top of page

The Traveling Economist

Podróże okiem ekonomisty

05627c8f-b097-4592-8be1-e638b8d4b90d_edited_edited.jpg
Home: Witaj
Home: Blog2

Grecja

Zaktualizowano: 4 mar 2023

Grecja jest kolebką cywilizacji nie tylko europejskiej, ale także cywilizacji innych kontynentów świata. Jej historia jest tak bogata, że nie sposób jej nawet w dużym skrócie przedstawić w krótkim tekście. Dla świata największy wpływ Greków był związany z rozprzestrzenianiem się demokracji, bo przecież została ona wymyślona właśnie na Peloponezie. Pierwsze państwa - miasta były wprawdzie początkowo rządzone przez królów i arystokrację, ale później przez samych obywateli, co było początkiem rządów ludu, czyli demokracji. Demokracja ateńska rozwinęła się w pełni w V w. p.n.e. Losowanie urzędów i wynagradzanie obywateli za sprawowanie funkcji publicznych umożliwiało bezpośredni udział w rządach nawet najuboższym. Dwoma najpotężniejszymi z tych państw - miast były Sparta i Ateny, rywalizującymi ze sobą ponad 5 wieków. Później jednak greckie miasta musiały walczyć z licznymi najeźdźcami. Wprawdzie Persów udało się jeszcze odeprzeć (w bitwach pod Maratonem i Salaminą), ale z Macedonią poszło już dużo gorzej, ostatecznie po bitwie pod Cheroneą (338 r. p.n.e.) Imperium Macedońskie pod wodzą Aleksandra Macedońskiego podporządkowało sobie greckie miasta. Wprawdzie rozwój kultury helleńskiej został przyhamowany, to jednak Macedończycy w zadziwiający sposób jej nie likwidowali, tylko ją przyswajali, również na innych podpitych terenach (Persja, Egipt). Kilkaset lat później kultura i język grecki zdominowały wschodnią część Imperium Rzymskiego, ze stolicą w Bizancjum, które w średniowieczu stało się nowym centrum kultury greckiej. Sama Grecja natomiast była nękana najazdami Franków, Słowian i Wenecjan, aż w końcu uległa Turkom (1453), którzy na 4 wieki ją zdominowali. W XIX w. Grecy podjęli długą i krwawą walkę o wyzwolenie narodowe. Turcy dopuszczali się okrutnych rzezi na Grekach, jedną z nich sugestywnie pokazał Eugène Delacroix w swoim słynnym obrazie „Masakra na Chios” wystawionym w Luwrze. Dzieło to na tyle poruszyło europejską opinię publiczną, że zaczęła się ona domagać od swych rządów interwencji, nawet militarnej, po stronie Greków. Kilka lat później Delacroix namalował jeszcze jeden obraz „Grecja powstająca z ruin Messolongion”, który upamiętniał zdobycie i masakrę ludności miasta Missolungi, na murach którego Turcy zatknęli 3 tys. odciętych głów mężczyzn, kobiet i dzieci, co ponownie wstrząsnęło opinią publiczną Zachodu. W końcu w 1830 r. Grecy dopięli swego i ogłosili pełną niepodległość, a kilka lat później stolicą kraju stały się Ateny.

Pierwsze dekady niepodległości nie były okresem przesadnej stabilności młodego królestwa, które najpierw było monarchią absolutną, a następnie konstytucyjną, ale generalnie miała światłych monarchów. Końcówka XIX w. to okres rozwoju gospodarczego, budowy infrastruktury drogowej i kolejowej, ale także floty handlowej. To wtedy stała się ona jedną z najsilniejszych na świecie, czemu sprzyjało otwarcie Kanału Korynckiego (1892). Każdy fan sportu pamięta też, że ponownie w Atenach w 1896 r. odbyły się pierwsze nowożytne Igrzyska Olimpijskie. Ponieważ Grecy zawsze słynęli z tego, że byli pionierami światowymi w wielu dziedzinach, to warto też pamiętać, że to właśnie w Grecji miała miejsce pierwsza w historii interwencja wspólnoty międzynarodowej, by zapewnić na Krecie rozejm i przywrócenie jej autonomii oraz wyrwanie wyspy ze sfery wpływów Turcji. Było to jednak pyrrusowe zwycięstwo, okupione olbrzymimi kontrybucjami pieniężnymi płaconymi w gotówce Turkom. Grecja musiała na ten cel zaciągnąć pożyczki zagraniczne, wprowadzić wysokie podatki i zmonopolizować dużą cześć gospodarki, co zahamowało rozwój gospodarczy, doprowadziło do wysokiej inflacji i spowodowało odsunięcie popularnego dotychczas króla od aktywności politycznej.  

Sytuacja społeczna stawała się jednak coraz trudniejsza, co spowodowało na początku XX w. pokojowy bunt w armii. W 1910 r. wojskowi umieścili na czele rządu Wenizelosa (pełnił on funkcję premiera przez wiele lat aż 8-krotnie!, co jest chyba rekordem europejskim w warunkach demokracji parlamentarnej), który w ciągu kilku lat zreformował gospodarkę, armię, publiczną oświatę oraz służby cywilne. Wenizelos stworzył antyturecką koalicję z Bułgarią, Serbią i Czarnogórą, która pokonała Turcję (1912) i wyparła ją praktycznie z całego europejskiego terytorium. Grecja była największym beneficjentem wojny bałkańskiej, zyskała wiele terytoriów na północy, wschodzie i zachodzie z Salonikami. Po roku w wojnie wywołanej przez Bułgarię, Grecja jeszcze powiększyła swoje tereny o południową część Macedonii z portem Kavala oraz ostatecznie przejęła kontrolę nad Kretą i większością wysp na Morzu Egejskim. Kolejne zyski terytorialne Grecja uzyskała w 1920 r., kiedy Wenizelos doprowadził do kolejnej zwycięskiej wojny z Turcją. Grecja odzyskała prawie całą Trację, bez Konstantynopola. Dobra karta Wenizelosa odwróciła się po następnej wojnie z Turkami, kiedy chciał on zdobyć Azję Mniejszą. Armia grecka została rozgromiona, a Grecja ostatecznie utraciła wschodnią Trację i prawa do wszystkich terenów Azji Mniejszej. Zachowała jedynie tereny zachodniej Tracji. W ten sposób wytyczona została ostatecznie granica Grecji z Turcją, która obowiązuje do dziś, mimo, że Turcja nadal kwestionuje przebieg części morskiej granicy.

Grecja stała się demokracją parlamentarną w 1924 r., ale monarchia została ponownie przywrócona w 1935 r. na skutek tragicznej sytuacji gospodarczej spowodowanej nie tylko wojnami z Turcją, ale przede wszystkim Wielkim Kryzysem przełomu lat 20- i 30-tych XX w. Po wyborach w 1936 r. (zanosiło się na wejście komunistów do rządu) król zainspirował wojskowy zamach stanu, którego szef gen. Metaxas zlikwidował parlament i wprowadził dyktaturę. Zakazał działalności partiom politycznym i związkom zawodowym, wprowadził bezwzględną cenzurę, obejmującą nawet dzieła antycznych klasyków greckich oraz krwawo rozprawiał się z każdą próbą strajków. Metaxas maltretował też mniejszości etniczne, co w tamtej epoce nie było niczym niezwykłym. Grecja stała się zatem totalitarną dyktaturą. Metaxas był niewątpliwym faszystą, niemniej jego represje wobec przeciwników politycznych nie miały charakteru tak zbrodniczego, jak w innych krajach faszystowskich (zwłaszcza w Niemczech). Ale grecki dyktator był przede wszystkim pragmatykiem, dlatego też łaskawie zwalniał więźniów politycznych i darował wyroki, jak tylko więźniowie podpiszą zobowiązanie lojalności i potępią działalność wywrotową lub komunistyczną. Poza tym spodziewał się włoskiej agresji na Grecję, dlatego też po cichu przygotowywał kraj do obrony i nie mógł antagonizować swoich obywateli w sposób nieodwracalny. Zresztą po włoskiej agresji na Grecję, zwolnieni zostali i skierowani do armii wszyscy więźniowie, w tym komuniści.  

W polityce społecznej i gospodarczej Metaxas miał spore sukcesy. Wprowadził obowiązkowe ubezpieczenia zdrowotne pracowników najemnych, zatrudnionych na stałą umowę o pracę. To wówczas powstała IKA, czyli grecki ZUS, który funkcjonuje do dzisiaj. IKA budowała szpitale i otwierała przychodnie. Choć lata dyktatury 1936-1940 były okresem łamania praw obywatelskich, to były też okresem sukcesów gospodarczych. Wykorzystując zaangażowanie przesiedleńców, szybko wzrastała produkcja przemysłowa i rolna. Modernizowana była też armia, co okazało się decydujące w skutecznym odparciu agresji Włoch.

Mussolini zaatakował Grecję w październiku 1940 r. Atak poprzedziła presja dyplomatyczna na rząd grecki, który jednak zdecydowanie odmawiał podporządkowaniu się żądaniom Włoch (ultimatum dla Metaxasa demilitaryzacji Grecji i zgody na przemarsz wojsk). Postawa Metaxasa, który nieugięcie odpowiadał Grekom stanowczym „nie” przysporzyła mu sporo sympatii wśród Greków. Naprzeciwko 85 tys. armii Mussoliniego stanęło ok. 30 tys. greckich żołnierzy, mających do dyspozycji kilkukrotnie mniej czołgów i samolotów. Już po miesiącu walk Grecy przystąpili do kontrofensywy zmuszając armię Mussoliniego do wycofania. Nieudolna ofensywa włoska i przegrana w starciu z niewielką armią grecką były przyczyną międzynarodowej kompromitacji Mussoliniego. Mimo iż początkowo planował on samodzielną operację, musiał prosić o pomoc Hitlera, by ratować resztki godności. Dodatkowo sytuacja komplikowała się także w Afryce Płn., gdzie w grudniu 1940 r. Brytyjczycy wprowadzili skuteczną ofensywę, spychając Włochów do rozpaczliwej obrony w Libii. W konsekwencji na oba fronty przybyły posiłki niemieckie, które szybko przejęły inicjatywę, ale osłabiły przygotowania do napaści na Związek Sowiecki i najprawdopodobniej zdecydowały o porażce Hitlera na froncie wschodnim i w całej II Wojnie Światowej.

Po agresji Hitlera Grecja została podzielona na 3 strefy okupacyjne: niemiecką, włoską i włączoną do Bułgarii strefę bułgarską. Niemcy narzucili obowiązek dostarczania żywności do Rzeszy, co doprowadziło do śmierci głodowej 300 tys. Greków. Jak w większości krajów okupowanych przez Hitlera w Europie (prócz Polski) w strefach włoskiej i niemieckiej działał grecki rząd kolaboracyjny, ale nie był on w stanie zapewnić dostaw żywności. W efekcie powszechnej nędzy i głodu oraz hiperinflacji pojawiła się powszechna partyzantka z dużym wpływem komunistów (EAM i ELAS). Jedną z najsłynniejszym postaci greckiego ruchu oporu i bohaterem narodowym tego kraju był Polak Jerzy Iwanow-Szajnowicz, którego postać ekranową odegrał Karol Strasburger w znanym filmie Agent nr. 1 (1971).

Po wyparciu Niemców, w Grecji wylądowały wojska brytyjskie wraz z królewskimi oddziałami armii greckiej. Powstał wtedy prawicowy rząd z premierem Papandreu na podstawie tajnych porozumień podpisanych na Kremlu między Churchillem a Stalinem. Komuniści nie byli tego świadomi, dlatego w grudniu 1944 r. zorganizowali masowe demonstracje antyrządowe, krwawo stłumione przez policję (na placu Syntagma zginęło wówczas ponad 200 osób). W 1946 r. przywrócona została monarchia, ale wkrótce wybuchła wojna domowa, ponieważ komuniści nie chcieli zaakceptować nowego ładu demokratycznego Grecji. Wojna trwała do 1949 r., po jej zakończeniu partia komunistyczna została zdelegalizowana, a wielu jej działaczy udało się na emigrację do krajów bloku wschodniego, w tym ok. 12,5-14 tys. znalazło się w Polsce. Wojna domowa była niezwykle brutalna, po obu stronach zginęło ponad 70 tys. osób. Komunistyczna Polska wspierała greckich rebeliantów, dostarczając materiałów opatrunkowych oraz organizując transport broni drogą morską, przekazywanej Grekom przez Komintern. Dla ciężko rannych komunistycznych partyzantów zorganizowany został tajny szpital wojskowy w Dziwnowie na Wolinie, Polacy zaopiekowali się też ponad 3 tys. małymi sierotami. Rząd tworzył też dla swoich przeciwników obozy koncentracyjne, otwarte one zostały ponownie w latach 1967-1974 w czasie dyktatury pułkowników.  

W latach powojennych hegemonem greckiej polityki była prawica. W 1952 r. premierem został były wojskowy i marszałek - Papagos. W tym samym roku Grecja przystąpiła do NATO, a Papagos nawiązał bardzo dobre stosunki z wrogą, do niedawna, komunistyczną Jugosławią. Osiągnął on umiarkowany sukces ekonomiczny, denominując o 50%, a następnie stabilizując i doprowadzając do zewnętrznej wymienialności grecką walutę narodową - drachmę. Nie zdołał jednak uchronić Greków mieszkających w Turcji przed prześladowaniami. W 1955 r. turecki tłum dokonał krwawego pogromu ludności greckiej w Stambule. Przy bierności policji zginęło 15 Greków, zniszczono większość greckich cerkwi, w tym wiele starożytnych ikon, obrabowano kilka tysięcy domów i sklepów należących do Greków. Po tym pogromie większość Greków opuściła Stambuł, a relacje grecko-tureckie znacznie się pogorszyły, co trwa do dziś. W ramach protestu Grecy postanowili wówczas wymazać ze swojego słownika wszystkie wyrazy, które kojarzyły się z Turcją, stąd też dzisiaj pijemy w Grecji kawę po grecku, choć niczym nie różni się ona od znanej powszechnie kawy po turecku. Kilka tygodni po tych tragicznych wydarzeniach Papagos zmarł, a jego następcą został Konstantinos Karamanlis, późniejszy prezydent Grecji.  

W 1961 r. Grecja stała się członkiem stowarzyszonym EWG. Lata 50- i 60-te XX w. były okresem szybkiego wzrostu gospodarczego, przede wszystkim dzięki pomocy amerykańskiej w ramach planu Marshalla. Sytuacja nie była jednak wolna od napięć. Duże bezrobocie spowodowało masową emigrację Greków do krajów europejskich, USA i Australii. Jednocześnie udostępnienie greckiego terytorium dla amerykańskich baz wojskowych budziło sprzeciw mieszkańców. Powstał też problem na Cyprze, który był jedynym zamieszkałym przez ludność grecką terytorium, wciąż znajdującym się poza terytorium państwa, gdyż był współdzielony przez Greków i Turków. Dopóki Grecja znajdowała się w sferze wpływów Imperium Brytyjskiego, cypryjskich Greków pozostawiono samych sobie, od Amerykanów jednak oczekiwano równie zdecydowanego wsparcia dążeń zjednoczeniowych, co i działań antykomunistycznych. Kampania obywatelskiego nieposłuszeństwa oraz przemocy politycznej, którą toczyli Cypryjczycy, spotkała się z niewspółmierną i inspirowaną przez Londyn reakcją. Po wspomnianych pogromach w Stambule Ateny, które oczekiwały zdecydowanej reakcji Waszyngtonu, bardzo się rozczarowały, USA nie chciały bowiem angażować się w spory między dwoma członkami NATO. Prawdopodobnie z tej przyczyny doszło do wzrostu nastrojów lewicowych i antyamerykańskich. Sprawę pogorszyła też, skądinąd racjonalna, decyzja premiera Karamanlisa, który podporządkował się decyzji Zachodu i wycofał poparcie dla tendencji zjednoczeniowych na Cyprze. 

Partie opozycyjne podjęły decyzję o wykorzystaniu tej okazji i sprzymierzyły się celem obalenia rządu Karamanlisa. Przeliczono się jednak z oceną nastrojów i pomimo pewnego sukcesu w wyborach w 1961 r., nie zagrożono pozycji premiera. Opozycja nie uznała wyniku wyborów i zarzuciła rządowi wykorzystanie wojska do fałszerstw wyborczych i realizacji opracowanego przez NATO planu „Perykles”, którego istnienia zresztą nigdy nie dowiedziono. Lewicowa opozycja ponownie zwarła szeregi, swym liderem wybierając znakomitego mówcę Gieorgiosa Papandreu. Wykorzystał on chwilowe osłabienie pozycji Karamanlisa, który skonfliktował się z dworem królewskim i osiągnął nad dotychczasowym premierem niewielką przewagę w wyborach w 1963 r. Pomógł mu w tym również nastrój niepewności, spowodowany zabójstwem opozycyjnego posła Lambrakisa przez członków skrajnie prawicowego podziemia. Karamanlis rozgoryczony całą sytuacją, zwłaszcza wzrastającą wrogością rodziny królewskiej, zdecydował się na wycofanie z polityki i dobrowolne wygnanie do Francji. 

Nowym premierem został Papandreu, jego rząd znalazł się jednak w permanentnym kryzysie.

Na wokandę wróciła sprawa Cypru, gdzie na nowo rozgorzały walki między Grekami a Turkami, tym razem jednak USA brutalnie przywołały Ateny do porządku. Unia Centrum, czyli opozycyjna koalicja stworzona z wielu skłóconych ze sobą partii, utraciła jedyny czynnik spajający wraz z upadkiem rządu Karamanlisa, pogrążyła się więc w wewnętrznych sporach. Papandreu, wytrawny polityk, ale zarazem zawodowy opozycjonista, nie miał pomysłu na przewalczenie tych trudności. Ostatnim gwoździem do trumny była próba przejęcie przez premiera teki ministra obrony, zablokowana przez króla Konstantyna II. Zdeterminowany Papandreu podał się do dymisji, monarcha jednak przejrzał jego zagrywkę i odpowiedział serią posunięć dyplomatycznych, obliczonych na skłócenie Unii Centrum i zakończonych sukcesem. W 1965 r. król zdymisjonował Papandreu. Wywołało to kryzys konstytucyjny i zarazem zdestabilizowało scenę polityczną: w przeciągu kolejnych dwóch lat Grecja miała pięciu premierów. W końcu doszło do pewnego porozumienia pomiędzy królem i Papandreu, zaś misję przeprowadzenia wyborów powierzono tymczasowemu szefowi rządu Kanelopulosowi. Nim jednak wywiązał się on z tego zadania, 21.04.1967 r. wojsko przeprowadziło pucz. 

Co symptomatyczne, przebiegł on bezkrwawo, puczyści nie napotkali bowiem żadnego oporu. Dwa lata permanentnego kryzysu, rozdrobnienie polityczne oraz ogólny chaos administracyjny w połączeniu ze zmęczeniem społeczeństwa doprowadziły do sytuacji, w której nikt nie poczuwał się do powstrzymania wojskowych. Władzę przejęło trzech oficerów: pułkownicy Papadopoulos i Makarezos oraz generał brygady Patakos. „Pułkownicy”, jak zaczęto ich niebawem nazywać, mieli kilka powodów do przeprowadzenia puczu. Pierwszym, czysto propagandowym, było odsunięcie zagrożenia komunistycznego, jednak mimo obecności wspieranych przez Moskwę organizacji trudno je uznać za choć w ogólnych zarysach zasadne. Drugim była obawa przed powrotem do władzy Unii Centrum, po której spodziewano się przeprowadzenia czystki wśród wyższych oficerów, czego zapowiedzią miała być próba przejęcia ministerstwa obrony przez Papandreu. Trzecim wreszcie było głębokie i powszechne rozczarowanie postawą polityków, którzy doprowadzili do najpoważniejszego w powojennej historii Grecji kryzysu. Rychło po zdobyciu władzy rozpoczęły się prześladowania osób o lewicowych poglądach – obojętnie, komunistów czy nie. Po kilku miesiącach ich trwania król zdecydował się przeprowadzić kontr-pucz, zakończył się on jednak całkowitą klęską z powodu partackiego przygotowania. Konstantyn II musiał uciec za granicę. Sytuacja zaczęła być nieco kuriozalna. Z jednej strony nikt nie miał złudzeń co do dyktatorskiego charakteru junty i łamaniu przez nią praw człowieka. Z drugiej żadne państwo NATO, którego Grecja była członkiem, nie zamierzało interweniować w tej sprawie inaczej, niż przez wyrażanie zaniepokojenia. Tym bardziej, że tocząca się równolegle wojna sześciodniowa na Bliskim Wschodzie doprowadziła do gwałtownej destabilizacji regionu, i kraj niepodatny na te zachwiania, nawet dyktatorski, był niesłychanie Zachodowi potrzebny. Z trzeciej wreszcie strony, „pułkownicy” z Papadopoulosem na czele powołali rząd bezpartyjnych fachowców, który w połączeniu z polityką zaciągania kredytów oraz przyciągania inwestycji zagranicznych doprowadził do znacznej poprawy sytuacji gospodarczej i ogólnej poprawy warunków życiowych w Grecji. Trudno zaś zagrzewać do walki z dyktaturą, dzięki której żyje się lepiej. 

Trzeba było na to czekać do 1973 r., gdy sytuacja gospodarcza pogorszyła się w wyniku światowego kryzysu, powodując wzrost nastrojów antyrządowych. W marcu Wydział Prawa Uniwersytetu Ateńskiego rozpoczął strajk okupacyjny, w maju zbuntował się też niszczyciel „Welos”. Bunt został stłumiony, zaś płk. Papadopoulos wykorzystał okazję do ogłoszenia detronizacji króla i rozpisania referendum, w którym wystartował jako jedyny kandydat na prezydenta. Rzecz jasna – wygrał. Zarówno strajk jak i bunt marynarzy pobudził społeczeństwo. W listopadzie 1973 r. rozpoczął się strajk okupacyjny Politechniki Ateńskiej. Lewicowo nastawieni studenci żądali ustąpienia junty oraz porównywali USA do hitlerowskich Niemiec. Papadopoulos czuł, że traci kontrolę nad sytuacją i zareagował z pozycji siły. Wojsko przy użyciu pojazdów pancernych złamało strajk, padły ofiary śmiertelne, około tysiąc osób zostało rannych. Oburzyło to społeczeństwo, jednak cios wymierzony w juntę nadszedł z zupełnie nieoczekiwanej strony. Wyprowadził go gen. Joanidis, dowódca akcji pacyfikacyjnej na politechnice. Uznał on, że winę ponosi kurs polityczny Papadoulosa, który zbytnio się „zliberalizował” i przeprowadził kolejny pucz, obalając dotychczasowy rząd i tworząc własny. Zgodnie z hasłem „powrotu do ideałów rewolucji 1967 r.” gen. Joanidis powrócił do praktyk, z których płk. Papadopoulos zaczął się wycofywać. Wróciła cenzura i indeks ksiąg zakazanych, jak również przepisy dotyczące dozwolonego ubioru oraz mordy na aresztowanych opozycjonistach. Nowa junta wiedziała, że w ten sposób nie uda się uzyskać poparcia, rozpoczęła więc poszukiwania metody szybkiego zdobycia legitymacji dla swoich rządów. Znaleziono ją na Cyprze. 

15 lipca 1974 r. Ateny dokonały na wyspie zamachu stanu rękoma Narodowej Organizacji Cypryjskich Bojowników. Zakończył się on obaleniem dotychczasowych władz w osobie arcybiskupa Makariosa III, choć walki na wyspie nadal trwały. Gen. Joanidis nie zdążył jednak ogłosić sukcesu i przywrócenia Cypru Grecji, bowiem już 20 lipca wojska tureckie przeprowadziły operację „Atilla” i dzięki serii desantów morskich zdobyły Cypr, zapoczątkowując jego trwającą po dziś dzień okupację i funkcjonowanie nieuznawanej międzynarodowo Tureckiej Republiki Cypru Północnego. Klęska próby odzyskania Cypru i wynikające z niej zaognienie stosunków ze Stambułem oznaczały koniec Joanidisa. Siły zbrojne całkowicie wycofały swoje poparcie dla puczystów. Prezydent Fedon Gizikis, zresztą jeden z generałów odpowiedzialnych za pacyfikację Politechniki Ateńskiej, w porozumieniu z pozostającymi na terenie Grecji politykami oraz korpusem oficerskim wystosował do przebywającego we Francji Karamanlisa wezwanie do powrotu do kraju, demontażu dyktatury i przywrócenia demokracji.

Były premier zgodził się i w lipcu 1974 r. został zaprzysiężony, na powrót obejmując swoją funkcję i kończąc zarazem „juntę czarnych pułkowników”. Po umocnieniu się na stanowisku, Karamanlis przystąpił do rozprawy z członkami junty, których aresztowano w 1975 r. Część z nich skazano na karę śmierci, którą jednak niemal od razu zamieniono na kary dożywotniego więzienia. Jedynie naczelny dowódca Greckich Sił Zbrojnych, gen. Angelis, popełnił samobójstwo w swojej celi. Skutkiem działań junty była okupacja Cypru oraz trwały podział wyspy. Przeprowadzone w 2002 r. badania opinii publicznej wykazały, że 54,7% respondentów uważa reżim za szkodliwy, jednak 20,7% ocenia go dobrze zaś 19,8% nie ma w tej kwestii zdania. W  2013 r. już 30% badanych dobrze wspominało juntę. Zdaje się więc, że czas zamazuje wspomnienia o brutalności reżimu, a pamięć o dobrych dniach gospodarki pozostaje żywa.  

Dla mnie okres dyktatury greckiej w niezwykle subtelny i oryginalny sposób pokazał w swoich pierwszych filmach zrealizowanych na początku lat 70-tych jeden z najbardziej oryginalnych twórców w dziejach kina - Theo Angelopoulos. Jego filmy stanowiły wyzwanie rzucone greckim reżimom. Przypominały historiozoficzną anatomię władzy, wpisaną w kontekst własnej ojczyzny, ale aktualną i wzorcową dla wszelkich tyranii i autorytarnych rządów. W tych filmach Angelopoulos zawsze stawał po stronie cywilów, uciemiężonych, zmuszonych albo do poniżającej kolaboracji, albo heroicznej ochrony własnych wartości. Później ukazywał bohaterów zrezygnowanych, przegranych, pokutujących za dawne czyny i decyzje, cierpiących samotność i bezdomność. Angelopoulos zawsze posługiwał się mitami, naznaczał swoich bohaterów dylematami Elektry czy Odyseusza, ukazując niezmienność ogólnoludzkich procesów i bezradność człowieka wobec nieokiełzanych sił i losu. Ta refleksja prowadziła go do kina bardziej uniwersalnego, łatwiej odczytywanego przez obcokrajowców, stanowiącego jeden z najpiękniejszych we współczesnym filmie przejawów szlachetnego humanizmu. Bardzo zachęcam do obejrzenia mało znanych, dzisiaj trochę już zapomnianych, dla mnie prawdziwych arcydzieł kina jak „Rekonstrukcja”, „Pamiętny rok 36”, „Większość i jeden dzień”, „Pszczelarz”, „Pejzaż we mgle” czy „Spojrzenie Odyseusza”. Angelopoulos to jeden z najbardziej wpływowych twórców subtelnego kina autorskiego. W jego ramach stał się patronem filmowej melancholii i minimalizmu o ogromnym bogactwie znaczeń.  

W 1981 r. Grecja została przyjęta do EWG, w tym samym roku władzę przejęli socjaliści PASOK Andreasa Papandreu (syna Georgiosa). Z krótką przerwą na rzecz rządów prawicy (1990-1993) socjaliści rządzili Grecją do 2004 r. Zaraz na początku swojego urzędowania Papandreu zaczął budować państwo opiekuńcze, finansowane z unijnych pieniędzy – trzynaste i czternaste pensje, podwyżki płacy minimalnej i zasiłków dla bezrobotnych, wzrost wynagrodzeń w sferze budżetowej. Zatrudnienie w sektorze publicznym w latach 1976–1996 wzrosło z 283 do 487 tys. (przy 3,9 mln zatrudnionych). W budżetówce chcieli pracować wszyscy, bo w szczycie hossy płace były dwa razy wyższe niż w sektorze prywatnym! I nie zależały od wydajności pracy. To się po prostu nie mogło dobrze skończyć. Ta sama zasada braku związku płacy z jej efektami obowiązuje także w sektorze publicznym w Polsce, w szczególności została ona zakorzeniona po 2015 r. Zachłanne państwo podwyższało podatki, a Grecy unikali ich płacenia. Stąd deficyt finansów publicznych na poziomie 6–10% PKB, który skutkował wzrostem długu publicznego w ciągu 12 lat od wejścia do Unii z 22% do 98% PKB w 1993 r. Królami życia Grecy zostali po wejściu do strefy euro – inwestorzy traktowali ich kraj jako państwo równie wiarygodne jak Niemcy i równie tanio jak Niemcom pożyczali pieniądze. W 2009 r. dochód na głowę mieszkańca sięgnął w Grecji 94% średniej w UE, choć dwie dekady wcześniej wynosił 65%. Benchmarkowanie z takimi krajami jak Niemcy w takiej konkurencji jak PKB per capita, co namiętnie czynią rządzący Polską po 2015 r. nie jest zatem miarodajne i nie odzwierciedla bynajmniej realnej siły gospodarki. Za życie ponad stan Grecy zapłacili kryzysem, który pod względem zamożności – w porównaniu z Niemcami czy Francją – zepchnął ich do poziomu sprzed 50 lat. Na greckiej ścieżce nie warto zrobić nawet pierwszego kroku, bo trudno się zatrzymać, a efekt końcowy jest znany. Jesienią 2009 r. na światło dzienne zaczął wychodzić prawdziwy stan greckiej gospodarki. Okazało się, że wszystkie rządy od lat fałszowały statystyki przekazywane do KE i EBC, co było absolutnie kompromitującą polityką dla całej greckiej klasy politycznej. Zła kondycja gospodarki w połączeniu z totalną utratą zaufania przez inwestorów i rynki finansowe, którzy po prostu nie mogli inaczej zareagować na tak skandaliczne praktyki, spowodowały głęboki kryzys finansowy, bez precedensu w historii Unii Europejskiej. Grecji zajęło aż 10 lat by powoli po tej katastrofie zacząć wracać do normalności.  

Grecki domek z kart runął ostatecznie w 2010 r., kiedy pod wpływem światowego kryzysu finansowego inwestorzy zaczęli uważniej analizować, komu pożyczali pieniądze. Gdyby nie 340 mld. euro pomocy (równowartość 140% PKB), które Grecy otrzymali od słynnej Trójki (UE, MFW i EBC) i prywatnych inwestorów, kraj byłby niewypłacalny. Warunki tej pomocy były jednak bardzo trudne i bolesne dla obywateli, gdyż inne nie mogły być: obejmowały obcięcie płac w budżetówce, obniżki emerytur (były obniżane ponad 10 razy) i redukcję zatrudnienia w sektorze publicznym aż o 30%. Mimo to Grecja przez wiele lat nie była w stanie odzyskać wiarygodności w oczach inwestorów. Po raz pierwszy o trudnej sytuacji finansowej kraju wspomniał premier Karamanlis w 2009 r. ogłaszając przedterminowe wybory. Nie sposób stwierdzić, czy Karamanlis pod słowem "trudny" rzeczywiście rozumiał to, co naprawdę Greków czekało. Sytuacja w tamtym momencie okazała się bowiem tylko prologiem. W kolejnych miesiącach informacje o stanie greckiej gospodarki były coraz bardziej niepokojące, a wszelkie rządowe prognozy ekonomiczne zdecydowanie zbyt optymistyczne. Kraj wpadł w recesję, która na społeczeństwie odcisnęła olbrzymie piętno. W szczytowym okresie bezrobocie przekroczyło szokujący poziom 27%. Przez cały kraj przetaczały się burzliwe protesty, a na popularności zyskiwały skrajne ugrupowania, w tym skrajnie nacjonalistyczny Złoty Świt. W wyborach w latach 2012-15 uzyskiwał ok. 7% wynik, mimo że niektórzy jego bardziej krewcy członkowie oskarżani byli nawet o morderstwa polityczne, jak niejaki Rupiakas, oskarżony o zamordowanie w 2013 r. walczącego z rasizmem rapera Fyssasa. W przypadku kilkudziesięciu innych członków Złotego Świtu miały miejsce ponadto liczne procesy w sprawie przynależności do zorganizowanej grupy przestępczej.  

Na scenie politycznej coraz większą rolę odgrywać zaczął wówczas szef skrajnie lewicowej Syrizy - najmniejszego ugrupowania w greckim parlamencie (4,6% poparcia w wyborach w 2009 r.) - Alexis Cipras. Ten populista zaczął przechodzić przyspieszony kurs ekonomii i polityki gospodarczej, zwłaszcza w kontekście sytuacji kryzysowych, a w takiej znajdowała się Grecja. Doradcy podpowiedzieli Ciprasowi kontakt z bardzo elokwentnym ekonomistą - Yanisem Warufakisem, który powołując się na noblistę Paula Krugmanem, głosił pogląd, że Grecja miałaby się lepiej, gdyby opuściła strefę euro. W Syrizie, będącej konglomeratem różnych ugrupowań lewicowych, toczyła się wówczas dyskusja czy wyjście ze strefy euro (ale nie z Unii Europejskiej) powinno znaleźć się w programie partii. Wówczas, na początku 2011 r. Cipras jeszcze skłaniał się ku temu, aby porzucić wspólną walutę. Rok później do podwójnych wyborów Syriza stanie z hasłami „Dość poświęceń dla euro” i „Euro nie jest fetyszem”. We wrześniu 2014 r. Cipras, na wiecu wyborczym w Salonikach zarzucił sprawującemu w tym czasie władzę premierowi Samarasowi, że ten w negocjacjach z greckimi kredytodawcami potrafił przyjąć tylko jedną taktykę: ugiąć się wobec każdego żądania, jakie spłynie z Berlina. Cipras wiedział już wtedy, że jego partia zwycięży, a on sam zostanie premierem. Niedoświadczony w rządzeniu Cipras widział to, co zdecydowana większość pogrążających się w biedzie Greków - po 4 latach oszczędności Grecja nie tylko nie podnosi się z upadku, ale jeszcze bardziej się pogrąża, na czym szczególnie cierpią najsłabsi, co nikogo nie powinno dziwić, bo w każdym kryzysie ta grupa społeczna traci najwięcej, niezależnie od tego co obiecują rożnej maści populiści z lewa czy z prawa. Cipras obiecał zatem pakiet osłon socjalnych, tj. podniesienie kwoty wolnej od podatku do 12 tys. euro, jednorazową zapomogę dla emerytów otrzymujących mniej niż 700 euro miesięcznie czy przywrócenie płacy minimalnej w wysokości 751 euro. Przede wszystkim jednak obiecywał twardszą postawę wobec trojki – trzech instytucji, które zrzucały się dotąd na pomoc finansową dla Grecji, czyli Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego.  

Domagał się więc redukcji zadłużenia Grecji, przypominając, że na taki gest było stać wierzycieli Niemiec w 1953 r. oraz że utorował on drogę do cudu gospodarczego RFN. Żądał także wprowadzenia klauzuli, zgodnie z którą Ateny będą spłacać swoje zobowiązania tylko w czasach solidnego wzrostu gospodarczego – aby nie obciążać i tak już ledwo zipiącej gospodarki. Na wiecach wyborczych grzmiał „Nie chcemy wyborów dlatego, że tak bardzo chcemy rządzić, ale dlatego, że kraj nie może już dłużej czekać, a ludzie nie są w stanie więcej wytrzymać”. Tyle retoryka, ale Cipras i Warufakis byli przede wszystkim politykami, dlatego by osiągnąć swój cel polityczny starali się wykorzystać przede wszystkim twarde negocjacje wraz z szantażem wobec UE i trojki. Warufakis musiał zdawać sobie sprawę, że Cipras obiecał ludziom gruszki na wierzbie, za które pusty grecki budżet nie miałby czym zapłacić. Będąc w strefie euro, Grecja nie mogła bowiem wypuścić pustego pieniądza, bo jej bank centralny nie mógł już emitować swojej waluty. W swojej książce („Porozmawiajmy jak dorośli. Jak walczyłem z europejskimi elitami”) Warufakis, jako zagorzały przeciwnik austerity (polityki oszczędności) przyznał, że zgodził się na dalsze ograniczanie wydatków w zamian za trzeci bailout. Syriza chciała pokazać, że gra opcją wyjścia ze strefy euro została jeszcze odrzucona, głównie po to, by nie straszyć umiarkowanych wyborców centrum, których poparcie było niezbędne do wygrania wyborów (wybory w 2012 r. Syriza przegrała o włos).  

Warufakis opisał tę scenę w swojej książce „Porozmawiajmy jak dorośli. Jak walczyłem z europejskimi elitami”. Stanowi ona jeden z tropów niezbędnych do zrozumienia, jak zagorzały przeciwnik austerity (polityki oszczędności) zgodził się na dalsze ograniczanie wydatków w zamian za trzeci bailout: między oficjalną retoryką Syrizy a tym, co w rzeczywistości zamierzali zrobić jej politycy, był rozdźwięk, często spowodowany zwykłą, polityczną kalkulacją. Ostatecznie Cipras i Warufakis zgodzili się co do jednego: kolejny bailout będzie gorszy dla Grecji niż wyjście ze strefy euro. Na przełomie 2014 i 2015 r. przyszły premier zgodził się więc na plan przyszłego ministra finansów i głównego negocjatora z trojką. Zgodnie z nim Ateny miały negocjować tak, by stworzyć u wierzycieli wrażenie, że dążą do grexitu i w ten sposób zmusić ich do ustępstw i przychylenia się do części greckich postulatów, w tym darowania części długów. Warufakis stawiał tylko jeden warunek: Cipras musi być nieugięty, a w ostateczności musi być też gotów wyprowadzić Grecję ze strefy euro. Nie była to czysta gra. Warufakis nie przyjmował do wiadomości, że warunkiem właściwego funkcjonowania strefy euro jest przestrzeganie kryteriów konwergencji, które Grecy mieli w głębokim poważaniu od zawsze. Był zatem kontynuatorem niechlubnej tradycji kuglowania i oszukiwania UE, będąc absolutnie przekonany, że zwykłym cwaniactwem po raz kolejny wynegocjuje daleko idące ustępstwa od swoich europejskich partnerów. Tym razem stało się jednak inaczej. Wobec realnej groźby implozji strefy euro nie było możliwości ulec szantażowi Greków. Cipras do ostatniej chwili był bowiem przekonany, że ułoży się z wierzycielami. Przyjął więc taktykę, zgodnie z którą starał się nie antagonizować trojki (spłacając przez pierwsze pół roku rządów bieżące zobowiązania z nikłych środków publicznych – wbrew radom Warufakisa). Miał jednak nóż na gardle, bo już wtedy greckie banki były na finansowej kroplówce Europejskiego Banku Centralnego, która była niezbędna do tego, aby funkcjonował obieg gotówkowy, a ludzie mogli wyciągać oszczędności (co robili w zastraszającym tempie, jeszcze pogarszając płynność banków). Tymczasem Warufakis z każdego kolejnego spotkania z zagranicznymi oficjelami wracał bez dobrych wieści: zgodnie ze swoimi własnymi słowami on proponował rozwiązania, oni recytowali formułki prawne, nie było mowy o dialogu. Mimo to był przekonany, że trojka w końcu ulegnie, dlatego próbował licytować ostro do końca, przygotowując swój kraj do opuszczenia strefy euro i przywrócenia drachmy jako waluty narodowej. Cipras uznał, jak najbardziej słusznie taką postawę negocjacyjną Warufakisa za czyste awanturnictwo i po prostu przestraszył się konsekwencji niewyrażenia zgody na 3 bailout. Jego decyzji nie zmieniło także referendum, które sam zwołał, w którym Grecy odrzucili dalsze oszczędności. A odrzucili postulaty, które obiecali wprowadzić w życie międzynarodowym instytucjom finansowym poprzednicy Ciprasa. Chodziło przede wszystkim o uszczelnienie systemu podatkowego, optymalizację niezwiązanych z placami i emeryturami wydatków publicznych, reformę systemu emerytalnego tak, by Grekom nie opłacało się przechodzić na wcześniejsze emerytury czy przyspieszenie prywatyzacji.  

Trudno jednak by było inaczej. Grecy przez całe dekady przyzwyczajeni byli do standardów społecznych, dla których określenie życie ponad stan jest nic nie mówiącym eufemizmem.

Kilka przykładów. Grecja dysponuje największym tonażem swojej floty handlowej spośród wszystkich armatorów świata. Logiczną konsekwencją takiej dominacji powinno być bogactwo kraju, ale logiczne reguły gospodarcze do Grecji się nie stosują, gdyż transport morski jest w Grecji konstytucyjnie zwolniony z płacenia podatków. Grecy podobne przywileje praktykują zresztą powszechnie. Na przykład, wykorzystując lukę w przepisach, budują domy tak, by z dachów wystawały pręty zbrojeniowe, co ma oznaczać, że dom jest jeszcze nieukończony, a wtedy nie trzeba płacić podatku od nieruchomości. Każdy, kto Grecję odwiedził, widział budynki straszące przerzedzonymi czuprynami ze stali. Ponadto udział szarej strefy w momencie wybuchu kryzysu był jednym z najwyższych w Europie, czy mniej więcej na poziomie Polski (24,3% PKB w 2011). Innym wielkim problemem, który pogrążył grecką gospodarkę w okresie powojennym, ale w szczególności w latach 80- i 90-tych XX w. była etatyzacja gospodarki i niezwykle wysoki udział sektora publicznego w PKB. Sięga on nadal aż 40% greckiego PKB. Niestety mimo greckich doświadczeń w Polsce po 2015 r. głoszony jest kult sektora publicznego, mimo że dzięki transformacji gospodarczej po 1989 r. udało się wszystkim rządom przed 2015 r. obniżyć udział sektora publicznego do połowy poziomu greckiego, co nas uodporniło na kryzysy, których wokół nas bynajmniej nie brakuje. Jeszcze lepiej skalę udziału państwa w greckiej gospodarce obrazują zalecenia Komisji Europejskiej dotyczące konieczności prywatyzacji. Komisarze wskazali Grekom, by w latach 2011-2015 sprzedali w prywatne ręce państwowe mienie o wartości 50 mld. euro. Jeśli porównać tę kwotę z Greckim PKB, to okaże się, że w 4 lata mają oni wyprzedać majątek warty jedną piątą PKB. Gdyby Polska miała sprostać takim wymaganiom, musielibyśmy w tym czasie sprzedać majątek wart prawie 300 mld. złotych, tymczasem w rekordowym 2000 r. uzyskaliśmy z prywatyzacji 27,2 mld. PLN. W tak rozbuchanym sektorze publicznym pracują (albo się lenią, bo jak mogłoby być inaczej skoro jeden z ateńskich szpitali zatrudniał 80 ogrodników) Grecy, którzy od wojny, a potem w czasie junty pułkowników byli uczeni niechęci do władzy. Życie przekonało ich wtedy, że rząd jest po to, by ich ciemiężyć i wykorzystywać. 

To zapewne dlatego socjaliści z PASOK starali się przekonać do siebie obywateli przywilejami, podwyżkami pensji i lukratywnymi posadami państwowymi. Premia za niespóźnianie się do pracy, dodatek za sprawne realizowanie zadań, za obsługiwanie faksu, za mycie rąk i wiele innych absurdów wyszło na jaw wtedy, gdy okazało się, że państwo nie jest w stanie spłacać swoich długów. Były jednak i prawa o jeszcze bardziej destrukcyjnych konsekwencjach. Na początku lat 90-tych funkcjonował na przykład przepis, według którego greckie banki musiały 70% środków zgromadzonych w depozytach przeznaczać na inwestowanie w firmy z sektora publicznego. To skutecznie niszczyło akcję kredytową wobec prywatnych przedsiębiorstw i tym samym nie pobudzało gospodarki. Dodatkową przeszkodą były legislacyjne bariery stawiane przedsiębiorcom. Pokutują zresztą do dziś. 

Jednocześnie przez trzy dekady przed kolapsem gospodarki utrzymywał się w Grecji wzrost gospodarczy, który choć trochę poprawiał Grekom samopoczucie (w latach 90-tych - 0,7%). Był on konsekwencją dobrej koniunktury na świecie i zewnętrznej pomocy (od 1981 r. Grecja była beneficjentem wielu programów pomocowych UE). Od 1985 do 1991 r. kraj otrzymał 2,5 mld. USD na rozwój, co dla tak biednego państwa (po rządach junty pułkowników Grecja została z 30% inflacją) było wielką kwotą. Większość pieniędzy, niestety, po prostu przejedzono. Politycy na przykład zdecydowali się na czysto socjalistyczne zasady - wprowadzili coroczne podwyżki dla najbiedniejszych, przez co siła robocza była tak droga, że mało Greków znalazło odwagę, by założyć firmę. Mimo wszystko do 1995 r. Grecy podjęli wyzwanie przeobrażenia gospodarki. I nawet im się to udało, ale niestety postawili nie na przemysł, a tylko na usługi, które wytwarzały 78,3% PKB (2009). Ta decyzja też stała się brzemienna w skutkach, bo to właśnie w tej gałęzi gospodarki kryzys lat 2007-2009 siał największe spustoszenie.  

W latach 90-tych XX w. Grecy żyli w miarę dobrze, głównie jednak było to życie na kredyt. Prawdziwe eldorado zadłużenia przyszło jednak z hojną i jak dzisiaj wiemy złą decyzją wejścia, czy raczej wepchnięcia Grecji do strefy euro. Grecja bowiem nie spełniała kilku kryteriów ustalonych w traktacie z Maastricht i co gorsze greccy politycy byli tego świadomi i z premedytacją zaczęli fałszować statystyki przekazywane do KE. W strefie euro znalazł się zatem kraj oszustów i cwaniaków. Grecy będąc już w Eurolandzie wystawiali na swoich polach drzewka oliwne z plastiku, by w ten sposób wyłudzać z unijnego budżetu rolnicze dopłaty. Dobra, aczkolwiek utrzymywana na silnych i wyniszczających dopalaczach koniunktura utrzymywała przez długi czas stosunek długu do PKB na stałym poziomie, ale zadłużenie ciągle rosło. Dlatego, gdy po kryzysie lat 2007-2009 gospodarka się załamała i 6% wzrost PKB z 2006 r. zamienił się w 3,5% recesję 2010 r., dług publiczny sięgnął pułapu, przy którym każdemu ekonomiście o zdrowych zmysłach włos jeży się na głowie - 144% PKB (z poziomu 110% w 2000 r.)! Kiedy w połowie lat 90-tych Grecy ogłosili, że zamierzają przystąpić do strefy euro, inwestorzy oszaleli. Już w 1998 r. rentowność greckich obligacji spadła do 8,5%, czyli więcej niż o połowę. Były to szalone czasy, w których wszystkie instytucje, które pożyczały państwom pieniądze, miały murowane przekonanie, że trwałości i renomy nowej wspólnej waluty wielu państw europejskich nic nie jest w stanie naruszyć, nikt też nie miał pojęcia o skandalicznych praktykach całej greckiej klasy politycznej. Inwestorzy, ale również ekonomiści przeoczyli najwyraźniej jeden fakt: mając wspólną walutę każdy kraj strefy euro, który emitował własne obligacje stwarzał pozory większej pewności inwestycyjnej, gdyż euro było prawnym środkiem płatniczym również w innych krajach członkowskich. Dlatego też bankructwo takiego kraju wydawało się inwestorom czymś zupełnie niemożliwym, byli oni w stanie zaakceptować znacznie niższą rentowność niż wcześniej przed wejściem do strefy euro. Był to też główny powód, dlaczego kraje południa Europy natychmiast po przystąpieniu do UE dążyły do natychmiastowego przystąpienia do strefy euro, mimo że nie spełniały kryteriów konwergencji z traktatu z Maastricht. Rzeczywiście już po zapowiedzi wprowadzenia euro ma szczycie w Madrycie w 1995 r. doszło do drastycznej przeceny rentowności papierów skarbowych do poziomu najlepszych dłużników w przyszłej strefie euro, czyli Niemiec czy Holandii. We Włoszech, Hiszpanii czy Portugalii rentowności ich papierów skarbowych spadły o 5 pp, a w przypadku Grecji aż o 20 pp. Dla rządów krajów południa Europy zaczął się tym samym okres krainy mlekiem i miodem płynącej. Dlatego też inwestorzy instytucjonalni uznali, że grecki dług, to coś, w co warto inwestować. Upłynnianie aktywów szło Grekom coraz łatwiej. W 2005 r. ich rentowność spadła do zaledwie 3,5%. 

Oczywiście taka sytuacja musiała mieć swoje konsekwencje: wszędzie wzrosły płace, finansowane na końcu kredytami zagranicznymi, w stopniu znacznie większym niż wzrost produktywności, a przecież w normalnym świecie wysokość płac powinna wynikać ze wzrostu wydajności pracy, a nie odwrotnie. Koszty pracy wzrastały w krajach południa Europy relatywnie do Niemiec i innych krajów północy Europy, które zawsze miały stosunkowo niską inflację. Wzrost płac nie wynikający z produktywności nakręcał inflację. Od czasu szczytu w Madrycie (1995) do wybuchu kryzysu związanego z upadłością Lehman Brothers (2008) towary produkowane na południu Europy w stosunku do Niemiec stały się droższe aż o 25%. To tak, jakby kraje południa nadal posiadały swoje liry, pesety, drachmy czy escudo, które zyskałyby na wartości o 1/4 w stosunku do marki niemieckiej. Jest to też powód, dlaczego gospodarki tych krajów utraciły konkurencyjność. Utrata konkurencji ich gospodarek objawiała się tym, że kraje te nie były w stanie zarobić pieniędzy na konieczny zakup towarów z importu poprzez eksport własnych produktów. Innymi słowy wykazywały one trwały deficyt obrotów handlowych. Zamiast tego były one zmuszone sprzedawać swoje obligacje, by w ten mało oryginalny sposób zapłacić za nadwyżkę importu nad eksportem. Taka sytuacja trwała do upadku Lehman Brothers, kiedy inwestorzy nabywający dotąd bez opamiętania obligacje krajów południa Europy, w tym przede wszystkim Grecji, nagle zorientowali się, że mogą nie odzyskać swoich pieniędzy, gdyż cała konstrukcja rozpadła się jak domek z kart. Pamiętam tę historię bardzo dobrze, gdyż w tamtym czasie byłem zaangażowany w restrukturyzację portfela obligacji jednego z największych banków niemieckich - WestLB. Kraje południa Europy przyzwyczaiły się do łatwo pozyskiwanego pieniądza ze sprzedaży własnych obligacji i nie miały pojęcia, jak pokryć deficyt bilansu płatniczego z innych źródeł, zwłaszcza, że wierzyciele nie byli skłonni do restrukturyzacji obligacji, których zapadalność spłaty właśnie miała nastąpić. Europa nagle wkroczyła w okres ostrego kryzysu bilansów płatniczych, co wstrząsnęło całą dotychczasową konstrukcją strefy euro.  

Trzeba uczciwie przyznać, że przed 1999 r., kiedy to powołano do życia wspólny europejski pieniądz, unijni decydenci mieli chwilę oprzytomnienia, kiedy zaczęli analizować greckie wskaźniki ekonomiczne i doznali szoku. Wejście Grecji do strefy euro zostało wówczas zawieszone, a greccy politycy mogli tylko głucho jęknąć. Niestety nie na długo. Jak przystało jednak na naród (pseudo-) przedsiębiorczy ostro wzięli się do pracy - pokrętnej. Zamiast wprowadzać długotrwałe i poważne reformy strukturalne, zabrali się za doraźne rozwiązania i fabrykowanie państwowych dokumentów fałszujących ich faktyczne przygotowanie do integracji walutowej. Ograniczyli inflację wysokimi stopami procentowymi, a rosnącą wartość waluty równoważyli masowym wyprzedawaniem drachmy. Do tego rząd ograniczył podaż kredytów i podpisał dwuletnie porozumienie płacowe ze związkami. Zobowiązywały się one w nim do ograniczenia wzrostu płac, co również miało obniżyć inflację. W czasie tych dwóch lat, Grecy dorobili się kolejnych przywilejów, które zastępowały im właśnie te niechciane przez państwo podwyżki. Te sztuczki pozwoliły na redukcję inflacji i utrzymanie w ryzach kursu drachmy, a inne - czyli mniej subtelne fałszerstwa - na pozorne ograniczenie długu publicznego. Poważni unijni analitycy, spojrzawszy w spreparowane woluminy danych, stwierdzili, że deficyt sektora finansów publicznych został zredukowany w ciągu czterech lat z 10,2% PKB do 1,6%, a w kolejnych latach spodziewano się utrzymania poziomu 3%, czyli w ramach korytarza konwergencji z traktatu z Maastricht. W obliczu takiej poprawy unijni oficjele z radością i spokojnym sumieniem w grudniu 1999 r. podjęli decyzję o uchyleniu zawieszenia Grecji, a w 2001 r. Grecja była już pełnoprawnym członkiem Eurolandu z oprocentowaniem obligacji na uroczym poziomie 5,2% i z rozwojowym długiem publicznym i prywatnym przekraczającym 110% PKB. 

Kolejne lata to radosne korzystanie Grecji z taniego pieniądza oferowanego przez banki całego świata. Grecja tamtych czasów, to doskonała lekcja tego, co dzieje się, gdy niegotowy na taki przywilej kraj dostaje dostęp do tanich pożyczek. Grecka gospodarka z rozrośniętym sektorem publicznym, roszczeniowo nastawionym społeczeństwem leciała w przepaść ekstremalnego zadłużenia w zastraszającym tempie. Pożyczało państwo, pożyczali obywatele. Dług publiczny eksplodował z poziomu 110,9% PKB (2005) do 144% PKB (2010)! Nawet rok 2004, kiedy to Unia zorientowała się, że dane greckiego urzędu statystycznego były fałszowane, nie zatrzymała Greków przed beztroskim podejściem do okrutnych i konsekwentnych prawideł gospodarczych. Ta oficjalna rewizja greckich danych ujawniła, że deficyt finansów publicznych pięć lat wcześniej - w 1999 r. - wynosił nie 3,7% jak zakładano, a 12,7% PKB. Informacja, która mogłaby wstrząsnąć całą Europą, jakby uchodzi jednak uwadze inwestorów. Dalej trzymają się oni dalekiego od prawdy przekonania, że strefa euro gwarantuje za Grecję, a za strefę euro Wszechmogący. Zbliżała się zresztą grecka olimpiada i nawet minister finansów nowego, konserwatywnego rządu Nowej Demokracji, Peter Doukas, twierdził, że mają olimpiadę i nie można ich teraz zasmucać. 

Grecja brnie dalej przez kolejne lata. Państwowe wydatki napędzają wzrost gospodarczy (wzrost roczny PKB przeciętnie o 4,11% w latach 2001-2007 wg. danych Banku Światowego), co dawało złudzenie, że państwo sobie nieźle radzi. Jednak finansowane były one w dużej mierze z zaciąganych pożyczek, co oznaczać musiało, że kraj powoli tonął. Opadanie na dno gdy po latach boomu przyszedł światowy kryzys finansowy przyspieszyło i pogrążyło w latach 2007-2009 nieprzygotowaną do kryzysu grecką gospodarkę opartą na usługach. PKB załamał się (spadek PKB przeciętnie o 3,45% w latach 2008-2011), a wraz z nim dramatycznie zmalały możliwości spłacania rosnącego długu publicznego. Do tego ciągle ogromna część pożyczanych pieniędzy była nadal przejadana. Kiepską sytuację kraju pogłębiały przez lata nieuzasadnione podwyżki wynagrodzeń. Między rokiem 2004 a 2010 wzrosły one o 45%, a PKB w tym samym okresie o 24%. Państwo zadłużało się, by zapewnić urzędnikom państwowym wysokie zarobki i jeszcze wyższe emerytury. To przyczyniało się oczywiście do ożywienia koniunktury krajowej oraz windowało wynagrodzenia do niebotycznego poziomu. W 2008 r. wynagrodzenia Greków były 2 razy wyższe niż w Polsce, a ich emerytury były najwyższe biorąc pod uwagę PKB wśród wszystkich krajów OECD. Były one nawet wyższe niż w Niemczech, mimo znacznie niższego PKB na mieszkańca w Grecji.  

Do dziś trudno uwierzyć, że choć sytuacja gospodarcza Grecji ciągle się pogarszała, to dopiero w 2009 agencja ratingowa Fitch jako pierwsza obniżyła rating Grecji do A-, czyli na zupełnie przyzwoitym poziomie inwestycyjnym, takim samym, jaki ma Polska w 2023 r. Inwestorzy zdawali się nie dostrzegać, że Grecja np. nie rozwijała eksportu, co pozwoliło podejrzewać, że nie będzie miała skąd wziąć pieniędzy na spłatę długów. Grecki deficyt handlowy w momencie wejścia do strefy euro wynosił 12%, by w 2008 r. sięgnąć 17%. Kurtyna opadła dopiero w 2010 r. Bo wtedy kryzys gospodarczy obniżył PKB Grecji tak bardzo, że kraj nie był już w stanie obsługiwać swojego długu - czyli na czas spłacać wszystkich odsetek, co oznaczało jego techniczne bankructwo. 

W styczniu 2010 r. Grecja oznajmiła początek programu stabilizującego finanse publiczne. To oznaczało cięcia wydatkowe, zatem w następnym miesiącu na ulice wyszli pierwsi strajkujący. Potem sprawy potoczyły się szybko. W maju Angela Merkel ogłosiła, że zostanie uruchomiona pierwsza transza pomocy dla Grecji w wysokości 110 mld. euro. Formułowane są pierwsze wymagania wobec polityków w tym kraju. Kolejni ludzie protestują, tłumy Greków rzucają się do bankomatów, by ratować swoje pieniądze ukrywając je w skarpetach. U sterów państwa zmieniają się rządy. Wybory w maju tego roku nie dają rozstrzygnięcia, dopiero kolejne, w czerwcu, przynoszą prawne rozstrzygnięcia i w bólach rodzi się rząd. 

Wracając do rządu Ciprasa i jego dylematu wyjścia ze spirali: zadłużenie – zacieśnienie fiskalne – spadek PKB – wzrost długu – byłoby możliwe przy znacznej dewaluacji greckiej waluty. W ten sposób dość szybko z kryzysem uporały się w latach 1997-1999 kraje Płd.-Wschodniej Azji, Ameryki Łacińskiej i Rosja. Pierwszym objawem zdrowienia gospodarki jest przejście od deficytu na rachunku bieżącym do nadwyżki, czemu towarzyszy zwykle głęboka recesja. W Grecji to zjawisko po 2010 r. niestety nie występowało. Przy sztywnej walucie konieczne jest bowiem znaczne obniżenie kosztów pracy, co oznacza nominalne obniżki płac. Według informacji greckiego Ministerstwa Finansów w 2010 r. wynagrodzenia w sektorze publicznym zostały zredukowane o 15%, a zatrudnienie spadło o 10%. Deficyt państwowych przedsiębiorstw spadł o 20% dzięki obniżce o 30% wynagrodzeń i ustanowieniu pułapów dla premii i płac menadżerów. Obniżone też zostały emerytury i zasiłki.  

Jest to jedyny możliwy, aczkolwiek bolesny sposób odzyskania konkurencyjności przez kraj, który nie ma możliwości zdewaluowana swojej waluty. Temat jest bardzo często podnoszony w dyskusji publicznej w Polsce w szczególności przez przeciwników wspólnej waluty. W tym miejscu należy stwierdzić, że euro nie zapewnia bezpieczeństwa przed konsekwencjami złej polityki gospodarczej. Wręcz przeciwnie! Awanturnicza polityka gospodarcza z zadłużaniem ponad miarę jest szalenie niebezpieczna w warunkach wspólnej waluty, gdyż euro każe brutalnie amatorów życia na koszt innych. Euro wymusza rozsądek gospodarczy, dlatego wymyślono kryteria konwergencji w traktacie z Maastricht (stabilność cen, długotrwała równowaga finansów publicznych, stabilny kurs walutowy i stabilne długoterminowe stopy procentowe), jeśli rozsądek ustępuje miejsca woluntaryzmowi i rożnym pomysłom spod znaku np. MMT (modern monetary theory), która nie widzi potrzeb limitowania zadłużenia przez rządy, to może taka polityka doprowadzić do implozji wspólnego obszaru gospodarczego. Dlatego mała Grecja mogła doprowadzić do olbrzymich problemów wewnątrz unii monetarnej i zagrozić jej istnieniu, jeśli Warufakis zrealizowaliby swoją groźbę wyprowadzenia Grecji ze strefy euro. Co by się wówczas mogło wydarzyć?  

Mielibyśmy do czynienia z masowymi bankructwami we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii i prawdopodobnie paru innych krajach, jak Słowenia albo Austria. Chodzi o państwa, które mają negatywny bilans Target 2 (system księgowania przelewów transgranicznych w ramach strefy euro). Żeby poskładać ten system potrzeba ogromnych pieniędzy – kilku bilionów euro. Takie pieniądze się oczywiście nie znajdą. To politycznie niemożliwe. Dlatego przed wyborami w Grecji w 2015 r. hiszpańskie władze planowały zamknąć wszystkie bankomaty w kraju w wypadku zwycięstwa Syrizy. Na szczęście nic takiego się nie stało, ale to był chyba najgorszy moment w greckim kryzysie. Kiedy Argentyna ogłaszała niewypłacalność w 2014 r. (a ma w tym procederze duże doświadczenie) miała dług w wysokości około 50% PKB. Grecja miała w 2015 r. dług publiczny wynoszący 160% PKB (w 2022 r. wzrósł on na skutek pandemii do 178% PKB), a tę liczbę jeszcze by zwiększyła dewaluacja nowej drachmy, wprowadzonej zamiast euro. Widzielibyśmy wtedy bankructwa w innych krajach strefy euro oraz nieuniknioną kontrolę przepływu kapitałów. W takiej sytuacji byłoby niespodzianką, gdyby wspólny rynek nadal działał. Pod tym względem dekompozycja strefy euro mogłaby oznaczać także dekompozycję Unii Europejskiej.  

Ta groźba na szczęście została oddalona. Udało się przywrócić zaufanie do banków w południowej Europie. UE miała szczęście, że na czele EBC stał Mario Draghi - zdeterminowany by bronić euro za wszelką cenę (słynne „whatever it takes” dla uratowania euro), a w Niemczech kanclerzem była Angela Merkel, równie zaangażowana w zagwarantowaniu pewności trwania euro. Stworzono warunki do powstania unii bankowej, powołano do życia fundusz ratunkowy (resolution fund), który zapewnia, że upadek banku nie zatrzęsie finansami publicznymi, jak to się stało po upadku Lehman Brothers. Ponadto EBC zapewnił swoją polityką luzowania ilościowego nieograniczony skup obligacji, z którego właśnie próbuje się wycofywać, choć nie jest to takie proste i zajmuje sporo czasu. Luzowanie ilościowe musiało mieć charakter warunkowy i tymczasowy, gdyż w przeciwnym razie byłoby zwykłą emisją pieniądza. Ważne było także zaaprobowanie Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego przez niemiecki sąd konstytucyjny. Te wydarzenia razem stworzyły dla mnie punkt zwrotny. Wydaje mi się, że strefa euro się w ten sposób uratowała i żaden kraj jej nie opuści. 

W dyskusji publicznej w Polsce o strefie euro często podkreślany jest fakt, że jej jedynym beneficjentem są Niemcy. Oczywiście przy niemieckim modelu gospodarczym opartym na eksporcie Niemcy niewątpliwie korzystały z dobrej koniunktury gospodarczej w Europie wykreowanej w dużej mierze dzięki taniemu pieniądzowi finansującym deficyty bilansów płatniczych krajów południa, które poprzez swoją nierozważną politykę utraciły swoją konkurencyjność. Niemniej Niemcy były nie tylko beneficjentem, ale też same utrzymywały i finansowały konstrukcję, którą poniekąd stworzyły. Odbywało się to poprzez wspomniany już system Target 2, którego bilans pokazuje, że Niemcy są jego głównym sponsorem. Wraz z udziałem Niemiec w EMS (190 mld.€) oraz udziałem w kapitale EBC przekroczył on monstrualną kwotę ponad 1 bln. euro, czyli tyle podatnika niemieckiego kosztowało dotychczasowe zaangażowanie ich kraju w europejską unię walutową. Ta nierównowaga na rachunkach rozliczeniowych Target 2 nie jest problemem, póki strefa euro trwa. Gdyby się jednak rozpadła, te pieniądze stają się realnym zobowiązaniem, z którego spłatą byłyby trudności. Dlatego Niemcy nie mogą pozwolić na upadek strefy euro. Niekontrolowany proces rozpadu strefy euro bardzo się różni od dewaluacji. Anglicy popełniają błąd uważając, że to prawie to samo. Unia walutowa to nie jest odwracalny proces, a nierówności w bilansach mogą stać się realnym problemem, lecz dopóki unia trwa nie są groźne. 

Co do wejścia Polski do strefy euro to nasze szybkie wejście nie jest ani możliwe, ani prawdopodobne. Nie byłoby też pożądane, gdyby miało zastępować zasadnicze reformy, które są niezbędne – prywatyzację, obniżenie deficytu fiskalnego, zniesienie lub uproszczenie wielu regulacji szkodliwych dla gospodarki. Jeżeli wcześniej takie reformy przeprowadzimy, to możliwe będzie przyjęcie wspólnej waluty, nie zakładając, że będzie to istotnym czynnikiem rozwoju. Być może będzie pozytywnie oddziaływać na stabilność gospodarki, ale jeżeli Polska nie przeprowadzi kolejnego pakietu reform rynkowych, to stopy Europejskiego Banku Centralnego będą za niskie jak na warunki Polski, co może doprowadzić do nadmiernego napływu kapitału i baniek spekulacyjnych, które – jak w Grecji czy Hiszpanii – zakończą się kryzysem.

Europejski Bank Centralny (EBC) przejął rolę Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). To EBC ustalał warunki finansowania dla Grecji. MFW zdyskredytował się dość mocno w 2010 r. Jego program dla Grecji z maja 2010 r. był chyba najgorszym programem MFW w historii. Zakładał dużo finansowania i bardzo miękkie warunki, w dodatku niewłaściwej natury. To były podwyżki podatków zamiast cięcia wydatków. Tymczasem greckie wydatki publiczne wynosiły 50,2% PKB w 2010 r. i 50,1% w 2011 r., a zatrudnienie urzędników wzrosło o 5 tys. osób tylko od maja 2010 r. do czerwca 2011 r. Zgodnie z danymi MFW od 2010 do 2018 r. PKB PPP (wg. parytetu siły nabywczej) na mieszkańca Grecji wzrósł symbolicznie - z 28 955$ do 29 123$. Oznacza to całą straconą dekadę dla kraju i jego mieszkańców. W tym samym okresie w przypadku Polski wskaźnik ten wzrósł o ponad 50% - z 21 079$ do 31 939$. Dlatego też przypadek Grecji powinien być poważną przestrogą dla wszystkich amatorów nielimitowanego zadłużania się i życia ponad stan.  

Będąc w Atenach zauważyłem, że poza zadbaną i przyciągającą turystów okolicą Akropolu, redukcję wydatków publicznych widać w stolicy niemal na każdym kroku. Policja porusza się nieprodukowanymi od kilkunastu lat Citroenami Xsara. Na jezdniach farba, którą wymalowano pasy i przejścia dla pieszych dawno się wytarła. Wiele jest zrujnowanych i opuszczonych obiektów. Większości z nich nie da się po prostu wyburzyć, mają one status zabytków i w grę wchodzi jedynie kosztowna renowacja. Sytuacja jednak powoli się poprawia. Przez lata w Atenach nie wzniesiono żadnego nowego budynku, teraz znów widać ciężki sprzęt i żurawie budowlane, co jest dobrym sygnałem ożywienia gospodarczego. Wg. Reutera od 2008 do końca 2017 r. ceny mieszkań w Grecji spadły o ponad 40%. Trend ten w końcu jednak odwrócił się, szczególnie w stolicy, gdzie w w 2019 r. ceny podrożały rok do roku o 11,1%. Ludzie wreszcie przestają się bać o swoją przyszłość, mają wrażenie, że gorzej już nie będzie i zaczynają kupować mieszkania, choćby po to, aby je potem wynajmować turystom. W 2019 r. przed pandemią przyjechało ich aż 33 mln., co jest historycznym rekordem. Swoje dokłada także program złotych wiz. Szukający dodatkowych dochodów rząd wprowadził bowiem możliwość zdobycia prawa pobytu w Grecji przez osoby spoza UE, jeśli zakupią nieruchomość o wartości minimum 250 tys. euro. Przy okazji nie można wykluczyć, że wizę z prawem pobytu mogą w ten sposób zdobyć ludzie z kryminalną przeszłością z azjatyckiej mafii czy kolumbijskiego kartelu narkotykowego. Najwięcej chętnych jest ponoć z Chin, są wyspecjalizowane agencje, które obsługują wyłącznie Chińczyków.  

W sierpniu 2018 r. zakończył się program pomocowy, w ramach którego przez 8 lat Grecja dostała ponad 280 mld. euro kredytów. Grecja nadal zmaga się z największym w UE długiem publicznym i wysokim bezrobociem. Pandemia niestety nie pomogła odwróceniu negatywnego trendu. Wybory w 2019 r. dały kolejną nadzieję na stabilizację. Wygrała je Nowa Demokracja, uzyskując samodzielną większość w 300-osobowym parlamencie. Poprzednio jedna partia była w stanie stworzyć rząd 12 lat wcześniej. Złoty Świt natomiast nie przekroczył 3% progu wyborczego i wypadł z parlamentu. Premierem został Kyriakos Mitsotakis (syn byłego premiera Konstantinosa z początku lat 90-tych), który zastąpił Ciprasa. Mitsotakis jest absolwentem Harvardu i Stanforda, dysponuje olbrzymim doświadczeniem menedżerskim w najlepszych firmach doradczych i bankach inwestycyjnych londyńskiego City. Grecja nie jest już wg. niego czarną owcą Europy, tylko coraz bardziej pewnym siebie państwem. Kryzys powoli odchodzi do przeszłości, ale nie może być zapomniany, gdyż doprowadził on niemalże do implozji nie tylko strefy euro, ale też całej UE.  

Grecja to przede wszystkim raj dla turystów, miłośników historii antycznej i ludzi kochających piękne miejsca. A jest ich bez liku w całym tym niezwykle uroczym kraju. Nie podejmuję się rekomendować cokolwiek, gdyż pominięcie nawet jednego miejsca może być traktowane jako niewybaczalny błąd, a tych miejsc są tysiące. Dlatego jedyne, co można rekomendować, to koniecznie wybrać się na dłuższy objazd tego niebywałe fascynującego kraju.  


41 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Ukraina

Rosja

O mnie

Ekonomista, finansista, podróżnik.
Pasjonat wina i klusek łyżką kładzionych.

Kontakt
IMG_4987.JPG
Home: Info

Subscribe Form

Home: Subskrybuj

Kontakt

Dziękujemy za przesłanie!

Home: Kontakt
bottom of page