top of page

The Traveling Economist

Podróże okiem ekonomisty

05627c8f-b097-4592-8be1-e638b8d4b90d_edited_edited.jpg
Home: Witaj
Home: Blog2

Niemcy



Niemcy to najpotężniejsza gospodarka Europy, świetnie zarządzany kraj, od lat przyciągający imigrantów z całego świata głównie ze względu na wysoką jakość życia. Jednocześnie też kraj, którego losy od tysiąca lat splecione są też z naszą historią.  Plemiona germańskie zaczęły osiedlać się na terenie współczesnych Niemiec od ponad 2000 lat, wywodziły się najprawdopodobniej ze Skandynawii. Nie tylko opierały się ekspansji Imperium Rzymskiego, ale też skutecznie je kontratakowały, przyczyniając się do jego upadku. Po chrystianizacji Niemiec w VIII w. władca Franków Karol Wielki włączył do swojego imperium ziemie niemieckie. Po śmierci Karola Wielkiego imperium zostało podzielane między jego synów (traktat z Verdun). Od tamtego czasu tytuł cesarski zanikał i pojawiał się, by ostatecznie pozostać przy władcach wschodniej części podzielonego kraju, którzy z czasem przyjęli tytuł królów Niemiec (jak Otton Wielki, za którego czasów przyjął chrzest Mieszko I, złożył on Ottonowi hołd lenny z ziemi lubuskiej i Pomorza Szczecińskiego). W późnym średniowieczu niezależność książąt niemieckich rosła, a Niemcy stały się monarchią elekcyjną.  W 1410 r. wojska polsko-litewskie pokonały w słynnej bitwie pod Grunwaldem armię krzyżacko-niemiecką. Od tej pory obszary we władaniu Niemców na Pomorzu kurczyły się. Krzyżacy kolejno tracili: Żmudź, ziemię dobrzyńską, wreszcie całe Pomorze Gdańskie, część Warmii i Mazur. W XV w. Habsburgowie opanowywali nowe ziemie, ale metodą mariaży i układów. W XVI w. właśnie w Niemczech rozpoczął się ruch reformatorski Marcina Lutra w Kościele Katolickim, który doprowadził do powstania wyznań protestanckich. Luter przeciwstawiając się faktowi, że można kupić sobie łaskę bożą za pieniądze, ogłosił w Wittenberdze 95 tez, w których występował przeciwko płatnym odpustom, odrzucił kult świętych, zniósł hierarchię kościelną, odrzucił sakramenty (oprócz chrztu i komunii), a także odrzucił zwierzchnictwo papieża. Luter szybko zyskiwał wpływowych sprzymierzeńców: książęta niemieccy opowiadali się za reformatorem, gdyż głosił, że musi nastąpić sekularyzacja dóbr kościelnych. W ten sposób książęta zyskiwali olbrzymie majątki kościelne. Chłopi, pod wpływem poglądów Lutra, żądali wolności czytania Biblii w języku ojczystym, gdy spotkali się z odmową wzniecili krwawą rewoltę, która ogarnęła kraj w latach 1524–1525. Jej przywódcą był dawny zwolennik Lutra Thomas Muentzer. Luter przerażony skutkami swych nauk poparł tłumienie ruchu. Luteranizm jako wyznanie urzędowe wprowadzono już w: Państwie krzyżackim, które sekularyzowały się i przyjęły religię Lutra w 1525 r., Szwecja w 1527, Dania i Norwegia w 1536, Inflanty w 1561. Stronnictwo Lutra próbowało blokować wszelkie uchwały sejmu w Worms forsowane przez katolików. Stąd ich nazwa – protestanci. Ze względu na rozdrobnienie Niemiec, reformację wprowadzono w wielu niemieckich księstwach, ale inne pozostały przy katolicyzmie. Podział ten utrzymuje się zresztą do dzisiaj.  Niemcy podzieliły się na dwie części: północną – protestancką, którą przewodzili elektorowie: brandenburski i saski oraz południową – katolicką, którą przewodził cesarz. Spór religijny doprowadził do wojny trzydziestoletniej, którą zakończył pokój westfalski (1648). Wojna nie zakończyła się pełnym zwycięstwem protestantów. Prócz zapewnienia częściowej wolności wyznania na terenie Niemiec, osłabiła się katolicka dynastia Habsburgów, niepodległość uzyskała Holandia, bardzo wzmocniły się Francja i Szwecja. Habsburgowie jednak wzmocnili swoją pozycję w Czechach.  XVIII w. to walka o prymat w Niemczech między Habsburgami a Prusami, jednak w wyniku wojen napoleońskich imperium zostało formalnie rozwiązane (1806), a po upadku Napoleona kongres wiedeński (1815) usankcjonował restaurację dawnych monarchii i powstała luźna federacja niemieckich państewek zwanych Związkiem Niemieckim. Jednocześnie liberalne idee rewolucji francuskiej uzyskały duże poparcie Niemców, co doprowadziło do wybuchu Wiosny Ludów (1848). W marcu 1848 r. w Berlinie doszło do demonstracji ulicznych. W tym samym czasie w Heidelbergu trwały prace nad utworzeniem ogólnoniemieckiego parlamentu we Frankfurcie wspierane przez Radę Związku Niemieckiego. Ostatecznie rebelia w Prusach i w innych państwach niemieckich, została stłumiona. Parlament ustalił projekt zjednoczenia Niemiec pod przewodnictwem Prus. Jednak na jego uchwałę z prośbą o przyjęcie korony cesarskiej król pruski, Friedrich Wilhelm IV, odparł, iż „nie będzie podnosił korony z błota”. Chciał w ten sposób zaakcentować, iż władzę nad całymi Niemcami przyjąć może jedynie z rąk równych mu królów i książąt niemieckich, a nie z rąk reprezentacji ludu. Wkrótce potem parlament został rozpędzony.  Po wojnie austriacko-pruskiej w 1866 r. najsilniejszą pozycję w Niemczech uzyskały Prusy, następnie po wojnie francusko-pruskiej w 1871 r. w Wersalu doszło do podpisania dokumentu, który postanowił o zjednoczeniu ziem niemieckich. Wilhelm I mógł się wreszcie koronować na cesarza II Rzeszy. W skład zjednoczonych ziem niemieckich nie weszła Austria. Sprawujący od 1862 r. urząd premiera Prus Otto von Bismarck - wybitny polityk i wyznawca Realpolitik - doprowadził poprzez serię wojen z Danią, Austrią do pruskiej hegemonii w Niemczech. Rywalizacja pruski-austriacka o zjednoczenie Niemiec była jednym z największych sporów, jaki kiedykolwiek podzielił kraje niemieckie. W 1866 r. Bismarck sprowokował wojnę z Austrią. Po krótkiej wojnie rozstrzygnięcie zapadło w bitwie pod Sądową, gdzie stanęły naprzeciw siebie ponad 200-tys. armie.  Zadecydowała, jak to często w XIX wieku bywało, przewaga techniczna armii pruskiej, którą Bismarck uprzednio gruntownie zreformował i zmodernizował pod dowództwem gen. von Moltke. Nowoczesna artyleria i karabiny zmasakrowały austriackie szyki. Hegemonia Prus na terenie Niemiec stała się faktem. Na drodze do zjednoczenia pozostał jeszcze jeden odwieczny wróg. Cesarz Francji Napoleon III nie mógł pozwolić na powstanie silnego państwa na swojej wschodniej granicy. W tej rozgrywce Bismarck wykorzystał okazję, jaka nadarzyła się przy okazji sukcesji nieobsadzonego tronu hiszpańskiego. Napoleon III, zaniepokojony wysuniętą przez premiera Prus kandydaturą księcia Leopolda, domagał się wyjaśnienia pogłosek. Intrygant Bismarck sfabrykował i opublikował w prasie, obraźliwą w formie, zwrotną depeszę króla Wilhelma I. Oburzony Napoleon III dał się sprowokować. W lipcu 1870 r. Francja wypowiedziała Prusom wojnę. Bismarck dalej konsekwentnie realizował swój plan. Prusy, opierając się o doświadczenia wojny z Austrią wykorzystywały w konflikcie z Francją w bardzo szerokim zakresie owoce rewolucji przemysłowej, przede wszystkim linie kolejowe i połączenia telegraficzne. Gen. von Moltke pozostawał daleko na tyłach i dowodził przy pomocy telegrafu, a nie w polu. Był to pierwszy tego rodzaju przypadek w dziejach wojen. Wojna rozstrzygnęła się w bitwie pod twierdzą Sedan przy granicy francusko-belgijskiej. Ściśnięta na obszarze ledwie 9 km kwadratowych armia francuska znalazła się pod ogniem 800 pruskich dział. Nieudolnie dowodzący cesarz Napoleon III dostał się do pruskiej niewoli. Na wieść o tym w Paryżu ogłoszono III Republikę Francuską, a Napoleona III pozbawiono tronu. 18 stycznia 1871 r. w sali lustrzanej pałacu wersalskiego, król Prus ogłosił powołanie Zjednoczonego Cesarstwa Niemieckiego, co było ukoronowaniem polityki Bismarcka.  W następnych latach zapewnił on państwu silną pozycję na arenie międzynarodowej, jednak równocześnie Niemcy zaczęły stawać się mocarstwem imperialistycznym, co prowadziło do konfliktów z sąsiednimi państwami. Następował szybki rozwój przemysłu. W latach 1880–1900 Niemcy uzyskały też kolonie w Afryce (Togo, Kamerun, Namibia, Tanzania, a nawet wyspy na Oceanii (Wyspy Salomona, Mariany, Wyspy Bismarcka). Ten okres przyniósł także intensyfikację polityki prześladowań Polaków zmuszonych do życia w państwie Pruskim w wyniku agresywnej jego polityki w czasie zaborów. Dotychczasowa dyskryminacja uległa rozszerzeniu i przybrała na sile, szczególnie ze względu na to iż polską ludność Bismarck uważał za jedno z największych zagrożeń dla Niemiec.  Po wybuchu I Wojny Światowej Niemcy nie zdołały wykonać planu wojny błyskawicznej, wojna przybrała charakter pozycyjny, z olbrzymią liczbą ofiar, rosło niezadowolenie z jej powodu. W marcu 1918 r. Niemcy rozpoczęli ofensywę, chcieli w ten sposób przełamać front i pokonać aliantów przed przybyciem wojsk amerykańskich. Była to seria ataków wojsk niemieckich na froncie zachodnim, podzielona na cztery operacje. Żadna z tych operacji nie zakończyła się sukcesem, a ostatnia próba przerwania frontu miała miejsce w lipcu w słynnej bitwie nad Marną. Wstrzymano ją już 17 lipca, a dzień później kontrofensywę rozpoczęły armie pod dowództwem francuskim i amerykańskim, co ostatecznie zmusiło Niemcy do rokowań pokojowych. 14.08.1918 r. szef sztabu niemieckiego gen. Erich Ludendorff doniósł o porażce. Od tego czasu przez najbliższe 6 tygodni w niemieckiej polityce właściwie nic się nie działo, natomiast znacznie zaczęła pogarszać się sytuacja militarna. Front turecki się załamał, a front austriacki we Włoszech był w bardzo słabej kondycji. Coraz słabszy był front zachodni. W październiku 1918 r. utworzony został rząd von Badena. Za jego kadencji prowadzone były rozmowy pokojowe w Compiègne. W negocjacjach tych brała udział delegacja, którą kierował minister bez teki Erzberger.  W listopadzie 1918 r. powstanie marynarzy w Kilonii zapoczątkowało rewolucję listopadową w Niemczech. Wybuchła ona pod wpływem Rewolucji Bolszewickiej w Rosji  oraz narastającego od 1916 r. zmęczenia społeczeństwa Niemiec toczącą się wojną i kryzysem ekonomicznym. Po serii strajków organizowanych przez radykalny Związek Spartakusa w Kilonii zbuntowali się najpierw marynarze. W ciągu kilku dni bunt rozszerzył się na Lubekę, Hamburg, Cuxhaven oraz na przemysłowe miasta w głębi kraju (w tym Berlin), gdzie powoływano rady robotnicze i żołnierskie. 9 XI cesarz Wilhelm II abdykował i Liebknecht proklamował powstanie republiki socjalistycznej. 10 XI ustąpił kanclerz von Baden, zaś rada robotnicza i żołnierska Berlina przekazała władzę w ręce Rady Pełnomocników Ludowych, w której skład wchodziło po trzech przedstawicieli radykalnej Niezależnej Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (USPD) i socjaldemokracji niemieckiej (SPD), na czele Rady stanął socjaldemokrata Friedrich Ebert. Rada posiadała poparcie robotników, znacznej części Reichswery, wprowadziła 8-godzinny dzień pracy, proklamowała swobodę stowarzyszeń i zgromadzeń, zbiorowe umowy o pracę oraz ubezpieczenia od bezrobocia. 11.11.1918 r. kraje ententy zgodziły się na zawieszenie broni, co dało szansę na stabilizację sytuacji społecznej w Niemczech, jednak radykałowie z USPD nadal dążyli do przekształcenia kraju w republikę rad. Drogi SPD i USPD zaczęły się rozchodzić, zaś członkowie Związku Spartakusa utworzyli Komunistyczną Partię Niemiec (KPD) i rozpoczęli organizowanie kolejnej fali strajków i demonstracji. W styczniu 1919 r. wojsko krwawo stłumiło wystąpienia komunistów w Berlinie, zamordowani zostali Liebknecht i Róża Luksemburg, co sprawiło, że komuniści pozostali bez przywództwa. W wyborach KPD nie zyskała poparcia społeczeństwa, które opowiedziało się za programem centrystów i socjaldemokratów. Uformował się rząd pod kierownictwem S. Scheidemanna, zaś prezydentem Rzeszy wybrano Friedricha Eberta - dzień ten jest uznawany za początek Republiki Weimarskiej.  Pokój zawarty w traktatach wersalskiego był w wielu niemieckich środowiskach uznawany za efekt spisku liberałów i socjalistów przeciw armii, a narzucone w nim przez zwycięzców warunki za upokarzające. W 1922 r. zawarty został między Niemcami a Rosją Sowiecką układ w Rapallo, który przewidywał współpracę dyplomatyczną, gospodarczą i wojskową oraz rezygnację z wypłat reparacji. Układ ten został negatywnie odebrany przez mocarstwa zachodnie, a zwłaszcza Francję. Konflikt między socjaldemokratami a komunistami prowadził w niektórych okresach do paraliżu parlamentu Republiki Weimarskiej, co ułatwiło przejęcie władzy przez Hitlera. Gospodarka Republiki Weimarskiej od początku obciążona była grzechem pierworodnym w postaci konieczności płacenia wysokich reparacji wojennych oraz katastrofalnym spadkiem wartości własnej waluty. Banknot o nominale 100 bilionów marek stał się symbolem tego okresu. Niemcy bowiem finansowali działania wojenne 1914-1918 za pomocą dodruku pieniądza, licząc na to, że zwycięstwo pozwoli zrekompensować poniesione koszty. Porażka zniweczyła te nadzieje i spowodowała powstanie dużej presji inflacyjnej. Wiosną 1920 r. 1 USD wart był ponad 83 marki, podczas gdy w sierpniu 1914 r. można było za niego dostać tylko 4 marki. Jakby tego było mało, wielu niemieckich ekonomistów – w tym prezes Reichsbanku Havenstein - nie wiedziało, jak radzić sobie z kryzysem, którego przyczyny nie były dla nich jasne. Reakcją na spadek wartości pieniądza było dalsze zwiększenie jego emisji, co pogłębiło naturalnie dewaluację niemieckiej waluty. W rezultacie w lutym 1922 r. dolar osiągnął wartość ponad 200 marek. Latem 1923 r. inflacja była już ogromna. Nieco wcześniej, w styczniu, Francuzi i Belgowie rozpoczęli okupację Zagłębia Ruhry, najważniejszego regionu przemysłowego Niemiec. Miała to być kara za zaległości w zapłacie reparacji wojennych. Rząd w Berlinie odpowiedział biernym oporem. Wezwał robotników na zajętych terenach, by powstrzymali się od pracy, a jednocześnie zagwarantował im, że nadal będą otrzymywać wynagrodzenia. Wraz z ciągłym kryzysem politycznym spowodowało to w końcu załamanie gospodarcze. W lipcu za dolara trzeba było już zapłacić 100 tys. marek, w sierpniu 300 tys., a we wrześniu 3 mln. Rekord padł 1 grudnia, gdy dolar osiągnął wartość 6,7 biliona marek. Oczywiście hiperinflacja wywarła ogromny wpływ na niemieckie społeczeństwo. Bochenek chleba czy zwykły znaczek pocztowy kosztowały tej jesieni ponad bilion marek, więc klasa średnia straciła wszystkie swoje oszczędności. By zrekompensować robotnikom inflację, często wypłacano im pensję dwukrotnie w ciągu dnia, a do jej transportu potrzebna była taczka. Znowu codziennością stał się handel wymienny. Dzieci bawiły się bezwartościowymi stertami pieniędzy, ich rodzice palili banknotami w kominkach, żebracy zaś odmawiali przyjmowania nominałów mniejszych od miliona. Trudno się zatem dziwić Niemcom, że trauma katastrofy gospodarczej Republiki Weimarskiej pozostała Niemcom do dzisiaj i dlatego każdy szef Bundesbanku czy przedstawiciel Niemiec w zarządzie EBC są zwolennikami rygorystycznej polityki monetarnej i silnego pieniądza. Wysoka inflacja wywoływała nieuchronnie również skutki polityczne i przez chwilę wydawało się, że Niemcy znalazły się na granicy rozpadu. W Hamburgu i Turyngii wybuchły komunistyczne powstania, a w listopadzie 1923 r. Hitler podjął własną próbę przechwycenia władzy (pucz monachijski). Kryzys został w końcu opanowany zimą na przełomie lat 1923 i 1924, kiedy to zmarł Havenstein, a nowym prezesem Reichsbanku został Hjalmar Schacht. Pod jego kierownictwem przeprowadzono reformę walutową, zastępując stare papiermarki nowymi rentmarkami, których nominały były niższe o bagatela 12 zer. W kolejnych latach sytuacja wewnętrzna w kraju uległa stabilizacji, a Hitler znalazł się na marginesie życia politycznego. Hiperinflacja nie została jednak zapomniana. W 1929 r. wybuchł Światowy Kryzys i chociaż tym razem problemem była deflacja, doświadczenia sprzed sześciu lat ożyły w pamięci społeczeństwa. Popularne stało się niebezpieczne przekonanie, że naprawy wymaga cały system polityczny, a w centrum uwagi znaleźli się propagatorzy radykalnych rozwiązań. W wyborach do Reichstagu 1928 r. naziści zdobyli tylko 2,6% głosów, ale dwa lata później ich poparcie wyniosło już 18%. Od tego czasu liczba ich zwolenników tylko rosła. Truizmem jest stwierdzenie, że NSDAP zyskało znaczenie na scenie politycznej na skutek krachu na nowojorskiej giełdzie z 1929 r. Stubilionowy banknot przypomina jednak, że również wcześniejszy kryzys musi być brany pod uwagę jako źródło popularności nazizmu, to wówczas bowiem podważona została wiara społeczeństwa w polityczne i gospodarcze status quo. Warto pamiętać, że Hitler został kanclerzem Niemiec, jeszcze zanim minęło 10 lat od listopada 1923 r. Wielki Kryzys w 1929 r. spowodował wzrost ekstremizmu politycznego. Nacjonalistyczne i antykomunistyczne hasła NSDAP i jej propaganda socjalnego i gospodarczego cudu przyniosły sukces wyborczy. Po zwycięstwie wyborczym NSDAP prezydent von Hindenburg powołał Hitlera na kanclerza, który po śmierci prezydenta w 1934 r. przejął władzę prezydencką z tytułem wodza Rzeszy (Fuehrer). Wydane 28 II 1933, po pożarze w Reichstagu, rozporządzenia „O ochronie narodu i państwa” oraz „O zdradzie narodu...” wprowadziły w Niemczech stan wyjątkowy, trwający aż do końca III Rzeszy, a uchwalona w 1933 r. ustawa o pełnomocnictwach rządu zapewniała mu możliwość wydawania ustaw sprzecznych z konstytucją. Hitler jest jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi na świecie, wręcz archetypem zła. Ten pogląd nie dotyczy jednak jego polityki ekonomicznej, która jest stosowana przez rządy na całym świecie - tak pisał prawie dekadę temu szef renomowanego amerykańskiego Instytutu Misesa w artykule „Ekonomia Hitlera”, prawdopodobnie dlatego, że po kryzysie 2008 r. i zwiększeniu aktywności państwa w gospodarce stał się jeszcze bardziej aktualny. Popularność nazistowskiej wizji gospodarki dziwi. Bo w rzeczywistości hitlerowcy obniżyli poziom życia Niemców o jedną czwartą i ponad pięciokrotnie zwiększyli zadłużenie państwa. Napad Niemiec na Polskę i innych sąsiadów nie był wyborem a koniecznością. Inaczej III Rzesza musiałaby ogłosić bankructwo. Pochwały polityki ekonomicznej Hitlera, to zaś dowód na sukces propagandy Goebbelsa. „Cechą charakterystyczną naszego programu ekonomicznego jest to, że nie mamy go wcale”, przyznał Hitlter (cytat ten podaje Hans-Joachim Braun w książce „The German Economy in the Twentieth Century”). Niemcy od lat przegrywali w gospodarczej walce praktycznie ze wszystkim liczącymi się konkurentami. W 1937 r. (czyli już po czterech latach rządów faszystów) PKB Niemiec był na poziomie 136% tego z 1913 r. Dla porównania: w USA było to 172%, w Szwecji 174%, we Włoszech 154%, a Wlk. Brytanii 146%. W tej sytuacji do podtrzymania mitu o sukcesie gospodarczym konieczne było manipulowanie statystykami. W styczniu 1933 r., ostatnich miesiącach Republiki Weimarskiej, bezrobocie sięgnęło 6 mln. osób (było to ok. 30% siły roboczej). W marcu 1933 r. Hitler przejął pełnię władzy. Już w styczniu kolejnego roku ze statystyk wynikało, że bez pracy jest tylko 3,3 mln. osób. W jaki sposób w kilka miesięcy znaleziono pracę dla prawie 3 mln. ludzi? Otóż naziści wykluczyli ze statystyk bezrobotne kobiety uznając, że miejsce kobiety jest w domu, z dziećmi (słynne hasło Kinder, Kueche, Kirche). Dodatkowo tam, gdzie było to możliwe, kobiety zwalniano z pracy i zatrudniano na to miejsce mężczyzn. W podobny sposób potraktowano Żydów (usunięto ich ze statystyk i wyrzucano z pracy) a mieszkało ich wówczas w Niemczech 0,5 mln. Ponadto w 1935 r. przywrócono pobór do wojska (w 1939 r. w armii służyło już 1,4 mln. osób), czyli bezrobotni zostali zwyczajnie wcieleni do armii i w ten sposób zniknęli ze statystyk. Oczywiście masowe zbrojenia doprowadziły do zwiększonego zatrudnienia. Warto jednak wiedzieć, jakim odbyło się to kosztem. Otóż zdelegalizowano związki zawodowe. Ich rolę przejął faszystowski Niemiecki Front Pracy, na którego czele stał Robert Ley. DAF doprowadził do zwiększenia liczby przepracowanych godzin z 60 do 72 tygodniowo. Pracownicy w Niemczech zaczęli też przypominać chłopów feudalnych. Bo od 1936 r. nie mogli odejść z pracy bez pozwolenia swojego pracodawcy. A bezrobotnych, za odmowę przyjęcia pracy zaoferowanej przez niemieckie państwo, czekał obóz koncentracyjny. Od 1933 r. do 1939 r. płace zrzeszonych w DAF nominalnie trochę spadły, ale ceny wzrosły w tym okresie o 25%. De facto więc w momencie rozpoczęcia II Wojny Światowej niemieccy pracobiorcy mogli za swoje pensje kupić o 1/4 mniej niż w przed przejęciem władzy przez Hitlera. Nie bez powodu w 1937 r., w porównaniu do 1927 r., sprzedawano w Niemczech m.in. mniej pszennego chleba, mleka, mięsa, jaj, ryb i owoców tropikalnych. Jedyne rzeczy, których Niemcy jedli więcej to ziemniaki, żytni chleb i ser. Za rządów narodowych socjalistów Niemcy nie zarabiali wiele, ale władze rozdawały uznaniowo różne dobra po atrakcyjnych cenach. Wprowadzono np. program „Kraft durch Freude” („Siła przez radość”), który miał zorganizować czas wolny pracownikom. W ramach tego programu, wycieczka promem na Wyspy Kanaryjskie kosztowała 62 marki, narty w bawarskich Alpach 28 marek a dwutygodniowa wycieczka objazdowa dookoła Włoch 155 marek. Dla porównania, robotnik w fabryce Kruppa zarabiał ok. 180 marek miesięcznie. Historię wycieczkowca Wilhelm Gustloff, który właśnie organizował takie rejsy przed wojną, a został w styczniu 1945 r. zatopiony sowiecką torpedą niedaleko Łeby (w lodowatych wodach Bałtyku zginęło wówczas ok. 10 tys. osób, co do dzisiaj jest największą katastrofą morską w dziejach świata) opisał w genialny sposób niemiecki noblista i Gdańszczanin Guenter Grass w swojej słynnej powieści „Im Krebsgang”. Popularnością cieszył się także program oszczędzania na volkswagena „Garbusa”. Auto kosztowało 990 marek. Robotnicy mogli wpłacać na specjalne konta 5 marek tygodniowo. Teoretycznie po zebraniu 750 marek mieli otrzymać samochód. W praktyce auta w ramach programu nie otrzymał nikt a pieniądze skonfiskowano na zbrojenia. „Cudotwórca” Hitler, tak wielbiony do dziś przez radykalną prawicę w wielu częściach świata za rzekome sukcesy gospodarcze, również w niektórych kręgach w Polsce, okazał się zwykłym oszustem. W rzeczywistości doprowadził gospodarkę Niemiec do bankructwa. By być w stanie jakoś finansować swoją awanturniczą politykę i megawydatki na zbrojenia horrendalnie podniósł podatki. W III Rzeszy istniało 21 ustalanych przez rząd federalny podatków, w tym specjalny podatek na zbrojenia. Najważniejszy był podatek dochodowy z 6 progami. W najwyższym (od 100 tys. marek rocznego dochodu) należało oddać państwu połowę swojego dochodu. Co ważne, zanim pracownik otrzymał pensje, w firmie pobierano podatek od funduszu płac wynoszący ok. 15%. Co ciekawe, Führer sam nie zamierzał płacić wysokich podatków, które jego rząd nakładał na Niemców. Na przykład w 1933 r. zarobił na tantiemach autorskich z „Mein Kampf” 1,23 mln. marek, co było wówczas fortuną (dla porównania, jako kanclerz zarabiał 44 tys. marek rocznie a roczna pensja nauczyciela wynosiła 4,8 tys. marek). Od zarobionych pieniędzy powinien zapłacić 600 tys. marek podatku. Ale szef bawarskiego urzędu podatkowego napisał list do Hitlera z pytaniem, czy może go zwolnić z obowiązku płacenia podatku dochodowego i darować mu wszystkie zaległe podatki, na co ten łaskawie przystał. A następnie mianował tego jegomościa o nazwisku Mirre szefem wszystkich urzędów podatkowych w Niemczech. Wiadomo zatem dzisiaj, skąd brał przykład Kaczyński wprowadzając do kręgów władzy wielu podejrzanych typów, których symbolem stał się niejaki Mejza. Jednak same podatki, nawet tak wysokie, nie wystarczyłyby na program uzbrojenia armii. W 1928 r. rząd miał 10 mld. marek wpływów podatkowych i 12 mld. marek wydatków. W 1939 r. przychodów było 15 mld. marek, ale wydatków już 30 mld. marek. W każdym roku od objęcia władzy naziści zadłużali państwo. W efekcie dług publiczny wzrósł z 12% w 1933 r. do 25,5% PKB w 1937 r. i 46% PKB w 1939 r. Ale tak naprawdę, zadłużenie było znacznie wyższe. Zgodnie bowiem z ustawą z 1924 r. bezpośrednie pożyczki Reichsbanku, banku centralnego Niemiec, dla rządu nie mogły przekroczyć 100 mln. marek. Aby ominąć ten zakaz prezes Reichsbanku Schacht doprowadził do wprowadzenia do obiegu tzw. weksli Mefo. Weksle wystawiała firma - wydmuszka Metallurgische Forschungsgesellschaft. Były gwarantowane przez państwo, a firmy mogły je zamienić na gotówkę z dyskontem w jakimkolwiek niemieckim banku. A każdy bank mógł je z kolei spieniężyć w Reichsbanku. W latach 1934-1938 pokryły one 30% wydatków za zbrojenia (w kwietniu 1938 r. w obiegu krążyło 12 mld. marek w wekslach). W taki sposób człowiek Hitlera w banku centralnym drukował pusty pieniądz. W jednym z wywiadów w 1938 r. Schacht powiedział: „Żaden bank centralny w czasie pokoju nie prowadził takiej odważnej polityki kredytowej jak Reichsbank, od momentu przejęcia władzy przez Narodowych Socjalistów. To dzięki tej polityce kredytowej Niemcy uzbroiły się tak, że nikt nie może im dorównać.” Jednak w tym samym roku Schacht, który pełnił wówczas także funkcje Ministra ds. Gospodarki, alarmował Hitlera, że wydatki zbrojeniowe doprowadzają Niemcy do bankructwa. Schacht napisał, że „nieograniczony wzrost wydatków państwowych uniemożliwia każdy wysiłek mający na celu uporządkowanie budżetu, co doprowadzi stan finansów państwa na skraj przepaści, a tym samym zrujnuje bank emisyjny i zepsuje pieniądz. Jak na razie nie istnieje żadna genialna i rozsądna recepta, aby przeciwdziałać niszczycielskim wpływom polityki gospodarczej, którą cechują nieograniczone wydatki socjalne”. Hitler zdymisjonował Schachta i mianował na jego miejsce Hermanna Göringa. Miał on kontynuować politykę zbrojenia się „po trupach”. Ceny i płace zaczęły być ściśle kontrolowane przez państwo. A dywidendy w firmach ograniczone do 6%. W ten sposób doczekano 1 września 1939 r. i rozpoczęto drugą część „planu ekonomicznego” III Rzeszy. Była to wielka grabież sąsiadów oraz zrobienie z obywateli tych krajów niewolników, czyli najtańszej siły roboczej, która zapracuje na spłatę nazistowskich długów. Wspomnieni wcześniej ówcześni ekonomiści szkoły austriackiej Ludwig von Mises oraz Friedrich August von Hayek dokonali krytyki nazizmu z punktu widzenia ekonomii. Przedstawiciele XX-wiecznego liberalizmu w systemie nazistowskim upatrywali cech socjalizmu modelu niemieckiego i daleko posuniętego interwencjonizmu państwowego, które doprowadziły do wykształcenia socjalizmu totalitarnego. Ze względu na liczne podobieństwa w zakres stosowanych rozwiązań nazizm został przez nich przyrównany do marksizmu. Mimo iż zwolennicy obu doktryn polityczno-prawnych uważali się za śmiertelnych wrogów, znacząca część ich poglądów była zbliżona, jeśli nie identyczna. Faszyzm był nasączony treściami silnie antydemokratycznymi i antyliberalnymi. Model ekonomiczny Włoch z okresu Mussoliniego realizowały zasady nazistowskiego modelu „Zwangswirtschaft”, a więc gospodarki nakazowej. Państwo decydowało o stosunkach panujących na rynku, będąc niemal całkowitym hegemonem. Należy jednak podkreślić, że w pierwszym okresie rządów naziści doprowadzili do liberalizacji działalności gospodarczej, umożliwiając rozwój części przedsiębiorstw w trudnych czasach kryzysu ekonomicznego. Von Mises uważał nawet, iż ewolucja nazistowskiej doktryny ekonomicznej bazowała na osiągnięciach amerykańskiego New Deal oraz komunistycznej gospodarki centralnie planowanej. Podobnie von Hayek dostrzegał kształtowanie poglądów ideologów NSDAP w odniesieniu do osiągnięć XIX-wiecznych niemieckich filozofów reprezentujących nurt socjalistyczny. Dodatkowo za swoistego prekursora nazizmu uznał Ferdinanda Lasalle’a, który wygłosił tezę „Państwo jest Bogiem”. Naziści zaadaptowali również teorie Thomasa Malthusa, angielskiego ekonomisty, który 1798 r. zasłynął sformułowaniem teorii przeludnienia. Jej głównym założeniem była ujemna korelacja między wzrastającą liczbą ludności i dostępności zasobów ludzkich. Przekonanie o skończoności zasobów, w tym ziemi i jej plonów, doprowadziło Malthusa do wniosków o przeludnieniu obszarów cywilizowanych przez człowieka. Maltuzjanizm postulował zatem konieczność zmniejszenia populacji w celu obrony Ziemi przed przeludnieniem. Teorie Malthusa zostały wykorzystane do budowy nazistowskiej doktryny ekonomiczno-społecznej. Jedną z przyczyn masowej eksterminacji ludności przez nazistów, choć oczywiście nie pierwszorzędną, była chęć zmniejszenia populacji, co miało przełożyć się na zwiększenie dobrobytu ludzi uznawanych za rdzennych Niemców. To, w połączeniu z nazistowskim rasizmem, a przede wszystkim antysemityzmem, doprowadziło do masowej zagłady ludności żydowskiej, która nie wpisywała się w ekonomicznej założenia promowanej przez Hitlera polityki „Blut und Boden” – krwi i ziemi. Poszukiwanie mitycznego „Lebensraum” (przestrzeni życiowej) było po części efektem nawiązania do maltuzjanizmu, a więc chęci uzyskania źródeł surowców i ziemi. Dodatkowo podbite tereny miały się stać rezerwuarem taniej, czy wręcz niewolniczej siły roboczej. Wyparcie ras słabszych z terytoriów, które wcześniej zajmowały, miały osłabić ich ekonomiczny potencjał, a na dłuższą metę doprowadzić do rasowej zagłady. Zarówno antysemityzm, jak i poszukiwanie przestrzeni życiowej były zatem silnie podszyte ekonomią. Myśl gospodarcza Hitlera była również oparta na osiągnięciach jednego z pierwszych działaczy Deutsche Arbeiter Partei (DAP) Federa, który sformułował podstawowe tezy nazistowskiej ekonomii. W referacie „Narodowe i społeczne podstawy państwa niemieckiego” zarysował wizję państwa ściśle współpracującego z przedsiębiorcami. Był jednocześnie zapiekłym antykapitalistą, nacjonalistą i zwolennikiem silnej pozycji państwa. Jego teorie zostały następnie wcielone w życie przez nazistowskich specjalistów od ekonomii. W latach 30-tych NSDAP cieszyła się szerokim poparciem niemieckiego biznesu mimo niemal całkowitego ograniczenia wolności gospodarczej. Jest zatem bzdurą zatem twierdzić, że okres rządów NSDAP to czas odrodzenia niemieckiej gospodarki. Twierdzenie to jest prawdziwe jedynie w części, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę bezprawność działań władz totalitarnego reżimu. 1.02.1933 r. Hitler wygłosił słynne przemówienie radiowe, w którym zapowiedział liczne zmiany w gospodarce, obiecując Niemcom poprawę warunków życia, szczególnie robotników i chłopstwa, ograniczenie bezrobocia, a także reformy finansów publicznych. W tym samym roku NSDAP zainicjowała proces prywatyzacji znacznej części państwowych przedsiębiorstw, starając się uzyskać w ten sposób środki na finansowanie bieżących wydatków oraz wesprzeć działalność partii, mimo że idea prywatyzacji nie znalazła się na liście nazistowskich postulatów. Co więcej, manifest programowy NSDAP, podobnie jak PiS w Polsce, zakładał nacjonalizację przemysłu. Jego autorzy roztaczali przede wszystkim wizję państwowej kontroli w duchu antyliberalizmu i antykapitalizmu. Tego typu założenia były również zgodne z koncepcją gospodarki socjalistycznej. Może się zatem wydawać, iż posunięcia nazistów w dziedzinie gospodarki w latach 1933-1937 noszą ślady daleko idących wypaczeń i odstępstw od pierwotnych planów i podstaw narodowosocjalistycznej doktryny. Proces prywatyzacji był jedynie etapem przejściowym pozwalającym nazistom na zrealizowanie bardziej pilnych potrzeb, w tym stabilizacji finansowej, podniesienia jakości życia czy zmniejszenia bezrobocia. Dodatkowo pozwolił NSDAP na zdobycie przychylności wielkiego biznesu, w tym takich postaci, jak wspomniany Schacht. Bezpośrednie wsparcie dla nazistowskiej władzy zapewniały niemieckie firmy, które silnie zaangażowały się we współpracę z NSDAP, licząc na wymierne korzyści. Choć poglądy gospodarcze nie stanowiły fundamentu doktryny nazistowskiej, były dość charakterystyczne właśnie dla tej części Europy. Interwencjonizm państwowy i idea centralnego planowania miała w Niemczech licznych zwolenników, a brak wyraźnych tradycji wolnościowych sprzyjał organizacji nazistowskiej gospodarki. Kolektywizm i rola państwa były zatem nie tylko prostym zaprzeczeniem zwalczanego przez nazistów indywidualizmu, ale i naturalnym elementem niemieckiej doktryny gospodarczej XIX w. Umożliwiały także pozyskanie zainteresowania i poparcia mas społecznych. Naziści nie tylko w pierwszej kolejności zwrócili się do klasy pracujących, ale w późniejszym czasie umacniali tę więź, starając się forsować rozwiązania polityczne i prawne faworyzujące właśnie robotników. Pozyskanie głosów klasy robotniczej w elekcji z 1930 i 1932 r. było konsekwencją sprytnie prowadzonej polityki, którą w XXI w. nazwano by z pewnością dobrze ukierunkowanym PR-em. Kryzys socjalno-pracowniczy i wysokie bezrobocie odziedziczone po Republice Weimarskiej i Wielkim Kryzysie powinny otworzyć drogę partii komunistycznej, która jednak przegrała bezpośrednią rywalizację z NSDAP. By pobudzić gospodarkę, Niemcy prowadziły aktywną politykę socjalną. Władze wprowadziły preferowane kredyty dla małżeństw, rozszerzono pulę dodatków dla par oraz zasiłków na dzieci. III Rzesza nie miała problemu z pożyczaniem pieniędzy, którymi następnie finansowano głównie przemysł zbrojeniowy. Do 1939 r. naziści wydali na ten cel kolosalną kwotę 45 mld. marek. Doktryna hitlerowskiej ekonomii wpisała się w założenia militarnego keynesizmu. Podstawą doktryny są zwiększone wydatki budżetowe na zbrojenia, które umożliwiają pobudzenie gospodarki i zaangażowanie bezrobotnych. Hitler implementował te założenia jeszcze zanim John Maynard Keynes zdążył dopracować swoją teorię. Co więcej, w momencie rosnącego deficytu budżetowego spowodowanego obsługą długu naziści zdecydowali się na przeprowadzenie procesu „aryzacji mienia i przedsiębiorstw”, masowo przejmując majątek ludności żydowskiej. Podkreślić trzeba, że naziści korzystali przede wszystkim z doświadczeń systemowych innych krajów, czerpiąc między innymi z sukcesów amerykańskiego New Dealu zaproponowanego w czasach głębokiego kryzysu ekonomicznego, ale także stalinowskiego Planu Pięcioletniego zainicjowanego w 1928 r. Niemcy w tym czasie stały się największym placem budowy w Europie. W szybkim tempie powstawały tysiące kilometrów nowych dróg, z betonowymi autostradami na czele. Na potęgę wznoszono nowe fabryki i monumentalne budynki urzędowe. Przemysł pracował pełną parą, aby sprostać zamówieniom, odradzających się niczym feniks z popiołów, sił zbrojnych. A kontrakty były naprawdę ogromne. Wystarczy wspomnieć, że od 1933 do połowy 1939 r. III Rzesza wydała 45 miliardów marek (równowartość ok. 450 miliardów euro!) na zbrojenia. Była to astronomiczna kwota, przekraczająca 3-krotnie wpływy do budżetu z 1937 r. Aby pokryć tak olbrzymie wydatki naziści od samego początku zaczęli zadłużać państwo na potęgę. Tylko w pierwszych dwóch latach przekroczyli limit wydatków o 300%. Zadłużenie publiczne wzrosło aż o 10 mld. marek. Prawdziwe problemy zaczęły się pod koniec 1937 r. Właśnie wtedy polityka niekontrolowanego zwiększania deficytu wymknęła się spod kontroli. Zbliżał się nieubłaganie czas spłaty wcześniejszych zobowiązań, a kasa świeciła pustkami. Należało jak najszybciej zdobyć pieniądze. Najłatwiej rzecz jasna było je ściągnąć z obywateli. Jednakże nie wszystkich. Zgodnie z rasistowskimi teoriami przyświecającymi narodowym socjalistom, obiektem szykan stali się w głównej mierze Żydzi. Już w 1935 r. minister von Krosigk zorganizował dla swoich urzędników konkurs na najlepszy pomysł na dodatkowy wyzysk Żydów. Zaowocowało to wprowadzeniem przepisów zwiększających znacznie obciążenia jakie musieli ponosić niemieccy Żydzi. Trzy lata później sytuacja się powtórzyła. Tym razem jednak znacznie głębiej sięgnięto do ich kieszeni. Po wydarzeniach „nocy kryształowej” (Kristallnacht) nałożono na niemieckich i austriackich Żydów tzw. Suehnenleistung, czyli „karę” w wysokości miliarda marek! Nawet ten zastrzyk gotówki nie mógł wiele zdziałać, bo szaleństwo niepohamowanym wydatków na zbrojenia trwało w najlepsze. Nawet Göbbels, który zastąpił Schachta jako szef Reichsbanku, nazywający finansistów „kołtunami”, pisał w swych dziennikach o „szalejącym deficycie”. Hitler widział tylko jedno rozwiązanie tego palącego problemu – kolejne aneksje terytorialne. Nawet gdyby miało to oznaczać wojnę totalną. Na pewno nie była to ani genialna, ani tym bardziej rozsądna recepta, ale dla niego nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie mógł pozwolić, aby przestano go utożsamiać ze zbawicielem Niemiec. Hitler niesamowicie wielką wagę przywiązywał propagandzie, a jego oczkiem w głowie był film. Kinematografia niemiecka tak zasłużona w epoce filmu niemego (Fritz Lang, Murnau i wielu innych prawdziwych pionierów sztuki filmowej) podporządkowana została całkowicie Ministerstwu Propagandy, którego szefem był Göbbels. Stworzony przez niego system propagandy uznał kino za instrument propagandy ideologii nazistowskiej. W „dziełach” tamtego okresu panowały 3 zasady: gloryfikacja wodzostwa, rasy i niemieckiej wspólnoty narodowej. Wkrótce Göbbels uznał, że narodowe kino, które bawi i wychwala rząd będzie efektywniejszym instrumentem propagandy niż toporna propaganda NSDAP i jej polityki. Dlatego przeważały tzw. Heimatfilmy, mające odwracać uwagę społeczeństwa od realnych problemów i podtrzymywać dobre nastroje. Z kolei otwarcie antysemickie obrazy, jak wyjątkowo obrzydliwy „Der ewige Jude” (Wieczny Żyd), czy trochę bardziej wyrafinowany, ale równie antysemicki „Jud Suess” (Żyd Suess) były w mniejszości, gdyż przeważało kino rozrywkowe. Göbbels zdołał upaństwowić praktycznie całą produkcję filmową, ale w przeciwieństwie do kina sowieckiego kazał tworzyć filmy, które miały się z grubsza samofinansować, dlatego musiały spełnić oczekiwania widzów. W ten sposób powstał film Kolberg (Kołobrzeg), najdroższy film nazistowskiej kinematografii, który był sprawnym połączeniem rozrywki i propagandy. Był jednak jeden istotny wyjątek nazistowskiej kinematografii tamtego okresu, który stanowiły filmy genialnej Leni Riefenstahl. Niewątpliwie była gorliwą propagandystką nazizmu, a sama zachwycała się urokiem Hitlera, jednak nawet jej propagandowe dzieła NSDAP, takie jak „Triumph des Willens” (Triumf woli) o zjeździe NSDAP w Berlinie czy „Olympia”, będąca kroniką berlińskiej olimpiady w 1936 r, to obrazy absolutnie wybitne z powodu nowatorskich osiągnięć technicznych i estetycznych, takich jak podkreślające kontrast oświetlenie (w tym zdjęciach pod światło), duża dbałość o wysoką jakość techniczną zdjęć, czy też dynamiczny, często asynchroniczny montaż sceny. W czasach, kiedy pierwsze drony pojawiły się dopiero 70 lat później, Riefenstahl podwiązywała swoje kamery pod balony, które z dużej wysokości pokazywały zmagania sportowców w niezwykle sugestywny sposób. Efekt był piorunujący, co jednak nie uchroniło Riefenstahl przed aresztowaniem na 4 lata przez Francuzów za szerzenie ideologii nazistowskiej. Dobiegając do 80-tki Riefenstahl zrobiła licencję nurka, a w wieku 100 lat pokazała wybitny film dokumentalny „Impressionen unter Wasser”, przedstawiający podwodne życie w oceanach. To akurat dzieło nie miało już żadnych konotacji ideologicznych, dlatego warto je zobaczyć i docenić geniusz jego kontrowersyjnej autorki. Po wybuchu wojny Hitler napadł praktycznie na całą Europę. Oparli mu się jedynie Brytyjczycy, którzy wygrali bitwę powietrzną o Anglię, a Sowieci zatrzymali hitlerowską nawałnicę pod Stalingradem. Po desancie aliantów w Normandii los wojny był przesadzony, a na wiosnę 1945 r. Niemcy poniosły całkowitą klęskę. Władzę w Niemczech przejęły rządy 4 mocarstw: Związek Sowiecki, USA, Wlk. Brytania i Francja. Celem okupacji była całkowita demilitaryzacja Niemiec (oraz całkowita likwidacja przemysłu zbrojeniowego), denazyfikacja społeczeństwa (połączona z ukaraniem nazistowskich zbrodniarzy wojennych w słynnych procesach norymberskich), demokratyzacja (polegająca na zniesieniu całości ustawodawstwa narodowosocjalistycznego) oraz dekartelizacja gospodarki (likwidacja porozumień monopolistycznych przemysłu niemieckiego, współodpowiedzialnego za rozwój machiny wojennej III Rzeszy), aby przygotować Niemców do przyszłego życia politycznego na podstawach demokratycznych i do pokojowej współpracy na arenie międzynarodowej. Mocarstwa podzieliły Niemcy na strefy okupacyjne, z których z czasem powstały prozachodnia i demokratyczna RFN i prosowiecka oraz totalitarna NRD, która wbrew nazwie z demokratyczną republiką nie miała nic wspólnego. Ponadto w 1955 r. Austria jakimś cudem pozbyła się okupacji sowieckiej w 1955 r. i dołączyła do demokracji zachodniej. RFN połączyła się, a właściwie wchłonęła NRD dopiero po upadku muru berlińskiego w 1990 r. Po wojnie niemiecka gospodarka była nie tylko w ruinie, ale leżała w gruzach. Wojna oraz hitlerowska taktyka spalonej ziemi zniszczyły ok. 20% wszystkich budynków mieszkalnych. Produkcja żywności na jednego mieszkańca w 1947 r. wynosiła tylko 51% poziomu z 1938 r., a oficjalne racje żywnościowe ustalone przez władze okupacyjne wahały się między 1040 a 1550 kalorii dziennie. Produkcja przemysłowa w 1947 r. wynosiła zaledwie 1/3 poziomu z 1938 r. Ponadto znaczna część niemieckich mężczyzn w wieku produkcyjnym była martwa. W tamtym czasie sądzono, że Niemcy Zachodnie będą musiały stać się największym klientem amerykańskiego państwa opiekuńczego, jednak dwadzieścia lat później niemieckiej gospodarce zazdrościła większość świata. A niecałe dziesięć lat po wojnie mówiło się już o niemieckim cudzie gospodarczym.  Co spowodowało ten tak zwany cud? Dwoma głównymi czynnikami były reforma walutowa i zniesienie kontroli cen, które nastąpiły w ciągu kilku tygodni w 1948 r. Kolejnym czynnikiem było obniżenie krańcowych stawek podatkowych pod koniec 1948 i w 1949 r. Do 1948 r. naród niemiecki żył pod systemem kontroli cen od dwunastu lat i pod systemem racjonowania żywności od dziewięciu lat. W 1936 r. Hitler narzucił narodowi niemieckiemu kontrolę cen, aby jego rząd mógł kupować materiały wojenne po sztucznie zaniżonych cenach. Później, w 1939 r., jeden z najważniejszych nazistowskich urzędników Hitlera, Göring wprowadził racjonowanie żywności. (Roosevelt i Churchill również wprowadzili kontrolę cen i racjonowanie żywności, co rządy mają w zwyczaju czynić w czasie wojny totalnej). W czasie wojny naziści za rażące naruszenie zasad kontroli cen wymierzali karę śmierci. W listopadzie 1945 r. Sojusznicza Rada Kontroli Niemiec (Allied Control Authority), utworzona przez rządy okupantów, zgodziła się utrzymać w mocy kontrolę cen i racjonowanie żywności wprowadzone przez Hitlera i Göringa. Kontynuowały one również nazistowski pobór zasobów, w tym siły roboczej. Każdy z rządów alianckich kontrolował swoją strefę okupacyjną na terytorium Niemiec. W strefie amerykańskiej wskaźnik kosztów życia w maju 1948 r., obliczony według cen kontrolowanych, był tylko o 31% wyższy od poziomu z 1938 r. Jednak w 1947 r. ilość pieniądza w gospodarce niemieckiej M1 - waluta plus depozyty na żądanie — była pięciokrotnie wyższa niż w 1936 r. W sytuacji, gdy ilość pieniądza była wielokrotnie wyższa niż w 1938 r., a ceny tylko o ułamek wyższe, należało się liczyć z niedoborami. I tak się stało. Kontrola cen żywności sprawiła, że niedobory były tak dotkliwe, że niektórzy ludzie zaczęli uprawiać własne jedzenie w miastach, a inni wyruszali na weekendowe wyprawy na wieś, by wymieniać w barterze rzeczy za żywność. Były szef Fed Wallich wspominał w swojej książce (Mainsprings of the German Revival), że „każdego dnia, a zwłaszcza w weekendy, ogromne hordy ludzi wyruszały na wieś, by uzyskać w barterze jedzenie od rolników. W zniszczonych wagonach kolejowych, z których już dawno zniknęło wszystko, co nadawało się do kradzieży, na dachach i na podwoziach, głodni ludzie przemierzali w ślimaczym tempie nieraz setki kilometrów do miejsc, gdzie mieli nadzieję znaleźć coś do jedzenia. Zabierali swój dobytek - rzeczy osobiste, stare ubrania, meble, jakiekolwiek zbombardowane resztki, które mieli - i wracali z ziarnem lub ziemniakami na tydzień lub dwa”. Barter był również tak rozpowszechniony w transakcjach między przedsiębiorstwami, że wiele firm zatrudniało „kompensatora”, specjalistę, który wymieniał produkcję swojej firmy na potrzebne czynniki produkcji i często musiał w tym celu angażować się w wiele transakcji barterowych. We wrześniu 1947 r. amerykańscy eksperci wojskowi oszacowali, że 1/3 do połowy wszystkich transakcji biznesowych w Bizonii (tj. w połączonych strefach amerykańskiej i brytyjskiej) miała formę handlu wymiennego, czyli barteru. Barter był bardzo nieefektywny w porównaniu z prostym zakupem towarów i usług za pieniądze. Niemiecki ekonomista Walter Eucken napisał, że barter i samowystarczalność były nie do pogodzenia z rozległym podziałem pracy i że system gospodarczy został „zredukowany do stanu prymitywnego”. Potwierdzają to liczby. W marcu 1948 r. produkcja w obu strefach wynosiła zaledwie 51% poziomu z 1936 r. Eucken był przywódcą szkoły myśli ekonomicznej, zwanej „Soziale Marktwirtschaft”, czyli społeczna gospodarka rynkowa. działającej na niemieckim Uniwersytecie we Fryburgu. Członkowie tej szkoły nienawidzili totalitaryzmu i pomimo ryzyka głosili swoje poglądy w czasach reżimu Hitlera. Wymagało to niebywałe wielkiej osobistej odwagi w otoczeniu powszechnego terroru. Członkowie szkoły wierzyli w wolny rynek, wraz z pewnym niewielkim stopniem progresji w systemie podatku dochodowego i działaniami rządu mającymi na celu ograniczenie monopoli. „Soziale Marktwirtschaft” była bardzo podobna do amerykańskiej szkoły chicagowskiej, której tacy przedstawiciele, jak Milton Friedman, również wierzyli w dużą dozę wolnego rynku, niewielką redystrybucję rządową poprzez system podatkowy oraz przepisy antymonopolowe, które miały zapobiegać monopolom. Do członków szkoły niemieckiej należeli też Wilhelm Röpke i późniejszy kanclerz i symbol powojennego niemieckiego cudu gospodarczego Ludwig Erhard. Aby uporządkować powojenny bałagan, Röpke opowiadał się za reformą walutową, tak aby ilość waluty odpowiadała ilości towarów, oraz za zniesieniem kontroli cen. Obie te rzeczy były konieczne, aby położyć kres nakazowo tłumionej inflacji. Reforma walutowa i zniesienie kontroli cen położyłyby kres inflacji. Ludwig Erhard zgodził się z Röpkem. Sam Erhard napisał w czasie wojny memorandum, w którym przedstawił swoją wizję gospodarki rynkowej. W memorandum tym jasno stwierdził, że chce, aby naziści zostali pokonani. Z drugiej strony Partia Socjaldemokratyczna (SPD) chciała utrzymać kontrolę rządu. Główny ideolog gospodarczy SPD, Kreyssig w czerwcu 1948 r. przekonywał, że zniesienie kontroli cen i reforma walutowa byłyby nieskuteczne, i opowiadał się za centralnym sterowaniem państwowym. Z SPD zgadzali się przywódcy związków zawodowych, władze brytyjskie, większość zachodnioniemieckich przedsiębiorstw przemysłowych i niektóre władze amerykańskie. Ludwig Erhard wygrał tę debatę. Ponieważ alianci chcieli, by w nowym rządzie niemieckim zasiadali nienaziści, Erhard, którego poglądy były jednoznacznie antynazistowskie (odmówił wstąpienia do nazistowskiego Związku Nauczycieli Akademickich), został w 1945 r. mianowany bawarskim ministrem finansów. W 1947 r. został dyrektorem bizonalnego Biura Możliwości Gospodarczych (Office of Economic Opportunity) i w tym charakterze doradzał amerykańskiemu generałowi Clayowi, wojskowemu zarządcy strefy amerykańskiej. Po wycofaniu się Sowietów z Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec, Clay, wraz ze swoimi francuskimi i brytyjskimi odpowiednikami, przeprowadził w niedzielę 20.06.1948 r. reformę walutową. Jej termin był najściślejszą tajemnicą, tak samo jak operacja „Bird dog”, czyli wydrukowanie 6 mld. nowych marek, które odbyło się w USA. Drogę z Nowego Jorku do Bremy ważące 500 ton pieniądze pokonały na statku w 23 tys. drewnianych skrzynek. Po latach Frankfurter Allgemeine Zeitung napisał, że dla kamuflażu transport opisano w papierach: „Barcelona przez Bremę”. Aliantom zależało na tym, by o reformie nie dowiedzieli się Sowieci, bo ciągle toczyły się rozmowy o wspólnej walucie dla czterech stref okupacyjnych. Jednak najróżniejsze plotki o reformie krążyły wśród Niemców na długo przed czerwcem. Spowodowało to, że w sklepach było coraz mniej towarów, bo wszyscy czekali, aż będą mogli je sprzedać za nową walutę. Reformę ogłoszono w radio w piątek wieczorem. W sobotę wiele sklepów pozamykano, tłumacząc to remanentami. W niedzielę 20 czerwca każdy z obywateli trzech alianckich stref okupacyjnych odebrał 40 nowych marek niemieckich, w ciągu dwóch następnych miesięcy kolejne 20, bo od poniedziałku reichsmarka przestawała być środkiem płatniczym. Po kilku miesiącach ostateczny kurs wymiany ustalono na 6,5 nowej marki (DM) za 100 reichsmarek. Na początku planowano wyższy przelicznik, ale inflacja okazała się zbyt wysoka. W ciągu kilku miesięcy ceny np. jajek zwiększyły się pięciokrotnie, a damskich rajstop trzykrotnie. Żywność podrożała o ok. 18%. Choć Związek Sowiecki o planach Amerykanów nie został poinformowany, musiał zareagować – inaczej bezwartościowe na Zachodzie reichsmarki zalałyby sowiecką strefę okupacyjną. Dlatego już 23 czerwca każdy z obywateli sowieckiej strefy mógł wymienić 70 reichsmarek na 70 marek. Ponieważ reforma została przeprowadzona bez przygotowania, nie było nowych banknotów. Po prostu na dawne reichsmarki naklejano specjalne oznaczenia, które miały wielkość połowy znaczka pocztowego. Dlatego mieszkańcy szybko zaczęli ją nazywać „marką tapetowaną”. Reforma spowodowała także roczną blokadę Berlina, z którą alianci poradzili sobie za pomocą mostu powietrznego. Reforma walutowa spowodowała, że znacznie zmniejszyła się podaż pieniądza, tak że nawet przy kontrolowanych cenach, podawanych teraz w deutschemarkach (DM), rzadziej występowałyby niedobory. Reforma walutowa była bardzo skomplikowana, a wielu ludzi poniosło znaczną redukcję swoich majątków netto. W rezultacie podaż pieniądza skurczyła się o 93%. Jednak w tę samą niedzielę Bizonalna Rada Ekonomiczna, za namową Ludwiga Erharda i wbrew sprzeciwom jego socjaldemokratycznych członków, przyjęła rozporządzenie o zniesieniu kontroli cen. Z dzisiejszej perspektywy ruch Erharda był oczywistością, ale w latach 40-tych wyglądało to zupełnie inaczej. Kontrolę cen i racjonowanie żywności były na porządku dziennym w zachodnich demokracjach o zakorzenionej gospodarce rynkowej jak USA czy Wlk. Brytania. Stąd decyzje Erharda jak na swoją epokę były wręcz rewolucyjne. Jego przewidywania okazały się bardzo trafne, co dzisiaj oczywiście dla nikogo nie jest zaskakujące. Zniesienie kontroli nad cenami umożliwiło kupującym przekazywanie swoich potrzeb sprzedawcom, bez konieczności stosowania systemu racjonowania, a wyższe ceny zachęciły sprzedawców do zwiększenia dostaw. Rynek zadziałał zatem perfekcyjnie. Wraz z reformą walutową i zniesieniem kontroli cen, rząd obniżył również stawki podatkowe. Stawka podatku dochodowego od osób prawnych, która wcześniej wynosiła od 35% do 65%, została ustalona na 50%. Najwyższa stawka podatku dochodowego od osób fizycznych pozostała wprawdzie na poziomie 95%, ale dotyczyła tylko dochodów powyżej 250 tys. DM rocznie. Natomiast, dla porównania, w 1946 r. alianci opodatkowali wszystkie dochody powyżej 60 tys. marek Rzeszy (w przeliczeniu około 6000 DM) stawką 95%. Dla Niemca o średnim dochodzie w 1950 r. wynoszącym nieco mniej niż 2400 DM rocznie, krańcowa stawka podatkowa wynosiła 18%. Ta sama osoba, gdyby w 1948 r. zarobiła tę samą równowartość marek Rzeszy, znalazłaby się w 85% przedziale podatkowym. Skutki dla gospodarki zachodnioniemieckiej były piorunujące. Wspomniany wcześniej Wallich napisał: „Duch kraju zmienił się z dnia na dzień. Szare, głodne, martwo wyglądające postacie błąkające się po ulicach w wiecznym poszukiwaniu jedzenia odżyły”. W poniedziałek 21 czerwca sklepy zapełniły się towarami, ponieważ ludzie zdali sobie sprawę, że pieniądze, za które je sprzedają, będą warte znacznie więcej niż stare pieniądze. Reformy szybko przywróciły pieniądz jako preferowany środek wymiany, a bodźce monetarne jako główny czynnik napędzający działalność gospodarczą. Zmniejszyła się też absencja w pracy, a tym samym skokowo wzrosła jej produktywność. W maju 1948 r. robotnicy przebywali poza miejscem pracy średnio 9,5 godz. tygodniowo, częściowo dlatego, że pieniądze, za które pracowali, nie były wiele warte, a częściowo dlatego, że wyruszali na poszukiwanie pożywienia lub barter celem zdobycia żywności. Do października średnia absencja spadła do 4,2 godz. tygodniowo. W czerwcu 1948 r. wskaźnik produkcji przemysłowej w strefie bizonalnej wynosił tylko 51% poziomu z 1936 r., w grudniu wskaźnik ten wzrósł do 78%. Innymi słowy, produkcja przemysłowa wzrosła o ponad 50% w ciągu zaledwie pół roku. Po 1948 r. produkcja nadal rosła skokowo. Do 1958 r. produkcja przemysłowa była ponad czterokrotnie wyższa od rocznego wskaźnika z sześciu miesięcy 1948 r. poprzedzających reformę walutową. Produkcja przemysłowa per capita była ponad trzykrotnie wyższa. Natomiast komunistyczna gospodarka Niemiec Wschodnich znajdowała się w stagnacji. Ponieważ idee Erharda sprawdziły się, pierwszy kanclerz nowej Republiki Federalnej Niemiec, Konrad Adenauer, mianował go pierwszym ministrem gospodarki Niemiec. Stanowisko to piastował do 1963 r., kiedy to sam został kanclerzem i pełnił tę funkcję do 1966 r. Pewną rolę w powojennej odbudowie Niemiec odegrał Plan Marshalla, niemniej z pewnością nie była to rola decydująca, co najwyżej wspomagająca. Pomoc dla Niemiec Zachodnich w ramach planu Marshalla i innych programów pomocowych nie była aż tak duża, łącznie wyniosła do października 1954 r. zaledwie 2 mld. USD. Nawet w latach 1948 i 1949, kiedy pomoc była największa, wynosiła mniej niż 5% niemieckiego PKB. Inne kraje, które otrzymały znaczną pomoc w ramach planu Marshalla, wykazywały niższy wzrost gospodarczy niż Niemcy. Ponadto Niemcy Zachodnie otrzymywały pomoc, ale jednocześnie wypłacały reparacje i świadczenia restytucyjne w wysokości znacznie przekraczającej miliard dolarów. Wreszcie, co najważniejsze, alianci obciążali Niemcy kwotą 7,2 mld. DM rocznie (2,4 mld. USD) za koszty okupacji Niemiec. Oczywiście, te koszty okupacji oznaczały również, że Niemcy nie musiały płacić za własną obronę, gdyż zostały wcześniej zdemilitaryzowane. Belgia najszybciej podniosła się z wojny i w większym stopniu polegała na wolnym rynku niż inne dotknięte wojną kraje europejskie, a jej odbudowa poprzedzała Plan Marshalla. To, co dla wielu obserwatorów wyglądało jak cud, w rzeczywistości nim nie było. Ludwig Erhard i inni przedstawiciele szkoły fryburskiej  oczekiwali tego rezultatu, bowiem rozumieli szkody, jakie może wyrządzić inflacja w połączeniu z kontrolą cen i wysokimi stawkami podatkowymi, oraz przewidywali duży wzrost wydajności, który można wyzwolić dzięki zlikwidowaniu inflacji, zniesieniu kontroli i obniżeniu wysokich krańcowych stawek podatkowych. W rzeczywistości zatem niemiecki „Wirtschaftswunder” był przykładem cudu, który może wywołać uwolnienie mechanizmów wolnego rynku w systemie demokratycznym. Sam Erhard widział to tak: „Wszystkie sukcesy wynikłe z mojej polityki gospodarczej są rezultatem czynów lub ich zaniechania ze strony uczestniczących w tych procesach ludzi. Nie jestem jednak skłonny do używania pojęcia „cudu niemieckiego”. To, czego dokonano w Niemczech w ostatnich latach, nie było jakimś cudem. To była konsekwencja uczciwego wysiłku całego narodu, który otrzymał możliwość używania swojej energii i inicjatywy na wolnościowych zasadach. Jeśli ten niemiecki przykład miałby mieć jakiś sens poza granicami, to tylko ten, aby wyraźnie pokazać dobrodziejstwa płynące z wolności i ekonomicznej swobody”. Niemcy w 1948 r. postawili na wolną konkurencję i radykalnie zmniejszyli rolę państwa w gospodarce. Erhard wspominał:  „Był to czas, w którym większość ludzi nie chciała uwierzyć, że eksperyment z reformą pieniężną i gospodarczą może się udać. Był to okres, w którym w Niemczech każdy obywatel mógł liczyć na nowy talerz raz na 5 lat, na parę butów raz na 12 lat, a na nowy garnitur raz na 50 lat. Tylko co piąte dziecko mogło leżeć we własnych pieluchach, tylko co trzeci Niemiec miał szansę być pochowany we własnej trumnie. Jeżeli ktoś zgodnie ze sposobem myślenia charakterystycznym dla gospodarki planowej wierzył, że los narodu można na wiele lat naprzód określić za pomocą bilansów surowców lub innych danych statystycznych, był bezgranicznym fantastą. Politycy i urzędnicy myślący o gospodarce w sposób mechanistyczny i dyrygistyczny nie mają najmniejszego wyobrażenia, jaką dynamiczną siłę można wyzwolić w sytuacji, gdy naród znów uświadomi sobie wartość i dostojeństwo wolności gospodarczej”. Dziś trudno sobie uświadomić, jak wielkim skokiem cywilizacyjnym i jakościowym był w historii RFN czas między rokiem 1948 a latami 60-tymi. By pokazać skalę tego zjawiska, warto porównać kilka liczb. Stopa bezrobocia w 1948 r. wynosiła 5,5% (z tym że jego duża część była ukryta), w ciągu kilkunastu miesięcy wzrosła do 8,2%. Jednak już w 1962 r. wynosiła zaledwie 0,2%. Tak naprawdę wszyscy mieli zatrudnienie, a rynek pracy zdecydowanie stał się rynkiem pracownika. W latach 1948–1963 przeciętny roczny wzrost PKB wynosił w Niemczech Zachodnich aż 7,6%. Skutkiem tego, że wszyscy mieli pracę, był m.in. radykalny wzrost konsumpcji. Liczona w cenach z 1954 r. podniosła się z 69 mld. marek w 1950 r. do 172 mld. marek w 1962 r. Według danych Federalnego Urzędu Statystycznego indeks prywatnej konsumpcji mierzony w cenach porównywalnych (1950 = 100) wzrósł przez te lata do poziomu 236. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii było to 127, w Szwecji 137, we Francji 162, a w USA 139. O wiele bardziej obrazowo wzrost produkcji pokazują liczby dotyczące poszczególnych towarów. W 1950 r. wytworzono 120 tys. sztuk lodówek elektrycznych, w 1957 r. już ponad 937 tys., a w 1960 r. prawie 2,5 mln. Jeśli chodzi o auta, to w 1949 r. z taśm montażowych zjechały ich dokładnie 104 tys. W 1962 r. produkcja dobijała już do 2 mln. Trudno się więc dziwić, że symbolem tych przemian stał się volkswagen garbus, na którego mogła sobie pozwolić praktycznie każda niemiecka rodzina. Za czasów Erharda bank centralny został podporządkowany Bundesratowi, wyższej izbie parlamentu składającej się z przedstawicieli krajów związkowych. W praktyce był to bank zupełnie od rządu niezależny. To właśnie tam powstał standard obowiązujący dziś w większości gospodarek wolnorynkowych. Niemcy do dzisiaj są niezwykle wyczuleni na niezależność banku centralnego, mianowanie osoby uzależnionej politycznie na szefa banku centralnego, jak Glapiński w Polsce, nie mieści się nie tylko w standardach niemieckich. Jednak najbardziej niedocenianym czynnikiem, który wpływał na gospodarkę zachodnioniemiecką, była sytuacja w Niemczech Wschodnich. Na przełomie lat 40-tych i 50-tych wiele przedsiębiorstw niezadowolonych z działań nowych sowieckich włodarzy przenosiło się na Zachód. Ingolstadt, przed wojną miasto bez przemysłu, stało się siedzibą koncernu Audi. Z kolei centrala Siemensa przeniosła się z Berlina do Monachium. Wraz z firmami przenosili się wykształceni pracownicy. Niemcy Zachodnie były także beneficjentem tego, że przyjęły dobrze wykształconych oraz mających wysokie kompetencje mieszczan wypędzonych z Wrocławia, ze Szczecina czy z Gdańska. Potężny zastrzyk siły roboczej pochodził także z Niemiec Wschodnich – Berlin faktycznie został zamknięty dopiero w momencie budowy muru w 1961 r. Ale do tego czasu na Zachód przedostało się ponad 2,5 mln obywateli NRD: najczęściej młodych i wykształconych. Do tak burzliwego rozwoju przyczyniła się wreszcie sama wojna. Przez to, że przemysł produkował głównie na potrzeby wojska, zwyczajni obywatele żyli w ciągłych niedoborach. Po wojnie tzw. popyt odłożony wybuchł ze zdwojoną siłą. Ludzie przez lata nie mogli zaspokoić swojej potrzeby nowej pralki czy roweru. Tak więc gdy pojawiła się taka możliwość, skorzystali z niej bardzo chętnie. W niemieckim „Wirtschaftswunder” warto też docenić wkład zachodnich sąsiadów Niemiec. Tego, że Francuzi wyciągnęli wnioski, po tym jak upokorzyli je po I Wojnie Światowej. Paryż mógł zadziałać na dwa sposoby. Mógł przeszkadzać w odzyskiwaniu sił Niemcom albo pomóc im je odzyskać. Zachęcił ich do współpracy i dzięki temu powstała Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Niemcy nie były wyjątkiem w powojennym rozwoju gospodarczym świata. Niebywały skok przeżyła wówczas cała Europa Zachodnia, a także Japonia, której system polityczno-gospodarczy także zaplanowali Amerykanie. Wkład „Wirtschaftswunder” był jednak olbrzymi, gdyż stanowił podstawę rekonwalescencji Europy Zachodniej. Wbrew błędnym przekonaniom, Niemcy nie przewyższyły wszystkich konkurentów. Włoskie „miracolo” było niewiele mniej spektakularne. Natomiast – dzięki samym swoim rozmiarom oraz centralnemu położeniu – zachodnioniemiecka gospodarka miała kapitalne znaczenia dla powodzenia wszystkich innych. Ludwig Erhard, z pogardą odrzucił zasady planowania rządowego, jakie wybrano we Francji czy we Włoszech. Prócz twardych zasad gospodarki rynkowej udało mu się narzucić Niemcom również solidną pracę i dobrą organizację. W latach 70-tych XX w. stopa bezrobocia wynosiła w Niemczech średnio niecałe 4%, a później prawie przez cały czas wzrastała, by dojść niemal do 9% w latach 1995–2005. W zmianach stopy bezrobocia zawiera się wyraźny składnik cykliczny, ale widać także składnik trendu, przez który bezrobocie wzrastało od lat 70-tych do połowy pierwszej dekady obecnego wieku. Do najważniejszych problemów gospodarczych Niemiec w latach 90-tych z punktu widzenia kształtowania równowagi gospo­darczej w długim okresie, należały prócz rosnącego bezrobocia słaba dynamika PKB, kryzys finansów publicznych i kryzys finansowy systemu socjalnego. PKB osiągał w latach 90-tych XX w. relatywnie niskie tempo wzrostu. Zaledwie trzykrotnie, w roku 1992, 1993 i 2000, przekroczył on poziom 2%. Obie części Niemiec rozwijały się przy tym bardzo nierównomier­nie. W pierwszej połowie lat 90-tych XX w. wzrost PKB w landach wschodnich był znacznie wyższy niż w zachodnich, co sprzyjało konwergencji struktur gospo­darczych. Duży odroczony popyt wewnętrzny, znaczna luka rozwojowa oraz transfery finansowe przekraczające rocznie kwotę 100 mld. DM, pozwalały mieć nadzieję, że pozytywna tendencja będzie miała trwały charakter. Tymcza­sem w 1997 r. nastąpiło jej odwrócenie, tj. odtąd wzrost gospodarczy w landach zachodnich był wyższy niż w landach wschodnich. Wyhamowanie tempa wzrostu w połowie lat 90-tych XX w. było związane z malejącym popytem wewnętrznym, tj. niskim tempem przyrostu konsumpcji prywatnej, zmianą tempa wzrostu płac realnych i zmniejszaniem się wysokości dochodu do dyspozycji (stosunek płac i wynagrodzeń netto do brutto obniżył się z 68,6% w 1993 r. do 64% w 1998 r., by potem nieznacznie wzrosnąć do 65,6% w 2001 r. oraz wzrostem bezrobocia. Reagując na fatalne wskaźniki informujące o sytuacji na rynku pracy, rząd niemiecki Schrödera w latach 2003–2005 wdrożył zakrojone na wielką skalę reformy rynku pracy, zwane reformami Hartza. Trzy pierwsze części pakietu reform opracowano przede wszystkim z myślą o zapewnieniu nowych rodzajów możliwości zatrudniania (Hartz I), wprowadzeniu dodatkowych dopłat do płac (Hartz II) oraz restrukturyzacji Federalnej Agencji Zatrudnienia (Hartz III). Część ostatnia (Hartz IV), wdrożona w 2005 r., spowodowała znaczną redukcję świadczeń wypłacanych osobom, które przez długi czas były zarejestrowane jako bezrobotne. Reformy Hartza stanowiły jedną z najambitniejszych prób restrukturyzacji rynku pracy podjętych w ostatnim okresie w państwie na zaawansowanym poziomie rozwoju gospodarki i okazały się sporym sukcesem. Od 2005 r. do 2008 r. stopa bezrobocia spadła bowiem z prawie 11% do 7,5%, w okresie wielkiej recesji wzrosła tylko nieznacznie, a później znów spadała, by pod koniec 2012 r. dojść do 5,5%. Wielu niemieckich ekonomistów podziela przekonanie o sukcesie tych reform. Wg. analizy Krebsa i Scheffela reforma Hartz IV spowodowała zmniejszenie niecyklicznej stopy bezrobocia w Niemczech o 1,4 punktu procentowego. Przez reformy Hartz I–III ta stopa zmalała o 1,5 punktu procentowego. Oznacza to, że dzięki całemu pakietowi reform stopa bezrobocia w Niemczech spadła na trwałe prawie o trzy punkty procentowe! Większości ekonomistów zapewne nie dziwi to, że reforma polityki polegająca na drastycznej redukcji świadczeń dla bezrobotnych i poprawie funkcjonowania mechanizmu łączenia wakatów z odpowiednimi osobami poszukującymi zatrudnienia doprowadzi do poważnego spadku stopy bezrobocia. Bardziej może zdumiewać, że pomimo ich ewidentnego sukcesu reformy Hartza zawsze budziły silną niechęć niemieckiego społeczeństwa. O tym braku poparcia świadczyły wyniki badań opinii. Najlepszym dowodem były wybory do Bundestagu w 2013 r., kiedy żadna z najważniejszych partii nie odważyła się przedstawić programu, w którym jednoznacznie poparto by reformy Hartza. Kilka partii nawet zabiegało o głosy wyborców, obiecując, że wycofają się z tych reform. Wśród nich byli nawet socjaldemokraci, którzy zapoczątkowali te reformy w latach 2003–2005, kiedy kanclerzem był Gerhard Schröder. Wielu obserwatorów ma problemy z jednoznaczną oceną reform rynku pracy. Z jednej strony, większość ekonomistów uważa reformy Hartza za inicjatywy udane. Z drugiej strony, przeważająca większość niemieckiego społeczeństwa te zmiany krytykuje. Wygląda na to, że to kolejny przykład sytuacji, w której albo ekonomiści nie rozumieją rzeczywistych ludzi, albo rzeczywiści ludzie nie rozumieją ekonomii. Kto zatem zyskał, a kto stracił? Mediana gospodarstw domowych osób zatrudnionych zyskała dzięki reformie Hartz IV, gdyż wskutek tych reform zmalały obciążenia w postaci składek na ubezpieczenia społeczne potrącanych przez pracodawców. Reforma Hartz IV spowodowała jednak znaczne zmniejszenie świadczeń wypłacanych bezrobotnym pozostającym bez zatrudnienia od dłuższego czasu. Ta grupa więc przez reformy straciła. Szczególnie interesujące jest to, że bezrobotni pozostający bez zatrudnienia przez krótki czas również uważają, że stracili. Chociaż reforma nie spowodowała redukcji pobieranych przez nich świadczeń, perspektywa niższego ubezpieczenia wypłacanego w przypadku dłuższego braku zatrudnienia wystarcza, aby występowali przeciwko reformie. Straciło także wielu pracowników o niskich kwalifikacjach, których zatrudnienie nie jest pewne. Są oni bowiem w położeniu podobnym do sytuacji bezrobotnych pozostających bez zatrudnienia przez krótki czas. Przez reformę Hartz IV spadły płace realne, co jest złą informacją dla pracobiorców, ale zwiększa konkurencyjność niemieckiej gospodarki. Straty świadczeń to prosty powód niepopularności reform Hartza – a szczególnie reformy Hartz IV – wśród bezrobotnych i pracowników o niepewnym zatrudnieniu. To oni byli głównie przeciwko reformom, takich osób w Niemczech nadal jest sporo, ale nie stanowią oni większości. Niemieckie doświadczenia pozwalają wyciągnąć dwa istotne wnioski. Po pierwsze, nawet stosunkowo dobrze wdrożone i „udane” reformy będą budzić niechęć, gdy obywatele są źle nastawieni wobec ryzyka, a statystyczny rozkład korzyści i strat nie jest równomierny. To prosta, ale istotna obserwacja, którą należy mieć na uwadze, gdy się proponuje reformy rynku pracy w państwach UE, aby w ten sposób wywołać spadek wysokiej stopy bezrobocia. Po drugie, nie ma podstaw, aby zakładać, że istnieje jakaś magiczna reforma, która przyniesie takie same skutki we wszystkich państwach. Podobne do reform Hartza modyfikacje systemów ubezpieczeń od utraty pracy obowiązujących we Francji lub Hiszpanii w niewielkim stopniu wpłynęłyby na stopy bezrobocia w tych państwach. Powód jest prosty – już teraz świadczenia wypłacane bezrobotnym od dawna pozostającym bez zatrudnienia są niskie we Francji, a w Hiszpanii bardzo niskie, toteż dalsze ich obniżenie zapewne nie spowodowałoby poważniejszych zmian. W Niemczech natomiast przed reformą Hartz IV system świadczeń był bardzo szczodry dla bezrobotnych od dawna pozostających bez pracy, przez co wdrożenie tych zmian spowodowało naprawdę znaczny wzrost wydajności systemu. Okres kolejnych 2 dekad to lata umacniania się niemieckiego modelu gospodarczego opartego o ekspansję eksportową, której z kolei filarem był import stosunkowo tanich surowców z Rosji i Chin oraz wykorzystanie nisko płatnej siły roboczej w krajach rozwijających się. Ta polityka legła w gruzach w wyniku agresywnej polityki Rosjan. Dlatego kanclerz Scholz zaraz po agresji Putina na Ukrainę ogłosił początek epoki opartej na kilku nowych filarach, m.in.: zwiększeniu nakładów na obronność, dywersyfikacji dostaw surowców, komputeryzacji, zielonej energii i transformacji energetyki. „Zeitenwende” - czyli koniec jednej i początek drugiej epoki - stał się hitem w politycznym języku Niemców. Pojawiał się prawie w każdym wystąpieniu Olafa Scholza od momentu napaści Rosji na Ukrainę i ma oznaczać zasadniczy przełom w niemieckiej polityce zagranicznej i gospodarczej. W Berlinie uznano bowiem, że wojna wywołana przez Rosjan to koniec bliskiej współpracy ze wschodnim imperium, szczególnie w sektorze energetycznym i bankowym. Sformułowania „Zeitenwende” użył Scholz w swoim słynnym przemówieniu przed Bundestagiem 27.02.2022 r., czyli zaledwie 3 dni po bandyckim ataku Putina. Niemcom tłumaczył to w taki sposób: „przeżywamy „Zeitenwende”. Oznacza to, że świat nie jest już taki sam jak przedtem. Sedno stanowi pytanie, czy siła może złamać prawo, czy pozwolimy Putinowi cofnąć zegary do czasów wielkich mocarstw XIX w., czy też damy radę wyznaczyć granice takim podżegaczom wojennym jak Putin”. Sformułowanie to zyskało taką popularność w RFN nie tylko dlatego, że Niemcy mają skłonność do patetycznego nazywania rzeczy i procesów (bo tak bynajmniej nie jest) w myśl zasady, że nienazwane nie istnieje, a świat idei jest równie ważny co rzeczywistość. Sukces tego zwrotu polega również na tym, że odnosi się on do innych „Wendepunkte” – punktów zwrotnych – ogłaszanych w ostatnich dziesięcioleciach. Tak określano przełom lat 1989/1990 nazywany w NRD także „pokojową rewolucją”. Tak też pisze się i mówi o „Energiewende”, czyli niemieckiej transformacji energetycznej rozumianej jako zwrot ku odnawialnym źródłom energii zakładający porzucenie paliw kopalnych i energetyki jądrowej. Wreszcie dosłownie o „Zeitenwende” pisał sam Scholz, a ówczesny burmistrz Hamburga w swojej książce z 2017 r. pt. Hoffnungsland (Kraj nadziei). Warto pochylić się nad główną tezą tej publikacji, która była swoistym manifestem socjaldemokraty mającym dać odpowiedź na pytanie, co robić w trudnych czasach kryzysu. Olaf Scholz optymistycznie przekonuje w nim: „Jeśli teraz wytyczymy kierunek, Niemcy i Europa mogą oczekiwać czasów pełnych nadziei”. Clou jego przesłania zawiera się jednak w dość dramatycznym stwierdzeniu i lejtmotywie publikacji: „Nie chcę czekać, aż nasze losy zostaną przesądzone, ale prezentuję tę książkę teraz, w środku przełomu (Zeitenwende)”. Scholz apeluje dalej, że nie można zwlekać, „aż okoliczności wymuszą na nas działanie, ale trzeba działać, by kształtować okoliczności”. Trudno oprzeć się przeświadczeniu, że gdyby wówczas (a najlepiej już wcześniej) w Niemczech rządzonych przez wielką koalicję CDU/CSU–SPD podjęto wyzwanie zawarte w tekście przyszłego kanclerza, nie byłoby potrzeby ogłaszania przez niego kolejnej „Zeitenwende” w 2022 r.  Niemiecka zależność od dostaw gazu ziemnego z Rosji sięga lat 70-tych XX w. Przez lata kolejne rządy podejmowały świadomie decyzję, aby kupować gaz ziemny w Rosji jak najtaniej, a w przypadku gazociągu Nord Stream 2 – z pominięciem Europy Wschodniej. Polityka SPD wobec Rosji była błędem i ostatecznie zbankrutowała 24.02.2022 r. Pierwsze rozmowy dotyczące realizacji projektu gazowego związanego ze zwiększonymi dostawami z Rosji do Niemiec podjęto w 1993 r., kiedy prezydentem Federacji Rosyjskiej był Borys Jelcyn. Strategicznym partnerem Rosjan mieli być wówczas Finowie, a konkretnie fińska spółka Fortum, która od lat prowadzi działalność również w Polsce. Problemy związane z określeniem kierunków wykorzystania złóż i przeznaczeniem surowców spowodowały wycofanie się Finów w 2004 r. Wtedy to projekt ten przejęły spółki niemieckie, m.in. E.ON (spółka energetyczna z siedzibą w Düsseldorfie, jedna z 30 spółek wchodzących w skład indeksu DAX). Tym razem gazociąg miał być skierowany do wybrzeży Zatoki Fińskiej, a następnie po dnie Bałtyku – do Niemiec. W 2005 r. w Berlinie Schröder z Putinem podpisali porozumienie o budowie gazociągu, który miał łączyć Rosję i Niemcy. Zgodnie z umową, partnerzy utworzyli niemiecko-rosyjską spółkę joint venture Nord Stream AG. Budowę rozpoczęto w kwietniu 2009 r., a w listopadzie 2011 r. dokonano oficjalnego otwarcia gazociągu. Odbyło się ono w Lubminie, na niemieckim wybrzeżu Morza Bałtyckiego z udziałem kanclerz Merkel, ówczesnego prezydenta Rosji Miedwiediewa, premiera Holandii Rutte’go i premiera Francji Fillona oraz komisarza d/s energetyki UE Öttingera. Z zestawu polityków widać, że wiele państw popierało ten projekt mimo gruntownej krytyki z jaką spotkał się w środowiskach politycznych i eksperckich. Projektom Nord Stream sprzeciwiały się niektóre kraje Europy Środkowo-Wschodniej – z obawy, że z jego powodu dojdzie do obniżki opłat tranzytowych za korzystanie z istniejących rurociągów w takich krajach jak Polska, Ukraina, a także USA ze względu na obawy, że rurociągi zwiększą wpływy Rosji w Europie. Za projektem stały jednak potężne siły polityczne i pieniądze, które otwierały szeroko drzwi dla Rosjan nie tylko w Niemczech. Rosjanie chcieli w ten sposób dotrzeć do niemieckich odbiorców, a także dalej: do Beneluksu, Francji i Wlk. Brytanii. I politycy zachodni to akceptowali, bo liczyli na tani surowiec. Wojna diametralnie zmieniła jednak nastawienie większości krajów do rosyjskiego gazociągu – zauważono to, o czym wszyscy polscy politycy niezależnie od opcji politycznej mówili od dawna: że surowce to broń w ręku Putina i element nacisku na kraje Unii Europejskiej. Gdyby Rosja nie dysponowałaby 4 rurociągami Nord Stream, najprawdopodobniej nigdy nie zaatakowałaby Ukrainy. Gdy rozpoczynano budowę I i II nitki Nord Stream w ramach porozumienia Rosji z Niemcami, istniejąca ówcześnie infrastruktura gazowa umożliwiała Rosji transport do krajów Europy Zachodniej ok. 200 mld. m3 gazu, podczas gdy sprzedawała go tam w ilości ok. 100 mld. m3. Od początku tej inwestycji było więc jasne, że porozumienie rosyjsko-niemieckie w tej sprawie ma charakter przede wszystkim polityczny, choć Putin i niestety kanclerz Merkel na każdym kroku podkreślali, że jest to projekt biznesowy. Merkel wprawdzie skrytykowała byłego kanclerza Schrödera za przyjęcie lukratywnych posad w rosyjskich spółkach, ale nawet po napaści Rosji na Ukrainę broniła swojego zaangażowania w budowę gazociągu Nord Stream 2. Twierdziła, że długo wierzyła w słuszność polityki „Wandel durch Handel” – czyli w zmianę polityki rządów autorytarnych poprzez handel. Polityka ta zapoczątkowana przez kanclerza Willy Brandta, znana również jako „Wandel durch Annäherung” (zmiana poprzez zbliżenie) była przede wszystkim w interesie Niemiec, bo opierała się na zwiększeniu wymiany handlowej, nawet z autorytarnymi reżimami, co wyprowadziło Niemcy na pozycję światowego lidera eksportu. Recepta była prosta: my, Niemcy kupujemy w biedniejszych krajach surowce, energię i tanią siłę roboczą, a w zamian eksportujemy do Rosji, Chin i innych krajów rozwijających się wysoko przetworzone, drogie wyroby. Dodawana do tego niemiecka ideologia głosiła, że doprowadzi to do ucywilizowania i demokratyzacji takich krajów jak Rosja. Merkel liczyła też, że przez bliskie relacje gospodarcze z drugą potęgą atomową na świecie utrzyma pokój w Europie. Na obiekcje Polski i innych krajów Europy Środkowo - Wschodniej, że jeśli Nord Stream 2 zacznie działać, Putin nie będzie już dostarczał gazu przez Ukrainę, a nawet ją zaatakuje, Merkel przekonywała, że „Zachód zadbał jednak o to, żeby gaz w dalszym ciągu był kierowany przez terytorium Ukrainy, dzięki czemu kraj ten mógł nadal otrzymywać opłaty tranzytowe”. Jak błędne były to założenia pokazał atak Rosji na Ukrainę 24.02.2022 r. Merkel uzasadniała swoje działania także względami ekonomicznymi: „Niemiecka gospodarka zdecydowała się na dostawy gazu z Rosji, ponieważ było to tańsze niż pozyskiwanie skroplonego gazu z Arabii Saudyjskiej, Kataru i ZEA, a później także z USA”. To samo mówił Putin, kiedy przekonywał, że Niemcy powinny być wdzięczne Schröderowi, że dostają tak tani gaz. Była kanclerz przyznała jednak, że pod koniec kadencji jej wpływ na szefa Kremla osłabł. Taka jej postawa okazała się wielką polityczną naiwnością. Podpisanie we wrześniu 2015 r. kolejnej umowy na realizację III i IV nitki gazociągu Nord Stream, którego udziałowcami był Gazprom (51%) i 5 dużych energetycznych koncernów z Europy Zach., powodujące wzrost jego przepustowości z dotychczasowych 55 mld. m3 do 110 mld. m3, w sytuacji, kiedy przepustowość istniejących dwóch nitek, była wykorzystywana zaledwie w 60%, było z ekonomicznego punktu widzenia wręcz absurdem. Ale Gazprom i firmy sektora naftowego z Europy Zach., głównie z Niemiec, nie wahały się, żeby wyłożyć ok. 10 mld. USD na jego budowę – koszt ze względu na ponad 2-letnie opóźnienie w budowie sięgnął ok. 20 mld. USD, bo Rosji chodziło o wyeliminowanie Ukrainy z tranzytu gazu do Europy Zach. Niemcy z kolei chcieli być głównym dystrybutorem rosyjskiego gazu i gazowym hubem w tych krajach, a także mieć tańszy rosyjski gaz na własne potrzeby. Uzależnienie Europy od rosyjskiego gazu na dobre zaczęło się, gdy Gerhard Schröder (kanclerz Niemiec w latach 1998–2005) zameldował się w służbie rosyjskiego biznesu. We wrześniu 2017 r. został on wybrany na szefa Rady Dyrektorów Rosnieftu, największego, kontrolowanego przez państwo, rosyjskiego koncernu naftowego, który odpowiada za blisko 35% wydobycia i prawie 50% eksportu ropy w Rosji. Schröder był już wtedy szefem komitetu akcjonariuszy spółki Nord Stream AG, kontrolowanej przez Gazprom i odpowiadającej za eksploatację gazociągu Nord Stream. Dla Rosnieftu nominacja Schrödera mogła być instrumentem lobbingu na rzecz uzyskania prawa do eksportu własnego gazu za pośrednictwem rurociągów (od 2013 r. Rosnieft ma taką możliwość w odniesieniu do LNG). Schröder, związany z Gazpromem poprzez spółkę Nord Stream AG, pozostawał stale w bliskich relacjach towarzyskich z Putinem. Wg. analityków OSG nie można zatem wykluczyć, że jednoczesne powiązania Schrödera z Rosnieftem i Gazpromem były przez szefa Rosnieftu Sieczina (faceta o twarzy bandyty, od dawna uznawanego za prawą rękę Putina, jego majątek oceniany był na co najmniej 800 mln. USD zanim UE nie nałożyła na niego sankcje) postrzegane jako istotne wzmocnienie pozycji lobbingowej względem Putina, którego stanowisko zawsze było kluczowe dla wszelkich strategicznych zmian w rosyjskim sektorze gazowym. Były kanclerz Niemiec reprezentujący interesy dwóch państwowych firm energetycznych, mógłby bowiem zwiększać szanse na przyjęcie takiej wersji liberalizacji, która byłaby korzystna dla Rosnieftu, nie naruszając jednocześnie zbytnio interesów Gazpromu. Dla Rosji i samego Putina Schröder jako szef Rady Dyrektorów Rosnieftu mógł też stać się cennym instrumentem w dyplomatycznych działaniach na rzecz znoszenia unijnych i amerykańskich sankcji wprowadzonych wobec Rosji. Te działania mogły być skuteczne, bo początkowa krytyka, która spadła na Schrödera z biegiem czasu ucichła. A bywała ona bardzo ostra – Zieloni uznali, że ta nominacja uczyni z byłego kanclerza „płatnego sługę Kremla”. Schröder nie miał jednak oporów i nawet wtedy, gdy w Ukrainie trwał już ostry konflikt, przekonywał do swej polityki, a komentując sankcje wobec Rosji, podkreślił, że te powinny być nałożone „z wyczuciem”. Próbował także lobbować jakieś porozumienie między Putinem a rządem niemieckiej, ale Scholz stwierdził, że nie posiada on od nikogo żadnych pełnomocnictw i reprezentuje wyłącznie siebie.  Zadeklarowana przez Scholza „Zeitenwende” w niemieckiej polityce wynika wprost z wcześniejszych zaniechań, a także uwarunkowana jest przez czynniki zewnętrzne, niejako zaimportowane przez Niemcy. Oznacza to, że po pierwsze bezpośrednim bodźcem rozpoczęcia zmian w Niemczech była polityka Putina, w tym inwazja na Ukrainę, a dokładniej – bohaterski opór, jaki stawili Ukraińcy, oraz ich wola walki. Po drugie zaś, że „Zeitenwende” musiała zostać ogłoszona z powodu klęski dotychczasowej niemieckiej strategii, tj. świadomej i celowej polityki budowania dobrobytu i bezpieczeństwa państwa w oparciu o współpracę z Rosją, w tym dostawy taniego rosyjskiego gazu. Co gorsza, strategia ta była kontynuowana nawet po aneksji Krymu i rozpoczęciu wojny w Donbasie w 2014 r. Na marginesie należy zaznaczyć, że pozostałe filary tej niemieckiej doktryny wiary w fukuyamowski „koniec historii” także będą musiały zostać zweryfikowane. Chodzi m.in. o zależności eksportowej i inwestycyjnej od kolejnej dyktatury, jaką są Chiny, oraz o zgodzie na degradację Bundeswehry i marginalizację polityki obronnej, w tym przekierowanie środków budżetowych z tych obszarów np. na różnego rodzaju socjalne zabezpieczenia. W takim widzeniu świata wojsko było bowiem postrzegane jako zbędne obciążenie finansowe, a obrona terytorialna kraju – jako niepotrzebna. Scholz przyznał, że w latach 90-tych XX w. Niemcy liczyły, że Rosja stanie się „partnerem Zachodu, a nie przeciwnikiem, jakim był Związek Sowiecki” (tekst opublikowany w Foreign Affairs w 2022 r.). Uznanie Rosji za dobrego partnera w biznesie, a nie zimnowojennego wroga sprawiło, że większość krajów europejskich podobnie jak Niemcy zmniejszyła liczebność armii i budżety na obronę. „W przypadku Niemiec uzasadnienie było proste: po co utrzymywać duże siły obronne liczące około 500 tys. żołnierzy, skoro wszyscy nasi sąsiedzi wydawali się być przyjaciółmi lub partnerami?” – napisał Scholz. Teraz Niemcy chcą nie tylko wzmocnienia własnej armii, ale nawet budowy europejskich sił zbrojnych. Według kanclerza, zakupy broni w UE mają być ujednolicone, bo Niemcy zauważają obecny problem zbyt wielu różnych systemów uzbrojenia. Zdaniem Scholza państwa UE muszą też zmienić zasady dotyczące eksportu wspólnie wyprodukowanych systemów wojskowych i zrobić szybkie oraz spektakularne postępy w zakresie wspólnej obrony przestrzeni powietrznej i kosmicznej. Niemcy mają zyskać nowe zdolności w tym zakresie dzięki projektowi European Sky Shield. To inicjatywa, której przewodniczą Niemcy, mająca na celu stworzenie europejskiego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Do projektu przystąpiło 14 państw europejskich. W artykule na łamach „Foreign Affairs” Scholz przyznał co prawda rację takim krajom jak Polska, które ostrzegały, że Putin zdecyduje się użyć energetyki jako broni, odcinając dostawy do Niemiec i reszty Europy. „Ale obecnie Niemcy całkowicie wycofały się z importu rosyjskiego węgla, a import rosyjskiej ropy do UE wkrótce się skończy. Wyciągnęliśmy wnioski: bezpieczeństwo Europy zależy od dywersyfikacji dostawców energii i szlaków przesyłowych oraz od inwestowania w niezależność energetyczną. We wrześniu uświadomił nam to sabotaż na gazociągach Nord Stream 1 i 2” – tak Scholz uzasadniał zmiany w polityce energetycznej Niemiec. Niemcy rzeczywiście zaprzestali importu rosyjskiej ropy (mimo, że jeszcze w połowie 2022 r. aż 27,8% swojego całego zapotrzebowania na ropę pokrywali dostawami z Rosji) i zrobili to nawet szybciej niż Polska, co oczywiście nie przyniosło nam chwały i ośmieszyło wypowiedzi polityków rządzącego PiS, którzy chcieli z Polski uczynić po wybuchu wojny w Ukrainie europejski autorytet moralny. W konsekwencji, ku zdumieniu jednych i aplauzie większości komentatorów, Scholz 27 lutego 2022 r., trzy dni po rosyjskiej inwazji, we wspomnianej ostrej mowie przed niemieckim parlamentem przypomniał o zawieszeniu procesu certyfikacji gazociągu Nord Stream 2, przystał na wykluczenie wybranych rosyjskich banków z systemu rozliczeń SWIFT i zaoferował dostawy uzbrojenia dla Ukrainy. Ogłosił również kluczowe decyzje o zmianach w polityce krajowej Niemiec – zgodę na radykalne zwiększenie wydatków na obronę, w tym utworzenie specjalnego funduszu w wysokości 100 mld. euro i przeznaczanie ponad 2% PKB rocznie na obronność. Zapowiedział też zamiar osiągnięcia niezależności energetycznej państwa poprzez budowę terminali LNG oraz przyspieszenie rozwoju sektora odnawialnych źródeł energii. Zmiany, do których od lat bezskutecznie próbowali skłonić Berlin sojusznicy z Europy Środkowej i wschodniej flanki NATO, a także z USA, udało się wywołać Putinowi. Do rezygnacji z gazociągu Nord Stream 2 nie przekonali Berlina przez lata ani Amerykanie, ani Polacy, ani niemieccy politycy Zielonych, argumentujący, że nie jest to projekt biznesowy, jak twierdził kanclerz RFN jeszcze kilka tygodni przed wojną. Dopiero Putin udowodnił, że rację mieli ci, którzy wskazywali, że to projekt polityczny, osłabiający strategicznie Ukrainę. W rezultacie to Putin zmotywował Niemcy do dywersyfikacji źródeł i przesyłu nośników energetycznych, zrewidował tezę o magicznej mocy niewidzialnej ręki rynku, zwłaszcza w obszarach strategicznych. Wreszcie to on przekonał Berlin o sensowności wydawania minimum 2% PKB na obronność, choć naciski sojuszników w tej sprawie trwały od dawna. I to coraz bardziej makabryczne działania Putina wymusiły zgodę na przekazywanie broni Ukrainie. Zwykli Niemcy ruszyli przy tym z pomocą humanitarną i finansową niemal niezwłocznie po rozpoczęciu konfliktu zbrojnego, a ich poparcie dla Ukraińców utrzymuje się na dość wysokim poziomie mimo ciągłego zastraszania perspektywą wybuchu trzeciej wojny światowej.  W opracowaniu OSW „Niemcy wobec wojny. Rok zmian”, które jest szczegółowym zapisem rocznych zmagań państwa niemieckiego w celu przestawienia polityki na nowe tory, widać jak na dłoni, w jakich obszarach Niemcy odnotowują sukcesy, gdzie w ogóle podejmują działania, a gdzie ujawnia się ich rażący brak. Dominacja tekstów z zakresu energetyki świadczy o tym, że wicekanclerz z ramienia Zielonych Robert Habeck i jego ludzie wykonują tytaniczną pracę, a państwo niemieckie wydaje nieprawdopodobne pieniądze, by w krótkim czasie wyplątać się z zależności energetycznej od Rosji. W trybie awaryjnym buduje się lub wspiera budowę stacjonarnych terminali LNG i sprowadza pływające gazoporty. Specjalnie na potrzeby tych inwestycji zmienia się prawo budowlane i dostosowuje prawo zagospodarowania przestrzennego, a czołowi politycy niemieccy jeżdżą po całym świecie, zabiegając o podpisanie kontraktów na dostawy gazu do RFN. Również sam Scholz wiele uwagi poświęca konieczności drastycznego przyspieszenia transformacji energetycznej w kontekście wojny na Ukrainie. „Aby zaradzić potencjalnym niedoborom energii w Niemczech i całej Europie, mój rząd tymczasowo przywraca do sieci elektrownie węglowe i pozwala niemieckim elektrowniom jądrowym działać dłużej niż pierwotnie planowano” – pisał we wspomnianym artykule w „Foreign Affairs”. Dla wielu był to szok, bo Niemcy są głównym orędownikiem zielonej rewolucji w UE. „Odejście od paliw kopalnych zwiększy zapotrzebowanie na energię elektryczną i zielony wodór, a Niemcy przygotowują się do tego, znacznie przyspieszając przejście na odnawialne źródła energii, takie jak energia wiatrowa i słoneczna. Nasze cele są jasne: do 2030 roku co najmniej 80% energii elektrycznej zużywanej przez Niemców będzie pochodzić ze źródeł odnawialnych, a do 2045 roku Niemcy osiągną zerową emisję gazów cieplarnianych netto, czyli neutralność klimatyczną” – deklarował Scholz. Niemcy proponują więc to, czego chce Komisja Europejska, że jedyną receptą na braki i zawodność zielonej energii jest jej zwiększenie. Niemcy stworzyły też plany importu skroplonego gazu ziemnego z rynku globalnego poza Europą – który zastępuje rosyjskie paliwo i w ekspresowym tempie uruchomili pływające terminale LNG na swoim wybrzeżu. Wolniej natomiast postępuje zapowiadana zmiana podejścia do reformy Bundeswehry i jej doposażenia. W zakresie rozliczeń z Ostpolitik (jednego z filarów niemieckiej polityki zagranicznej), a zwłaszcza z polityką wobec Rosji, panuje chaos i dopiero ucierają się stanowiska. Jeszcze trudniejszy okazał się dylemat, jak poradzić sobie z bolesnym ograniczaniem zależności od Chin i z końcem, lub co najmniej kryzysem, globalizacji w jej dotychczasowym kształcie. Scholz napisał w „Foreign Affairs”, że podobnie jak jego poprzedniczka Merkel, chciałby za wszelką cenę utrzymać procesy globalizacyjne, w tym otwarty handel, który pozwoliłby dalej umacniać gospodarczą pozycję Niemiec nie tylko w UE, ale i na całym świecie. Rząd Scholza kontynuował dążenie do ściślejszej integracji UE, opartej tradycyjnie na osi Berlin-Paryż. „W zakresie polityki fiskalnej rząd i UE utworzyły fundusz odbudowy i zwiększenia odporności, który pomoże również sprostać obecnym wyzwaniom związanym z wysokimi cenami energii. Unia musi też zrezygnować z egoistycznej taktyki blokowania procesów decyzyjnych, eliminując możliwość zawetowania przez poszczególne kraje pewnych środków. W miarę jak UE rozszerza się i staje się aktorem geopolitycznym, szybkie podejmowanie decyzji będzie kluczem do sukcesu. Z tego powodu Niemcy proponują stopniowe rozszerzanie praktyki podejmowania decyzji większością głosów na obszary objęte obecnie zasadą jednomyślności, takie jak unijna polityka zagraniczna i fiskalna” – czytamy w artykule kanclerza Scholza, co jest niewątpliwym prztyczkiem wobec Polski pod rządami PiS. Wierzy on, że silna UE pod przewodnictwem Berlina, w której i polityka zagraniczna, i polityka fiskalna będą wspólne, utrzymają międzynarodowy ład „nie ulegając fatalistycznemu poglądowi, że świat jest skazany na ponowny podział na rywalizujące ze sobą bloki”, tym razem zdominowane przez USA i Chiny. Znamienne jest też to, że – zdaniem Scholza – Niemcy nadal ponoszą odpowiedzialność za światową walkę „z siłami faszyzmu, autorytaryzmu i imperializmu”. Kanclerz chce też rozszerzenia Unii Europejskiej o Ukrainę, Mołdawię, Gruzję i sześć krajów Bałkanów Zachodnich. Dodatkowy cel jest taki, by UE stała się największym rynkiem wewnętrznym na świecie i by wyznaczała „światowe standardy w zakresie handlu, wzrostu, zmiany klimatu i ochrony środowiska”, ściągała najlepszych naukowców do Europy i innowacyjne przedsiębiorstwa, aby zapewnić „niezrównany dobrobyt społeczny”. Niemiecki rząd chce też dalszego szerokiego otwierania granic dla migrantów, choć zarówno Berlin jak i inne zachodnie stolice mają coraz większe problemy z przybyszami. Niemcy liczą na wykwalifikowanych pracowników, których potrzebują unijne rynki pracy. W 2022 r. gospodarka Niemiec, pomimo niesprzyjających wiatrów, nieźle sobie radziła w nadrabianiu zaległości po pandemii koronawirusa. Największa gospodarka Europy zwolniła jednak tempo. W 2022 r. PKB wzrósł o 1,9% w porównaniu z rokiem poprzednim wg. danych Federalnego Urzędu Statystycznego. W 2021 r. wzrost wynosił jeszcze 2,6%. Wprawdzie wojna w Ukrainie oraz ekstremalny wzrost cen energii rozwiały nadzieje na silne ożywienie po dwóch latach naznaczonych restrykcjami pandemicznymi, jednak mimo wszystko niemiecka gospodarka odnotowała pokaźny wzrost. Na koniec 2022 r., według wstępnych szacunków, gospodarka uległa jednak stagnacji. Pomimo utraty siły nabywczej z powodu rekordowej inflacji rzędu 7,9% to właśnie konsumpcja prywatna pobudziła gospodarkę dzięki wyższym o 4,6% wydatkom. W pierwszych latach pandemii z powodu odwołanych wycieczek, wizyt w restauracjach lub koncertach wiele osób zaoszczędziło trochę pieniędzy, które zaczęli wydawać. Ponadto firmy zainwestowały o 2,5% więcej w wyposażenie (m.in. maszyny i pojazdy). Zmalały z kolei wydatki na budownictwo (o 1,6%) z powodu zwiększonych kosztów pożyczek i wąskich gardeł w zaopatrzeniu. Eksport wzrósł o 3,2%, a import o 6,7%. Dzięki temu wyniki gospodarcze poprawiły się w porównaniu z poziomem sprzed pandemii koronawirusa, czyli rokiem 2019. Perspektywy na 2023 r. nie są zatem tak ponure, jak na początku wojny w Ukrainie. Recesja, której się obawiano, będzie prawdopodobnie stosunkowo łagodna. Najnowsze prognozy gospodarcze przewidują spadek PKB w 2023 r. o mniej niż jeden procent. Ponieważ państwo zapewnia prywatnym gospodarstwom domowym i przedsiębiorstwom miliardowe ulgi za gwałtowny wzrost kosztów energii, niektóre instytuty spodziewają się nawet niewielkiego wzrostu gospodarczego. Wiele gospodarstw domowych nadal dysponuje oszczędnościami z czasów pandemii. Wysokie koszty energii i ogólnie wysoka inflacja hamowały w 1 kwartale 2023 r. konsumpcję. Zdaniem ekonomistów sytuacja powinna stopniowo ustępować od drugiej połowy 2023 r. Konsumpcja prywatna, która jest ważnym filarem krajowej gospodarki, będzie mogła wtedy wzrosnąć. Ponadto ekonomiści oczekują, że za granicą ponownie wzrośnie popyt na towary „made in Germany”. Optymizmem napawają prognozy dwóch najbardziej wpływowych instytutów niemieckich: kiloński IfW spodziewa się w 2023 r. wzrostu PKB rzędu 0,3% i jego przyspieszenia do 1,3% w 2014 r., z kolei monachijski Ifo prognozuje spadek o 0,1% (2023). Jednocześnie rządowe programy pomocowe spowodują w 2023 r. prawdopodobnie ponowny wzrost deficytu budżetowego. Wyniósł on 101,6 mld euro (2022), czyli ok. 2,6% PKB - znacznie mniej w latach pandemii (2020: 4,3%, 2021: 3,7%). Mimo to, po dwóch latach pandemii (w 2020 roku deficyt wyniósł 4,3 proc., a w 2021 – 3,7 proc.), Niemcom udało się dotrzymać europejskiego kryterium zadłużenia; według wstępnych obliczeń deficyt wyniósł w ubiegłym roku 2,6 proc. PKB. Niemcy są przykładem kraju prowadzącego idealną politykę fiskalną. W okresie dobrej koniunktury wypracowywały bowiem nadwyżki budżetowe, które pozwoliły bez większych problemów sfinansować wysokie deficyty w czasie pandemii. Europejski pakt stabilności i wzrostu pozwala państwom UE na deficyt budżetowy nie większy niż 3% i całkowite zadłużenie nie większe niż 60% nominalnego PKB. Ze względu na kosztowne programy pomocowe w związku z koronawirusem państwa UE zawiesiły te zasady. Pakt zacznie ponownie obowiązywać od 2024 r., Niemcy są już gotowe, gorzej będzie z innymi krajami, które pieniądz publiczny wykorzystują do przekupstw wyborczych.  Jeśli poważnie traktować deklaracje zmian zgłaszane przez kanclerza Scholza, to – nawet wziąwszy pod uwagę, że część z nich nadal zachodzi pod presją zewnętrzną i wewnętrzną – nieuchronnie nasuwa się konstatacja, że to nie tyle zwrot w niemieckiej polityce, ile prawdziwa rewolucja w jej encyklopedycznym znaczeniu. Proces ten oczywiście dopiero się rozpoczął, ale – ze względu na zakres i wagę przemian – pojęcie transformacji nie jest dlań wystarczające. Niemcy wzięły zamach i chcą wykonać zwrot o 180 stopni, wprowadzając reformy w tylu obszarach i rewidując całkowicie tyle dotychczasowych założeń, że bacznie należy obserwować, czy w tym zamachu zdołają się zatrzymać i nie wykonają pełnego obrotu, po którym wrócą na miejsce, z którego ruszyli. Ostrożność ta podyktowana jest faktem, że wiele z tych rewolucyjnych zmian wiąże się nieodłącznie również ze zmianami tożsamościowymi, a te, jak wiadomo, trwają najdłużej i są najboleśniejsze. Jednym z utrwalonych poglądów, w tym przypadku o fundamentalnym znaczeniu, jest przekonanie nie tylko klasy politycznej w Niemczech i szeroko pojętego biznesu, lecz także znacznej części społeczeństwa o doskonałości „niemieckiego modelu” w każdym jego aspekcie. Od rozliczeń z historią, przez podejście do kwestii ochrony praw człowieka, integracji społecznej, umiejętności balansowania między Wschodem a Zachodem (najchętniej w roli mediatora zarządzającego procesem), po stworzenie i wykorzystywanie swojej siły ekonomicznej i normatywnej w UE – na wszystkich tych polach Niemcy uważali się za wzór do naśladowania i często byli też tak postrzegani. Społeczeństwo niemieckie od lat żyło w przeświadczeniu, że model działania ich państwa oraz uprawiania przez nich polityki i biznesu wymaga jedynie drobnych korekt. Nagle okazało się, że to życie na kredyt, i to często spłacany przez innych. Zanim większość Niemców zaakceptuje potrzebę głębokiej zmiany, może pojawić się pokusa gry na przeczekanie. Zwodzić ich będzie obietnica pozornego spokoju i stabilizacji w burzliwych czasach wojny. Wabić ich będzie powrót do sprawdzonych metod, np. niezawodnej „polityki książeczki czekowej”, z której środki będą potrzebne przy odbudowie Ukrainy i do przykrycia strat spowodowanych utratą wiarygodności. Niemcy szybko otrząsnęli się z szoku spowodowanego inwazją Rosji na Ukrainę. Nazwali już procesy, które mają pomóc im zrewidować dotychczasowy, rzekomo doskonały model uprawiania polityki i biznesu. Na razie reformy wprowadzają tam, gdzie wymusiły to okoliczności i gdzie zdefiniowali potrzebę wywrócenia założeń dotychczasowej polityki. Jeśli zbudują konsensus polityczny i społeczny, by przeprowadzić wszystkie zamierzenia, to RFN czeka rewolucja. Taki przewrót byłby jednak bolesny, więc pokusa, by wrócić na utarte ścieżki, będzie duża. Jestem jednak dobrej myśli, znając ten kraj dosyć dobrze, że w trudnej sytuacji Niemcy będą w stanie, dzięki swojej wrodzonej pragmatyczności i dalekiej od awanturnictwa racjonalności swoich polityków głęboko zakorzenionej w ciągu ostatnich 80 lat, stanąć na wysokości zadania i imperatywy dokonania kolejnej Wende po agresji Putina na Ukrainie. Jest ona po prostu niezbędna nie tylko dla nich samych, ale też dla Polski i Europy. Trzymajmy zatem za nich kciuki. 


82 wyświetlenia1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Ukraina

Rosja

O mnie

Ekonomista, finansista, podróżnik.
Pasjonat wina i klusek łyżką kładzionych.

Kontakt
IMG_4987.JPG
Home: Info

Subscribe Form

Home: Subskrybuj

Kontakt

Dziękujemy za przesłanie!

Home: Kontakt
bottom of page