunom podstawowym model polityczny, kulturalny i religijny, w znacznym stopniu za pośrednictwem Słowian bałkańskich. W czasie ekspansji imperium osmańskiego na Bałkanach również i Rumuni dostali się na kilka wieków pod ich panowanie, podobnie jak inne ludy bałkańskie, spośród których bardzo silny wpływ kulturowy na początku epoki nowożytnej wywarli Grecy. To spowodowało, że Rumunia nie jest krajem jednorodnym narodowościowo, a właściwie do niedawna takim nie była. Dzisiejsza Rumunia (która powstała dopiero w 1859 roku i podwoiła swoje terytorium w 1918) to efekt połączenia trzech krain historycznych: Wołoszczyzny (Tara Romaneasca, czyli Kraj Rumuński) na południu, między Dunajem a Karpatami Południowymi; Mołdawii na wschodzie, między Dniestrem a Karpatami Wschodnimi; oraz Siedmiogrodu na północy, oddzielonego Karpatami od pozostałych dwóch krain. Wołoszczyzna przyłączona do Dunaju ma w przeważającej mierze charakter bałkański, podczas gdy Mołdawia historycznie bardziej orientowała się na północ (w tym na Polskę) i na wschód, ku stepom rosyjskim, niż na południe. Z kole Siedmiogród przynależy do Europy Środkowej i w znacznym stopniu do przestrzeni cywilizacji zachodniej. Wiele ludów przybyło ze wschodu, od starożytnych Scytów po Rosjan w epoce nowożytnej, a wiele innych z zachodu, od Celtów i Rzymian aż po Węgrów (którzy wyruszyli początkowo z Uralu, ale osiedlili się na Nizinie Panońskiej na zachód od przestrzeni rumuńskiej) i Niemców. Rumunia jest zatem jednocześnie bałkańska, wschodnia i środkowoeuropejska, nie przynależąc w pełni do żadnej z tych kategorii – skądinąd dość sztucznych. Usytuowanie geograficzne, jakkolwiek byłoby ważne dla losów danego kraju, samo jednak nie determinuje jego ewolucji. Zmienia się także koniunktura historyczna (komunizm na przykład sprawił, że znaczna część Europy przyłączona do Związku Sowieckiego – nawet była NRD – była postrzegana w pewnym momencie jako „wschodnia”; z chwilą upadku komunizmu te same kraje są uważane dzisiaj za „środkowoeuropejskie”). Niekiedy następuje moment decydującego wyboru. Rumuni dokonali go w pierwszej połowie XIX wieku, gdy zdecydowali się oderwać od Wschodu i zwrócić ku Zachodowi. W krótkim czasie społeczeństwo rumuńskie przyjęło zasadniczo zachodni wzorzec kulturowy i polityczny. W rzeczywistości, a jeszcze bardziej w wyobrażeniu, Rumunia stała się po części przedłużeniem Europy Zachodniej. Ale jej indywidualność powodowała, że dotychczas nie obrała jednego konkretnego kierunku. W moim przekonaniu zawsze kraj stanowił przestrzeń pogranicza. W ciągu całej swojej historii Rumunia sytuowała się stale na granicy wielkiej geopolityki i konfrontacji cywilizacyjnych. Tutaj był kraniec Imperium Rzymskiego (granica pomiędzy światem rzymskim a światem barbarskim przecinała na pół Dację – dzisiejszą Rumunię). Tutaj też znajdował się kraniec imperium bizantyjskiego, a następnie Imperium Osmańskiego. Dotąd sięgała cywilizacja zachodnia. Na początku epoki nowożytnej dokładnie w przestrzeni rumuńskiej spotykały się trzy wielkie imperia: osmańskie, habsburskie i rosyjskie. W stosunku do Rosji, Niemiec, Austrii czy Turcji Rumuni znajdowali się stale na obrzeżu. I dzisiaj również pozostają na obrzeżach Unii Europejskiej jako kraj graniczny, jeszcze do niedawna poza Unią, a teraz – także jako kraj graniczny, wewnątrz niej. Ta permanentna sytuacja położenia granicznego pociągnęła za sobą dwa komplementarne i przeciwstawne skutki. Z jednej strony pewien stopień izolacji, łagodne przejmowanie rozmaitych wzorców, utrwalanie tradycyjnych struktur oraz przywiązanie do wartości autochtonicznych. Z drugiej – wręcz przeciwnie – nadzwyczajną kombinację wpływów etnicznych i kulturowych napływających ze wszystkich stron. Rumunia jest krajem, który asymilował, z epoki na epokę, lub różnicował w zależności od regionów elementy tureckie i francuskie, węgierskie i rosyjskie, greckie i niemieckie. Z trudem można odnaleźć w Europie tak różnorodny amalgamat, tak wielobarwną syntezę. Dlatego też Rumunię na przestrzeni wieków charakteryzowała ciągła niestabilność i nieustająca migracja ludzi i wartości. Dlatego też do dzisiaj Rumuni są podzieleni: jedni zwracają się ku Europie, a inni nie chcą wychodzić poza granice swojego kraju. Europeizm i autochtonizm ilustrują polaryzację intelektualną, typową dla społeczeństwa rumuńskiego. Dylemat czy otwierać się na innych, czy zamykać w sobie towarzyszył procesowi modernizacji kraju przez ostatnie dwa wieki. By skomplikować jeszcze temat - trzy krainy, z których powstała nowoczesna Rumunia dzielą się z kolei na kilka regionów. Mołdawia to Mołdawia właściwa, Besarabia i Bukowina, Siedmiogród (terytorium usytuowane na zachód od Karpat) składa się z Siedmiogrodu właściwego, Banatu, Kriszany i Maramureszu, a Wołoszczyzna z Oltenii, Muntenii i Dobrudży. Jest to dziesięć prowincji, które miały albo zyskały w pewnym momencie, w zależności od ewolucji historycznych, własne cechy; różnią się od siebie w mniejszym lub większym stopniu (różnice te w ostatnim półwieczu słabną, ale nadal są dostrzegalne). Elementem łączącym była obecność, niemal wszędzie, Rumunów, stanowiących większość populacji. Ale również między Rumunami występują różnice, a tym bardziej w ogólnym składzie etnicznym regionów albo w ich stosunkach z różnymi innymi obszarami europejskimi. Są regiony, które były zapatrzone na zachód, inne na Bałkany, jeszcze inne na północ albo na południe. Są regiony z ludnością niemal wyłącznie rumuńską, w innych obok Rumunów mieszkają liczne narody, różniące się od siebie językiem, kulturą i religią: Turcy, Tatarzy, Węgrzy, Niemcy, Serbowie, Rosjanie, Ukraińcy czy Żydzi. Jest to zatem synteza niemal całej Europy!

Współczesna Rumunia zaczęła się kształtować na początku XX wieku. Lata 1912-1913 to na Bałkanach czas dwóch konfliktów. W pierwszej wojnie bałkańskiej Rumunia zachowała neutralność, w drugim natomiast opowiedziała się przeciwko Bułgarii, a jej wojska dotarły aż do Sofii. To wtedy zyskała południową Dobrudżę. Wojny bałkańskie zantagonizowały narody zamieszkujące półwysep. Gdy w czerwcu 1914 r. Gavrillo Princip zastrzelił w Sarajewie arcyksięcia Ferdynanda i jego żonę, napięcie międzynarodowe w Europie sięgnęło zenitu i wkrótce wybuchła I Wojna Światowa. Rumunia formalnie pozostawała w sojuszu z państwami centralnymi, lecz w pierwszej fazie konfliktu zdecydowała się zachować neutralność. Jej strategiczne położenie dostrzegła Rosja, która w zamian za opowiedzenie się po jej stronie obiecała Rumunii pomoc w odzyskaniu Siedmiogrodu. Rumuński król Karol nie zdecydował się jeszcze wówczas na odwrócenie sojuszy, ufał, że Austria z czasem zgodzi się na ustępstwa w kwestii Siedmiogrodu (pozostającego od drugiej połowy XIX w. częścią Austro-Węgier, gdzie mimo większości rumuńskiej i mimo znacznego jej oporu miała miejsce ostra madziaryzacja). Austro-Węgry, widząc zainteresowanie państw Ententy pozyskaniem Rumunii i chcąc samemu przekonać Rumunów do do włączenia się w działania zbrojne zagwarantowały autonomię dla uniwersytetu rumuńskiego w Siedmiogrodzie. Rumuni jednak do wojny nie przystąpili. Następca króla Karola - Ferdynand wraz z premierem Bratianu zdecydowali związać się z państwami Ententy. Jednak zrobili to w sposób dwuznaczny, próbując lawirować między oboma obozami, gdyż nie ufali też Rosji, która przecież w 1878 r. anektowała Besarabię. Dlatego też w latach 1915-1916 dostarczali też zboże państwom centralnym, ale też zawarli umowę handlową z Wlk. Brytanią na dostawę zboża. Formalnie Rumunia przestała być neutralna w 1916 r., kiedy dołączyła formalnie do Ententy i wypowiedziała wojnę Austro-Węgrom. Wycofanie się Rosji z działań wojennych na skutek rewolucji bolszewickiej osłabiło też wyniszczoną wojną Rumunię (przez 1,5 roku zginęło 800 tys. Rumunów). Dlatego też rząd w Bukareszcie pod koniec 11917 r. wycofał się z wojny i podpisał traktat o zawieszeniu broni z państwami centralnymi. Te drugie jednak postawiły dosyć zaporowe warunki pokojowe, co doprowadziło do dymisji rządu. W 1918 r. Traktat Bukaresztański pozbawił Rumunię praw do terytorium Dobrudży na rzecz Bułgarii, Niemiec i Austro-Węgier. Dodatkowo Niemcy otrzymały zgodę na eksploatację bogatych rumuńskich złóż ropy naftowej. Sytuacja zmieniła się pod koniec I Wojny Światowej. Rumunia wypowiedziała Traktat Bukaresztański, a po rozpadzie Austro-Węgier zdołała przyłączyć Siedmiogród razem z Banatem. Inaczej wyglądało przejmowanie przez siły rumuńskie Besarabii. W końcu 1917 r. zaczęły one wypychać z tego terytorium wojska sowieckie. W efekcie Moskwa zerwała stosunki dyplomatyczne z Bukaresztem. W 1918 r. proklamowana przez Rumunów Niezależna Republika Mołdawska przyjęła uchwałę o włączeniu jej do Rumunii. Ostatecznie granice Rumunii zostały potwierdzone w Traktacie Wersalskim. W czasie gdy w Wersalu decydowano o powojennym kształcie Europy, coraz więcej państw wyrażało aprobatę dla idei bolszewickich. W marcu 1919 r. powstała Węgierska Republika Rad z Belą Kunem na czele, zachód wyraził głębokie zaniepokojenie. Rumuni postanowili wykorzystać sytuację i w kwietniu 1919 r. wojska rumuńskie weszły na terytorium Węgier, docierając w sierpniu do Budapesztu (zajęli m.in. Debreczyn i Szolnok). Rząd Kuna szybko upadł. Interwencja rumuńska cechowała się dużym okrucieństwem wobec węgierskiej ludności cywilnej, spustoszonych zostało wiele miast i wsi. Rumunia dostała w Wersalu ostatecznie zgodę na aneksję Besarabii i Bukowiny. Cały ten obszar został ostatecznie włączony do Wielkiej Rumunii (Romania Mare) na podstawie traktatu w Saint Geman (wrzesień 1919). W grudniu 1919 sfinalizowany został traktat pokojowy z Austrią, a wcześniej w listopadzie porozumienie graniczne z Bułgarią, które zdecydowało o podziale Dobrudży między Rumunią i Bułgarią. Zgodnie z postanowieniem słynnego traktatu z Trianon (czerwiec 1920) Rumunia zyskała kosztem Węgier Siedmiogród (z miastami Arad i Oradea), północną część Banatu i region Marumueres. W ten sposób na podstawie zawartych układów oraz postanowień konferencji paryskiej powstała Wielka Rumunia, licząca 18 mln. mieszkańców i prawie 300 tys. km2, co było ponad dwukrotnym wzrostem w porównaniu z okresem przedwojennym.

W dwudziestoleciu międzywojennym Rumunia była w miarę liberalną monarchią konstytucyjną. Zaraza tego okresu - nacjonalizm i antysemityzm - nie miała większego wpływu na życie polityczne kraju, w wyborach w 1937 r. zdobyły one zaledwie 15%, niewiele jak na okres, w którym mainstreamem europejskim był faszyzm i nazizm. W 1938 r. król skończył jednak z demokracją i wprowadził dyktaturę, co zatwierdziła wprowadzona po ogólnonarodowym plebiscycie nowa konstytucja. Po wybuchu II Wojny Światowej Rumunia straciła terytoria zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. Na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow Sowieci wkroczyli do Besarabii i północnej Bukowiny, a północny Siedmiogród odzyskali Węgrzy, dzięki decyzjom Hitlera i Mussoliniego. Południowa Dobrudża została natomiast zajęta przez Bułgarię. Wtedy w 1940 r. osłabiony król został zmuszony do mianowania premierem Iona Antonescu, który szybko zmusił go do abdykacji na rzecz 19-letniego syna Michała. Sam Antonescu ogłosił się dyktatorem (conducator) i szybko pozwolił Hitlerowi na wprowadzenie Wehrmachtu do Rumunii. Antonescu liczył, że w ten sposób Rumunia odzyska Besarabię i Bukowinę. Antonescu wziął udział w napaści na ZSRS w 1941 r. Podczas swoich rządów doszło do deportacji wielu Żydów z Besarabii i Bukowiny do Naddniestrza, gdzie zlokalizowane były obozy zagłady. Zginęło w nich do 380 tys. Żydów. W czasie ofensywy Armii Czerwonej przeciwko wojskom rumuńskim i niemieckim Antonescu został aresztowany, Sowieci przewieźli go do Moskwy i rozstrzelali. Został on częściowo zrehabilitowany przez Nicolae Ceausescu. Po upadku komunizmu w Rumunii jeszcze bardziej wzrosła jego popularność. Jeszcze dzisiaj wiele ulic w miastach rumuńskich nosi jego imię.

Wkroczenie do kraju Armii Czerwonej spowodowało wzrost znaczenia popieranych przez nich lokalnych komunistów na skutek czego rachityczna Rumuńska Partia Komunistyczna szybko rosła w siłę. Komuniści wzięli udział w rządzie koalicyjnym i powołali jednocześnie Front Narodowo-Demokratyczny skupiający komunistów oraz mniejsze ugrupowania polityczne, głoszący hasła reformy rolnej, nacjonalizacji banków i ciężkiego przemysłu oraz bliskiego związania się z ZSRS. Jednak komuniści unikali jeszcze radykalnych postulatów, nie żądali też likwidacji monarchii. W 1946 r. odbyły się wybory parlamentarne, które oficjalnie wygrali komuniści. Zachód uznał wyniki wyborów. Po podpisaniu Traktatu Paryskiego (1947) z aliantami usankcjonowany został powrót do granic z 1940 r., kraj opuściły też wojska sowieckie. Traktat pokojowy spowodował też usankcjonowanie dyktatury komunistów, którym puściły wszystkie hamulce i zajęli się tym, co najbardziej lubią: unicestwili opozycję aresztując jej najbardziej wpływowych przedstawicieli, internowali króla, zmuszając go do abdykacji i wreszcie ogłosili powstanie Rumuńskiej Republiki Ludowej, która stała się częścią sowieckiej strefy wpływów. Komuniście mieli w kraju pozycję absolutnego hegemona. Ostatnia partia opozycyjna została rozwiązana w 1953 r. Komuniści już bez najmniejszych oporów wzięli się za wdrażanie komunizmu typu sowieckiego. Wprowadzili gospodarkę planową i znacjonalizowali całą gospodarkę. Kolektywizacja rolnictwa następowała stopniowo do początków lat 60-tych. Rumunia stała się członkiem RWPG i Układu Warszawskiego od początku ich istnienia. Liderem komunistów był Gheorghiu-Dej, który okazał się najsprytniejszy w licznych wojnach frakcyjnych. Komunista i stalinista Gheorghiu-Dej wyczuł wiatr historii i szybko stał się orędownikiem destalinizacji, wspierając politykę Chruszczowa, a jednocześnie potępiając kult jednostki samego Stalina. Rumunia była wtedy bardzo prosowiecka, poparła nawet interwencję Sowietów na Węgrzech w 1956 r. Przełom lat 50- i 60-tych XX wieku to jednak zaostrzenie kursu wobec ZSRS i obranie kierunku narodowego komunizmu. Wódz narodu był bowiem zwolennikiem autarkii gospodarczej i dystansował się od RWPG. Zlikwidował też rumuńsko-sowieckie przedsięwzięcia kulturalne. By uniezależnić Rumunię od zagranicy i wszelkiego importu szef państwa obrał kurs na szybkie uprzemysłowienie, w tym celu stworzył kompleks przemysłowy w Galati, uniezależniający kraj od importu żelaza. Szybko pogodził się też z komunistami Tito w Jugosławii, który był już poważnie skłócony z Moskwą. Rumunia jako jedyny członek Bloku Wschodniego utrzymywała dobre relacje z Albanią i Chinami, także skłóconymi z ZSRS.

W 1965 r. po śmierci Gheorghiu-Deja we frakcyjnej walce o władzę najsprytniejszy okazał się Nicolae Ceausescu, który ideologicznie połączył marksizm-leninizm z głębokim, skrajnie prawicowym, wręcz zwierzęcym nacjonalizmem. Zrehabilitował przedwojennych działaczy prawicowych, ofiary stalinizmu i oczywiście potępił swojego poprzednika. Rumunia była ewenementem nawet wśród państw Układu Warszawskiego. Żaden nie znajdował się bowiem w tak silnej separacji od reszty świata, obojętnie komunistycznego czy kapitalistycznego, żaden też, prócz Jugosławii okresu Tity, nie działał w tak znacznym oddaleniu od Moskwy. Od objęcia władzy w 1965 r. jako sekretarz generalny Rumuńskiej Partii Komunistycznej Ceaușescu krok po kroku dążył do zbudowania swojego prywatnego państwa, co mu się w końcu z początkiem lat 80-tych niestety udało. Ceausescu miał ośmioro rodzeństwa, ojca awanturnika i pokorną, pracującą w polu matkę. Próbował wprawdzie chodzić do szkoły, ale nauka nie bardzo mu wychodziła. W wieku 11 lat opuścił swoją rodzinną wieś, najpierw szkolił się w zawodzie szewca, potem zaczął roznosić propagandowe ulotki. I z każdym krokiem dzielącym go od domu zbliżał się do spełnienia swojego największego marzenia. Już jako 10-letni chłopak powiedział swojej starszej siostrze, że będzie kiedyś rumuńskim Stalinem. W kwestii barbarzyństwa i okrucieństwa z pewnością słowa dotrzymał. A było to barbarzyństwo najgorsze z możliwych – wobec tych, którzy nie mieli szans na obronę, którzy nie mogli nic powiedzieć, przeciwstawić się albo uciec. Ceausescu, nazywający się sam ojcem narodu, był barbarzyńcą w stosunku do dzieci - tych narodzonych i za jego zgodą żyjących w straszliwych warunkach oraz tych, które dopiero miały się narodzić i egzystować w środowisku jeszcze gorszym. Bez rodziców, jedzenia i lekarstw, nie mówiąc o zabawkach czy odpowiedniej na daną porę roku odzieży. W ciągłym strachu, bólu i samotności. Tylko po to, żeby zwiększyć wskaźnik przyrostu naturalnego Rumunii i umożliwić „geniuszowi Karpat” chwalenie się na arenie międzynarodowej i ogłaszanie, że Rumunia wzorowo dba o swoich obywateli. Przecież martwiąc się o dach nad głową, niedobór jedzenia i przyszłość swoich dzieci matki nie zachodziłyby w ciążę tak często. Prawda była jednak drastycznie inna. Nagły wzrost wskaźnika urodzeń wyjaśnia Dekret nr. 770 z 1 października 1966 r. W jego myśl prawo do antykoncepcji i aborcji miały tylko te kobiety, które spełniły patriotyczny obowiązek i urodziły minimum czwórkę dzieci (w 1984 r. liczba ta wzrosła do pięciu). Usunąć ciążę mogły również zgwałcone, noszące dziecko pochodzące z kazirodztwa, Romki, oraz te, które przekroczyły 45 lat (w 1972 r. obniżono wiek do 40 lat) i istniało duże prawdopodobieństwo, że ich potomstwo urodzi się chore. Również dla upośledzonych nie było miejsca w społeczeństwie ojca narodu. Słynny dekret nr. 770 karał za aborcję więzieniem i w ten sposób "zapisał nową kartę historii w naszej chwalebnej walce przeciwko dekadencji imperializmu", jak mawiał sam Ceausescu. Do swoich partyjnych towarzyszy, ale przede wszystkim towarzyszek na zjeździe IX zjeździe partii komunistycznej, kiedy dekret został ogłoszony, mówił ponadto: "nie ma w Rumunii miejsca dla kobiet, które nie są matkami". Te słowa wywołały entuzjazm towarzyszy partyjnych, którzy w amoku wiwatowali i wyrażali podziw dla obłąkańczego pomysłu swego wodza, mniejszy entuzjazm wydawał się udzielać towarzyszkom partyjnym, które po prostu zamilkły. Tak jak i zwykłe kobiety, których jedyną odtąd funkcją w społeczeństwie było wydawanie na świat potomstwa. Po wprowadzeniu dekretu 770 w statystykach wszystko wyglądało świetnie. Liczba ludności wzrosła z 19 mln. (1965) do 23,2 mln. (1989), ale rzeczywistość bardziej przypominała koszmar dla kobiet. Bo nie było to potomstwo rumuńskich matek – miliony dzieci urodzonych po 1966 roku były dziećmi Ceausescu. A on potrzebował liczb, wskaźników, wykresów i ponadprzeciętnych statystyk. Partia wymyśliła hasło "25 milionów Rumunów w 2000 r., brakuje jeszcze 6 mln., dlatego obywatelki muszą brać się do roboty". Zgodnie z tym hasłem, zanim zaczynało się piekło niechcianych dzieci, traumę przeżywały ich matki. O antykoncepcji nie było mowy – prezerwatywy od razu zostały usunięte ze sklepów, a inne metody zapobiegania ciąży nie były Rumunkom znane. Porady, jakie miały kobiety w wieku rozrodczym to: „Wlej do środka wrzącą mamałygę”, „Skacz na jednej nodze”, „Biegaj po schodach” etc. Cel dekretu Ceausescu był bowiem jasny – Rumunki muszą rodzić, a nie zapobiegać albo usuwać ciążę. Bo każda aborcja, dozwolona dotychczas metoda usuwania nieplanowanego dziecka, karana będzie więzieniem. Z dniem ogłoszenia postanowień Dekretu kobiety musiały radzić sobie inaczej. Nie mogły, rzecz jasna, oddać się pod opiekę specjalistów w szpitalu (przyłapanie na aborcji groziło karą więzienia zarówno kobiecie - około roku, jak i lekarzowi - ok. 5 lat), dlatego szukały pomocy u amatorów. Często przy aborcji pomagali dentyści, mechanicy czy akuszerki. Nie ważne było wykształcenie medyczne, najważniejsze było zaufanie do danej osoby. Założenia przywódcy partii były w jego mniemaniu światłe. Ceausescu, patrząc na społeczeństwo liżące rany po wojnie, pozbawione sił i animuszu do odbudowy kraju, chciał stworzyć idealną populację. Zdrową, inteligentną, silną, wysportowaną i, co najważniejsze, w pełni mu oddaną. Jak eksperyment ojca narodu wyglądał w rzeczywistości? Liczby mówią wszystko – przez 23 lata obowiązywania dekretu w Rumunii urodziło się ponad 2 miliony niechcianych dzieci. Nikt na nie nie czekał, nikt nawet nie nadał im imion. Niemowlęta trafiały do sierocińców, a tam oznaczano je numerami. Wspomnienia kobiet z tego okresu są po prostu wstrząsające. Wg. Institutul de Investigare a Crimelor Comunismului in Romania "Kobiety wkładały do macicy wszystko, co było ostre. Wiadomo, robiły się rany, ale o to chodziło, żeby wywołać krwotok i żeby to się wreszcie wylało. Na wsi to się używało wrzeciona, drutów, szydełek, ale też korzenia chrzanu, łodyg jakichś roślin, dziurawca, lubczyku. Najlepszy był łopian, bo miał długą, twardą łodygę, stosowało się go do leczenia ran. Łopian działał odkażająco i był jak nóż. Idealny". Po urodzeniu 10 dzieci można było liczyć na łaskę audiencji u wodza narodu i nagrodę pieniężną w wysokości 2 tys. lei i specjalne przywileje i oczywiście medal: Matki Bohaterki. Ale kiedy wódz pękał z dumy widząc jedną, jego zdaniem, zadowoloną z macierzyństwa rodzicielkę (żyjące w skrajnych warunkach matki przychodziły do wodza wyłącznie po pieniądze), w szpitalach trwało piekło tysięcy kobiet i nowonarodzonych dzieci. Jednego dnia potrafiło się ich urodzić nawet 1000. Szpitale były przepełnione, matki nie miały swoich łóżek, permanentnie brakowało personelu. Kobiety rodziły, gdzie popadło, byleby wypełnić dekret. A potem porzucały dzieci, bo nie miały żadnych szans na zapewnienie im godnych warunków do życia. Niechciane niemowlęta trafiały do domów dziecka. Kiedy dziecko rodziło się z jakąś niepełnosprawnością radzono matkom, by natychmiast oddać je do sierocińca. Alternatywnie lekarze przekonywali ojca, by poinformował swoją żonę o śmierci dziecka w trakcie porodu, a sam oddał je pod opiekę instytucji. Ceausescu, jak każdy dyktator, lubił otaczać się dziećmi, ale też zamiast okrutnej prawdy wolał piękną iluzję. Nowe społeczeństwo rumuńskie miało być zdrowe i silne. Upośledzenia i niepełnosprawności zaburzyłyby idealną populację z wizji ojca narodu. W swoim eksperymencie nie przewidział on jednego - nawet dzieci, które rodziły się zdrowe, nie miały kochających rodziców, prawdziwego domu i podstawowych warunków do życia. Żyły na ulicach albo w sierocińcach pozbawione tożsamości. Dwa miliony dzieci urodzonych w latach 1966-1989 dorastały jak zwierzęta w schronisku, stłoczone w małych pomieszczeniach spoglądając na opiekunów smutnymi i przerażonymi oczami. Nie wiedziały, jak wygląda normalne życie. Po najsłabszych, które nie miały nawet sił, by się poruszyć, chodziły roje much. Zdrowe bolała tylko dusza, natomiast chore cierpiały dodatkowo ze względu na niedobór lekarstw czy brak higieny (strzykawki bez sterylizacji były używane po kilkanaście razy). Świat dowiedział się o tym barbarzyństwie dopiero dzięki kanadyjskiej ekspedycji, która jako pierwsza odwiedziła z kamerą piekło, jakie Ceausescu zgotował najmłodszym Rumunom. Z powodu nielegalnych aborcji i poaborcyjnych powikłań w latach obowiązywania dekretu 770 życie straciło ponad 10 tys. rumuńskich kobiet. Cristian Mungiu pokazał ten czarny okres w historii Rumunii w swoim słynnym filmie "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni", który zdobył Złotą Palmę w Cannes (2007). Film opisuje historię studentki, która w komunistycznej Rumunii zachodzi w niechcianą ciążę i decyduje się w tajemnicy poddać aborcji. Warto go obejrzeć by zrozumieć, co wydarzyło się w Rumunii w czasach panowania dyktatury komunistycznej.

Słynny "Miś" Bareji pokazywał PRL jako dom wariatów, ale dokonania polskich komunistów były niczym wobec pomysłów, które powstawały w głowie "geniusza Karpat". Jak głosiła oficjalna propaganda, Rumunia musiała czekać aż 2050 lat, aby po jej ziemi stąpał „syn słońca”, „budowniczy wszystkiego, co dobre i piękne”, „najdumniejsza jodła kraju”, „trybun godności”, „wielki maszt” – Nicolae Ceausescu. Tyle właśnie czasu minęło od założenia państwa Daków, którego spadkobierczynią miała być Rumunia. Jej prezydent zaś – wcieleniem króla Burebisty - tego, który wtedy zjednoczył plemiona dackie. Wg. Th. Kunze, autora książki "Ceausescu. Piekło na ziemi", komunistyczny dygnitarz miał w sobie coś z króla – sprawował niepodzielną władzę i wprost opływał w luksusy. Jednak zamiast splendoru i królewskiego majestatu, unosiły się wokół niego opary absurdu. W trakcie wizyty w Chinach i Korei Północnej „strategowi szczęścia” zaimponował kult, jakim cieszyli się Mao Zedong i Kim Ir Sen. Niedługo po powrocie z Dalekiego Wschodu podobizny Ceausescu spoglądały na Rumunów z każdej strony. Z podróży na Daleki Wschód Ceausescu wrócił zafascynowany i zainspirowany. Również biblioteki wypełniły się przepastnymi tomami z zapisem jego przemówień. A było co spisywać, bo Ceausescu potrafił wygłaszać swoje mądrości nawet przez 5 godzin. Na szczęście dawano „najsłodszemu pocałunkowi ojczystej ziemi” nieco odetchnąć i przerywano jego tyrady burzliwymi i – oczywiście – spontanicznymi oklaskami. Słowo minister pochodzi z łaciny i oznacza sługę i pomocnika. Tak właśnie rozumiał je Ceausescu. Według niego urzędnik powinien koncentrować się na służeniu społeczeństwu, a nie na strojeniu się w drogie garnitury. Nieraz zdarzały się sytuacje, w których mylona zwykłego szofera z ministrem. Ten ostatni wolał być ubrany jak ostatni flejtuch, aby tylko „światłość Rumunii” nie podejrzewała go o lenistwo i niewypełnianie obowiązków. Urzędnicy zresztą nie mogli kończyć pracy przed wodzem narodu. Dlatego pozostawali w gotowości na stanowiskach, dopóki nie zgaśnie światło w najważniejszym gabinecie. Nie trzeba chyba dodawać, że przez większość czasu wykonywali kompletnie bezsensowne zajęcia albo kręcili się po korytarzach bez celu. W prasie, radiu i telewizji trwał nieustanny festiwal propagandy sukcesu. Pod koniec lat 80-tych, kiedy sytuacja gospodarcza Rumunii była tak tragiczna, że w ramach oszczędności telewizja nadawała tylko dwugodzinny program, ramówka składała się z wiadomości, audycji na temat prac teoretycznych Ceausescu, wierszy i antologii ku jego czci oraz filmu dokumentalnego. Nie trzeba chyba dodawać, komu był poświęcony. Nie wiadomo więc, czy fakt, że niecałe 20% Rumunów posiadało telewizor wynikał tylko z ubóstwa, czy po prostu większość społeczeństwa zdawała sobie sprawę z bezsensowności zakupu tego urządzenia. Jednak największy strach padał na lokalnych dygnitarzy, kiedy dowiadywali się, że to właśnie ich miejscowość odwiedzi sam „Jupiter Karpat”. Musieli oni nie tylko spędzić grono miejscowych dzieciaków, żeby przygotowało uroczystą akademię na cześć prezydenta i jego małżonki, ale również podrasować ogólny wygląd okolicy. Niektórzy uciekali się do spryskiwania drzew zieloną farbą, inni zawieszali na gałęziach dorodne jabłka. Kiedy do lokalnych urzędów docierała informacja, że Ceausescu będzie przejeżdżał wzdłuż łąk, ściągano na nie upasione krowy, przepędzając wychudzone i schorowane bydło. Wielki Nicolae koniecznie pragnął kontrolować życie każdego Rumuna. Dlatego całe państwo pokryła gęsta sieć podsłuchów (a działo się to na wiele lat przed Pegasusem), które były wykorzystywane zarówno przeciwko partyjnym dygnitarzom, jak również zwykłym obywatelom. Nieopatrznie wypowiedziane słowo mogło skończyć się w najlepszym przypadku przeniesieniem na mniej eksponowane stanowisko. W najgorszym – przymusowym leczeniem psychiatrycznym. Przecież krytykowanie najlepszego okresu w dziejach Rumunii, zdaniem działaczy partyjnych i pseudolekarzy, było najlepszym dowodem na postradanie zmysłów. Po takiej kwarantannie wiele osób, które przed podjęciem „terapii” nie narzekało na zdrowie, stawało się wrakami człowieka. Za pomocą podsłuchów można było również namierzyć tych, którzy odbierają Radia Wolna Europa. Słuchać zakazanej rozgłośni – to było pół biedy. A co z tymi, którzy wysyłają do RWE anonimowe listy, w których pozwalają sobie na podważanie geniuszu swojego przywódcy i rozpowszechniają plotki o rzekomych brakach w żywności czy wyłączaniu ogrzewania w środku zimy? Dla niezastąpionego Securitate (słynne rumuńskie służby specjalne z czasów komunizmu) nie stanowiło to problemu. A przynajmniej, tak im się wydawało. Od 1978 r. obywatele Rumunii byli zmuszeni do wyrabiania pozwoleń na posiadanie maszyny do pisania. Dodatkowo specjalni technicy pobierali próbki czcionek, na podstawie których służby bezpieczeństwa miały dojść, kto jest autorem paszkwilanckich listów. Ceausescu w swoim geniuszu dostrzegł jednak, że nie wszyscy przecież używają maszyny do pisania. Postanowiono zatem zbierać próbki pisma i to niezależnie czy od dzieci, czy też dorosłych. Pomysł naprawdę karkołomny – jeśli weźmiemy pod uwagę liczebność ludności i brak sprzętu komputerowego, który mógłby porównywać tak olbrzymią bazę danych. To po prostu nie mogło się udać. Oczywiście największe zagrożenie dla stabilizacji kraju stanowili obcokrajowcy. Co prawda, Żydów i Niemców traktowano jako towar eksportowy i za duże pieniądze zezwalano im na wyjazd do Izraela lub jednej z republik niemieckich. Należało jednak ograniczyć poczynania korespondentów zagranicznych, studentów, duchownych i innych podejrzanych typów. W tym celu powstał kuriozalny dekret, który nakazał Rumunom wyspowiadania się służbom bezpieczeństwa z każdej rozmowy z obcokrajowcem. Aby w ogóle do takiej rozmowy doszło, należało najpierw uzyskać stosowne pozwolenie od bezpieczniaków z Securitate. Nie było ono jednak wydawane od ręki. Wszak życie toczy się swoim rytmem, a postępowanie administracyjne – swoim. Sytuacja bywała szczególnie groteskowa, kiedy obcokrajowcy przyjeżdżali na wcześniej umówione spotkanie biznesowe, ale nikt nie chciał z nimi rozmawiać, bo wciąż nie wydano oficjalnego pozwolenia. O małżeństwie z obcokrajowcem również nie było mowy, dopóki osobiście nie wyraził na nie zgody sam wódz! Wiernopoddańcze utwory na cześć prezydenta nie mogły być jedyną pamiątką po rządach „niezłomnego obrońcy mocnej jak granit jedności partii”. Należało jeszcze wznieść budowle, które podkreśliłyby nieoceniony wkład Ceausescu w rozwój kraju. Przewodniczący Komunistycznej Partii Rumunii wznowił prace nad budową Kanału Dunaj - Morze Czarne, które zostały przerwane niedługo po śmierci Stalina. Zaprzestanie prac było spowodowane trudną sytuacją gospodarczą kraju. Inwestycja, którą dyktator wznowił w przymierającej głodem Rumunii, zwróci się za ok. 500 lat! W latach 70-tych XX w. wcale nie było aż tak kolorowo, aby można było decydować się na wznowienie tej inwestycji. Ale nikt się tym nie przejmował, bo taka była wola "geniusza Karpat". W budowę było zaangażowanych pół miliona więźniów, żołnierzy i robotników budowlanych. Prace zakończono w 1987 r. Innym przykładem megalomanii albo zwykłej głupoty jest tak zwany Dom Ludowy, który znajduje się w centrum Bukaresztu. Aby zrobić miejsce dla tak olbrzymiej budowli zrównano z ziemią kilka dzielnic (ok. 30 tys. domów!), nie oszczędzając nawet zabytkowego klasztoru Vacareşti i 17 innych kościołów. A wszystko, aby stworzyć molocha, którego koszt budowy szacuje się nawet na dwa miliardy dolarów. Prace odbywały się na trzy zmiany, a liczba robotników przewijających się przez plac budowy wyniosła ponad 200 tys. osób. Nad wszystkim czuwał zespół czterystu architektów oraz dwójka wybitnej sławy specjalistów. Małżeństwo Ceausescu kilka razy dziennie doglądało budowy, a każda ich sugestia stawała się natychmiast rozkazem. Warto to arcydzieło megalomanii jednego szaleńca zwiedzić, to największa na świecie budowla o powierzchni 830 tys. m2! Na życzenie Ceausescu wszelkie materiały budowlane musiały pochodzić z Rumunii, a krajowa gospodarka miała służyć wznoszeniu nowej siedziby dyktatora. To miał być pokaz potęgi i samowystarczalności państwa. M.in. całą produkcję marmuru, którego zużyto ponad 1 mln. m3, przeznaczono na potrzeby budowy. W efekcie na cmentarzach zaroiło się od drewnianych nagrobków, gdyż tylko tego budulca było pod dostatkiem, a marmur poszedł w całości na budowę pałacu. O rozmachu prac świadczą też inne liczby: 3,5 tys. ton kryształu, 700 tys. ton stali i brązu, 200 tys. m2 wykładzin i dywanów, 3,5 tys. m2 skóry czy też 900 tys. m3 wspomnianego wcześniej drewna (dane zarządcy Domu Ludowego). Sam wódz z małżonką nie zdążyli zamieszkać w nowej siedzibie, która w 1989 r. była skończona w ok. 75%. Chociaż ogólnie dostępny jest zaledwie niewielki procent monumentalnej konstrukcji, to zwiedzający mogą wejść m.in. na prezydencki balkon. Miał z niego przemawiać do tłumów Ceausescu – gdyby go nie rozstrzelano. Zamiast niego balkonu po raz pierwszy użył Michael Jackson, który podczas tournée w 1992 r. zadeklarował z niego zgromadzonym fanom: "I love you people of Budapest!", wywołując wśród nich ogólny niesmak i rozczarowanie. Rzecz jasna ogromne pałacowe przestrzenie wymagały odpowiedniego zagospodarowania. Dlatego też oprócz siedziby rumuńskiego parlamentu swoje miejsce znalazł tam także trybunał konstytucyjny, kilka wydziałów służby wywiadowczej, Muzeum Sztuki Współczesnej, centrum konferencyjne, kilka restauracji, bibliotek oraz sala koncertowa. Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że do dzisiaj wykorzystuje się zaledwie połowę pomieszczeń. A niektóre kondygnacje nadal czekają na wykończenie.

Powiedzenie, że Rumunia u schyłku socjalizmu znajdowała się w ciężkiej sytuacji byłoby wielkim błędem. Po pierwsze, targał nią permanentny kryzys energetyczny i zaopatrzeniowy. Podczas srogich zim schyłku dekady temperatura w mieszkaniach nie przekraczała 12 stopni. Niski poziom zasilania, brak węgla, oleju opałowego czy gazu nie pozwalały na podniesienie temperatury. Trudno było zdobyć odpowiednie pożywienie, królowały bowiem niejadalne konserwy i tani zamiennik kawy, prócz tych zaś półki sklepowe były niemal puste. Potężne zakłady przemysłu ciężkiego, decyzją Ceausescu budowane w całej Rumunii, nigdy nie osiągały swych pełnych mocy przerobowych, brak bowiem było materiałów i surowców. Same zakłady z kolei, nawet gdyby funkcjonowały, nie byłyby zbyt wydajne, cała bowiem forsowna industrializacja odbywała się z wykorzystaniem przestarzałych technologii, a na nowe nie było Rumunii stać. Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy była decyzja Ceausescu o likwidacji całego zadłużenia zagranicznego. Kraj eksportował więc wszystko, co był w stanie, z żywnością włącznie, cały dochód przeznaczony był zaś na spłaty, nie zaś inwestycje czy poprawę zaopatrzenia. Te nieliczne środki, które pozostawały w budżecie, szły zaś na modernizację śródmieścia Bukaresztu do kształtu odpowiedniego dla stolicy spadkobierców Daków. Z biegiem lat spłata zadłużenia przebiegała coraz trudniej, malało bowiem zainteresowanie utrzymywaniem kontaktów handlowych z krajem tak nieznaczącym, jak Rumunia. Ciosami było tutaj zwłaszcza cofnięcie klauzuli najwyższego uprzywilejowania przez USA oraz izolacja w RWPG, którą z kolei zarządziła Moskwa jako efekt chłodnego stosunku Bukaresztu do pierestrojki. W sklepach pojawiały się głównie takie rarytasy jak świńskie ryje, oskrobane żeberka wieprzowe, kurze i gęsie głowy – czyli wszystko, czego nie dało się wyeksportować. W Polsce stanu wojennego w sklepach dominowały nie wiedzieć czemu butelki z octem. Ścieżka upadku realnego socjalizmu była zatem wszędzie dosyć podobna. Oprócz głodu doskwierały jeszcze częste braki prądu i gazu. Centralne ogrzewanie w blokach z wielkiej płyty było regularnie wyłączane, przez co zamiast w piżamach Rumuni spali w kurtkach. Kolejne fabryki były zamykane, a całe rodziny zostawały bez środków do życia. Ograniczono transport publiczny, a ruch samochodami osobowymi odbywał się według numerów rejestracji – jednego dnia auta z numerami parzystymi, drugiego z nieparzystymi. Oszczędności obejmowały każdą grupę społeczną – nawet filharmoników. Zgodnie z zaleceniami Partii w każdej orkiestrze symfonicznej należało zwolnić określoną liczbę instrumentalistów. Kiedy jeden z dyrygentów próbował ratować swoją orkiestrę, przekonując urzędnika, że nie może zwolnić części skrzypków, usłyszał w odpowiedzi, żeby ci, co zachowali posady, grali głośniej niż zwykle. Polityczna orkiestra prowadzona przez Ceausescu rozpierzchła się, gdy tylko poczuła gniew rewolucji 1989 r. Sam „dyrygent”, zanim dosięgły go kule plutonu egzekucyjnego, zdążył jeszcze zaintonować „Międzynarodówkę”. W taki oto sposób zakończyła się najbardziej kuriozalna dyktatura Europy, której skutki Rumunia odczuwa do dzisiaj. Ceausescu wykosił całą opozycję wewnętrzną w czasach swojego panowania, dlatego pierestrojki w Rumunii nie było jak przeprowadzić. W innych krajach bloku wschodniego znajdowały się jakieś skrzydła reformatorskie w partii komunistycznej, ta zaś w Rumunii była w atrofii. W swym schyłkowym okresie liczyła ona mniej niż 4 mln. członków, pogrążonych w marazmie i w większości w podeszłym wieku. Komunizm w Rumunii stał się już dawno mitem, zastąpił go zaś kult Ceaușescu i realizacja jego woli. Siłą rzeczy nie było więc w kraju opozycji. Prócz bardzo nielicznych osób nie było komu formułować postulatów, organizować manifestacji czy w jakikolwiek inny sposób szykować zmiany władzy. W listopadzie 1987 r. w uroczym średniowiecznym mieście Braszów, w Polsce znanym raczej jako miejsce urodzin Teodora Axentowicza - światowej sławy rysownika polskiego pochodzenia ormiańskiego, doszło do pierwszych w Rumunii poważnych manifestacji robotniczych. Ich przyczyną było obcięcie o połowę płac w fabryce ciężarówek „Czerwony Sztandar”. Protestujący robotnicy żądali poprawy warunków bytowych i podwyżek, z czasem jednak doszło do eskalacji protestu. W końcu przerodził się on w strajk, a następnie niemal w zamieszki, kiedy robotnicy wdarli się do budynków administracyjnych i rządowych. Odkryli wtedy w szafkach drogie alkohole, importowane papierosy i produkty spożywcze (na przykład ananasy), o których niektórzy już niemal zapomnieli. Dopiero wtedy interweniowały służby, manifestację rozpędzono, zaś wielu jej członków aresztowano , następnie zaś torturowano i przesłuchiwano. Drugą poważną rysą była książka Czerwone Horyzonty: Kroniki Szefa Komunistycznego Wywiadu. Napisał ją Ion Mihai Pacepa, były zastępca szefa Centrum Wywiadu Zagranicznego Securitate, który w 1978 r. uciekł na Zachód. Tam napisał między innymi wspomnianą książkę, której fragmenty następnie czytano od stycznia 1988 r. na antenie rumuńskiej sekcji Radia Wolna Europa. Audycje te spotkały się z żywym zainteresowaniem Rumunów. Świadomy tego Ceausescu nie tylko kazał je zagłuszać, ale odpowiedział zwiększeniem kultu swojej jednostki do rozmiarów karykaturalnych, co doprowadziło obywateli na skraj wściekłości, było to bowiem dokładnie to, co uprzykrzało ich życie. Rok 1988 okazał się przełomowy. Audycje RWE i bezustannie pogarszające się warunki bytowe doprowadziły do sytuacji, w której napięcie społeczne przekroczyło punkt krytyczny. Coraz częściej dawano wyraz niezadowoleniu, pojawiły się też pierwsze osoby aspirujące do miana opozycjonistów, jak Mircea Dinescu, Dumitru Mazilu czy Silviu Brucan. Ten drugi zmontował nawet grupę partyjnych zwolenników reform, która opublikowała następnie „List Sześciu”, nazwany tak od liczby sygnatariuszy. Miarę skromności celów rumuńskiej opozycji może być to, że nie domagali się nawet ustąpienia Ceausescu. Pewnym pytaniem jest, dlaczego na tym etapie rosnące niezadowolenie społeczne nie spotkało się z jakimkolwiek działaniem Securitate. Pewności w tej materii nie ma, choć jako najbardziej prawdopodobną odpowiedź przyjmuje się celowe działanie szefa rumuńskiej bezpieki, Iuliana Vlada. Postawiony na tym stanowisku w październiku 1987 r. nie był ani komunistą, ani zwolennikiem Ceausescu, przypuszcza się więc, że roztoczył nad raczkującą rewolucją pewien parasol ochronny. 19 sierpnia 1989 r. w Polsce na premiera desygnowano Tadeusza Mazowieckiego. Ceausescu był tym faktem przerażony. W nocy z 19 na 20 sierpnia wysyłał listy do stolic państw bloku wschodniego domagając się podjęcia działań przeciw nowemu polskiemu rządowi, jednak jego zabiegi nie spotkały się z najmniejszym nawet odzewem. Był to pierwszy sygnał alarmowy dla rumuńskiego dyktatora, który do końca listopada pozostał ostatnim przywódcą komunistycznym w Europie Wschodniej (poza ZSRS). Między 20 a 24 listopada odbył się XIV Kongres Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Była to zarazem ostatnia szansa dla Ceausescu na pokojowe oddanie władzy, jednak nie zdecydował się on na to rozwiązanie i ponownie wybrany został sekretarzem generalnym. Opór społeczeństwa stawał się coraz silniejszy. Po protestach górników w Timisoarze, gdzie do demonstrantów wysłano wojsko, które otworzyło ogień i zabiło wielu z manifestujących, Ceausescu 21 grudnia 1989 roku zwołał wielki wiec przed Domem Partii w Bukareszcie. Miał nadzieję, że uspokoi ludzi obietnicami. Wiec, na którym lud miał poprzeć swojego przywódcę, zamienił się w wiec przeciwko niemu. Choć dyktator nawoływał, by ludzie poszli w spokoju do domu, ci jednak zostali na ulicach. Bieda w Rumunii była tak wielka, że żadne obietnice nie były w stanie uspokoić rozgoryczenia. Manifestacja przeniosła się przed hotel Intercontinental - tak, by zobaczył ją świat, ponieważ w hotelu mieszkali zagraniczni dziennikarze i przedstawiciele zachodnich firm. Na drugi dzień, 22 grudnia Ceausescu jeszcze raz próbował przemawiać do ludzi, ale tłum nie dał mu już dojść do słowa. Agresja narastała, a rumuński komunistyczny wódz musiał przerwać przemówienie i uciekać śmigłowcem wraz z żoną Eleną z dachu gmachu Komitetu Centralnego. W skład grupy opozycyjnej wobec Ceausescu, wywodzącej się z szeregów partii, wszedł późniejszy prezydent Rumunii Ion Iliescu. Do jej działań przyłączyła się autentyczna opozycja nie wywodząca się z szeregów partyjnych, a także ludzie ulicy, miast i wsi. Dyktator z żoną zostali zatrzymani i aresztowani, a świat mógł rewolucję rumuńską oglądać na ekranach telewizora. Było to doprawdy pasjonujące, chyba po raz pierwszy obraz walk był na żywo transmitowany na cały świat. W akcie oskarżenia przeciwko prezydentowi Rumunii i jego żonie stwierdzono: "Ta dwójka oskarżonych popełniła czyny niegodne człowieka i niezgodne z prawem, wykorzystując władzę w sposób kryminalny, podejmowali działania, by zniszczyć naród rumuński, w imieniu którego uważali, że sprawują rządy". Wyrok wykonano natychmiast po jego ogłoszeniu w Boże Narodzenie 25 grudnia 1989 r.

Stosunek obecnych władz władz i kluczowych partii rumuńskich do wydarzeń z grudnia 1989 r. jest dziś jednoznaczny i wyjątkowo – jak na specyfikę tutejszej polityki – zgodny. Rewolucja stanowi, wedle oficjalnej narracji, mit założycielski demokratycznej Rumunii. Jest powodem do dumy, jako demonstracja siły narodu, który po latach upokorzeń samodzielnie wyzwolił się spod dyktatury. Ci, którzy wtedy zginęli, są traktowani jako polegli za ojczyznę bohaterowie. Ta oficjalna wersja jest jednak powszechnie podawana w wątpliwość – przez historyków i wielu obywateli. W kraju ściśle kontrolowanym przez Securitate nie istniały przecież żadne istotne ruchy dysydenckie. Trudno się dziwić, skoro – jak się dziś szacuje – liczba informatorów tajnych służb była tak duża, że każdy z nich mógł obserwować na bieżąco ok. 30 osób. Paradoksalnie, najlepiej zorganizowana komórka oporu wobec reżimu Ceausescu wykształciła się w samej Rumuńskiej Partii Komunistycznej. To ci ludzie, często ideowi komuniści, na czele z Ionem Iliescu, przejęli władzę po obaleniu dyktatora. Dlatego wielu Rumunów zadaje pytanie, czy wydarzenia z końca 1989 r. można w ogóle nazywać rewolucją? Powszechny jest pogląd, że usunięcie Ceausescu było raczej partyjnym puczem – starannie wyreżyserowanym spektaklem, dzięki któremu skonfliktowani z dyktatorem członkowie aparatu i służb mieli przejąć kontrolę nad krajem. Transformacja ustrojowa byłaby celem drugorzędnym, a nawet nieco przypadkowym. Jedna z hipotez głosi, że Iliescu i jego współpracownicy wierzyli wręcz, iż zmiana kierownictwa i liberalizacja systemu pozwolą uratować rumuński socjalizm. Choć władze próbują na każdym kroku podkreślać oddolny charakter Rewolucji (oficjalnie pisanej wielką literą), wielu ludziom trudno w to uwierzyć. Nawet sami uczestnicy walk z grudnia 1989 r. są tu podzieleni. Niektórzy czują się oszukani i wykorzystani przez postkomunistów, którzy dzięki ich poświęceniu przejęli władzę. Z ich punktu widzenia zamordowanie dyktatora i jego żony - bo trudno inaczej nazwać egzekucję po błyskawicznym procesie, który nie zasługuje nawet na tę nazwę - nie było aktem sprawiedliwości, lecz miało legitymizować nową elitę. Albo raczej: tyleż nową, co starą, bo wywodzącą się przecież ze starego establishmentu. Śmierć conducatora (wodza) miała zmyć i odkupić winy tych, którzy przyszli rządzić po nim. W spektakularny sposób rozładowała społeczne napięcia i zamknęła usta tym, którzy chcieliby rozliczać pozostałych członków aparatu partyjnego. Podobnie ujmuje to Tom Gallagher, brytyjski profesor specjalizujący się w dziejach nowożytnych Rumunii. Gallagher wskazuje na potrzebę zachowania wizerunku przez tych, którzy wypełnili polityczną pustkę powstałą w 1989 r., tłumaczy też, dlaczego imperatywem było szybkie rozstrzelanie Ceausescu: długotrwały, poprawnie przeprowadzony proces byłby dla nich zwyczajnie niebezpieczny. Nie będzie przesadą teza, że główne partie polityczne dzisiejszej Rumunii są – w mniejszym lub większym stopniu – spadkobiercami tamtej Partii Komunistycznej. Sztandarowy przykład to Partia Socjaldemokratyczna (PSD), której członkiem był też Iliescu. Zarówno PSD, jak też Narodowi Liberałowie (PNL) są powiązani z przedrewolucyjną elitą. Siły te rządzą niemal nieprzerwanie od 1989 r. – w różnych konfiguracjach, a niekiedy pod różnymi nazwami. Właśnie komunistycznym rodowodem obecnych elit tłumaczy się niezwykłą wręcz opieszałość władz w rozliczaniu przeszłości. Najbardziej spektakularnym tego przykładem było do niedawna postępowanie w sprawie śmierci około tysiąca osób w grudniu 1989 r., toczące się od początku lat 90-tych XX w. Chodziło w nim zwłaszcza o wyjaśnienie, co działo się w Bukareszcie zaraz po ucieczce dyktatorskiej pary ze stolicy. Oficjalnie powtarza się, że to wierni Ceausescu funkcjonariusze służb wraz z tzw. „terrorystami” otworzyli ogień do demonstrantów. Nikt nie wie jednak, kim mieliby być owi „terroryści” i czy ktokolwiek chciał wówczas jeszcze bronić conducatora. Jedna z popularnych teorii krążących w społeczeństwie głosi, że tłum ostrzelali ludzie związani już z nową ekipą, a może nawet na jej rozkaz. Wedle innej, ogarnięci strachem przed rzekomym zagrożeniem – które podsycały wystąpienia Iliescu – ludzie w panice zaczęli strzelać do siebie nawzajem. W 2015 r., po ponad ćwierćwieczu, prokuratura umorzyła tę sprawę – bez wskazania winnych grudniowego dramatu. Media i społeczeństwo przyjęły tę decyzję z rezygnacją, ale i bez zaskoczenia. Było jasne, że elita polityczna bała się obciążającej jej członków prawdy. Do tego, że ich władze robią wszystko, aby uchronić się przed przeszłością, Rumuni zdążyli już zresztą przywyknąć. Dość wspomnieć, że ustawy lustracyjne – w Europie Środkowej od dawna standard – przyjęto tu dopiero po 20 latach od upadku komunizmu. A więc w czasie, gdy większość osób pełniących ważne funkcje przed 1989 r. była już na emeryturze lub kończyła swoje życie zawodowe. Siedemnastu lat potrzebowały zaś kolejne rumuńskie rządy, by przekazać archiwa dawnych służb pod kontrolę niezależnej od nich instytucji. Ale i to marna pociecha dla społeczeństwa. Rzecz bowiem w tym, że w jej gremium kontrolnym zasiadają przedstawiciele sprawujących władzę partii. Nawet Herta Müller, pochodząca z Rumunii niemiecka pisarka i laureatka literackiego Nobla, która sama doświadczyła działań Securitate, mówiła: „Tajna policja Ceausescu nie została rozwiązana, ona tylko zmieniła nazwę”. W istocie szacuje się, że aż jedna trzecia funkcjonariuszy komunistycznych służb wstąpiła w szeregi powstałych na jej gruzach organizacji, takich jak Rumuńska Służba Informacji (SRI). Wygląda zatem na to, że politycy, którzy doszli do władzy po 1989 r., wraz z nigdy niezreformowanymi służbami uwłaszczyli się na transformacji, w ten sposób doszło do powstania rumuńskiej oligarchii. W grudniu 2018 r. dziennik „Adevarul” opublikował wyniki sondażu, mającego zbadać opinie Rumunów o ich dotychczasowych prezydentach. Zdecydowanym liderem ankiety okazał się Nicolae Ceausescu – pierwszy polityk pełniący tę utworzoną w 1974 r. funkcję. Pozytywne zdanie na jego temat wyraziło ponad 64 proc. pytanych. Powszechnie szanowany i popularny prezydent Klaus Iohannis, sprawujący ten urząd od 2014 r., zajął dopiero drugie miejsce z wynikiem w okolicy 50 proc. Jednocześnie, co ciekawe, Ceausescu zebrał kilkukrotnie większą od swoich oponentów liczbę ocen „doskonałych”. Taką opinię na temat jego osoby wyraził co piąty obywatel. Sympatia wobec Conducatora nie jest zjawiskiem nowym. Już w sondażu z 2014 r. prawie połowa pytanych uznała, że bez wahania oddałaby na niego głos, gdyby kandydował dziś na stanowisko szefa państwa. Przyczyn tak wielkiej popularności człowieka odpowiedzialnego za masowe represje i kryzys gospodarczy lat 80-tych jest wiele. Pozytywne opinie o Ceausescu są, rzecz jasna, dość powszechne wśród osób starszych, którym nostalgia każe w jasnych barwach spoglądać na czasy młodości. Podobnie jak mieszkańcy wielu krajów dawnego bloku wschodniego, podkreślają oni bezpieczeństwo socjalne, bezpłatną opiekę zdrowotną, brak bezrobocia czy bezdomności, które miał zapewniać (przynajmniej w pewnym stopniu) tamten ustrój. Ale państwo Ceausescu dawało im coś jeszcze: dumę. Powszechną biedę i bylejakość skutecznie przykrywało wtedy poczucie samodzielności i niezależności. Rumunia, choć stanowiła część Układu Warszawskiego i była związana politycznie z Moskwą, zachowywała sporą dozę niezależności. Od końca lat 50-tych na jej terytorium nie stacjonowały sowieckie wojska. Sam Ceausescu zaś wielokrotnie i nierzadko w pojedynkę sprzeciwiał się polityce Kremla – jak w 1968 r., gdy potępił inwazję na Czechosłowację, albo w 1984 r., gdy zdecydował, że Rumunia jako jedyne państwo bloku wschodniego nie przyłączy się do sowieckiego bojkotu olimpiady w Los Angeles. Zręcznie eksploatując takie gesty i nacjonalistyczną retorykę, Ceausescu budował poczucie suwerenności. To się podobało. Nawet ostra polityka oszczędności, którą wprowadził na początku lat 80-tych, jest dziś przez część społeczeństwa oceniana pozytywnie – choć doprowadziła kraj do ruiny. To właśnie tęsknota za dumą i poczuciem wyjątkowości, jakie oferował Ceausescu, wydaje się jednym z głównych powodów jego obecnej popularności. I jest ważną przyczyną, dla której Rumuni niejednoznacznie oceniają dziś transformację, rozpoczętą ponad 30 lat temu. Ponad 70% obywateli nie jest zadowolonych z tego, jak wygląda sytuacja w ich kraju. Niewiele mniej skłonnych jest przyznać, że przed rewolucją żyło im się lepiej. Co ciekawe, nawet młodzi ludzie – nie mogąc odnaleźć zbyt wielu powodów do dumy ze swego kraju – chętnie odwołują się do komunistycznej przeszłości. Przechadzając się po Pałacu Parlamentu można usłyszeć od niespełna trzydziestoletniej przewodniczki, że choć budowa gmachu pochłonęła równowartość obecnych 3 mld euro i doprowadziła do dewastacji historycznego centrum Bukaresztu, to budynek stanowi osiągnięcie, którym Rumuni mogą chwalić się przed światem. Nie tylko jest to bowiem największy i najdroższy biurowiec świata, ale – co ważniejsze – został zaprojektowany i zbudowany przez rumuńskich architektów, artystów i robotników, wyłącznie przy użyciu pochodzących z kraju materiałów. Zadziwiające, że nawet młodzi ludzie są otwarci na tak głupie argumenty, próbując ocenić epokę komunizmu. Rumuńska transformacja ustrojowa oceniona została przez młodych ludzi jednoznacznie negatywnie poprzez statystyki migracji zarobkowej. Tylko między 2007 a 2015 rokiem Rumunię opuściło 3,5 mln osób, głównie młodych i wykształconych. Żaden inny kraj, poza Syrią, nie odnotował w tym okresie większego odpływu ludności. W 2020 r. szacuje się, że liczba Rumunów przebywających na emigracji sięgać miała nawet 5 mln. Sentyment do Ceausescu nie jest jednak tylko przejawem tęsknoty za socjalistyczną stabilnością i narodową dumą. Wydaje się, że jest on też sposobem na wyrażenie sprzeciwu wobec establishmentu, rządzącego od trzech dekad. Rumuni nie mają dobrego zdania o swej klasie politycznej. Parlamentowi, partiom i rządowi ufa statystycznie zaledwie co dziesiąty obywatel. Tymczasem w oczach pewnej części społeczeństwa Ceausescu uosabia przywódcę, który – trzymając twardą ręką aparat państwa – z łatwością mógłby zrobić porządek z pogrążonymi w skandalach korupcyjnych i podejrzanie majętnymi elitami, trzymającymi stery współczesnej Rumunii. Symboliczny głos poparcia dla byłego dyktatora – zabitego przez tych, którzy dali początek nowej władzy – byłby więc niczym innym jak głosem sprzeciwu wobec niej samej. W 2016 r. śledztwo w sprawie wydarzeń z grudnia 1989 r. otwarto na nowo. W 2019 r. sędziwy Ion Iliescu i dwaj jego współpracownicy (w tym były premier Petre Roman) zostali postawieni w stan oskarżenia – za podsycanie i rozsiewanie atmosfery strachu i psychozy, która doprowadziła do śmierci tysiąca ludzi. Wiadomość ta – wydawałoby się, historyczna – odbiła się większym echem poza granicami Rumunii niż w kraju. Tu nikt już nie czeka na sprawiedliwość. Wielu jest przekonanych, że Iliescu nie dożyje procesu, a jeśli nawet, to na pewno nie odbędzie kary, na którą zostanie skazany. Zarówno on, jak też inni odpowiedzialni za śmierć, cierpienie i upokorzenie tylu tysięcy ludzi w czasach komunistycznej Rumunii unikną więc konsekwencji swoich czynów.

Rumunia nie wzbudza większego zainteresowania na scenie międzynarodowej, tymczasem nadal przechodzi burzliwą transformację. W XXI w. kraj awansował w statystykach OECD do państw o średnim poziomie dochodu na mieszkańca. Gospodarka rumuńska okazała się odporna na kryzys, po głębokiej recesji w pandemicznym 2020 r. szybko się odbiła. Mimo tego pozostał szereg wyzwań krótko- i średnioterminowych. Wzrost inflacji i kiepskie efekty walki z pandemią spowodowały konieczność stosowania ostrożnej polityki makroekonomicznej. W styczniu 2022 r. kraj obchodził 15 rocznicę przystąpienia do UE. W tym czasie PKB na mieszkańca (według PPP) urósł od 44% średniej unijnej do niemal 72% (dane MFW za 2019 r.). Przemysł, którego wartość dodana na początku 2010 r. odpowiadała za ponad 30% PKB, skurczył się w 2020 r. do mniej niż 20% (w 1989 stanowił prawie 60% PKB). Wzrosło znaczenie sektora usług. Wg. międzynarodowych instytucji finansowych perspektywy rozwoju gospodarczego w najbliższych latach będą zależały od wykorzystania funduszy unijnych, ale także od usprawnień w procesie zamówień i inwestycji publicznych oraz od poszerzenia bazy podatkowej. Specyfiką tego państwa jest jeden z najniższych w UE poziom urbanizacji (53%). Oznacza to, że niemal połowa ludności żyje nadal na wsiach i z rolnictwa. Mało wydajnego, bowiem sektor rolny daje zaledwie 6,5–7% PKB, natomiast zatrudnia aż 30% siły roboczej. Niemniej gospodarka Rumunii rozwijała się po wejściu do UE niezwykle szybko, osiągając jedne z najwyższych stóp wzrostu w Europie (4,8% 2016, 7,1% w 2017, 4,4% w 2018 i 4,1% w 2019). Kraj przyciąga też sporo inwestycji zagranicznych (od 1989 do 2019 - ponad 170 mld. $). Jest największym producentem elektroniki w Europie Środkowo-Wschodniej, istotnym miejscem lokalizacji technologii mobilnej, bezpieczeństwa informatycznego oraz badań związanych z hardwarem. Rumunia to dzisiaj lider w sektorze IT oraz produkcji samochodów osobowych, a Bukareszt staje się jednym z najważniejszych centrów finansowych i przemysłowych w Europie Wschodniej. Gospodarka staje się na tyle mocna, że w 2005 r. Rumunia - trochę w duchu Ceausescu - jako pierwszy kraj spoza Klubu Paryskiego bogatych kredytorów zdecydowała się darować 43% długu Irakowi wobec siebie. Dług publiczny Rumunii wynosił w 2019 r. zaledwie 35,2% - to jeden z najniższych poziomów w UE. Rumunię różni od sąsiadów to, że jako państwo posiadające własne surowce energetyczne nie jest uzależniona od Rosji i Wschodu (choć obecni już tutaj Chińczycy mocno się do tego rynku dobijają). Obecność i członkostwo w UE widać już niemal na każdym kroku. Przede wszystkim w postaci nowych dróg, mostów i infrastruktury, w tym także autostrady A1 prowadzącej z Bukaresztu na zachód, w kierunku Aradu i węgierskiej granicy. Gotowa jest także autostrada A2 ze stolicy do nadmorskiej Konstancy, a w realizacji jest jeszcze autostrada A3. Kto zna fatalne rumuńskie drogi sprzed lat będzie częstokroć pozytywnie zaskoczony. Konwergencja z najwyższymi standardami OECD wymaga poprawy rządów prawa i walki z korupcją, która w szczególności dewastuje jakość klasy politycznej. Podstawowe wyzwanie stojące przed Rumunią to jakość jej rządów i zarządzających gospodarką (często chodzi, niestety, o te same osoby). Stopień korupcji jest tu bardzo wysoki. Według Transparency International i jej wskaźnika CPI (Corruption Perception Index), w 2015 r. Rumunia znalazła się na 69. miejscu, niewiele przed Bułgarią (77.), a za innymi państwami z regionu (Słowacja – 61., Czechy i Chorwacja – 57., Węgry – 47. i Polska –38.). Lista skandali korupcyjnych w tym kraju jest niezmiernie bogata i obejmuje, by wymienić tylko osoby prawomocnie skazane, całą listę prominentów – od byłego premiera Nastase po ministrów (np. obrony, rolnictwa, czy komunikacji) i szefa sztabu generalnego armii, o parlamentarzystach, senatorach czy merach miast nie wspominając. Łącznie znajduje się na tej liście blisko 50 osób, co jednoznacznie świadczy o skali zjawiska. Komisja Europejska w swych licznych raportach porównuje polityczno-gospodarcze oraz społeczno-gospodarcze zjawiska i procesy zachodzące w Rumunii do tych na Bałkanach, a nie w Europie Środkowej i Wschodniej. W tych raportach do mankamentów życia w kraju dodaje się jeszcze populizm, szybko rosnące rozwarstwienie, niski poziom społecznego zaufania do elit wyrażający się m.in. w niskiej frekwencji wyborczej, nadmiar polityki w gospodarce i vice versa oraz „impotencję państwa” (wyliczono np., że do centralnego budżetu trafia zaledwie 52 proc. środków zebranych z podatku VAT). Niemniej MFW ma bardzo pozytywną percepcję perspektyw gospodarczych Rumunii, przewidując wzrost PKB w wysokości ok. 4,5% w 2022 i 2023. Wzrost jest stymulowany napływem środków unijnych, nie dziwi zatem, że poziom akceptacji społecznej dla członkostwa w UE jest bardzo wysoki. Rumunia jest już silnie zakorzeniona w UE. Ponad 70% rumuńskiego eksportu i blisko 80% importu należało do państw UE.

Rumunia jest wyjątkowo ciekawym celem turystycznym, zwłaszcza dla prawdziwych wielbicieli wspaniałej przyrody i jeszcze piękniejszych krajobrazów. Absolutnie fantastycznym miejscem jest zwłaszcza delta Dunaju. Obszar ten jest bardzo zróżnicowany przyrodniczo – od bagien i trzcinowisk po podmokłe tereny. W delcie Dunaju znajdują się wyspy z pradawnymi lasami i z subtropikalną roślinnością. Rosną tu 1000-letnie dęby o wysokości nawet 30 metrów, porośnięte lianami. Aż trudno uwierzyć, że ten świat jest dla nas na wyciągnięcie ręki i nie trzeba jechać na koniec świata. Ale najbardziej charakterystyczną i dającą najciekawsze możliwości zwiedzania łodzią stanowi sieć kanałów i mini wysepek, które tworzą się pomiędzy nimi. Ingerencja człowieka jest tu minimalna, co dodatkowo nadaje mu wyjątkowy charakter. Wpłynięcie w ten skomplikowany system wodnych dróg daje poczucie całkowitego odcięcia od świata i doświadczenia kompletnie dziewiczej przyrody. Jest to zatem miejsce, gdzie przyroda ma wciąż ostatnie słowo, a człowiek jest jej gościem. Delta Dunaju jest warta odwiedzenia nie tylko ze względu na krajobrazy, soczystą zieleń i wręcz krystaliczną wodę. To przede wszystkim okazja poznania trzeciego największego ekosystemu na świecie zaraz po Wielkiej Rafie Koralowej i Wyspach Galápagos w Ekwadorze. Dzięki swojej różnorodności oraz bogactwu flory i fauny Delta Dunaju została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i rezerwatów biosfery. Obecnie zamieszkuje ją ok. 300 gatunków ptaków nie tylko z Europy, ale także z Azji, Afryki i Arktyki. Gdy o świcie pływamy łodzią po kanałach, otaczają nas setki pelikanów, czapli, kormoranów czy łabędzi. Widok jest niesamowity. Ptaki są bardzo płochliwe, więc aby móc się im przyjrzeć, trzeba je podziwiać w całkowitej ciszy, praktycznie bez ruchu. To tylko potęguje wrażenia tego, że jest się gościem w ich świecie i nie chce się niczego zepsuć. Uprzedzając wątpliwości – zobaczenie tych ptaków to nie jest kwestia fartu, jak to często bywa z dziką przyrodą. Delta jest ich domem i zamieszkują ją dosłownie setki tysięcy ptaków. Jest ich tyle, że drzewa przy brzegu wręcz uginają się pod ich ciężarem i z daleka wygląda to trochę jak choinki obwieszone świątecznymi bombkami. Nie da się tego widoku przegapić. Jednak chyba najbardziej fascynujące są dzikie konie Delty Dunaju zamieszkujące te okolice. Chociaż żyły tu od setek lat, to ich liczba znacznie wzrosła po tym, jak w 1990 roku zamknięto państwowe gospodarstwa rolne, a konie do nich należące uwolniono. Zobaczenie stad pasących się na brzegu jest przepięknym widokiem i czymś zdecydowanie niespotykanym w Europie. Konie żyją tu obok człowieka, ale nie są jego własnością.

Trudno też nie zakochać się w tajemniczej i zjawiskowej Transsylwanii, chociaż ingerencja człowieka po transformacji systemowej (1989) jest tam wyjątkowo duża. Nie polecam natomiast wizyty na zatłoczone wybrzeże Morza Czarnego. Lepiej poznać inne, dużo ciekawsze miejsca tego fascynującego kraju.















58 wyświetleń2 komentarze

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Ukraina

Rosja

O mnie

Ekonomista, finansista, podróżnik.
Pasjonat wina i klusek łyżką kładzionych.

Kontakt
IMG_4987.JPG
Home: Info

Subscribe Form

Home: Subskrybuj

Kontakt

Dziękujemy za przesłanie!

Home: Kontakt
bottom of page