Birma (obecnie Myanmar) to najbardziej niezwykły, a dla mnie najpiękniejszy kraj Azji, absolutnie różny od wszystkich innych, które do tej pory znałem, w którym buddyzm ma nadal tak nieprawdopodobny wpływ na funkcjonowanie kraju i życie codzienne jego mieszkańców. Historia Birmy to trwające od dziesięciu wieków pasmo nieustannych walk wewnętrznych, krwawych wojen i represji, nie tylko wobec licznych mniejszości. Dziennikarz prasy brytyjskiej już na początku XIX w korespondencji z Rangunu donosił, że "nie ma w świecie bardziej barbarzyńskich i despotycznych rządów niż te w Imperium Birmańskim. Cała populacja rodzi się po to, by być niewolnikami monarchy. Nie mają oni żadnych praw cywilnych". W 1879 r., podczas jednego z licznych pałacowych przewrotów, przez uduszenie lub utopienie zamordowano ponad 80 najbliższych krewnych byłego władcy. Ta brutalna masakra została dokonana przez miejscową elitę na rodzinie króla. Można sobie tylko wyobrazić, jak bardzo miejscowi władcy musieli być bezwzględni i okrutni wobec prawdziwych wrogów, jakimi często były niebirmańskie mniejszości. Nie jest przypadkiem, że despotyczny system ukształtował się w społeczeństwie buddyjskim. Każdy przedstawiciel tej religii jest bowiem przekonany, że życie doczesne jest cierpieniem i akceptuje rzeczywistość taką, jaka jest. Zwykle nie zamierza jej zmieniać i buntować się przeciwko zastanemu porządkowi. Dlatego też buddyzm stanowi idealny wprost grunt dla wszelkiej maści dyktatorów i uzurpatorów, którzy wykorzystują tę religię dla realizacji swoich niecnych celów. Wg. znawcy buddyzmu Bogdana Góralczyka paradoksem dziejów Birmy jest połączenie "buddyjskiego samoograniczenia, skromności, introwertycznej kontemplacji z ekstrawertycznym rozpasaniem władców kierujących się zgoła odmiennymi zasadami". Nieposiadające żadnych praw, zacofane i żyjące w nędzy społeczeństwo było przez lata rządzone przez hedonistycznych i autokratycznych monarchów. Panujący na początku XIX wieku władca o imieniu Bodawpaya miał 207 żon i oficjalnych konkubin, które urodziły 62 synów i 58 córek. W 1885 r. Brytyjczycy ostatecznie podbili całe terytorium Birmy i włączyli je w skład Indii. Kolonialne władze nie uczyniły nic na rzecz pojednania setek różnych nacji żyjących nad rzeką Irawadi. Wręcz przeciwnie, w okresie kolonialnym narodowe antagonizmy na tle etnicznym narastały. Anglicy, podobnie jak w innych częściach świata stosowali w Birmie zasadę "dziel i rządź". Karenowie chętnie przyjmowali chrześcijaństwo i byli zatrudniani w administracji, Arakańczykom było natomiast bliżej do Indii. Wyżej od Birmańczyków ceniono Hindusów, którzy masowo zasiedlali Rangun. Wszystko to stanowiło podłoże dla przyszłego buntu.
Kraj ten został bardzo boleśnie doświadczony przez walec historii XX wieku. Okupacja japońska w czasie II Wojny Światowej, formalne ogłoszenie niepodległości w 1947 roku to był dopiero początek trudnej najnowszej historii tego kraju. Niewątpliwie znaczącą, ale jednocześnie tragiczną osobą w latach 40-tych XIX wieku był Aung San, który wprawdzie razem z Japończykami, których ściągnął do kraju przepędził Anglików i Chińczyków, aby za chwilę uznać Japończyków za jeszcze gorszego agresora niż Anglików. Koncepcja suwerenności zwyciężyła, mimo że po zakończeniu działań zbrojnych Brytyjczycy chcieli utrzymać swoje wpływy w regionie. Najważniejszym mniejszościom zaproponowano autonomię, poczyniono wiele obietnic, których niespełnienie stało się wkrótce zalążkiem wielu konfliktów. Aung San niepodległości Birmy nie doczekał, gdyż kilka miesięcy przed jej ogłoszeniem (1948) został zamordowany.
Do 1962 roku w kraju utrzymywały się słabe, ale jednak demokratyczne rządy. Wtedy to do gry wkroczyła armia, a dotychczasowy premier został zmuszony do ucieczki za granicę. Nastąpił bardzo długi okres całkowitej izolacji kraju od świata zewnętrznego, a rządzący nazwali to birmańską drogą do socjalizmu (zaiste każda narodowa droga do dobrobytu przy zmieniającym się przymiotniku kończy się w ten sam sposób: nieszczęściem społecznym, ale przede wszystkim ekonomicznym). Nie inaczej było też w Birmie. Z kraju wyrzucono wszystkich cudzoziemców, dziennikarzy i misjonarzy, gospodarkę w całości znacjonalizowano wraz z bankami, zakazano działalności firm prywatnych, przegoniono wszystkie firmy z kapitałem zagranicznym. Ten eksperyment nie mógł skończyć się niczym dobrym: z największego eksportera ryżu Birma stała się bankrutem, w kraju zapanował głód, z jednego z najbogatszych krajów Azji Birma stała się pariasem kontynentu. Przeprowadzono też częściową demonetyzację gospodarki, co zrujnowało ją doszczętnie, a obywateli pozbawiło oszczędności. Zakazano też jakiejkolwiek działalności opozycyjnej. Regularnie dochodziło do protestów ludności, okrutnie pacyfikowanych. Nie wszystkie są dzisiaj znane i udokumentowane, do największych doszło w 1988 roku, kiedy to po interwencji armii zginęło ponad 2 tys. osób. W 1988 roku po fali krwawych protestów przeprowadzono, o dziwo demokratyczne wybory do parlamentu, wygrane ku zaskoczeniu junty zdecydowanie przez opozycję demokratyczną NLD pod przywództwem Aung San Suu Kyi - córki twórcy niepodległości Aung Sana, której udało się uzyskać olbrzymie poparcie społeczne. Taki wynik wyborów został odrzucony przez wojskowych, którzy obsadzili wszystkie stanowiska w państwie, a liderów i członków NLD wtrącono do więzień, a sama Suu Kyi była przez wiele lat przetrzymywana w areszcie domowym. Władzę skupił w swoich rękach nowy silny człowiek armii - gen. Than Shwe, w 2006 r. przeniósł stolicę z Rangunu do miasta widma dla urzędników Naypyidaw, zachowywał się jak zwykły dyktator, nie rozumiejący jak funkcjonuje gospodarka. Nie był to przykład oświeconego autokraty, ale satrapy traktującego obywateli jako swoich poddanych. To nie mogło się dobrze skończyć, w 2007 roku zaczęli demonstrować mnichowie buddyjscy, armia początkowo krwawo tłumiła protesty, ale w końcu prymitywna dyktatura nie wytrzymała realiów XXI wieku (sankcje gospodarcze, rozwój internetu, niemożność utrzymania izolacji kraju). Aung San Suu Kyi została zwolniona z aresztu, zwolniono też więźniów politycznych. Wybory kolejne wygrywała NLD, a sama San Suu Kyi od 2016 roku była premierem rządu.
Laureatka pokojowej nagrody Nobla stawała się jednak postacią coraz bardziej kontrowersyjną. Birma jest absolutnym tyglem etnicznym, dominujący Birmańczycy (Bamarowie) zgodnie współżyli jedynie z ludem Mon, otwartym na buddyzm. Relacje z innymi narodowościami są złe, a dyktatura jedynie pogłębiła podziały. Trwające od 2007 r. czystki etniczne w prowincji Rakhine wobec muzułmańskiej mniejszości Rohingya to największy kryzys migracyjny we współczesnym świecie. Napaści armii birmańskiej i buddystów na Rohingya zniszczyły ponad 300 wiosek, ONZ oskarża władze o ludobójstwo i usuwanie śladów zbrodni, w efekcie ponad 700 tys. uchodźców uciekło do Bangladeszu i przebywa w prowizorycznych obozach dla uchodźców w Cox's Bazaar (to w międzyczasie największy obóz dla uchodźców na świecie). Rola San Suu Kyi w tym konflikcie etnicznym jest co najmniej dwuznaczna, nie podjęła żadnej inicjatywy ukrócenia czystek etnicznych, a nawet próbowała im zaprzeczać. Bardzo to zaszkodziło reputacji międzynarodowej tej skromnej i wydawało się niezłomnej osobie, która dzięki swej niezwykłej sile charakteru i konsekwencji rozmontowała dotychczasowy system władzy. Pojednanie narodowe w Birmie wydaje się oddalać. Pani Premier nie udało się znaleźć ani jednej wspólnej wartości, dzięki której zwaśnione plemiona mogłyby i chciały żyć razem. Z pewnością nie mogą być zintegrowane wokół buddyzmu, bo przecież są jeszcze chrześcijańscy Korenowie i Kaczinowie, ludy Pyu, Szan nie wspominając o prześladowanych Rohingya.
W 2021 r. 54-milionowa Birma znalazła się ponownie w stanie wrzenia. Od początku tego roku dochodziło w kraju do wielu protestów ulicznych, setki ludzi uciekło w góry, by przejść szkolenia wojskowe, do opozycji dołączają kolejne mniejszości narodowe. Znane z brutalności birmańskie siły zbrojne do połowy 2021 r. zabiły już ponad 850 demonstrantów i zwykłych przechodniów. Po raz pierwszy Birmańczycy wyszli na ulice na początku lutego 2021 r., kiedy stojący na czele armii gen. Min Aung Hlaing obalił rząd cywilny. Stało się to po tym, jak 2 miesiące wcześniej partia San Suu Kyi NLD odniosła miażdżące zwycięstwo w wyborach parlamentarnych (83% miejsc w parlamencie), ale armia ogłosiła, że wybory zostały ponoć sfałszowane, a noblistka aresztowana. Generałowie liczyli, że eliminując główny symbol opozycji będą mogli łatwiej spacyfikować kraj. Początkowo wydawało się, że armia mająca ogromny wpływ na życie polityczne i społeczne Birmy zaakceptuje wyniki demokratycznych wyborów, jednak w grudniu 2020 r. wojskowi zaczęli wyrażać niezadowolenie z rezultatów wyborów, na co nie było żadnej reakcji ze strony rządu cywilnego. Armię birmańską prawdopodobnie ośmieliły też wydarzenia w USA, gdzie ustępujący prezydent Trump kwestionował legalność i transparentność wyborów w USA. Od czasu ataku na Kongres w Waszyngtonie wojskowi zaczęli głośno domagać się powtórzenia wyborów, sugerując miliony fałszerstw wyborczych, oczywiście bez podania jakichkolwiek dowodów. W końcu zdecydowali się dokonać przewrotu i aresztowali San Suu Kyi. Zarzuty wobec niej były doprawdy absurdalne. Jeden z nich dotyczył rzekomo nielegalnego sprowadzenia krótkofalówek dla jej ochrony. Policja podczas rewizji w jej rezydencji znalazła 10 takich urządzeń. Noblistkę oskarżono też o łapówkarstwo, bo juncie zależało szczególnie na przyklejeniu demokratom łatki korupcji. Suu Kyi miała przyjąć łapówkę o wartości 600 tys. $ oraz 11 kg. złota. Postawiono jej też zarzuty złamania przepisów covidowych i naruszenia odziedziczonej po Brytyjczykach ustawy o tajemnicy danych. Dodatkowo razem z prezydentem kraju (San Suu Kyi ze względów proceduralnych nie mogła nim zostać) i innym członkiem władz NLD noblistka dostała zarzuty za prowadzenie działalności wywrotowej, co jest szczególnym absurdem, gdyż wszyscy aresztowani są ofiarami przewrotu wojskowego. Fabrykując akt oskarżenia, wojskowi dokładali wciąż nowe zarzuty, by birmańska noblistka nie wyszła już nigdy z więzienia. Grozi jej wyrok od 15 do 75 lat więzienia. W październiku 2021 r. proces został wznowiony. Trudno spekulować, na ile proces sądowy przywróci birmańskiej legendzie trochę sympatii, którą roztrwoniła w świecie. Jej błąd polegał na tym, że najprawdopodobniej uznała, że ceną postępu demokracji w jej ojczyźnie musi być dogadanie się z potężnymi generałami. Dlatego też w duchu tej kalkulacji nie potępiła ówczesnego głównodowodzącego armii i autora puczu w 2021 r. gen. Hlainga za operację z 2017 r. w stanie Rakhine, w którym siepacze w wojskowych mundurach spalili setki wiosek i wymordowali wielu przedstawicieli muzułmańskiej mniejszości Rohingya. W 2019 r. Suu Kyi reprezentowała w Hadze Birmę i wysłuchała pozornie nieporuszona świadectwa ocalałych z pogromów Rohingya. W Trybunale Haskim dzielnie broniła armii, nazywając ofiary terrorystami lub rebeliantami. Przyznała, że być może użyto „nieproporcjonalnie dużej siły”, w ten sposób chroniąc Hlainga. Ten drugi w lutym 2021 r. przysłał po nią policję. Światowa opinia publiczna nie jest już w tej sprawie tak jednoznaczna, czemu w świetle tragedii Rohingya trudno się dziwić. Zachód potępił zamach stanu. W Azji część krajów się dystansowała, a część de facto poparła otwarcie zamach, jak np. Tajlandia, która wydała oświadczenie, że to sprawa wewnętrzna Birmy. Podobne oświadczenia wydały Kambodża czy Filipiny. Nieco ostrzejsze oświadczenie pochodziło z Indii, które mówiły o zaniepokojeniu. Jednak zupełnie kuriozalne oświadczenie wydały Chiny, które nazwały ten pucz „osobistymi zmianami w rządzie”. Jednocześnie zaakcentowały niezadowolenie, podpisując się pod wspólnym komunikatem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jednak Pekin nie poszedł dalej w krytyce, bo długofalowo może najwięcej zyskać na zamachu. Potępienie go przez Zachód, a już szczególnie ponowne wprowadzenie sankcji doprowadzi zapewne do spadku pozycji międzynarodowej Birmy. Załamie się handel oraz inwestycje, wycofają pożyczkodawcy. Prawdopodobna presja Zachodu zmusi generałów do oparcia się o Chiny, które muszą teraz jedynie spokojnie czekać. Potem Pekin wystawi sowity rachunek za obronę generałów na arenie międzynarodowej. To kolejny przykład bezmyślności tego działania wojskowych, którzy będą rządzić krajem, w którym są znienawidzeni, który będzie miał trudności gospodarcze i jeszcze do tego Chiny czekają by go całkiem wyeksploatować.
Kiedy w lutym 2021 r. junta generała Min Aung Hlainga przejęła władzę w państwie, wszyscy spodziewali się, że - jak to wielokrotnie w Mjanmie bywało - wojsko z pomocą represji utrwali swą władzę w państwie. Ale ruch protestu przerodził się wkrótce w zbrojną rewoltę przeciw juncie, a następnie - w wojnę domową. Odkąd Tatmadaw, czyli siły zbrojne Mjanmy, obaliły pochodzący z wyborów rząd i uwięziły prezydent San Suu Kyi, ponad 1,3 mln. spośród ponad 57 mln. mieszkańców Birmy musiało uciekać za granicę lub zostało przesiedlonych wewnętrznie. Wedle danych cytowanych przez brytyjski The Economist, ponad 30 tys. zginęło do czerwca 2023 r. w walkach między armią a jej przeciwnikami. Szczególnie rażącymi przykładami bezwzględności wojskowych, posiadających totalną dominację w powietrzu, było zbombardowanie wioski Pazigyi w okręgu Kanbalu podczas obchodów birmańskiego nowego roku ( w masakrze zginęło co najmniej 165 osób, głównie kobiet i dzieci) czy też ostrzelanie konwoju humanitarnego, w którym jechał przedstawiciel władz Indonezji ds. Mjanmy. W obliczu pogłębiającego się kryzysu w Mjanmie brak zdolności Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) do stworzenia realnego planu pokojowego dla pogrążonego w wojnie domowej kraju staje się coraz większym problemem dla organizacji. W maju 2023 r. w indonezyjskim mieście Labuan Bajo odbył się kolejny szczyt ASEAN, zrzeszającej obecnie dziesięć państw: Brunei Darussalam, Filipiny, Indonezję, Kambodżę, Laos, Malezję, Mjanmę, Singapur, Tajlandię oraz Wietnam. Od 1967 r. jest on blokiem polityczno-gospodarczym nazywanym czasami drugą najskuteczniejszą organizacją regionalną (po UE). Jednym z najważniejszych osiągnięć ASEAN jest względna stabilność w regionie. Zostało to w dużej mierze osiągnięte dzięki charakterystycznej polityce bloku - tzw. "drodze ASEAN" (the ASEAN way), która opiera się na zasadach konsensusu oraz nieingerencji w sprawy wewnętrzne, co jest niezwykle istotne wobec różnorodności politycznej, ekonomicznej i społecznej regionu. Jest to przecież region świata, w którym mieszają się wpływy islamu, hinduizmu, buddyzmu, chrześcijaństwa i wierzeń lokalnych. Na szczytach ASEAN spotykają się demokratycznie wybrani liderzy (np. prezydent Indonezji), autorytarne władze z wojskowym wsparciem (Kambodża), monarchowie absolutni (Brunei) oraz przywódcy komunistyczni (Wietnam). PKB na głowę mieszkańca było w 2021 r. w wartościach bezwzględnych w Singapurze 44 razy większe niż w Kambodży. Do niedawna ten konsensualny sposób działania organizacji wydawał się skutecznie służyć regionowi. Od 1992 r. państwa ASEAN łączy umowa o wolnym handlu (AFTA), w 2008 r. podpisano Kartę ASEAN, a w 2015 r. utworzono Wspólnotę ASEAN, której ambicją było pogłębianie integracji regionalnej na wzór UE. Oczywiście organizacja miała swoje ograniczenia - czego przykładem kłopoty z wypracowaniem spójnej polityki wobec Chin, szczególnie w kontekście sporów terytorialnych na Morzu Południowochińskim. Ale co do zasady: organizacja odnosiła sukcesy, przyczyniając się do wzrostu stabilności i zamożności w regionie. Sytuację zmienił narastający od 2017 r. kryzys w będącej wtedy w trakcie demokratycznej transformacji Mjanmie. Na początku kryzysu były to ataki na mniejszość etniczno-religijną Rohingja, które wkrótce przerodziły się w czystki etniczne dokonywane przez armię w imię bamarskiej i buddyjskiej większości mieszkańców kraju. Miliony ludzi uciekły do sąsiednich państw, głównie Bangladeszu. Przejęcie pełnej władzy przez wojskowych w 2021 r. i wybuch wojny domowej jeszcze pogłębiły kryzys. Zasada konsensusu, która dotychczas była zaletą organizacji, stała się przeszkodą w podejmowaniu jakichkolwiek znaczących wspólnych działań. ASEAN, wobec różnic w interesach wobec Mjanmy między członkami organizacji (sama Mjanma nadal jest członkiem, choć nie uczestniczy w szczytach) nie ma łatwej możliwości wymuszenia na rządzącej obecnie juncie oddania władzy czy nawet przestrzegania własnych zobowiązań. Prezydent Indonezji Joko Widodo na szczycie w Labuan Bajo pytał: "Czy ASEAN będzie milczał, czy też ASEAN będzie motorem pokoju i wzrostu?". Można traktować te słowa jako wyraz frustracji związanej z problemem, jaki ma organizacja z rządem w Naypyidaw, który de facto ignoruje starania bloku. Już w 2021 r. generałowie oraz buntująca się przeciw nim różnorodna opozycja (tzw. Rząd Jedności Narodowej) zaakceptowali tzw. Pięciopunktowy Konsensus, który miał być podstawą dla pokojowego rozwiązania kryzysu. Zakładał on przerwanie działań zbrojnych i rozpoczęcie rozmów. Niestety plan ten wydaje się martwy, a liderzy ASEAN głowią się, jak skłonić wojskowych do rozmów i zaprzestania przemocy. Ci zaś zupełnie ignorują organizację, czując niezbyt starannie skrywane poparcie Chin i neutralność Indii, które nie angażują się w konflikt. Rosja zaś otwarcie wspiera juntę - zarówno na arenie dyplomatycznej, jak i - do niedawna - dostawami uzbrojenia. Działania ONZ są zaś niekonsekwentne i nieskuteczne, a kraje Zachodu, poprzestały na standardowych sankcjach i deklaracjach, które w przypadku Mjanmy nie doprowadzają na razie do zaprzestania walk. Liderzy ASEAN zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo kwestia Mjanmy ciąży na wizerunku organizacji i rzutuje na jej możliwość rozwoju i wiarygodność. Praktyka, wedle której junta nie otrzymuje zaproszeń na szczyty organizacji, ma dość symboliczne znaczenie. Wiarygodność organizacji w obliczu coraz bardziej złożonej sytuacji na świecie pozostaje zaś istotna dla bloku państw średniej wielkości ulokowanych w jednym z kluczowych strategicznie obszarów świata. Podejmowane są intensywne, zakulisowe wysiłki na rzecz poprawy sytuacji. Prym w tym wiedzie Indonezja, która od długiego czasu stara się skłonić do porozumienia walczące strony. Dotychczas nie widać rezultatów, ale cicha dyplomacja jest jedną ze specjalności ASEAN. W końcu XX w. dzięki wytrwałości bloku udało się doprowadzić do pokoju w targanej wojną domową Kambodży, a na przełomie pierwszej i drugiej dekady obecnego stulecia stowarzyszenie zapobiegło eskalacji zbrojnego konfliktu granicznego pomiędzy Tajlandią a Kambodżą w otwartą wojnę. Daje to nadzieję, że i w tym wypadku uda się znaleźć rozwiązanie. Jeżeli prezydentowi Widodo uda się odnieść sukces, poważnie wzmocni to blok. Porażka natomiast może pozbawić ASEAN "sprawczości" w regionie, co znacznie wzmocni napięcia i ryzyko konfliktów, również z udziałem wielkich mocarstw. Także z tego powodu warto wspierać pokojowe wysiłki liderów organizacji, która przyczyniła się do stabilizacji regionu jeszcze w połowie zeszłego wieku targanego wieloma konfliktami.
Zamach stanu może paradoksalnie wzmocnić branżę energetyczną, ale tylko w relacjach z sąsiadami. Kraj ma spore zasoby gazu i ropy, już posiada połączenia ropociągowe i gazociągowe z Chinami. Birma w ostatniej dekadzie starała się równoważyć relacje z Chinami. Z jednej strony są dla niej głównym partnerem handlowym, a z drugiej budzą strach i obawy. Rząd cywilny Suu Kyi mądrze grał z Pekinem. Dużo obiecywał, podpisywał umowy i porozumienia, aby potem wszystkie te projekty na etapie realizacji maksymalnie opóźnić. Po zamachu wojskowym sytuacja może się zmienić i te projekty zostaną zrealizowane, a wśród nich między innymi Chińsko-Birmański Korytarz Gospodarczy, specjalna strefa ekonomiczna, projekt budowy kolei do Mandalay oraz rozbudowa największego miasta, Rangunu. Żadnego tego projektu dotychczas nie zrealizowano w pełni z obawy przed rosnącym wpływem Chin na Birmę. Jednak największe emocje w regionie budziła zawieszona przez rząd noblistki budowa tamy Myitsone, która miała zalać obszar wielkości Singapuru i wytransferować prawie całą uzyskaną energię do Chin. Birmańczycy protestowali przeciwko jej budowie, doprowadzając do anulowania tej inwestycji pomimo wściekłości Pekinu w 2011 roku. Gdyby okazało się, że obecna junta wojskowa wznowi budowę wspomnianej tamy, będzie to namacalny symbol słabej pozycji Birmy w relacjach z Chinami.
Firmy japońskie zareagowały na zamach stanu w Birmie zapowiedzią, że przyjrzą się swoim projektom ekonomicznym w tym kraju. Japończycy inwestują w dwie birmańskie strefy ekonomiczne, ponadto są zaangażowani w budowę dużego terminala LNG i kilku innych projektów. Japoński gigant piwowarski Kiren poinformował o anulowaniu współpracy z Birmą. Inni mogą pójść jego śladem. Siłą poprzedniego rządu było równoważenie relacji z Chinami właśnie poprzez bliższe stosunki z Japonią. Teraz ten równoważnik przestanie funkcjonować. Największymi inwestorami z Zachodu były firmy angielskie, niemieckie i holenderskie. Te ostatnie brały udział w poszukiwaniu ropy i gazu. Jednak państwa zachodnie były partnerami drugorzędnymi, więc samo wycofanie się ich kapitału nie będzie aż tak odczuwalne ekonomicznie. W czasie rządów Suu Kyi Birma uzyskiwała wiele pakietów pomocowych z Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Azjatyckiego. Norwegia wpompowała tam duże pieniądze w ramach swych wealthfare funds. Klub Paryski anulował miliardy dolarów długu. Taka polityka wsparcia przemian demokratycznych w kraju po przewrocie wojskowym zapewne się zakończy, doprowadzając w konsekwencji do wpadnięcia Birmy w obszar wpływów Chin. Wcześniej dzięki umiejętnej polityce zagranicznej Suu Kyi równoważyła wpływy chińskie, w odróżnieniu od Laosu czy Kambodży, które ekonomicznie już są praktycznie koloniami chińskimi. Birma dawała sobie dotąd radę. Junta wojskowa stwarza ryzyko, że kraj podzieli los tych dwóch państw i to wszystko na życzenie własnych generałów. Niestety, okazało się, że ci bardziej nienawidzą Aung San Suu Kyi niż kochają swój kraj.
Mimo utrzymującego się bardzo wysokiego ryzyka politycznego i słabego klimatu biznesowego (wg. Doing Business Birma w 2019 r. zajmowała 171 miejsce na 190 państw) Birma jest postrzegana jako perspektywiczny rynek dla wielu firm globalnych. Po uzyskaniu niepodległości kraj niestety sporo eksperymentował ze swoją gospodarką, co uczyniło ją najbiedniejszą i najbardziej zacofaną w całej Azji. Wraz z wprowadzeniem w 1962 r. Birmańskiej drogi do socjalizmu przemysł znacjonalizowano, a gospodarka - oczywiście w reżimie centralnego planowania - wpadła w długoletnią stagnację. Reformy gospodarcze zaczęły być wdrażane od końca lat 80-tych XX wieku, lecz ich postęp był powolny. Inflacja utrzymywała się na wysokim poziomie, tak samo jak ogromne deficyty budżetowe, a autorytarna junta militarna intensywnie interweniowała w sektorze prywatnym. Prawdziwe ożywienie gospodarcze nastąpiło dopiero po historycznym przejściu Birmy do rządów cywilnych po 2010 r. PKB rośnie od 2014 r. przeciętnie powyżej 7% rocznie. Jednak PKB na mieszkańca jest jednocześnie jednym z najniższych w Azji (zaledwie 1200 $ w 2018 r.). Birma ma strukturę gospodarczą charakteryzującą się wysokim udziałem nieefektywnego rolnictwa (30% PKB i prawie 60% zatrudnienia). Warunki klimatyczne i dostęp dowody pozwalają na rozmaite uprawy - od owoców tropikalnych po warzywa. Produkcja przemysłowa stanowi 22% PKB, z tego 1/3 to sektor spożywczy i napojów. Atutem jest także młoda populacja: średnia wieku to 27 lat, co na tle starzejącej się Azji daje szanse na wieloletni, dynamiczny rozwój. Reformy Suu Kyi miały na celu uzdrowienie gospodarki dzięki kapitałowi zagranicznemu. Kraj jest bogaty w surowce mineralne (m.in. złoto, srebro, platyna, węgiel, cynk, cyna, wolfram, miedź, kamienie szlachetne). Wzrost konsumpcji już przyciągnął do kraju wiele dużych korporacji, jak Coca-Cola, PepsiCo, Nestlé, Unilever, Carlsberg, Heineken czy Mitsubishi. Przemysł powstaje praktycznie od podstaw. Wytwarzanie maszyn jest szczątkowe i opiera się w dużej mierze na produkcji ręcznej. Ze względu na ograniczone możliwości finansowe popyt importowy pozostaje na niskim poziomie. W 2016 r. Birma zaimportowała maszyny i sprzęt o wartości zaledwie 19 mld. $. Nieuniknione wydają się inwestycje w energetykę. Zaledwie 1/3 z 54 mln. mieszkańców żyje w mieszkaniach podłączonych do sieci przesyłowej, a duże miasta doświadczają regularnych blackoutów. Idiotyzm wcześniejszej polityki junty polegał na tym, że mimo sporych rezerw gazu ziemnego lwia część jego wydobycia jest eksportowana na podstawie wieloletnich umów zawartych jeszcze przed 2010 r., co powoduje, że wybudowane nowe bloki gazowe nie mogą być uruchomione i eksploatowane jeszcze przez kilka lat. Wojskowi chcą za to importować węgiel! Chcą zbudować kilkanaście bloków węglowych, aby z obecnych 2% odpowiadały one docelowo za 30% miksu energetycznego. Ma się to odbyć kosztem dominującej dzisiaj energii wodnej (jej udział ma spaść z 70 do 57%) i gazu ziemnego (spadek z 28 do 8%). Dziwne, że posłowie Jaki i Kowalski w swojej wrodzonej erudycji nie zauważyli tak świetnego przypadku bezsensu polityki klimatycznej UE na przykładzie Birmy. Czy zatem w Polsce wkrótce też pojawi się junta wojskowa?
Dynamicznie rozwija się w Birmie sektor budowlany. Wartość inwestycji rośnie rocznie o ok. 10% i w 2020 r. wyniosła 13,5 mld. $. Szczególnie to widać w Rangunie, największym mieście kraju. Powstają pierwsze centra handlowe o międzynarodowym standardzie, a także obiekty biurowe i handlowe. Rozwój infrastruktury handlowej sygnalizuje początek procesu normalizacji handlu, w którym dominują nieformalne kanały sprzedaży. Handel online jest jeszcze w stadium przedszkolnym. Zapóźnienia rozwojowe widać także w infrastrukturze transportowej. W ciągu najbliższych 15 lat wg. Azjatyckiego Banku Rozwoju Birma będzie potrzebować kapitału inwestycyjnego rzędu 45-60 mld. $ rocznie. Największą inwestycją jak dotąd pozostaje nowy port głębinowy o wartości 7,2 mld. $, budowany w strefie ekonomicznej przez konsorcjum chińskich firm. Rządy San Suu Kyi przyczyniły się nie tylko do zniesienia sankcji przez UE i USA, ale też znacznie poprawiły klimat inwestycyjny w ważnym dla gospodarki sektorze tekstylnym. Większość inwestorów w branży pochodzi z Chin, Hongkongu, Tajwanu i Korei Płd., ale obecni są także gracze europejscy szyjący dla takich Marek jak GAP, H&M czy Marks&Spencer.
W Birmie byłem w 2013 roku. Zobaczyłem kraj niezwykły, dumny ze swojej historii, tradycji, kultury, wyjątkowego piękna i fantastycznych krajobrazów. Jednocześnie obywatele są wyjątkowo prostolinijni, poprzez lata izolacji międzynarodowej i nieistnienia gospodarki rynkowej zupełnie nie przygotowani do funkcjonowania w normalnych warunkach, zakładania firm, brania spraw w swoje ręce. Birma w dzisiejszej sytuacji może być jedynie rezerwuarem taniej, niewykwalifikowanej siły roboczej dla firm chińskich, wietnamskich i tajskich. Ale takie są konsekwencje kilkudziesięciu lat zupełnej izolacji międzynarodowej, w której znalazł się ten kraj. Wiara w utopijny socjalizm, która nigdzie nikomu na świecie nie rozwiązała żadnego problemu, wcześniej czas wojen i pożogi, teraz mozolnie budowana demokracja, przerwana znowu wojskowym zamachem, to problemy, których nie można rozwiązać w ciągu jednego pokolenia. Z drugiej strony piękno tego kraju jest po prostu zniewalające. Infrastruktura turystyczna szybko się rozwija, do wszystkich miejsc Birmy, która jest dwa razy większa od Polski, można dolecieć samolotem, kraj jest bezpieczny (należy oczywiście unikać prowincji Rakhine, która i tak nie jest dostępna dla cudzoziemców), a ludzie po prostu wyjątkowi. Dwa miejsca stanowią prawdziwą duszę tego kraju: pompatyczna świątynia Szwegadon w Rangunie oraz Bagan: prawdziwe serce Birmy, miejsce 4500 świątyń, z których prawie 4 tys. przetrwało do dzisiejszych czasów. Ich widok z balonu należy do najpiękniejszych, które można zobaczyć na naszej planecie. Nie ma takiej możliwości, by ktoś żałował odwiedzin tego fantastycznego kraju!
Comentarios