top of page

The Traveling Economist

Podróże okiem ekonomisty

05627c8f-b097-4592-8be1-e638b8d4b90d_edited_edited.jpg
Home: Witaj
Home: Blog2

Nowa Zelandia

Nowa Zelandia to mój ulubiony kraj na świecie, nie tylko ze względu na swoją przyrodę i nieziemskie krajobrazy, ale przede wszystkim ze względu na reformy gospodarcze lat 80-tych XX wieku - jakże podobne do polskiej transformacji - które uczyniły go jednym z najbardziej przyjaznych na całym świecie, a jego gospodarce zapewniło trwałą konkurencyjność. Fascynuje również to, co dzisiaj czyni Jacinda Ardern - popularna w świecie premier NZ. To najdalej od Starego Lądu położony obszar na końcu świata, chociaż Nowozelandczycy wolą mówić o początku świata. Kraj jest tak różny i inny od reszty świata, a jednocześnie fascynuje perfekcyjną symbiozą człowieka z otaczającą przyrodą. Przybysza z dalekiego świata zachwyca skrajnie czyste i przejrzyste powietrze, urzekające widoki, przestrzeń, która zupełnie redefiniuje pojęcie wolności. To kraj o jednym z najwyższych na świecie standardów życia, spełniający definicję perfekcyjnej idylli. Przemierzając bezkresne tereny Wyspy Południowej w sobotę miałem wrażenie, że wszyscy mieszkańcy tego wyjątkowego kraju spędzają weekend na świeżym powietrzu (inaczej się nie da) i oddają się ulubionej rozrywce: grze w rugby - sporcie narodowym Nowej Zelandii. All Blacks to symbol i duma narodowa Nowej Zelandii. Nie ma takiej możliwości, by nie interesować się rugby w tym kraju. Taki brylant za ziemi został odkryty relatywnie późno. Prawie do końca XIII wieku wyspy były bezludne, wtedy zaczęli przybywać na nie mieszkańcy Polinezji, którzy w w Nowej Zelandii stworzyli kulturę maoryską. Zajmowali się głównie łowiectwem, rybołówstwem, zbieractwem i prymitywnym rolnictwem. Europejczycy dotarli na wyspy w 1642 roku, pierwszym z nich był holenderski żeglarz Abel Tasman. Obecna nazwa kraju pochodzi od jednej z prowincji jego rodzinnej Holandii - Zelandii. Ponad 100 lat później wyspy nowozelandzkie opłynął najsłynniejszy angielski podróżnik, badacz i odkrywca wielu zakątków Polinezji - James Cook. Dopiero wtedy okazało się, że Nowa Zelandia nie stanowi części większego kontynentu australijskiego, jak pierwotnie sądzono. Od czasu wyprawy Cooka zaczęła się właściwa kolonizacja wysp przez Brytyjczyków. Pierwszymi osadnikami byli poławiacze fok i wielorybnicy, którzy przybyli z Australii. Ale nie brakowało też zwykłych morderców, złodziei i gwałcicieli zesłanych na koniec świata z więzień Królestwa. Prowokowali oni dosyć częste konflikty z Maorysami. W jednym z najkrwawszych załoga angielskiego statku została niemal całkowicie wymordowana i zjedzona przez tubylców w akcji odwetowej za wychłostanie maoryskiego wodza. Po tym wstrzymane zostały kolejne podróże do Nowej Zelandii na kilka lat. W 1840 roku Anglicy podpisali porozumienie z 500 wodzami maoryskich plemion, co powszechnie uważa się za akt założycielski Nowej Zelandii i jest do dzisiaj świętem narodowym (Waitangi Day). W XIX wieku dochodziło do wielu krwawych potyczek zbrojnych, które Maorysi przegrywali. Przede wszystkim chodziło o roszczenia europejskiej ludności napływowej, która przybywała na Nową Zelandię w dosyć chaotycznych okolicznościach na tereny zajmowane przez Maorysów. Były one brutalnie konfiskowane przez Europejczyków, czego skutki objawiające się we wzajemnych animozjach są odczuwalne nawet do dziś (Maorysi stanowią 16,5% ludności, ale dysponują zaledwie jednym mandatem dla swojego przedstawiciela w parlamencie). Od 1856 roku Nowa Zelandia miała własny rząd pozostając kolonią brytyjską, liczba ludności rosła dosyć szybko przekraczając na początku XX wieku 1 milion. Na początku XX wieku rządy liberałów stworzyły solidną bazę dla budowy państwa dobrobytu, z którego kraj dzisiaj słynie na całym świecie. Wprowadzony został powszechny system emerytalny, uregulowano czas pracy, wprowadzono płacę minimalną, rozwinięto system rozstrzygania sporów w życiu gospodarczym poprzez arbitraż, osiągnięto w tym zakresie pełny konsensus między pracodawcami i związkami zawodowymi. W końcu też Nowa Zelandia była pierwszym krajem na świecie, która w 1893 roku wprowadziła prawa wyborcze dla kobiet. W tymże roku kobieta (Elizabeth Yates) została wybrana burmistrzem miasta po raz pierwszy w Imperium Brytyjskim. Zapamiętana została bardzo pozytywnie: zredukowała długi, poprawiła stan infrastruktury drogowej i sanitarnej, zreorganizowała straż pożarną. Kolejne wybory jednak przegrała, mężczyźni zorganizowali ruch oporu przeciwko dzielnej pani burmistrz i uniemożliwili jej reelekcję. Za te liberalne reformy Nowa Zelandia zyskała powszechne uznanie na całym świecie, w szczególności w USA. Liberałowie nie kierowali się w swoich reformach jakąś szczególną ideologią, tylko zwykłym pragmatyzmem, respektując przy tym zasady demokratycznego państwa prawa oraz oczekiwania demokratycznej opinii publicznej. Nowa Zelandia szybko przekształciła swój model gospodarczy z dosyć prymitywnej gospodarki, która jeszcze w latach 90-tych XIX wieku wytwarzała głównie wełnę na potrzeby lokalne na taką, która kilka lat później eksportowała wełnę, ser, masło oraz mrożone mięso to Wlk. Brytanii. Było to możliwe dzięki instalacji lodówek na parowcach w 1882 r. oraz bardzo dużemu popytowi w Europie. Statki przewożące zamrożone mięso wołowe i baraninę były podstawą gospodarki Nowej Zelandii przez kolejne 100 lat. Bardzo produktywne rolnictwo zapewniło Nowozelandczykom jeden z najwyższych standardów życia na świecie przy jednym z najniższych wskaźników rozwarstwienia społecznego. > Nowa Zelandia wzięła udział w 2 wojnach światowych wysyłając swoje oddziały liczące ponad 120 tys. żołnierzy. To bardzo dużo jak na kraj, który w latach 40-tych XX wieku zamieszkiwało 1,7 mln ludzi. > Z II Wojną Światową wiąże się jedna z najbardziej wzruszających historii, którą przeżyłem w czasie swoich podróży po świecie - niebywałe losy polskich 733 dzieci oraz ich opiekunów, które w 1944 roku rząd Nowej Zelandii zaprosił do swojego kraju. W większości były to sieroty z polskich rodzin, zesłanych do Związku Sowieckiego w latach 1940-1944. Ich losy były bardzo do siebie podobne. Wg. danych NKWD w czterech deportacjach zesłano z terenów II RP ok. 340 tys. osób, ich śmiertelność ze względu na nieludzkie warunki transportu szacuje się na ok. 10%, dokładnych danych brak. W czasie pobytu w Nowej Zelandii z marszałkiem Senatu B. Borusewiczem miałem okazję nie tylko odwiedzić Pahiatua, miejscowość na Wyspie Północnej, w której dzieci polskie znalazły się w 1944 roku, ale również porozmawiać z wieloma z nich po niemalże 70 latach. Historie ich dzieciństwa były bardzo podobne. Większość z nich straciła część lub całość najbliższej rodziny po wywózkach w głąb Związku Sowieckiego. Po transporcie wagonami towarowymi do transportu bydła były umieszczane w obozach dalekiej Syberii i stepów Kazachstanu (opisywałem to już w https://www.thetravelingeconomist.com/post/kazachstan) w warunkach, których dzisiaj nie jesteśmy sobie nawet wyobrazić. Jeden z komendantów obozu k. Krasnojarska powiedział, że muszą się przyzwyczaić do nowych warunków, jeśli się nie przyzwyczają, to zdechną. Panowało przekonanie, że zostaną tu już na zawsze. Po układzie Sikorskiego z Majskim w 1941 roku i stalinowskiej "amnestii" stało się jednak inaczej. Opuszczenie łagrów i innych miejsc zesłania nie oznaczało końca koszmaru. Długa droga, głód i fatalny klimat dziesiątkowały wyczerpanych więźniów Stalina. Szczególnie trudny był los dzieci. Wiele sierot znalazło się w organizowanych spontanicznie prowizorycznych przytułkach. W wyniku ewakuacji armii Andersa z ZSRS w 1942 r. kilkadziesiąt tysięcy cywilów, w tym kilkanaście tysięcy dzieci, trafiło do okupowanego przez aliantów Iranu. Obozy dla polskich cywilnych uchodźców zorganizowano w Teheranie, Ahwadzie oraz Isfahanie. W tym ostatnim mieście utworzono ośrodek dla blisko 2,6 tys. dzieci, głównie sierot i półsierot. Dzieci dochodziły tam do zdrowia, ale część z nich zmarła na skutek chorób i ciężkich warunków bytowych w ZSRS. Rząd polski na uchodźstwie zaapelował do ówczesnej Ligi Narodów o pomoc dla ewakuowanych. Na wezwanie odpowiedziały nieliczne kraje , w tym Indie, Liban, Meksyk, Płd. Afryka oraz Nowa Zelandia. W tym ostatnim kraju zaproszenie zostało wystawione przez premiera Frasera, przy bardzo skutecznym lobbyingu i wsparciu konsula RP Wodzickiego i jego żony. Premier Fraser jako miejsce pobytu wyznaczył opuszczony obóz internowania dla obywateli państw walczących z koalicją aliancką w Pahiatua, a logistykę przyjazdu dzieci nadzorował osobiście polski konsul wspierany przez nielicznych Polaków mieszkającymi na wyspie. W porcie w Wellington dzieci zostały powitane przez premiera Nowej Zelandii, otrzymały paczki słodyczy i wsiadły do pociągu, który zawiózł je do położonego w głębi wyspy miasteczka Pahiatua. Czekał na nie obóz, który po koszmarze poprzednich lat, pobycie w pustynnym Iranie i długiej podróży, uznały niemal za raj. Pahiatua była przez lata małą Polską, ze szkołą, kościołem, opieką lekarską, polskim harcerstwem, polskim personelem, który przyjechał razem z dziećmi na wyspę. Dzieci miały też do dyspozycji lokalnych nauczycieli, którzy uczyli ich języka angielskiego. Niemal natychmiast w obozie powstała polska biblioteka. Każde z dzieci w swoim skromnym bagażu miało obowiązek przewiezienia kilku polskich książek. Już w 1945 r. najstarsze z dzieci podejmowały prace na farmach otaczających Pahiatuę. Nowa Zelandia była jedynym krajem wojennego świata, który przyjął małoletnich uchodźców bezwarunkowo, zapewniając im nie tylko bieżącą opiekę na czas działania obozu, ale również umożliwiając zdobycie wykształcenia i pełną asymilację w nowej ojczyźnie. Największe zasługi, prócz premiera Frasera (zdecydował on, że dzieci powinny same zdecydować, gdzie chcą mieszkać i żyć) i konsula Wodzickiego, mają nowozelandzkie rodziny, dzięki którym, na każde kolejne Święta – przez cały okres działania obozu – dzieci znajdowały rodziny zastępcze, a po zakończeniu działalności obozu odnalazły – również dzięki ich staraniom – swoje miejsce w życiu. W kolejnych latach wiele z nich rozpoczęło naukę w szkołach zawodowych i na studiach. Większość zdecydowała się zostać w Nowej Zelandii, tylko niektórzy przenieśli się po kilku latach do Australii. Obóz zamknięto w kwietniu 1949 r. Na powrót do Polski zdecydowali się nieliczni, głównie ci, których część rodziny innymi drogami trafiła do kraju. Zdecydowana większość dzieci z Pahiatua zobaczyło swoje rodziny dopiero po kilkudziesięciu latach – w czasach późnego PRL lub w III RP. Moja wizyta w Pahiatua z delegacją polskich parlamentarzystów była jednym z tych wydarzeń, które zapamiętuje się do końca życia. Zadziwia, że wszystkie dzieci - dzisiaj już starsze osoby - są ze sobą bardzo blisko związane, tworząc zintegrowaną grupę polonijną. Wszystkie posługują się niezwykle piękną, literacką polszczyzną, wszyscy byliśmy niesłychanie wzruszeni, większość z nas miała łzy w oczach, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę z tragizmu naszej najnowszej historii, ale też z tego, jak jesteśmy w stanie jako naród wychodzić z największych zakrętów zawieruchy dziejowej. Ten fragment naszej historii zasługuje zdecydowanie na lepszą wiedzę, losy Polaków w czasie i po II Wojnie Światowej są stanowczo zbyt mało rozpowszechnione.

Państwem w pełni niepodległym Nowa Zelandia stała się w 1947 r. Relacje z Wlk. Brytanią nadal pozostawały jednak bardzo bliskie. Nowi imigranci pochodzili głównie z Anglii, a kraj funkcjonował świetnie dzięki eksportowi swoich produktów rolnych głównie do Wlk. Brytanii (aż 51% eksportu NZ w 1961 r.), a tylko 15% do innych krajów europejskich. Konserwatywna kultura brytyjska odciskała się na mentalności Nowozelandczyków, którzy postrzegali siebie i swój kraj jako immanentną część nieistniejącego już wprawdzie Imperium Brytyjskiego. Lata 60-te były ponadto okresem dużej prosperity gospodarczej, w czasie której kraj awansował do czołówki światowej o najwyższym poziomie życia. Sytuacja zmieniła się po 1973 r. i wejściu Wlk. Brytanii do EWG. Wtedy to Brytyjczycy zmuszeni byli wypowiedzieć układy handlowe z NZ, które preferencyjnie traktowały import z tego kraju. NZ zmuszona została nie tylko znaleźć nowe rynki zbytu na swoje towary, ale też przemyśleć swoją tożsamość narodową i miejsce w świecie. Ówczesny, o dziwo konserwatywny premier Muldoon zareagował na nową sytuację jeszcze większym wzrostem wpływu państwa opiekuńczego (m. in. wyznaczył emeryturę na poziomie 80% ostatniej płacy), co prowadziło do zwiększenia długu publicznego. By tego uniknąć wprowadzono zamrożenie płac, cen, stóp procentowych i wypłatę dywidend w całej gospodarce oraz kontrolę kursów walut, czyli zawieszone zostały zasady funkcjonowania gospodarki rynkowej. Muldoon wymyślił strategię "Think Big", chciał stworzyć 400 tys. nowych miejsc pracy wkrótce po drugim szoku szoku naftowym w 1979 r. i uczynić z NZ kraj samowystarczalny energetycznie. Państwo (nie kapitał prywatny, podobnie jak w Polsce Kaczyńskiego) zaczęło budować wielkie obiekty przemysłowe eksploatujące pokłady gazu ziemnego oraz wytwarzające nowe produkty eksportowe (po załamaniu się cen wełny owczej o ponad 40% po wejściu na rynek produktów odzieżowych z włókna syntetycznego) takie jak amoniak, metanol, nawozy sztuczne, ale też rafinerie ropy (!). Premier miał pecha z timingiem, gdyż w momencie uruchomienia tych wielkich projektów spadła cena ropy naftowej (z 90$ do 30$ za baryłkę w ciągu kilku lat), czyniąc wiele z nich zupełnie nierentownymi. By te projekty utrzymać przy życiu, wymagały one jeszcze większego zaangażowania kapitałowego, co spowodowało gigantyczny 5-krotny wzrost długu publicznego kraju w ciągu 9-letniego urzędowania Muldoona (z 4,2 mld NZ$ do 21,9 mld NZ$). Koszty dla podatników tej osobliwej polityki wyniosły ponad 7 mld NZ$ tylko w latach 1980-1984. Odpowiedzią na inflację, deficyt finansów publicznych i bilansu płatniczego był cały arsenał protekcjonistycznych rozwiązań: kolejne bariery które miały rzekomo chronić gospodarkę, jak kontrola nad przepływami kapitałowymi. Każda z kolejnych interwencji państwowych w gospodarkę powodowała zniekształcenia gospodarcze, które wymagały kolejnych interwencji. Na końcu mieliśmy sytuację rodem z realnego socjalizmu: kontrolę totalną gospodarki przez państwo. Aberracja interwencjonizmu państwowego sięgała tak daleko, że by zaprenumerować zagraniczny tygodnik, trzeba było mieć zgodę banku na wymianę pieniędzy, zaś by zakupić margarynę, trzeba było przedstawić receptę lekarską, gdyż rząd ograniczał import olejów roślinnych, by wspierać hodowców bydła. Państwo było właścicielem nie tylko kolei, lasów, portów, lotnisk, monopolistycznej firmy telekomunikacyjnej, linii lotniczej i międzynarodowej linii żeglugowej, ale także kutrów rybackich, banków i największej spółki węglowej, która ponosiła straty co roku przez 20 lat. Subsydia dla rolnictwa zapewniały farmerom prawie połowę ich dochodów. W efekcie takiej polityki w 1982 r. PKB na głowę statystycznego mieszkańca Nowej Zelandii spadł do poziomu najniższego w grupie państw wysoko rozwiniętych (dane Banku Światowego). W jednej dziedzinie premier osiągnął sukces: to on zapoczątkował liberalizację handlu z Australią w 1982 r., umowa o wolnym handlu została ostatecznie podpisana w 1990 r. Polityka aktywnej roli państwa w gospodarce i marnotrawstwa gigantycznych środków publicznych na nietrafione inwestycje została przez społeczeństwo jednoznacznie oceniona: opozycyjna Partia Pracy, nie czyniąc żadnych konkretnych obietnic, obiecując tylko uspokojenie sytuacji odniosła druzgocące zwycięstwo w wyborach w 1984 r. Rząd gabinetu labourzystów w latach 1984-1990 pod kierunkiem premiera Davida Lange zrestrukturyzował gospodarkę, radykalnie redukując rolę państwa w gospodarce. Reformy w latach 1984-1993 były bardzo radykalne, ich głównym architektem był Roger Douglas - minister finansów. Wprowadzony przez niego program reform swym ogromnym zakresem i szybkim tempem zmian był porównywalny z tym, co stało się sześć lat później w Polsce. Było to prawdopodobnie pierwsze na świecie praktyczne zastosowanie „terapii szokowej” w gospodarce. Douglas uważał, że szybkie wprowadzenie reform złamie opór zastanych grup interesu i jak się okazało – miał rację. Grupy poszkodowane w pierwszej fazie przemian wspierały bowiem – we własnym interesie – dalsze kroki. Farmerów, którzy stracili subwencje rządowe, cieszyła obniżka ceł, dzięki której potaniały nawozy, traktory czy towary konsumpcyjne. Z kolei obniżka ceł zabolała producentów, wspierali oni jednak odchudzanie budżetu państwa i równoważenie państwowych finansów, licząc na obniżkę podatków i stóp procentowych. Uwolniony został kurs nowozelandzkiego dolara, zliberalizowano rynek finansowy, podobnie jak handel zagraniczny, banki sprywatyzowano, a rynek finansowy został zderegulowany. Dopuszczono szeroką konkurencję zagraniczną i rozpoczęto wielki program prywatyzacyjny. W ciągu kilku lat miejsce podatku od sprzedaży dóbr i usług (stawki na różne produkty sięgały od zera do 50 procent) zajął 12,5-procentowy podatek VAT, a najwyższa stawka podatku dochodowego zmalała z 66 do 33 procent. Bardzo ważną częścią zmian było przyjęcie w 1989 roku nowego prawa o banku centralnym, gwarantującego mu niezależność i ustanawiającego dbałość o stabilność cen jego jedyną misją. Program reform był znany jako „Rogernomics” (od imienia ministra finansów) i jest dziś powszechnie akceptowany w Nowej Zelandii. Jednak Douglas spotkał się z krytyką także w szeregach własnej Partii Pracy, a zwłaszcza ze strony związanych z nią związków zawodowych. Ostatecznie doprowadziło to do zablokowania dalszych reform przez premiera Lange i ustąpienia „ojca nowozelandzkich reform” w 1988 r. – w rok po tym jak zaproponował wprowadzenie podatku liniowego. Odejście Douglasa i przegrana wyborcza labourzystów dwa lata później nie oznaczały jednak fiaska reform. Ministrem finansów w rządzie konserwatywnej Partii Narodowej została Ruth Richardson, która zabrała się za dziedzinę przez poprzedników nietkniętą: rynek pracy. Za parasol nad reformami labourzyści płacili bowiem związkowcom zachowaniem, a nawet rozbudową przywilejów pracowniczych. Tymczasem Partia Narodowa, silna poparciem farmerów i przedsiębiorców, gruntownie przeorała sferę prawa pracy i styku polityki, biznesu i związków zawodowych. Employment Contracts Act z 1991 r. w praktyce sprowadził umowy o pracę do normalnych kontraktów cywilnoprawnych, niewiele różniących się od tych, jakie firma zawiera ze swoimi kontrahentami (choć umowy takie nadal muszą zawierać pewne zapisy dotyczące płacy minimalnej, urlopu płatnego czy rodzicielskiego i równego wynagrodzenia dla kobiet i mężczyzn). Jednocześnie związki zawodowe straciły prawo monopolu do reprezentowania interesów pracowników w sporach z pracodawcami. W ciągu kilku kolejnych lat niemal dziesięciokrotnie zmalała w Nowej Zelandii liczba protestów związkowych. Podczas gdy w 1990 r. gospodarka straciła z tego tytułu dobrze ponad 300 tys. dniówek, to już w 1994 tylko 38 tys. Zaczęła także rosnąć wydajność pracy, a bezrobocie, w 1990 r. wynoszące 11 proc., na początku XXI wieku spadło do poniżej 5 proc. Dwa kolejne proreformatorskie rządy doprowadziły do tego, że zatrudnienie w administracji państwowej i jego agendach rządowych spadło o dwie trzecie, udział sektora publicznego w PKB zmniejszył się z 44 proc. do 27 proc., zaś dług publiczny spadł z ponad 60 proc. na progu lat 80. do poniżej 20 proc. na początku tego wieku. Później przekroczył 30%, by w przedpandemicznym 2018 roku osiągnąć znowu niski poziom 21,7%. Jednocześnie mimo znacznego obniżenia kosztów funkcjonowania państwa i ograniczenia zakresu jego aktywności, Nowa Zelandia oferuje nadal bardzo wysoki poziom świadczeń społecznych. Emerytury płacone są tu bezpośrednio przez państwo z podatków, w zamian zaś są niskie i w tej samej wysokości dla każdego – jest to więc raczej rodzaj zasiłku zapewniającego minimum socjalne, niż emerytura, jaką znamy w Europie. Nie należy wykluczać, że w Polsce podobny model też zostanie niedługo wdrożony, ze względu na demografię i coraz gorszą sytuację FUS. W zakresie opieki medycznej, NZ ma podobne instytucje do naszych NFZ-ów, które kupują usługi medyczne na wolnym rynku, biorąc pod uwagę wyłącznie interesy pacjentów, a nie zatrudnionego przez państwo personelu medycznego. Jak to określił jeden z jej polityków "Nowa Zelandia to kraj zreformowany przez zwolenników Friedricha Hayeka, rządzony przez pragmatyków i zamieszkały przez socjalistów”. Ci „zwolennicy Hayeka” w ostatecznym rozrachunku przegrali politycznie, płacąc cenę przegranych wyborów za przeprowadzone reformy. W pewnym sensie przegrał także cały system polityczny w wyniku zmiany systemu wyborczego z większościowego na proporcjonalny w drugiej połowie lat 90. To spowodowało „rozmiękczenie” sceny politycznej, na której rządy dwóch głównych ugrupowań zostały zastąpione kolejnymi koalicjami, a idące za tym kompromisy polityczne utrudniły dalsze przemiany. Warto jednak zwrócić uwagę, że równocześnie utrudnia to „odkręcenie” reform systemowych, z którymi mamy w tej chwili do czynienia w Polsce. Reformy lat 80-tych pozwoliły uniknąć gospodarczej zapaści kraju, niemniej trzeba zauważyć, że wzrost gospodarczy nie przekraczał w ostatnich dekadach średniej OECD, mimo, że struktura gospodarki jest niemalże perfekcyjna, jeśli chodzi o stosowanie rozwiązań, które są uznawane za kluczowe dla wzrostu. Nowa Zelandia lubi porównywać się do swojego potężnego sąsiada - Australii, która wprawdzie też miała zaaplikowaną potężną dawkę reform, aczkolwiek mniej ambitną (wskutek zdecydowanej kontry związków zawodowych), ale rozwija się szybciej od NZ. Od lat prawie wszystkie większe firmy działające jednocześnie w NZ i Australii przenoszą swoje regionalne siedziby do Melbourne oraz Sydney, w Australii pracuje też prawie pół miliona Nowozelandczyków - zwykle młodych i dobrze wyedukowanych. Nie ma drugiego kraju na świecie, w którym tak wielu absolwentów wyższych uczelni wybierałoby pracę zagranicą – prócz Australii kilkadziesiąt tysięcy Nowozelandczyków pracuje w innych krajach, głównie w Wlk. Brytanii i w USA. Dlaczego tak się dzieje? Roger Douglas twierdzi, że relatywnie wolny rozwój gospodarczy NZ wynika z tego, że reform było jeszcze zbyt mało. Inni problem Nowej Zelandii widzą nie w rozwiązaniach instytucjonalnych, czy prawnych, ale w geograficznej izolacji kraju. Jest bowiem Nowa Zelandia najbardziej oddalonym od innych krajem świata, jeśli nie liczyć wysepek Południowego Pacyfiku. Brak tu także - poza Auckland - wielkich metropolii, które wszędzie na świecie pełnią rolę klastrów nowych technologii i gałęzi biznesu z największą wartością dodaną. Tymczasem w takich dziedzinach jak biotechnologie, informatyka, wyspecjalizowane usługi finansowe, kluczowe są kontakty osobiste, kreatywne otoczenie, możliwość współpracy i spotkań wysoko wykwalifikowanych specjalistów bardzo różnych specjalności, szybki kontakt ze światem. Takich możliwości nie zapewni kraj, w którym wszystkich mieszkańców jest tylu, ile liczą australijskie Sydney bądź Melbourne, zaś jedyne większe miasto (Auckland) zamieszkuje mniej niż półtora miliona ludzi. Trudno więc liczyć na to, że w Nowej Zelandii pojawią się klastry wysokich technologii i wyspecjalizowanych usług finansowych, jak Silicon Valley czy londyńskie City. Co w tej sytuacji proponują politycy? Zdaniem ekonomistów - przeciwdziałając izolacji kraju - kraj mógłby dopuścić większą konkurencję w łączącym NZ ze światem lotnictwie i w świadomym skupieniu się na rozwoju tylko nielicznych obszarów wysokich technologii (przede wszystkim zaś biotechnologii, kluczowych dla kraju tak uzależnionego od rolnictwa). To w połączeniu z obniżeniem stawek podatkowych dla firm i obywateli i zwiększonymi wydatkami na drogi, szkoły i szybki Internet powinno pobudzić gospodarkę. Według OECD w ostatniej dekadzie Nowa Zelandia była na trzecim miejscu na świecie, jeśli chodzi o wysokość, a raczej „niskość” tzw. „klina podatkowego”, czyli pozapłacowych kosztów pracy. W Nowej Zelandii wynosiły one 21,2 proc. całości kosztów pracy – mniej było tylko w Meksyku (15,1 proc.) i Korei Płd (20,3 proc.). Od lat Nowa Zelandia zajmuje drugą pozycję na liście międzynarodowego rankingu Doing Business, określającego łatwość prowadzenia działalności gospodarczej w poszczególnych krajach (liderem rankingu jest Singapur). W Nowej Zelandii wystarczy jedna procedura i jeden dzień, by założyć firmę, dla porównania w Polsce potrzebne jest wykonanie aż sześciu procedur, które w sumie trwają 32 dni. Jest też w absolutnej czołówce na świecie w rankingu wolności gospodarczej. Nowa Zelandia jest najmniej skorumpowanym krajem świata według rankingu Transparency International (Corruption Perceptions Index). Wg. OECD jest również trzecim krajem na świecie o najniższych pozapłacowych kosztach płacy. Tych statystyk przywołujących absolutną wyjątkowość i nowoczesność tego kraju można cytować bez końca. To wszystko powoduje, że NZ przyciąga jak magnes inwestycje zagraniczne, które w ciągu 30 lat wzrosły ponad 1000-krotnie. Od czasu wprowadzenia w 1996 r. proporcjonalnego systemu wyborczego żadne ugrupowanie nie zdobyło bezwzględnej większości. Normą są rządy koalicyjne – do października 2020 laburzyści rządzili w koalicji z Partią Zieloną Nowej Zelandii i nacjonalistycznym ugrupowaniem Najpierw Nowa Zelandia – wybory w 2020 przyniosły historyczną zmianę: większość bezwzględną uzyskała Partia Pracy, głównie dzięki swojej charyzmatycznej liderce - Jacindy Ardern (zostałą szefową rządu w 2017 i jest trzecią kobietą na tym stanowisku), która stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych przywódców na świecie. Poparcie dla Ardern wynika z jej skuteczności w walce z epidemią koronawirusa. Nowa Zelandia jest jednym z krajów, który najlepiej poradził sobie zarówno z pierwszą, jak i z drugą falą pandemii. Zakażenie SARS-CoV-2 wykryto tam u mniej niż dwóch tysięcy obywateli, z czego w wyniku COVID-19 zmarło 25 osób. Nawet pomimo niewielkiego odrodzenia się wirusa w sierpniu 2020 w Auckland, zaufanie publiczne deklarowane do urzędników służby zdrowia i rządu w zakresie zarządzania pandemią utrzymywało się na poziomie ponad 80 proc.! Ardern chwalono przede wszystkim za umiejętne, otwarte komunikowanie o epidemii oraz szybkie, stanowcze decyzje. Premierka Nowej Zelandii zwracała się do obywateli w prosty sposób, bez nadęcia, patosu i pseudopatriotycznego uniesienia. Nie słyszeliśmy z jej ust, że cały świat zazdrości NZ skuteczności walki z pandemią (mimo, że to była prawda). Nie bała się powiedzieć, że czegoś nie wie, słuchała za to uważnie głosu doradców i ekspertów. Tamtejszy szacunek dla rządu i nauki to zresztą coś, co podkreślają specjaliści oceniający sytuację epidemiczną w Nowej Zelandii. Sama Ardern w trakcie walki z pandemią, w codziennych spotkaniach informacyjnych transmitowanych w ogólnokrajowej telewizji, podkreślała znaczenie słuchania ekspertów medycznych. Jeszcze w marcu, kiedy sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, a ludzi przepełniały niepokój i lęk o przyszłość, Jacinda nie zapomniała o najmłodszych. Zorganizowała konferencję z ekspertami specjalnie dla dzieci. Od dawna zresztą twierdzi, że zaangażowała się w politykę, aby poprawić życie maluchów. Dziennikarze lokalni twierdzą, że jej marka stała się na tyle silna, że ludzie czują, że mają międzynarodowego bohatera w epidemii i chcą być tego częścią. W czasie swojej pierwszej kadencji Ardern była wielokrotnie doceniana nie tylko we własnym kraju, ale też na arenie międzynarodowej. W światowych mediach chwalono jej progresywne podejście do polityki i styl przywództwa. W kampanii sprzed czterech lat Ardern docierała do każdej grupy wiekowej i społecznej. Skupiła się na nierównościach społecznych, problemach rodzin z dziećmi, rosnącej bezdomności. Obiecała, że uczyni z Nowej Zelandii kraj z gospodarką neutralną pod względem emisji dwutlenku węgla do 2050 r. Mimo niewywiązania się z kilku obietnic wyborczych (uczynienia mieszkań bardziej przystępnymi cenowo i zmniejszenia ubóstwa dzieci) urzędująca premier bez problemów zdobyła olbrzymie zaufanie obywateli. Zaskarbiła je sobie sposobem, w jaki w trakcie pełnienia funkcji premierki radziła sobie z poważnymi kryzysami w kraju. Poza skutecznym podejściem do walki z epidemią przychylność wyborców zyskała reakcją na strzelaninę w meczecie w Christchurch w marcu 2019 r., w której niejaki Brenton Tarrant wszedł z bronią do meczetu w Christchurch i zastrzelił zginęło 51 osób, raniąc 40. Była to najbardziej krwawa masowa strzelanina w historii kraju. Już kilka godzin po masakrze Jacinda ogłosiła, że zmienią się przepisy dotyczące broni. Nazwała sprawcę terrorystą i nie dała mu rozgłosu, którego pragnął, nigdy nie wspominając jego nazwiska. W sierpniu 2020 Tarrant został skazany na bezwzględne dożywocie - najsurowszy wyrok w całej historii Nowej Zelandii, w czasie procesu przyznał, że chciał zabić tak wiele osób jak to możliwe, nie krył swoich antymuzułmańskich poglądów i kontaktów ze skrajną prawicą. Napisał też rasistowski manifest inspirując się zbrodniami Breivika w Norwegii w 2011 r. Tak obrzydliwa osoba znajduje w dzisiejszej Polsce poparcie byłego księdza - Jacka Międlara, który zresztą został w III RP uniewiniony wyrokiem sądu II instancji. Sąd ten jakoś nie dopatrzył się mowy nienawiści w bajdurzeniu Międlara, że "zamachowiec z Christchurch miał troszeczkę prawo do swoich działań" oraz, że "miał on moralne prawo do odrąbywania głów muzułmanom". Ardern z właściwą sobie empatią zareagowała również na dramatyczne skutki erupcji wulkanu Whakaari w grudniu 2019 r., kiedy świat obiegły zdjęcia, na których przytula działających na miejscu ratowników. Jej pełna szacunku i współczucia postawa w obliczu tych tragedii zaimponowała światu, a zwłaszcza rodakom, co w konsekwencji przyniosło historyczny sukces wyborczy Partii Pracy. Warto śledzić rozwój sytuacji w Nowej Zelandii, pamiętam, że na początku lat 90-tych czytaliśmy wiele analiz n/t prywatyzacji jej gospodarki. Wprawdzie NZ nie przechodziła transformacji systemowej z gospodarki socjalistycznej do wolnorynkowej, jak Polska, niemniej fatalna polityka etatystyczna narodowych konserwatystów w latach 70-tych i początku 80-tych XX wieku wykreowała otoczenie gospodarcze podobne do europejskich demoludów. Kraj ten był prekursorem ciekawych zmian w polityce gospodarczej w przeszłości, może będzie tak również i teraz i nie będziemy musieli czekać aż 5 lat, jak to było dawno temu w przypadku planu Balcerowicza. Jacinda Ardern zaproponowała też zupełnie inną narrację, która zupełnie inaczej definiowała cele rozwojowe i polityczne. Jeszcze w 2017 roku po swoim pierwszym sukcesie wyborczym zaproponowała tzw. budżet dobrostanu (well-being budget), który nie jest bynajmniej pomysłem lewicowym, ale opiera się na pomyśle LSF (Living Standards Framework), którego autorem jest poprzednik Ardern z centroprawicowej National Party John Key. Już w 2011 r. zdefiniował on kompleksowy miernik dobrobytu, który z kolei oparty jest na pomiarze rozwoju czterech najważniejszych typów kapitału, jakimi dysponuje państwo: ludzkiego, finansowego, społecznego i naturalnego. Zadania stworzenia LSF podjęło się wówczas ministerstwo skarbu, które jako „księgowy” państwa jest instytucją najbardziej przywiązaną do tradycyjnych wskaźników, w tym do PKB. Gdy lewica przejęła władzę w 2017 r., skierowała projekt na nowe tory. Ardern zdecydowała się dokonać rewolucji myślenia o budżecie, gdyż obawiała się rozsadzenia demokracji przez populistów. Dlatego jej budżet definiował pięć najważniejszych celów rozwojowych: poprawę zdrowia psychicznego, zmniejszenie ubóstwa wśród dzieci, wsparcie dla rdzennych mieszkańców, przejście na energetykę niskich emisji i dostosowanie gospodarki do ery cyfrowej. Postępy wdrażania celów miały być sprawdzane przy użyciu algorytmu obejmującego 61 mierników: od poziomu samotności obywateli, przez ich zaufanie do instytucji, po jakość wody w kranach. Według wyników pomiarów miała być kształtowana i korygowana polityka państwa. Oznacza to radykalne przesunięcie priorytetów wydatkowych budżetu. Ogromne środki skierowano na pomoc dla ofiar przemocy domowej, na poprawę zdrowia psychicznego (kraj ma wysokie wskaźniki samobójstw), na walkę z ubóstwem wśród dzieci. Nowy fundusz ma tworzyć miejsca pracy i infrastrukturę w najbiedniejszych regionach. Centrum rozwoju technologii odnawialnych miał zająć się wdrożeniem nowych rozwiązań w energetyce odnawialnej. Ardern z pewnością jest wizjonerką, która stworzyła opowieść przystępną i atrakcyjną oraz odpowiadającą na oczekiwania dla zwykłych ludzi. Już Keynes zauważył, że jeśli mężczyzna poślubi swoją pomoc domową, to PKB spadnie. Koncepcja PKB nie dowartościowuje wielu dziedzin życia, które nie mają bezpośredniej wartości rynkowej – np. wychowania dzieci, pomagania ubogim, czytelnictwa albo dotowanego transportu publicznego. Za to PKB rośnie, gdy trujemy środowisko, a potem próbujemy je ratować. Badania pokazały, że wielki wyciek na platformie BP w Zatoce Meksykańskiej w 2010 r. był w ujęciu PKB korzystny dla amerykańskiej gospodarki. Przy usuwaniu jego skutków sprzedano dużo sprzętu i usług, co napędziło gospodarkę. W tym sensie korzystne są też wojny. PKB w USA wzrósł też znacznie dzięki boomowi leków przeciwbólowych, które uzależniły i zabiły setki tysięcy Amerykanów. Związek PKB z demokracją też może być kwestionowany. Chiny od lat przodują w tempie wzrostu, RPA w erze apartheidu była jedną z najszybciej rosnących gospodarek na planecie, szybki rozwój gospodarce swojego kraju zapewnił też Pinochet. Ardern ze swoją filozofią well-being budget podjęła rękawicę w walce o rząd dusz z populistyczną prawicą. Ludzie idą za populistami, gdyż oni bezpośrednio zwracają się do nich. Dają proste rozwiązania na skomplikowane problemy. Polityka gospodarcza, która nie adresuje problemów ogromnych segmentów społeczeństwa wcześniej czy później będzie zaatakowana przez populistów. Taką narrację udało się zbudować w Polsce narodowym populistom Kaczyńskiego, który skutecznie przebił się ze swoim pomysłem budowy całkiem nowego państwa, krytykując wcześniej wszystko, co zostało zrobione do tej pory jako złe, antypolskie oszustwo. Nie jest to nic nowego, na podobnych pomysłach swój sukces budują prawicowi populiści w takich krajach jak USA (Trump), czy Indie (Modi). Znalezienie sensownej odpowiedzi na wykluczający, agresywny język narodowej populistycznej prawicy będzie kluczem do pokonania Kaczyńskiego (jemu rzeczywiście chodzi tylko o władzę) i jego alkolitów (w tym przypadku liczą się tylko pieniądze). Jacindzie Ardern się to udało, dlatego warto analizować dokładnie przyczyny sukcesu NZ.

Ten kraj jest różny od innych na świecie również dzięki swoim mieszkańcom. Mentalność Nowozelandczyka obrazuje niedawny przykład rodziny Jardinów, właścicieli pasu lądu o powierzchni 900 ha, położonego u stóp gór Remarkables nad jeziorem Wakatipu. Mają tutaj swoje domy m. in. założyciel PayPala, potentat branży jubilerskiej, czy założyciel największego internetowego serwisu aukcyjnego. Popyt jest ogromny, a ceny astronomiczne. Mimo to Jardinowie przekazali swoją spektakularną ziemię narodowemu funduszowi królowej Elżbiety II, mimo że mogli zarobić krocie u zagranicznych deweloperów. Zrobili to bo uważali, że tak właśnie należało postąpić "dla korzyści i przyjemności wszystkich Nowozelandczyków". Tłumaczyli, że oddali go państwu, bo chcą mieć pewność, że ich dziedzictwo nie zostanie zabudowane, ale będzie chronione i pozostanie częścią dziewiczego krajobrazu przez kolejne wieki. Nie można nie wspomnieć o największych atrakcjach Nowej Zelandii, którymi są jej walory turystyczne. Jest tyle miejsc godnych zobaczenia w tym wyspiarskim kraju, 2 wyspy uchodzą za jeden wielki i jeden z ostatnich endemicznych rezerwatów przyrody na ziemi. Na Wyspie Północnej warto odwiedzić okolice Auckland, magiczną Rotoruę z jej gejzerami (to jak wyprawa w głąb ziemi z wonią siarki, którą czuć z wysokości kilkuset metrów nad ziemią z pokładu helikoptera), prowincjonalną, ale jakże uroczą stolicę kraju Wellington (z bardzo ciekawą architekturą budynku parlamentu w formie ulu pszczelego). Niedaleko Wellington kręcony był słynny film Władca Pierścieni, pielgrzymują tu fani filmu z całego świata, by zobaczyć autentyczne miejsca, gdzie kręcone było dzieło Petera Jacksona. Następnie z Wyspy Północnej najlepiej pojechać promem na Wyspę Południową, poprzez Cieśninę Cooka - to jedna z piękniejszych przepraw wodnych na świecie. Wyspa Południowa jest absolutnym rajem turystycznym, można rozpocząć jej zwiedzanie od winnic zaraz po zejściu z promu w Picton i rozkoszować się najlepszym na świecie Sauvignon Blanc w bajecznie położonych winnicach, pełnych baranów spacerujących między winnicami, następnie kontynuować jazdę do Christchurch - drugiego największego miasta NZ, tak tragicznie doświadczonego trzęsieniem ziemi w 2010 oraz 2011 r. W zachodniej części wyspy znajdują się masywy Mount Cook (najwyższy szczyt NZ), a dalej lodowce Franz Josef i Fox. Popularne są loty helikopterowe, ale tylko przy dobrej widoczności. Mój lot został po kilku minutach niestety przerwany z uwagi na szybko pogarszającą się pogodę. Może to jednak i lepiej, gdyż rok później ze względu na złą pogodę rozbił się w tych okolicach turystyczny helikopter, wszyscy pasażerowie zginęli. W centralnej części wyspy mieści się kilka stożków wulkanicznych (kilka jest nadal czynnych), liczne są gejzery i gorące źródła. Wyspa posiada też liczne fjordy (najsłynniejszy to Milford Sound), trudno tam jednak dojechać, z uwagi na ciągle padające deszcze. Dużą atrakcję stanowi też malowniczo położone Queenstown, z wysoko położonej platformy w górach można skakać na bungee, niestety nie mogę opisać tego wrażenia, gdyż zabrakło mi odwagi. Z uwagi na izolację wysp (położone są 1600 km od wybrzeży Australii) lwią część flory Nowej Zelandii stanowią gatunki endemiczne, które nie występują w żadnym innym miejscu na świecie. Klimat jest idealny dla człowieka, podzwrotnikowy morski, bez szczególnych pór deszczowych i niewielką amplitudą rocznych temperatur. Słowem prawdziwy raj na końcu świata, ci którzy mimo trudów dalekiej podróży tam dotrą (pierwszy raz, jak byłem w NZ leciałem bez przerw z 2 godzinnym międzylądowaniem w Singapurze i Auckland, po dotarciu do Wellington nie sprawiłoby mnie większej różnicy lecieć dalej mimo ponad 24 godzinnego lotu) nie będą mieli najmniejszego powodu do narzekań. Ten kraj to jedna wielka REWELACJA pod każdym względem!




214 wyświetleń1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Australia

Tahiti

Fidżi

O mnie

Ekonomista, finansista, podróżnik.
Pasjonat wina i klusek łyżką kładzionych.

Kontakt
IMG_4987.JPG
Home: Info

Subscribe Form

Home: Subskrybuj

Kontakt

Dziękujemy za przesłanie!

Home: Kontakt
bottom of page