Dżibuti, to najmniejsze państwo w rogu Afryki, na pierwszy rzut oka dla tych, którzy nigdy w tym kraju nie byli to uosobienie dużego sukcesu gospodarczego, którego wyrazem jest najszybszy wzrost gospodarczy w regionie (6,8% w 2018), nowe gigantyczne projekty, jak budowa przez Chińczyków nowego, trzeciego portu w Dżibuti, czy też ważna pozycja strategiczna najważniejszego portu w cieśninie Bab al-Mandab łączącego poprzez Kanał Sueski Morze Śródziemne z Morzem Czerwonym i najważniejszymi portami Afryki Wschodniej oraz Azji. Wartość chińskiego eksportu do Europy wynosi dzisiaj sporo ponad 1 mld dolarów dziennie i większość towarów transportowana jest drogą morską właśnie poprzez cieśninę Bab Al-Mandab. Chiny są też największym importerem ropy naftowej na świecie, a ich największymi dostawcami są Arabia Saudyjska oraz Iran, których handel z Chinami wzrasta nieustannie. Wystarczy przejść się po licznych targowiskach na Bliskim Wschodzie aby przekonać się, że ten region zdominowany jest przez chińskie towary.
Na praktycznie cały PKB Dżibuti składają się wpływy z przeładunków w portach w stolicy oraz wpłaty od państw utrzymujących stałe bazy militarne w tym kraju. A jest ich niemało: do 5 krajów USA, Francji, Hiszpanii, Włoch i Japonii dołączyły w zeszłym roku - inaczej być nie mogło - Chiny. USA przedłużając przed kilku laty umowę na utrzymywanie swojej bazy militarnej - jedynej na terytorium afrykańskim! - płacą Dżibuti 70 mln dolarów rocznie, planując przy tym doinwestować ją kwotę ok. 1,5 mld. USD. Są to olbrzymie pieniądze, biorąc pod uwagę fakt, że kraj jest bardzo mały, 85% jego powierzchni zajmują tereny pustynne, a liczba ludności nie przekracza 1 mln. Co się dzieje z tymi pieniędzmi? Rządzący od prawie 20 lat prezydent Guelleh ze swoim rządem będącym odzwierciedleniem struktury etnicznej tego multinarodowego kraju w swoim każdym wystąpieniu jako model rozwoju wskazuje na Dubaj i Singapur. I rzeczywiście, Chińczycy budują już międzynarodową strefę wolnego handlu w Dżibuti, olbrzymie przedsięwzięcie, które ma z tego kraju uczynić główne centrum logistyczne Afryki, za kilka lat ma powstać wiele wieżowców i zupełnie nowe, modernistyczne i nowoczesne centrum. Chiny są zresztą bardzo wygodnym partnerem dla wszelkiej maści autorytarnych reżimów z uwagi na fakt, że zupełnie nie są zainteresowane kwestiami ustrojowymi, prawami człowieka, nie zaprzątają swojej uwagi problemami ideologicznymi. O ile jednak Chiny unikają jakichkolwiek konfliktów z państwami afrykańskimi zwłaszcza tymi bogatymi w surowce naturalne (w tym przede wszystkim w ropę naftową), o tyle w przypadku zmasowanych inwestycji w Dżibuti chodzi też o ograniczanie globalnej potęgi USA i z całą pewnością chińską bazę w Dżibuti należy rozpatrywać w tych kategoriach (morska linia Nowego Jedwabnego Szlaku prowadzi właśnie przez cieśninę Bab al-Mandab/Kanał Sueski do Europy, obejmując przy tym kenijską Mombasę). Zagrożenie pirackie w rogu Afryki zostało praktycznie zwalczone już w 2013 r. Dlatego wydaje się, że stworzenie chińskiej bazy militarnej może być początkiem globalnej dyslokacji chińskich wojsk i wprowadzeniem globalnej rywalizacji chińsko-amerykańskiej na nowy, militarny poziom, w szczególności po rozpoczęciu w ostatnich tygodniach wojny handlowej przez prezydenta Trumpa, obejmującą import chińskich towarów ponoć w celu przywrócenia faktycznie dalece niezrównoważonego bilansu wymiany handlowej między oboma krajami.
Wracając do tego maleńskiego państwa o powierzchni woj. mazowieckiego szokuje przede wszystkim poziom zubożenia ludności (prawie 40% żyje poniżej granicy ubóstwa), gigantyczne bezrobocie, obejmujące ponad 50% społeczeństwa, brak jakiejkolwiek infrastruktury poza stolicą kraju. Chińczycy zbudowali niedawno połączenie kolejowe łączące Addis Abebę z Dżibuti, dzięki czemu Etiopia jako kraj nie mający dostępu do morza po odłączeniu się Erytrei uzyskała wygodne połączenie z dużym portem morskim. Zmodernizowana została też droga łącząca Etiopię z Dżibuti, której symbolem są dziesiątki tysięcy ciężarówek odbierających ropę z portu przeładunkowego w Dżibuti i rozwożące ją po całej Etiopii. Nie były to jednak inwestycje finansowane z budżetu Dżibuti. Państwo to inwestuje głównie w bezpieczeństwo i walkę z terroryzmem (czego doświadczyłem po wylądowaniu w Dżibuti będąc ponad pół godziny przepytywany, po co przyjechałem i co zamierzam robić). Granica z pobliskim Somalilandem jest praktycznie zamknięta dla Somalijczyków (w szczególności po 2014 roku, kiedy zanotowano jedyny jak dotąd zamach terrorystyczny popełniony przez Somalijczyka w Dżibuti), w relacjach z Erytreą dopiero niedawno nastąpił przełom, ale granica pozostaje nadal zamknięta. Policja jest omniobecna, przez co cudzoziemcy czują się bezpieczni. I o to tutaj chodzi. Ponieważ w kraju się praktycznie niczego nie produkuje, wszystkie produkty są importowane, to ich ceny w pustych, nowoczesnych supermarketach w Dżibuti są 2-3 razy droższe niż w Polsce. Jak to jest możliwe? Każdego przybysza do tego ciekawego kraju (ponoć kolebki naszej cywilizacji: Lucy - pierwsze odkryte na ziemii szczątki człowieka sprzed 60 mln lat - była ponoć Afarczykiem, jednego z dwóch głównych plemion zamieszkujących dzisiejsze Dżibuti) szokuje fakt ogólnej dostępności i powszechnej komercjalizacji miękkiej rośliny odurzającej (by to łagodnie określić) zwanej khat. Ponieważ w tym kraju nic nie rośnie khat jest sprowadzany z pobliskiej Etiopii i przynosi wpływy budżetowi Dżibuti w wysokości ok. 50 mln euro rocznie, gdyż rząd dogadał się z importerami tej rośliny na obłożenie jej podatkiem w wysokości 6 euro za każdy kilogram. Wpływy z tego podatku importowego stanowią prawie 15% przychodów fiskalnych państwa. Wg. Banku Światowego osoby uzależnione od tego miękkiego narkotyku przeznaczają już 42% swoich dochodów na jego konsumpcję!!! Jeśli wg tego samego źródła założyć, że blisko połowa ludności jest aktywnym konsumentem khata (wg niektórych lokalsów to może być nawet 85%!!!) widzimy, że państwo uczestniczy w procederze uzależniania swoich obywateli od tej halucynogennej rośliny. Przeciętny konsument khata potrzebuje 2 paczki dziennie, by móc „normalnie” funkcjonować - stanowi to wydatek rzędu ok. 10 euro dziennie w kraju, gdzie ponad połowa ludności jest bez pracy! Khat jest sprzedawany wszędzie pod czujnym okiem strażników prawa. Sprzedażą zajmuje się duża część ludności, można ich spotkać praktycznie wszędzie, ale prawdziwymi beneficjentami są hurtownicy, a nie dealerzy. Jest ich ok. 150 w całym Dżibuti i należą prócz polityków do prawdziwej elity finansowej kraju. To oni zresztą dogadali się z rządem, w efekcie czego w kraju opozycji praktycznie nie ma, a sytuacja polityczna charakteryzuje się dużą stabilnością, bo ludzie zupełnie nie zajmują się sprawami publicznymi, są zainteresowani przede wszystkim możliwością kupna narkotyku, od którego są totalnie uzależnieni. Marzenie wielu polityków zainteresowanych utrzymaniem swoich rządów w długim okresie czasu spełnia się właśnie w tym małym kraju, cena jest jednak tragicznie wysoka.
Mocarstwom światowym to jednak nie przeszkadza. Francja do uzyskania przez Dżibuti niepodległości w 1977 roku nie zrobiła praktycznie nic dla tego kraju, istniał tylko strategicznie istotny port, nie było żadnych dróg ani innej infrastruktury transportowej. Do dzisiaj by dotrzeć do największej atrakcji turystycznej kraju - jeziora Abbe trzeba prawie 100 km jechać nieutwardzaną pustynną pistą.
Chińska wymiana handlowa z Dżibuti wynosiła w 2015 r. 1,1 mld USD w porównaniu ze skromnymi 150 mln USD wartości obrotów USA. Amerykanie dostarczają też 3 mln USD pomocy żywnościowej dla Dżibuti w ramach programu USAID, ale zdecydowanie przegrywają rywalizację rywalizację z Chinami w całym regionie Rogu Afryki. Upadłe Państwo, jakim jest Somalia zostało szczelnie odgrodzone grubym pasem bezpieczeństwa, którego ważnym odcinkiem jest Dżibuti. Niemal równocześnie z wybudowanym już połączeniem kolejowym z Etiopią Chińczycy wybudowali też połączenie kolejowe Mombasa - Nairobi w Kenii za 4 mld USD, deklarując równocześnie na szczycie Unii Afrykańskiej kilka lat wcześniej kolejne inwestycje na ponad 60 mld USD w Afryce. Nie potrzebują formalnie kolonizować Afryki, jak to robiła Francja i Anglia w poprzednich stuleciach. Budując stadiony na Puchar Afryki w krajach autorytarnych posiadających surowce strategiczne, czy elementy infrastruktury transportowej w krajach o znaczeniu strategicznym (Francuzi tego nie czynili w ogóle, Anglicy w ograniczonym zakresie) opanowują kontynent afrykański w stopniu i o szybkości nieznanej dotąd w historii świata. Wszystko to dzieje się bez żadnego strzału i użycia armii. Konserwowanie bezwzględnych i okrutnych reżimów autorytarnych w krajach afrykańskich i uznawanie ich jako pełnoprawnych partnerów biznesowych już doprowadziło do największej w historii fali uchodźców z Afryki, z którymi Unia Europejska zupełnie nie potrafi sobie poradzić. Chiny z brutalną konsekwencją realizują swoje interesy gospodarcze i geopolityczne, bo przecież zalew uciekinierów z Afryki zupełnie im nie grozi.
Otwarcie chińskiej bazy w Dżibuti jest też efektem malejącej roli USA w wymiarze globalnym. Otworzyło to drogę innym krajom do samodzielnego wzmacniana swojej pozycji międzynarodowej. W kontekście Dżibuti nie chodzi przy tym wyłącznie o Chiny. Swoją bazę chce tu otworzyć również Arabia Saudyjska, która pod faktyczną władzą księcia Salmana stara się zjednoczyć wszystkie sunnickie państwa arabskie pod swoim przywództwem i eliminować wpływy irańskie. Dżibuti nie jest wprawdzie państwem arabskim sensu stricte (98% ludności to muzułmanie, niemniej istnieje także aktywna parafia katolicka!), ale należy do Ligi Arabskiej. Dla Arabii Saudyjskiej to małe i ubogie państewko ma podwójne znaczenie, wiążące się z jego położeniem nad cieśniną Bab al-Mandab. Tędy przechodzi ponad 10 % światowego eksportu ropy aż do Kanału Sueskiego (Izrael planuje to zmienić poprzez budowę znów z Chińczykami kanału Ben Guriona łączącego Zatokę Akaba z Morzem Śródziemnym), dlatego też inne mocarstwo regionalne Arabia Saudyjska traktuje Dżibuti jako ważnego partnera, nie tylko ze względów handlowych, ale również ze względu na bliskość Jemenu, w którym od kilku lat koalicja arabska pod przywództwem saudyjskim próbuje pokonać - jak dotąd bezskutecznie - wspieranych przez Iran Husich. Nadejście Donalda Trumpa trochę zmieniło sytuację, gdyż zaczął on swoje urzędowanie od wizyty w Arabii Saudyjskiej i powrócił do polityki jednoznacznego wspierania Saudów w ich konflikcie z Iranem.
Widzimy zatem, że w Dżibuti ogniskują się interesy gospodarcze głównych mocarstw dzisiejszego świata. Czy zwiększona chińska obecność militarna w tak pogrążonym w konfliktach regionie pozwoli Dżibuti na utrzymanie neutralności i koncentrowanie się tylko na rywalizacji globalnych mocarstw? Myślę, że przez dłuższy czas będzie to możliwe, szkoda tylko, że zwykli mieszkańcy tego małego kraju nie mają wielu szans, by z tego bomu skorzystać. Bogactwo Singapuru, czy Dubaju w dającej się przewidzieć przyszłości przy takiej jakości rządzących im raczej nie grozi.